886, Big Pack Books txt, 1-5000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan �eromskiDzieje grzechu T.1- 2W czasie powrotu do domu Ewa mia�a oczy spuszczone. Wszystkimi si�ami stara�a si� nie patrze� na przechodni�w i unika� ich wzroku. Wiedzia�a przecie, �e ka�dy przechodz�cy m�czyzna... Chcia�a widzie� i spod powiek widzia�a jedynie wy�lizgan� szarzyzn� betonowego chodnika, chropowat� r�wni� �rodka ulicy z jej do�ami i zbitym brukiem drewnianym, nago�� bezbarwn� drzewek uj�tych w �elazne pr�ty ogrodze�. Barwy te by�y podobne do jej my�li i odpowiada�y potrzebie duszy. Dba�a o to, �eby my�li by�y w�a�nie takie, pozbawione pi�kno�ci, jak gdyby odbarwione ze wszelkiego uroku. By�a bowiem szczeg�lna wznios�o�� i nieznany powab w tym dobrowolnym i pilnym wyzbyciu si� wesela. Nie rzeczy si� te� przesuwa�y, lecz niematerialne wra�enia, nik�e uczucia w r�ne postaci zamkni�te. Przez nieuwag� jedynie postrzega�a konary, ga��zie i pr�ty drzew skweru, profile kamienic, osrebrzone od s�o�ca porankowego. Drzewa czarne, jakby urobione z w�gla... Spulchniona rola skweru... �lady na niej grabi niby �lady zabawy dzieci�cej. W �wie�ym, szarym gruncie poobcinane patyki krzewin. Na chodniku nieoczekiwane cienie drzew. Cienie smag�e, cienie ruchome i �ywe! Wid�y, pnie, ga��zki! Nogi wst�puj� na �ywe pnie. Uczucie niepostrzegalne, �e si� niedelikatnie przeszkadza cudzemu bytowi... W okr�g�ych zag��bieniach pod �elaznymi kratami dooko�a pni�w uwi�zionych - jeszcze �nieg. Czarny �nieg, przywalony nawozem, odpadkami, prochem �mieci, g�rami niedopa�k�w. Ciemno�� mogi�y... Lecz ju� tam trawa zielona pu�ci�a p�dy. Wiatr chwieje i nagina male�kie jej pi�ra. Wiatr ch�odny, rozwichrzaj�cy w�osy, dociera do ich korzeni. Mn�stwo wsz�dzie po�ysk�w, skupie� �wiat�a, ognisk, pol�niewa�, barw... �ebrak! Le�y na chodniku przy marmurowych schodach wielkiego gmachu. Wyci�gn�� kule i potworne kikuty. Rozwali� si� jak u siebie na bar�ogu. �achmany szare. Twarz pot�na, wzgardliwa, oko g��boko nienawidz�ce. Wyci�gn�� r�k�. Ujrza�a podarte i zat�uszczone wn�trze jego czapczyny. Rzuci�a w nie wszystko, co mia�a: srebrny pieni�dz czterdziestogroszowy. Niespodziewane zastanowienie, cudze otamowanie: gdyby tak ka�demu dziadowi... W tej samej chwili serdeczny �al i t�pa rozpacz: - czemu ten cz�owiek nie zabija, lecz j�czy; czemu nie l�y, lecz b�aga? Uczucie ci�kie i nieruchome poruszy�o si� w piersiach i pop�yn�o, pop�yn�o pal�cymi strugami. W �lad za nim samow�adne s�owa: - O miasto, miasto! Gdyby� by�a w cz�owieku moc, �eby m�g� przycisn�� do piersi ciebie, o miasto! Gdyby� mo�na by�o odkupi� wszystek nieszcz�liwy �wiat... Odkupi� �wiat z r�k �otr�w, z posiadania plugawych tyrani�t, z w�adzy oszust�w, bogacz�w, pan�w - z opieki najgorszych i najpodlejszych - biernych widz�w, oboj�tnych, jedz�cych w spokoju i pij�cych w weselu... Jak�e tu �y�, chodz�c w sukniach pi�knych, co os�aniaj� cia�o a� do ziemi - pomi�dzy �achmany �ebrak�w? Jak�e mo�na dawa� ja�mu�n�, brud r�ki swej, na po�ywienie bratu - bli�niemu? �zy z najg��bszej krynicy serca przemkn�y si� mi�dzy zwartymi powieki, niepostrze�enie. Chwila g��bokiej skruchy, m�ki strasznej i gro�nej. Serce w piersiach ukrzy�owane, w niemocy swej gwo�dziami przebite. Wytryska ze� i szybuje ��dza ofiary. W g�rze nad g�ow� wsz�dzie obecny, roztoczony firmament. S�owo olbrzymie, mi�o�ciwe, koj�ce, s�owo drogocenne! Ogarnia sob� m�czarni�. Jak nowy powiew wietrzyka przefruwa znowu ta sama, dawna, cudna i g�upia my�l - pokuszenie: doskona�o�� duszy, czysto�� serca... jest to tak�e egoizm. Jak�e tu i�� w swej czysto�ci w�r�d grzech�w straszliwych �wiata? Chrze�cijanin powinien przecie zbawi� ludzko��, gdy� inaczej... My�l ulotna przefrun�a, dziwnie szemrz�c, jakoby wiatr w ga��ziach brz�z. Lecz za ni� nadci�ga inna, my�l cofaj�ca si� w ty�, my�l �lepa i zamkni�ta w sobie, patrz�ca w ziarno rzeczy i nieub�agana. Jakoby owoc przedziwnej wiadomo�ci, kt�ry by stoczy� si� we wszystko, czym kiedykolwiek by� - w zawi�zek, w kwiat, a� do samego pocz�tku: "B�d�cie pozdrowieni, upadli, grzesznicy, obarczeni przez zbrodnie! Pan z wami, zbrodniarze. Niechaj si� dusze wasze ucisz�. Niech sen zejdzie na wasze powieki. Wytchnijcie w spokoju, zb�jcy i mordercy, wyrzuceni z rodu ludzkiego." Ewa min�a szereg ulic p�bezwiednie, nie pozwalaj�c uczuciu swemu obni�y� si� i zmale�. Nios�a je w sobie z ostro�n� czujno�ci�, podobnie jak pierwsi chrze�cijanie nosi� musieli na przeci�gu korytarzy podziemnych, w g��bi nocy, kaganki gliniane, u kt�rych ko�ca p�on�� nik�y knotek zanurzony w oliwie. Na po�y wiedz�c o tym, gdzie jest, wesz�a w bram�, odda�a grzeczniejszy ni� zwykle uk�on str�owi Ambro�emu. Uroczo zdrowymi, prze�licznymi kroki, melodyjnie pewnym st�paniem dzikiej kozy po ska�ach, przeby�a asfaltowy chodniczek, przeciskaj�c si� w poprzek dziedzi�ca mi�dzy prastarym brukiem. Wiatr gwa�towny zawia� zza drzwi ob�upanych ze starej, wiecznie rozwartej, i niestety, wiecznie cuchn�cej, "chorej" sieni. Ch�odnym tchnieniem ogarn�� nogi a� do kolan, wcisn�� si� pod suknie... Za�mia�a si� wbrew woli, wewn�trznie i ustami, ujrzawszy swe �liczne, kochane, po�yskliwe buciki na wysokich obcasach, i zakrzykn�a na bezczelny wiatr bez wydania g�osu: - ach, ty!... Sko�czy� si� chodniczek ow� dziur� wy�upan� przed laty, wyrw�, kt�r� noga zna tak dobrze, jak wn�trze rozkosznie mi�ego bucika - biedn�, star� znajom�, "kawern�". Jeszcze w niej tai si� j�dza-ka�u�a, ostatni �lad nocy wichrowych. Ewa rzuci�a okiem w okna mieszkania, na brudne szyby, nie myte od jesieni, na zesch�e �lady szarug, deszcz�w, kurz�w, na futryny ob�upione z pokostu i kitu, i wkroczy�a, wzdychaj�c, na schody. Ci�ko jej by�o i�� po tych schodach poprzecznej oficyny. By�y paskudne jak �ycie oficynowe: brudne, lepkie od zb�oconych n�g, z wy�lizgan� por�cz� od niezliczonych r�k, kt�re jej dotyka�y w biegu, w po�piechu ubogiego �ycia. Sz�a marz�c czy modl�c si� pragnieniami, �eby to wyprowadzi� st�d rodzic�w, �eby to co� takiego przedsi�wzi��, aby mogli wyj�� wszyscy z tych miejsc, dok�d� na lepsze... Ciche, nieznane w codziennym �yciu westchnienia sp�ywa�y, na wargach przeistaczaj�c si� w szept lec�cy w g�r�. Wiedzia�a, �e nic uczyni� nie mo�e, nic poradzi�, nic zmieni�, ale wiedz�c o tym oddawa�a si� konieczno�ci szeptania, kt�re z jej piersi ulata�o jak oddech. Nie wiedzie� kiedy stan�a przede drzwiami. Mimo woli opar�a si� o odrzwia ramieniem, i trzymaj�c ju� r�k� na guziku dzwonka, �ni�a przez chwil�. Tak przykro by�o wraca� do domu z powietrza, kt�re ju� nasi�k�o zapachem fio�k�w i drga�o wiosennym gwarem... Jeszcze mia�a w oczach te smu�ki i k�pki male�kiej a po�yskliwej trawy, co si� ko�o �elaznych sztachet i ogrodze� chy�kiem czai�y. Teraz oczy jej le�a�y bezw�adnie na drzwiach zamkni�tych, uczernionych i wy�wiechtanych w pobli�u klamki - na biletach wizytowych szanownych lokator�w. Czyta�a z ohyd� stokro� znajome litery: - Jan Faustyn Cygler - a pod tym napis g�upkowaty, nie wiedzie� czemu olbrzymimi literami: "Dzwoni� trzy razy!" Obok nie mniej srogimi kulfonami wylitografowane nazwisko: - Stanis�aw Czapowski - Stud. Med. Dalej: "Dzwoni� dwa razy". Na g�rze ordynarnym i zaiste chamskim drukiem: - Adolf Horst - Filozof - "Nie dzwoni� ani razu". Najni�ej to pos�pne miejsce bielsze, puste - i znaki po �wie�o oderwanym bilecie, cztery czarne zag��bienia po pluskiewkach. Ewa zatrzyma�a wzrok na bia�ej plamie. Czo�o jej zmarszczy�o si�, twarz przybra�a wyraz bolesny. "Kto te� najmie ten pok�j? Bo�e, Bo�e! tyle czasu pok�j stoi pustk�!" By�a to jednak ob�udna, a przynajmniej na p� �wiadoma troskliwo��. Ewa usi�owa�a ni� zatrze� (w interesie czysto�ci duszy) obrazy i my�li, kt�re j� t�umem obleg�y, skoro tylko rzuci�a okiem na napis: - Adolf Horst - Filozof - "Nie dzwoni� ani razu". Jak �ywa stan�a jej teraz w pami�ci ca�a spowied� przed godzin� odbyta, wszystkie towarzysz�ce jej okoliczno�ci, uczucia wzruszenia, stany bierne, a nawet ruchy i bezwiedne spojrzenia oczu. Jeszcze czu�a �cierpni�cie poni�ej kolana od d�ugotrwa�ego ucisku ko�ci przez ostry gzems schodka, kiedy przykl�kn�wszy niewygodnie przetrwa�a w jednej pozie ca�� spowied�. Jeszcze czu�a na twarzy swej spoczywaj�cy wzrok kap�ana i oddech jego ust. Teraz ogarn�o j� przedziwne lenistwo cia�a i ducha. Wszystka tajemnica i pot�ga spe�nionego aktu spowiedzi by�a jakoby brzemi� z�o�one z ramion. Nie zesz�o jeszcze z g�owy, nie osun�o si� z my�li. Przeciwnie - min�a ju� rozkosz biernego poczucia, �e �wi�ty obowi�zek zosta� wype�niony, wra�enie rado�ci, �e ju� jest po wszystkim, kt�re nios�o j� by�o niby mroczny a mi�y ob�ok przez ulice miasta i zas�ania�o przed oczyma ziemi�. W chwili gdy sta�a pode drzwiami domu, wraca�o, w�amywa�o si� do duszy i oblega�o zmys�y dotykalne, leniwe uczucie �ycia. Ewa nacisn�a dzwonek i us�ysza�a wkr�tce znajomy tupot n�g s�u��cej. Skoro si� drzwi otwar�y, wsun�a si� cicho i pochwyciwszy za r�kaw kuchark� szepta�a jej do ucha ze zmarszczonymi brwiami: - Leo�ka, nie masz do mnie o nic �alu? Nie gniewasz si� na mnie? O nic, gadaj�e? Tamta wytrzeszczy�a idiotycznie oczy, zachichota�a - a� nagle pocz�a z przej�ciem szepta�: - By�a panienka u ksi�dza Jutkiewicza? - By�am. Przebaczasz mi wszystko? - No, przecie�! C� znowu nie mam przebaczy�... - Ale s�uchaj, z serca! - No! A do Sto�u Pa�skiego panienka przyst�pi�a? - Nie, jutro. - Czemu? - Bo ju� by�o za p�no. - Widzicie! Jak�e to ca�y dzie� i ca�� noc bez grzechu. Panienko, chod�my st�d! Uciekajmy! - Dlaczego? - No, dymajmy - i tyle! - Powiedz�e prosto! - Nie powiem. - Kiedy to z tob� zawsze! Chcesz, wida�, �ebym si� w takim dniu rozz�o�ci�a. - A to niech sobie panienka wie! Nie moja wina, je�li panienka... - C� takiego? - A to, �e znowu u Horsta ta sama dziewka, ta, co to malowana na gniado... Obiedwie na te s�owa pierzchn�y z korytarza w takim pop�ochu, jakby w nie z pistoletu strzelono zza w�g�a - jedna prosto, we drzwi kuchenne, druga na prawo. Wbieg�szy do pokoju, kt�ry by� w ca�ym mieszkaniu jednym schronieniem rodziny, Ewa przypad�a na ��ko za parawanem. Skuli�a si� tam natychmiast i co tch... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony