911, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grzegorz Braun w Klubie Ronina - pełen zapis wystąpienia reżysera Nie jestem demokratą. Nie wierzę we frazes demokratyczny. Nie jest to kwestia wiary tylko rozpoznania, ponieważ frazes demokratyczny nie ma pokrycia w realu, to jest ściema, to jest zasłona dymna, to jest mgła. Demokratyzm to jest jeden z przesądów, któremu hołduje polska inteligencja. Jeżeli ma tutaj jakieś nowe rozdanie nastąpić, jeśli ma być Polska za lat już nie dwieście, jak licytuje szatan w „dziadach” tylko krótkoterminowo, powiedzmy piętnaście – pięćdziesiąt jeśli ma być Polska, no to w te pędy trzeba wyzwolić się z tego przesądu demokratyzmu, z tego złudzenia, że się tę Polską przegłosuje. Gdyby demokratyczne wybory miały przynieść jakąkolwiek zmianę realną to byłyby zakazane. To nie jest mój bon mot, tylko powtarzam, ale to myślę jest dobre rozpoznanie rzeczywistości.

Jestem monarchistą, modlę się o powrót króla. Jak by to miało nastąpić to jest osobna zupełnie historia. Państwo już tutaj zdążyliście się uśmiechnąć. Zaproście mnie na osobną dłuższą rozmowę na ten temat, ale nie zbywajcie tego lekceważącym uśmiechem. Demokracja już sto pięćdziesiąt razy doszła do ściany, obnażyła swoją wstrętną mordę i swoją prawdziwą naturę, i tutaj nie ma się co w tę twarz wpatrywać, już inaczej nie będzie. Natomiast jaki jest poza demokratyzmem zestaw tych przesądów, które powodują, że po 20 latach, od kiedy już nie filtruje naszej rozmowy sowiecki cenzor, od kiedy od czasu do czasu możemy sobie pogadać w takiej tutaj terapii zajęciowej w domu wariatów czy na jakiejś łączce w jakimś rezerwacie dla polskich Indian – możemy sobie pogadać, nikt nie stoi z pałką nad nami, i po 20 latach jesteśmy także w punkcie wyjścia w tych gawędach…

A więc demokratyzm, a więc etatyzm, wiara w to, że to władza musi budować koniecznie jakąś gminę, Gdynię, jakieś koleje kłaść, porty budować i uczyć historii w szkołach. To wszystko jest etatyzm – wiara w to, że Polacy sobie tego wszystkiego sami nie zrobią, jeśli nie będzie władzy w Warszawie, która im każe się im Polski uczyć, która im każe Polskę budować, etatyzm. Etatyzm to jest drugi przesąd. Trzeci, w istocie hierarchicznie najważniejszy to będzie, nazwijmy to, ale to będzie w skrócie – modernizm polskiej inteligencji w podejściu do najważniejszej kwestii życia i śmierci, to znaczy w stosunku do Kościoła Katolickiego. Inteligencja polska jest zmodernizowana doszczętnie i nie traktuje poważnie Kościoła, i nie przychodzi mu na ratunek. Nie tylko nie przychodzi mu na ratunek, ale go zdradza po raz kolejny, nie wiadomo, który. Inteligencja polska nie kocha, nie szanuje tradycji tak, jak tradycja na to zasługuje. To trzeci przesąd. Jaki jest przesąd czwarty, bardzo istotny? I tu muszę się odwołać się do tej gawędy, dygresję zrobię. Wysłuchałem tego tutaj przeglądu wydarzeń, który trwał dobrych kilkadziesiąt minut i jestem lekko stremowany, to znaczy bardzo mi zaimponowali koledzy tą zdolnością do takiego błyskotliwego rozbawiania się rzeczywistością. Ja już się nie bawię – mnie się zdaje, że, tak jak to zresztą kolega Ziemkiewicz powiedział, przypomniał, że to błąd był w 39. roku nie ogłosić, że mamy wojnę z sowietami. Otóż ja mam wrażenie, że kolega Ziemkiewicz, dostrzegając tamten błąd, dzisiaj zachowuje się tak, jakby nie było wojny. Moja chata z kraja, ja jestem z prowincji, mentalnie jestem z lasu świętokrzyskiego, i nie rozumiem, jak wy, przepraszam państwa wszystkich, tutaj w Warszawie możecie tak jednak bywać nawzajem u siebie. Już pal sześć tego grilla, ale jak to w ogóle jest możliwe. Liczyłem na to, że zastanę tutaj kolegę redaktora Warzechę i wreszcie się dowiem, kto był jego, jak to mówią, mentorem czy tutorem w tym collegium invisibilium, takim jakimś Latającym Holendrze polskiego życia akademickiego. Tam i Bronisław Geremek i różne inne demony naszej historii najnowszej były w radzie naukowej tej instytucji, i kolega Warzecha, który, jak wyczytałem, pobierał tam jakieś nauki w latach 90-tych, a dzisiaj jest tym, kto na łamach stołecznego dziennika chwali pana premiera Kaczyńskiego za to, że wygłosił wreszcie ten akt kapitulacji, to znaczy już na szczęście nic nie wspomniał o zamachu smoleńskim i kolega redaktor Warzecha chwali premiera Kaczyńskiego za to, że wreszcie pomachał białą flagą. No, jakoś ja mam zupełnie inny przegląd wydarzeń tego ostatniego tygodnia niż tutaj państwo mogliście usłyszeć. Ja mam wrażenie, że to jest jakiś inny świat, mam wrażenie, że tutaj kule powinny świstać, a jest kabaret, są jakieś żarty.

Bo tu jest kolejny przesąd polskiej inteligencji – pacyfizm. Wiara w to, że można cokolwiek załatwić, jak nie zostaną wyprawieni na tamten świat w sposób nagły, drastyczny i nieprzyjemny… no, powiedzmy, wziąłbym tak z tuzin redaktorów Wyborczej i ze dwa tuziny drugiej gwiazdy śmierci mediów centralnych – TVN. Nie wspominam oczywiście o etatowych zdrajcach i sprzedawczykach, którzy zawsze nimi byli, ze starego reżimu przeszli w nowe lata suchą stopą. Bo jeśli się tego nie rozstrzela co dziesiątego, to znaczy, że hulaj dusza piekła nie ma. Skoro nie jest karana karą główną zdrada państwa, no to jest popyt, jest rynek na zdradę i zaprzaństwo. Ja oczywiście rozumiem, że nawet jak byśmy się tu skrzyknęli, moglibyśmy dzisiejszego wieczora nie za wiele dokazać na latarniach okolicznych, ale my nawet, w tych przesądach inteligenckich, im z góry obiecujemy, że takiej kary nie będzie. My im obiecujemy, że broń Boże. No i ostatni przesąd polskiej inteligencji, którego istnienie wysnuję znowu z tego przeglądu prasy, który tutaj był. Wymienione zostały różne stolice, w których urzędują ludzie nie chcący niepodległej Polski, to znaczy jak zwykle Moskwa, Berlin, Bruksela. Gdzieś tam majaczy Waszyngton. Jeżeli ktoś opowiada, snuje narrację współczesną, politologiczną  i nie wspomina o tym, co tam w Tel Awiwie piszczy, to kpi albo o drogę pyta, po prostu nie da się tej układanki… nie da się tego poukładać. Ja zaglądam obsesyjnie od kwartału, od roku na portale izraelskie, czytam gazety, doniesienia agencyjne w języku angielskim, bo tamtejszym nie władam, i tam codziennie o wojnie piszą – jako o realności, czy ta wojna będzie jutro, czy pojutrze. W naszych przeglądach prasy tego nie ma. To nie jest takie dziwne, że w „Gazecie Wyborczej” państwo o tym nie przeczytacie, że Gwiazda Śmierci robi tę propagandę, prowojenną propagandę przez przemilczenie. Ale że państwo w gazetach – jak tutaj słyszę takie słowo „nasi” – w „Gazecie Polskiej” w „Nowym Państwie”… „Nowe Państwo” z ostatniego miesiąca ma taką okładkę: w mundurze SS-mana prezydent Ahmadineżad, i tam jest napisane: „Czy Iran podpali świat?” No, to jest sowiecka propaganda. No, na miłość Boską, po pierwsze nawet, jeśli umówimy się, że w Teheranie urzędują jacyś goście, którzy nie są bohaterami naszego romansu, to jest jakaś inna planeta, ale ja nie czytałem na przykład, żeby jakiś irański artysta zrobił taki happening: „Trzy miliony Irańczyków ma przyjechać do Polski”, nie słyszałem.

Natomiast mam być sojusznikiem państwa w tej wojnie, na którą mnie prowadzą, prowadzi mnie pospołu redakcja Gwiazdy Śmierci z Czerskiej i redakcja jednej, drugiej i trzeciej gazety, które udają, że tego czynnika nie ma w polskiej polityce i w polityce globalnej, prowadzą mnie na wojnę – za co? Jeszcze raz pójdziemy – byliśmy już na paru wojnach. Pojechał nowy kontyngent ze Szczecina do Afganistanu. I ja generalnie właśnie staram się nie być pacyfistą, tak się przezbrajam, bo jestem przecież polskim inteligentem ochwaconym w powiciu, więc się leczę z tego wszystkiego, więc generalnie nie mam nic przeciwko temu, żeby oni latali na jakąś wojnę, jeśli tam się czegoś uczą. Ale widzę taki problem, że jeżeli polscy żołnierze gdzieś w jakiejś wojnie za górami są używani do tego, żeby pełnić rolę żandarmów, to oni nie uczą się tego, co będzie im potrzebne, żeby bronić, powiedzmy, tych post-peerelowskich granic, nawet żeby to obronili. Więc to złudzenie, które z tego braku przekazu wysnuwam, z tej nieobecności w narracji, nawet w naszej poczciwej, patriotycznej, nieobecności słonia w menażerii – to złudzenie nazwijmy judeoidealizmem, w odróżnieniu od tego, co nazwałbym judeorealizmem.

Wzywam do judeorealizmu, to znaczy do dostrzegania tego, że w polityce i w polskiej historii, i w aktualnej, współczesnej układance politycznej nie da się rozwiązać sensownie rebusa, jeśli się udaje, że słoń w menażerii nie stoi, a on stoi tymczasem na poczesnym miejscu.

KOLEJNY ETAP ‘MATRIXA’ Znowu będzie długo. Wiem, że wielu Czytelników woli krótko, dlatego podzieliłem na rozdziały, żeby można było czytać w kawałkach, jeśli ktoś w ogóle zechce czytać...

Rozdział pierwszy. Hodowanie kretyna. Weszliśmy w kolejny etap matrixa, zwanego za komunizmu ze zdjętą przyłbicą ‘kolejnym etapem reformy’. Czym jest matrix? Matrix to jest takie nachalnie lansowane złudzenie, w które pięćdziesiąt (lub więcej, w zależności od dostępności i ceny kiełbasy) procent tych słabszych wierzy. W latach siedemdziesiątych przychodził ‘klas robotniczy’ z budowy termitiery, zwanej – jak to w matrixie – blokiem mieszkalnym, gdzie właśnie załadował tonę żwiru na państwowego ‘Stara’, a potem zawiózł i wyładował na prywatnej działce pułkownika, siadał przed telewizorem oglądał Dziennik Telewizyjny i mruczał z zadowoleniem: ‘potęga!’. Mruczał, bo był zbyt prosty, by skojarzyć tonę ‘zajumanego’ żwiru z nachalnie lansowaną tezą, że w czymś tam jesteśmy najlepsi, albo na trzecim czy czwartym miejscu w świecie. Ale nie każdy ‘klas robotniczy’ mruczał i wierzył w matrix, a w zasadzie bardzo niewielu było wówczas ‘wierzących’, bo ‘komunizm jawny’ był systemem zamkniętym: można było w matrix wierzyć i pozostać odrobinę mniej zgorzkniałym, albo też i nie wierzyć, ale broń Boże o tym mówić, i gorzknieć, ale nie można było uciec. W 1989 roku rozpoczął się ‘kolejny etap reformy’, a wraz z nim komunizm w przyłbicy – etap zakutego łba, jak to mawiali przodkowie. Ponieważ w czasach ‘nowego etapu’ trzeba było poluzować trzymanie za mordę, a matrix pomimo to utrzymać, jedynym wyjściem było intensywne kretynienie. W komunizmie media dopieszczały własnych technokratów i yntelygentów kulturą, żeby mieli dobre samopoczucie bycia elitą; ba, zezwalały nawet na wykształcanie się podwójnego języka – tajemnego kodu pobudzającego i rozwijającego inteligencję mas, czego przykładem komedie i kabarety lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dopuszczenie do rozwoju rozumu odbywało się dzięki strukturze sprawowania władzy, kiedy to ostatecznie o racji decydował towarzysz AK-47, a w skrajnych przypadkach tank. Po 1989 tank nie wchodził w grę z powodów geopolitycznych – szliśmy do Europy i NATO, a wraz z nami setki tysięcy byłych funkcjonariuszy GRU i KGB umocowanych w strukturach cywilnych a zwłaszcza wojskowych byłego demoluda. Pochód musiał odbywać się pokojowo, chyba że ktoś nie chciał iść w pochodzie, jak Ceausescu. W tej sytuacji następował gniew ludu i rewolucja, na czele której stawali wspomniani funkcjonariusze, którzy dołączali do pokojowego pochodu Wschodu na Zachód, by mogło spełnić się niezrealizowane marzenie syfilityka Lenina oraz kryminalisty ‘Koby’. Aby mogło się spełniać ‘tank’ trzeba było czymś zastąpić - właśnie dlatego za kulisami powstania wielkich koncernów medialnych stanęli fachowcy od tanków, manipulacji, łamania kręgosłupów i zrywania paznokci, a więc ludzie służb. Uznano, że skoro nie można łoić opornym skóry w masowej skali, trzeba wychować sobie ‘kretyna’, który nie będzie oporny, ale szczęśliwy. Po uzyskaniu ‘kretyna’ w ciągu szeregu dość skomplikowanych zabiegów obniżania prestiżu i poziomu szkolnictwa wyższego, rozpirzenia edukacji podstawowej i średniej w drobny mak, należało utrzymywać go na ‘kursie szczęścia’ odpowiednimi bodźcami. Pierwszym bodźcem było nachalne lansowanie tezy, że w kretynie, na codzień odpowiedzialnym, nowoczesnym Europejczyku in spe, tli się zwierzę; i jeśli kretyn zboczy z ‘kursu szczęścia’ to zwierze się w nim obudzi, a jak się obudzi, to może wrócić ‘tank’, bo nie będzie wyjścia. W celu rażenia bodźcem zwierzęcym powstały różne fajne narracje, na czele których nieodmiennie przewijał się wątek antysemicki, rozpoczęty założeniem brygady przez przyjaciela rodziny jak najbardziej semickiej, towarzysza Tejkowskiego, kontynuowany pracami sci-fi klepiącego biedę Grossa, i ukoronowany dziełem ‘Grossa dla idiotów’, a więc nowo powstałym ‘Pokłosiem’. Tej linii nachalnej propagandy nie zaszkodził nawet wyraźny wobec niej sprzeciw podnoszony przez wielu przyzwoitych polskich Żydów, którzy wiedzieli, że jej ubocznym efektem będzie reanimowanie nieistniejących praktycznie w końcówce komunizmu postaw antysemickich (bo Żydów nie było) i całość może obrócić się właśnie przeciw nim.

Rozdział drugi. W poszukiwaniu wilkołaka. W dalszym ciągu mojej opowieści będę się konsekwentnie posługiwał terminem ‘kretyn’, ale zaznaczam, że nie ma z mojej strony zamiaru epatowania epitetami lub obrażania kogoś, a używany termin ma znaczenie kliniczne i służy opisaniu poziomu intelektualnej nieuświadomionej niekompetencji. Ponadto nawet osoby, do których się ten termin odnosi (a więc nie do Państwa, bez względu na poglądy i przekonania, skoro czytacie długie teksty) znalazły się i pozostają w tym stanie nie do końca z własnej winy. Jeżeli jest wśród Państwa nauczyciel akademicki z odpowiednio długim stażem, by móc dokonać porównania poziomu ogólnej wiedzy kolejnych roczników studentów na przestrzeni lat, to nie uwierzę, by na pytanie o postępujące ‘kretynienie’ odpowiedział przecząco – możemy się jedynie różnić w poglądach na to, czy ‘produkcja’ kretyna była zabiegiem celowym, czy też zaskakującym zbiegiem okoliczności. Matrixy wszelkiego rodzaju zawsze się kiedyś kończą, a to z tego powodu, że wbrew wielu nowożytnym filozofiom świat JEST, i całe szczęście, że JEST, a do tego jest jakiś, dość określony. Nawet najcięższe bombardowanie kretyna medialnymi howitzerami potrafi mu skutecznie porazić mózg, ale nie jest w stanie całkowicie odgrodzić go od realnego świata. Owszem, do pewnego stopnia pozwala na wyłączenie synaps, dzięki którym mogłoby dojść do zderzenia wchłoniętej wiedzy o rzeczywistości z wdrukowanymi elementami matrixa, ale nie całkowicie, co gorsza – jak mówi nauka – synapsy potrafią się dość szybko regenerować. Tak więc jeśli o piętnastej kretyn pogodnie wchłania informację o tym, że ktoś kogo mu przedstawiają na obrazie wywołanym bombardowaniem strumienia elektronów jako polskiego premiera jedzie gdzieś, hen, hen, by przywieść w walizce 300 pierdylionów czegoś (copyright Czarek Krysztopa), to może się jedynie martwić, czy temu komuś, kto to rzekomo jest premierem, przepuklina nie wywali pod ciężarem tej kasy. Informacja o tym, że się wszyscy rozjechali do domu, a kasy nie ma, może zostać co prawda zneutralizowana wskazaniem winnego (jakiś tam Kormoran, czy Kamerkoman) i zapewnieniem, że pierdyliony dowiozą w styczniu, a najpóźniej w kwietniu, niemniej jednak w czerwcu, a najpóźniej we wrześniu okaże się, że realnie to tych pierdylionów nie ma, bo ich brak jest elementem rzeczywistości, z której realną modyfikacją, jak było wspomniane, matrix sobie nie radzi. Tu oczywiście znajduje swoje zastosowanie kolejna technika matrixa, a więc manipulacja czasem, to znaczy matrix - korzystając z rozpoznanego faktu, że kretyn ma bardzo ograniczoną zdolność zapamiętywania informacji niezwiązanej z trawieniem - modyfikuje przekaz, by w dłuższym okresie czasu zmienić go całkowicie, więc w czerwcu albo we wrześniu kretyn usłyszy, że tak jak było zapowiadane w listopadzie roku ubiegłego ktoś, o kim kretyn sądzi, że jest polskim premierem, ma zawieść obiecane przez nas trzysta zylionów (copyright Marcin Brixen), ale tym razem polskich złotych z naszych podatków, i będzie się przed znajomymi z pracy chwalił rozległą wiedzą tematu. Niemniej jednak nawet najbardziej zbombardowany kretyn nie przeskoczy końca miesiąca, ponieważ jest to jak najbardziej związane z trawieniem, i zauważy, że w listopadzie kasa kończyła mu się dwudziestego drugiego, a w czerwcu kończy mu się trzynastego, jak zapłaci coraz wyższą ratę kredytu we franku, rachunek za ruski gaz, i musowy abonament matrixowy. To może doprowadzić do wykształcenia się synapsy łączącej elementy matrixa, a więc na przykład kogoś o kim się powszechnie sądzi, że jest premierem polskiego rządu, i kto zawozi zyliony polskich złotych gdzieś hen, hen, z elementami rzeczywistości trawiennej. A to może z kolei wieść do reaktywacji funkcji myślenia w pewnym, ograniczonym zakresie. Mózg pokryty kraterami powstałymi na skutek haratania medialnymi pociskami nie będzie w stanie odbudować realnego świata w całości i od razu, natomiast może doprowadzić do powstania ogólnego stanu napięcia i związanego z tym nieokreślonego przeczucia sprzeciwu. Ten sprzeciw może się w pierwszym rzędzie kierować ku temu, co pod ręką (a raczej przed oczami), a więc na przykład przeciwko komuś, o kim sądzimy, że jest premierem lub ministrem, a jesli uczucie będzie głębsze, to może być to złość na przekaz medialny jako taki, i przybrać formę sloganu ‘Telewizja kłamie!’. Państwo możecie uśmiechać się wyrozumiale, ale dla kretyna będzie to oznaczało przewrót kopernikański w myśleniu, a co ważniejsze odcięcie się od pępowiny łączącej z ośrodkiem centralnie sterującym wytwarzaniem miraży. Nas jednak interesuje nie wnętrze kretyna, ale zewnętrzny efekt, jaki przewrót kopernikański w jego jaźni może wywołać. Otóż masowe ‘odkretynianie’ i odkrywanie rzeczywistości może mieć efekt złowrogi dla matrixa samego, a tego jego twórcy nie życzyliby sobie, bo ich życie straciło by ten prawdziwy urok bytowania na cudzy koszt. Dlatego matrix musi ewoluować, a ponieważ ostateczne zderzenie z rzeczywistością jest, jak było już wspomniane, nieuniknione, jego twórcy muszą być gotowi na zastosowanie środków zaradczych do czasu, kiedy znów rządził będzie towarzysz AK-47, a w ostateczności tank (a moim zdaniem właśnie ku temu to zmierza), bo wtedy ilość ludzi inteligentnych nie ma znaczenia. I jednym z takich elementów ewolucji matrixa jest szukanie wilkołaka, który ma uzasadniać pacyfikację potencjalnych liderów i ideologów przyszłego buntu zanim się on wydarzy.

Rozdział trzeci. Problemy z obsadą. Stworzenie wilkołaka napotyka jednak w Polsce na pewne przeszkody. Otóż ciężko jest w skrajnie pacyfistycznym (bo pacyfikowanym przez pokolenia) społeczeństwie znaleźć kandydata na wilkołaka, który posłuży za pretekst do zniesienia pozorów wolności i zalążków wolnej myśli. Próbowano na różne sposoby, za każdym razem sięgając do arsenału skrajnie niebezpiecznych prowokacji. Na celowniku, jako pierwsze, znalazło się środowisko kibiców piłkarskich. Wybór był nieprzypadkowy. Jak powszechnie wiadomo i komuniści i post-komuniści tolerowali stadionowe (i poza-stadionowe) zadymy traktując je chyba jako wentyl bezpieczeństwa dla młodych chłopaków, żeby umierali za Legię i Śląsk, Widzew i ŁKS, ale nie wstępowali do AK. Natomiast umiejętnie sterując represjami można było mieć nadzieję, że jednak wstąpią. ‘Aresztowanie’ i poniżanie setek ludzi zamkniętych kordonem po jednym z meczów Legii było wstępem, swoistym preludium do akcji tworzenia ‘bojówek’. Jej kulminacją było aresztowanie lidera kibiców Legii w czasie, kiedy ten wraz z kilkoma tysiącami innych kibiców brał udział w uroczystościach ku czci Powstańców Warszawskich. Proszę Państwa, gdyby policja brytyjska zdecydowała się zaaresztować któregoś z liderów klubu kibica Manchesteru United, Liverpoolu, czy nawet QPR lub Milwall podczas masowego spotkania z weteranami, to Manchester, Liverpool, czy Londyn spłynęłyby krwią, a paliłoby się przez miesiąc. Ku zaskoczeniu twórców naszego matrixa Warszawa nie spłynęła krwią i nie paliło się wcale. Wydaje mi się, że powodem takiego stanu rzeczy jest dość duży stopień rozpoznania zagrożeń przez środowiska kibicowskie oraz ich skład, bo przecież identyfikacja kibicowska jest bardzo silna, a fanami klubów piłkarskich są również policjanci, prokuratorzy, sędziowie, funkcjonariusze służb i politycy. Zamiast krwi i ognia pojawiła się drwina i kpiny z matrixa i jego twórców, chociaż na celowniku znalazł się jeden z elementów matrixa, a więc ktoś o kim sądzimy, że jest polskim premierem.

Casting musiał odbyć się ponownie, więc się odbył. Dwukrotnie. Dwa razy podczas święta 11 listopada próbowano reaktywować ‘brunatną zarazę’, ‘zagrożenie dla demokracji’ i ‘bandytów z lasu’. O ile w tym roku chyba już z dużo mniejszym przekonaniem, o tyle w poprzednim roku byliśmy o krok od tragedii na dużą skalę. Tak dużą, jak duża była skala kryminalnych przygotowań do krwawych zamieszek w wykonaniu polskich władz. Te władze posunęły się nawet do niezgodnego z prawem użycia na polskich ulicach broni zakazanej w większości cywilizowanych krajów (w Polsce też, co ostatnio ustalił NIK), a więc broni dźwiękowej. Ojcowie dzieci, które straciłyby nieodwracalnie słuch w wyniku jej użycia zapewne osiągnęliby stopień determinacji sugerujący wstąpienie do AK, o ojcach dzieci stratowanych przez oszalały z bólu, a stłoczony na małej i zamkniętej przestrzeni tłum nawet nie wspominam. Ale tu znów twórcy matrixa spotkali się z oporem materii i dzięki rozpoznaniu stopnia zagrożeń przez organizatorów do faszystowskiej ‘rewolucji 11 listopada’ nie doszło, pomimo spędzania czerni z Berlina, bo jej w Polsce zabrakło. A więc klapa. Tutaj wypada wyjaśnić po co twórcom matrixa potrzebne jest nowoczesne AK. Otóż zmorą każdego matrixa jest masowe, ale pokojowe wypowiedzenia posłuszeństwa, na podobieństwo tego, co zdarzyło się w Polsce w roku 1980, choć ja uważam, że tamten wybuch był w duzym zakresie kontrolowany, a być może nawet inspirowany właśnie po to, by zachować nad nim kontrolę. Nie ma nic gorszego niż setki tysięcy ludzi zebrane w pokojowych zamiarach na placach i ulicach, bo do likwidacji pokojowego protestu o wielkiej skali trzeba użyć wojska – nie ma takich sił policyjnych na świecie, które poradzą sobie z setkami tysięcy demonstrantów. Tu jednak powstaje zagadnienie lojalności wojska wobec władzy, a po tym, co ktoś kogo uważamy za polskiego premiera i jego pomagierzy zrobił z mundurem żołnierza, lojalność wojskowych niższych szarż mogłaby się okazać złudna. I wtedy możemy mieć do czynienia z nieciekawą dla władzy sytuacją, kiedy to czołgi nie rozjeżdżają demonstracji, ale się do niej przyłączają i to matrix staje po niewłaściwej stronie celownika. I z tego powodu matrix potrzebuje przemocy i rozlewu krwi, a nie pokojowych protestów. Tylko ekstremizm potrafi z jednej strony powstrzymać ‘zwyczajsów’ do przyłączenia się, a z drugiej daje uzasadnienie dla represji typu policyjnego. Inną ważną cechą matrixa jest jeszcze to, że on wytwarza miraże na potrzeby własnych obywateli, ale wytwarza je również na potrzeby zewnętrzne. Siłowe rozprawienie się z masowymi protestami ludzi, którzy chcą zmiany władzy (vide: ‘kolorowe rewolucje’ w szeregu krajów ‘matrixowej demokracji’) nie spotyka się zazwyczaj ze zrozumieniem reszty świata, a z tym niezrozumieniem wiążą się zazwyczaj represje w postaci mrożenia kont (realnych), a tego żaden matrix nie jest w stanie przetrzymać, bo generałowie i ministrowie przechodzą do opozycji, żeby im konta ‘odmrozić’ (patrz; Libia, Syria).

Rozdział czwarty. Terroryzm. Słowem-kluczem, które pozwala uzasadnić stosowanie szerokiego zakresu środków policyjnej przemocy, a w efekcie wprowadzenie państwa policyjnego, jest terroryzm. Ja osobiście sądzę, że terroryzm nigdy nie jest spontaniczny (bo oprócz frustracji i woli potrzebna jest technologia), ale tworzony przez państwa na ich potrzeby. Dla destabilizacji państw sąsiednich bądź odległych, a uważanych za wrogie, bądź dla potrzeb wewnętrznych. Całkiem niedawno przeczytałem w prasie o decyzji ETA o samorozwiązaniu struktur militarnych, a przy okazji odświeżyłem sobie historię tej organizacji. Otóż jednym z wielkich osiągnięć zbrojnych tej organizacji było zorganizowanie kanału przerzutowego broni takich rozmiarów jak wyrzutnie rakiet od związanej umowami wojskowymi organizacji IRA, stacjonującej w Republice Irlandii i w Irlandii Północnej. Te wyrzutnie nazywały się ‘Strieła’ i były produkowane w miłującym pokój Związku Sowieckim, w którym zjawisko pokątnego handlu bronią nie występowało, a państwowy monopol na produkcję i dystrybucję uzbrojenia nie był publicznie kwestionowany. Ale to tytułem luźnej dygresji. Otóż po niepowodzeniu stworzenia masowej organizacji stosującej przemoc, czy to z kibiców, czy narodowców, nie pozostało już nic innego niż uzupełnić matrix o terroryzm. Najlepiej rzecz jasna, gdyby on był realny, ale ponieważ nie za bardzo udawało się znaleźć w Polsce terrorystę, więc postanowiono tak na dobry początek zacząć od wirtualnego. W tym celu zaczęto, w gabinetach służb, dokonywać przeglądu strumieni elektronów w poszukiwaniu potencjalnych kandydatów. Natrafiono na wykładowce akademickiego, który pożalił się publicznie, że ‘reżim Tuska’ zakazał mu wykonywania roboty – szkoleń w zakresie wybuchów i materiałów wybuchowych – pod groźbą pięcioletniej kary pozbawienia wolności. Jak rozumiem, słusznie czy nie, na skutek nowelizacji którejś z ustaw pirotechnicznych człowiek ów uznał, że utracił uprawnienia do prowadzenia takich szkoleń, a jest to działalność dochodowa. Wystarczyło teraz odczekać do momentu, powiedzmy dwudziestego drugiego, albo trzynastego dnia miesiąca, kiedy kończą się środki pochodzące z akademickiej pensji konieczne na pokrycie kosztów utrzymania, i zaproponować za pośrednictwem agentów służb państwowych pod przykryciem przeprowadzenie ‘szkolenia o charakterze zamkniętym’ za godziwą opłatą. Na takim szkoleniu jeden z jego uczestników mógł rzucić od niechcenia: ‘panie doktorze, tym to by chyba nawet Tuska można było wysadzić z fotela’, a pan doktor mógł odpowiedzieć; ‘no wielkiej krzydy by nie bylo’ mając na myśli znaczne obniżenie się swojego poziomu życia; taką wymianę zdań uczestnicy szkolenia mogliby zarchiwizować, i oto mamy terrorystę; zupełnie przypadkowo zagrożonego karą pozbawienia wolności do lat pięciu. Rzecz jasna taka ‘terrorystyczna narracja’ byłaby nieco cienka, gdyby terroryzm miał być jednoosobowy. Jeden terrorysta to wariat, a nie terrorysta; do prawdziwego terroryzmu potrzebna jest ideologia i organizacja, oraz jakiś niszowy nurt, w którym terroryzm się ‘wyhodował’ i mógł się anonimowo rozwijać.

Rozdział piąty. Nośniki zarazy. Idealnym podglebiem, na którym terroryzm mógł się rozwijać i kwitnąć jest internet. Zapewne w pierwszym odruchu sięgnięto po jakieś czołowe polskie portale informacyjne i ich użytkowników. Po kilkudniowej kwerendzie znalazłem dziesiątki komentarzy, że najlepiej to to całe ‘Peło’ wysadzić w powietrze, ‘pisostwo’ rozstrzelać, a Tuska lub Kaczyńskiego w najlepszym razie przymusowo izolować. No niby mamy tu zamach na demokrację czystej wody. Gorzej jednak z ewentualnymi kandydatami w castingu (copyright Eska) na członków prężnej organizacji terrorystycznej. No dziadek Gienek podpisujący się w necie pseudonimem ‘jurna Hela’, albo uczeń gimnazjum z Wrzeszcza przedstawiający się jako ‘major AK’ nie udźwigną ciężaru odpowiedzialności. Postanowiono więc skupić się na kimś, kto lepiej rokuje. Tak, Panie i Panowie, witamy w klubie, bo to właśnie wśród nas ujawnili się oni – ideolodzy, a pewnie i bojowcy, terroryzmu.Komentatorzy, którzy uzyskali w sieci pewną popularność, reprezentują pewien poziom intelektualny, w wielu przypadkach przekraczający kilkunastokrotnie poziom gwiazd żurnalistyki, a przy tym są krytycznie nastawieni do otaczającej ich rzeczywistości, nadają się na tego rodzaju casting wprost idealnie. Są wystarczająco ‘publiczni’, by dawać pozory wiarygodności oddziaływania w jakiejś tam skali społecznej, a zbyt mało ‘publiczni’ by móc się skutecznie bronić w mediach głównego nurtu w przypadku ‘montażu’ służb. Mam również wrażenie, że ‘typowanie’ członków grupy odbywa się w oparciu o istniejące, pozawirtualne, związki i relacje, bo do istnienia realnego ‘terroryzmu’ sama obecność w wirtualnej sieci nie wystarczy. Stworzenie organizacji terrorystycznej składającej się z blogerów pozwala władzy upiec kilka pieczeni na jednym ogniu – poza dostarczeniem kretynom żeru w postaci informacji o wykrytym ‘groźnym związku o charakterze terrorystycznym’ i uzasadnieniu konieczności drakońskiego ograniczenia praw obywatelskich, jest i bat na same portale społecznościowe, których popularność ‘panów od śrubek’ martwi, bo przełamuje w pewnym zakresie monopol na upowszechnianie informacji, jest więc ‘antymatrixowa’.

Akcja tworzenia ‘grupy terrorystycznej’ idzie żwawo, o czym możemy się przekonać śledząc dynamiczny rozwój narracji medialnej. Żurnaliści, zrażeni nieudanymi próbami zaistnienia w sferze pozamainstreamowej z powodu słabowania na intelekcie i konieczności konfrontacji swoich nieistniejących poglądów z poglądami Czytelników, jak na zawołanie odkryli ‘czarnego luda’, przypomnieli sobie nicki i nazwiska ludzi, o których do tej pory nie mieli rzekomo zielonego pojęcia, i rozpoczęli wielkie przygotowania kolejnej w dwudziestoleciu wielkiej uzurpacji - akcji służb, w których tradycyjnie robią za młotkowych. Mam swoje typy, to znaczy wiem, kto będzie obsadzany w rolach ‘ideologów tierrorizma’, ale ich nie zdradzę, z tego prostego powodu, że mógłbym takim wskazaniem komuś zaszkodzić i ułatwić robotę panom ze służb, a jej ułatwianie uważam za szkodliwe dla Polski. Państwo i tak zapewne wiecie – giełda typów już się rozkręciła. Ja ze swojej strony pragnę gorąco zapewnić potencjalne ofiary kolejnej wielkiej ściemo-prowokacji, że niezależnie od sympatii lub antypatii, mojej ich oceny jako ludzi lub rzemieślników pióra, będę ich – kiedy już znajdą się na widelcu – bronił do upadłego, niezależnie od zbieżności bądź różnicy poglądów w różnych sprawach. Tak jak ostrzegałem matrix wchodzi w swoją kolejną fazę razem z pieriestrojką, która zbliża się do ostatniego etapu, a więc powrotu do tego, co tak dobrze znamy z przeszłości. Będzie ‘Miś’ na miarę naszych obecnych możliwości, pewnie dla odmiany nastąpi reaktywacja ‘Teleranka’, ale będzie też ‘Reksio’ i ‘Czterej Pancerni’, no i oczywiście Lolek, bo musi być ‘Bolek’, więc pewnie nie będzie aż tak źle, jakby nam się mogło wydawać, bo zawsze mogło by być gorzej.Potrafię – tak mi się wydaje – przewidzieć głównych aktorów zbliżającego się ostatniego aktu przedstawienia; potrafię już dziś wskazać, kto zostanie odpowiedzialną siłą dającą odpór fali anarchii społecznej ku zadowoleniu większości Polaków (circa 70 procent), oraz kto z ekipy neogierkowskiej zostanie surowo osądzony za nieudolność i narobienie długów, i kto zostanie internowany jako ‘ekstrema’, ale to temat na kolejne dziesięć rozdziałów, a więc na książkę, która – zapewniam – powstanie. ROLEX

Policja kupiła sobie nielegalną broń Zakup przez policję mobilnych urządzeń nagłaśniających dużej mocy wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości, był nierzetelny, niegospodarny i niecelowy – uważa NIK. Warszawska prokuratura bada, czy wszcząć śledztwo w całej sprawie. Jako pierwsza o tym, że policja miała zamiar stosować broń akustyczną, pisała “Gazeta Polska Codziennie” oraz portal Niezalezna.pl. Najwyższa Izba Kontroli wystawiła bardzo złą ocenę zakupionym przez Komendę Główną Policji urządzeniom akustycznym, LRAD (Long Range Acoustic Device ), które miały być używane w operacjach przeciwko tłumom.

- NIK negatywnie ocenia przygotowania i realizację zakupu przez Komendę Główną Policji urządzeń nagłaśniających dużej mocy (LRAD), wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości. Polskie prawo nie pozwala na stosowanie wysokich częstotliwości jako środka przymusu bezpośredniego. NIK poświadcza, że Policja skutecznie dezaktywowała moduł wysyłający tego typu sygnały, jednak wydatkowanie pieniędzy podatnika na środki niedozwolone polskim prawem NIK ocenia negatywnie – czytamy w raporcie Najwyższej Izby Kontroli. LRAD emituje dźwięk o wysokiej częstotliwości, który wywołuje u porażonych poczucie oszołomienia, dzięki przekroczeniu progu bólu (przy natężeniu 130-150 decybeli), a także silne dolegliwości aparatu słuchu i silny ból głowy. Uznawany za broń niezabijającą (non-lethal weapon) LRAD wykorzystywany jest na świecie w operacjach przeciwko tłumom. W związku z tym, że policja w Polsce nie mogła używać urządzeń, zdecydowano o dezaktywowaniu przycisków umożliwiających emitowanie sygnałów o wysokiej częstotliwości. Ostatecznie okazało się, że policja za ponad milion złotych kupiła w zasadzie sześć głośników o dużej mocy. W ocenie Najwyższej Izby Kontroli przetarg na LRAD był nierzetelny, niegospodarny, a sam zakup urządzeń okazał się bezcelowy. NIK zarzuca także policji, że przed zakupem nie dokonano nawet testów urządzenia, a jedynie je zaprezentowano. Niezalezna.pl

KGP złamała prawo? Ponad milion złotych Komenda Główna Policji wydała na zakup sześciu urządzeń LRAD do rozpraszania demonstrantów, których użycie jest niezgodne z polskim prawem. Najwyższa Izba Kontroli negatywnie ocenia przygotowania i realizację zakupu przez Komendę Główną Policji urządzeń nagłaśniających dużej mocy (LRAD), wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości.

- Uważamy, że policja mogła taki środek testować za pieniądze producenta, ale nie kupić za pieniądze podatnika. Prawo na taki środek nie pozwala – powiedział Paweł Biedziak, rzecznik NIK. Jak uzasadnia NIK w wystąpieniu pokontrolnym, zakup sześciu urządzeń rozgłaszających dużej mocy LRAD nie został poprzedzony niezbędną analizą przydatności ich wykorzystania do realizacji zadań ustawowych policji. Ponadto w trakcie realizacji postępowania na zakup urządzeń rozgłaszających dużej mocy doszło do naruszenia przepisów prawa zamówień publicznych, natomiast sposób odbioru zakupionych urządzeń został wykonany nieprofesjonalnie, a tym samym przenosił na zamawiającego ryzyko niewłaściwego wykonania umowy. Izba podkreśla jednocześnie, że polskie prawo nie pozwala na stosowanie wysokich częstotliwości jako środka przymusu bezpośredniego. „Najwyższa Izba Kontroli ocenia jako nierzetelne, niegospodarne i niecelowe wydatkowanie środków publicznych na zakup 6 urządzeń rozgłaszających dużej mocy LRAD wyposażonych w przycisk uruchomienia dźwięku ostrzegawczego, bez dokonania analizy możliwości wykorzystania tej funkcji, w kontekście późniejszych decyzji o dezaktywacji tej funkcji” – czytamy w wystąpieniu pokontrolnym Marcina Cichosza, wiceprezesa NIK. Poseł Jarosław Zieliński, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, zwrócił uwagę, że zakup urządzeń, które mogą służyć ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony