912. Marion Lennox - Na ratunek miłości, harlekinum, Harlequin Romans

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Marion Lennox

 

Na ratunek miłości

PROLOG

 

Czuł nieodpartą ulgę.

Czy spodziewał się wściekłości? Poczucia osamotnienia? Goryczy? Takie emocje ogarniały go w przeszłości, kiedy odchodzili ludzie, których kochał. Nic więc dziwnego, że pakując ostatnie rzeczy żony do samolotu swego najlepszego przyjaciela, oczekiwał choćby echa tamtego bólu.

Tak się nie stało. Patrząc na przypominający srebrnego puka samolot, Riley Jackson nie czuł pustki.

– Co ty na to, bracie? – zwrócił się do swego psa, a Bustle w odpowiedzi potarł nosem jego dłoń. Bustle też nie tęsknił za Lisa. Lisa nie miała czasu dla psów. – Zostaliśmy sami.

– Riley zawrócił w stronę domu. Stary pies dreptał obok niego. W przeciwieństwie do jego żony Bustle był lojalny do końca.

Dopiero strata Bustle'a przyprawi mnie o prawdziwy ból serca, pomyślał. To będzie naprawdę koniec miłości.

Bustle znów powąchał jego palce. Riley pochylił się i uścisnął wiernego collie.

– Wiem. Niedługo mi ciebie zabraknie i będę za tobą tęsknił jak wariat. Ale tylko za tobą. Nikomu już nie pozwolę się do siebie zbliżyć. Nigdy więcej.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Błąd. Duży błąd.

Jak daleko Jenna mogła okiem sięgnąć, widziała jedynie czerwony pył i linię kolejową, obrzeżoną tu i ówdzie kępami słonorośli. Pociąg z wolna niknął w powietrzu drżącym od upału.

Nie było nic więcej.

Jenna w osłupieniu starała się zrozumieć okropną rzecz, którą przed chwilą zrobiła.

Kiedy usłyszała informację, że pociąg zatrzymuje się w Barinya Downs, pomyślała, że to małe miasteczko. Wyjrzała przez okno. Z pół tuzina ciężarówek parkowało przy peronie. Obsługa pociągu wyładowywała rozmaite towary, a mężczyźni i kobiety w farmerskich kapeluszach wrzucali skrzynki i kartony na przyczepy swoich ciężarówek.

Musiała tu być jakaś osada. Zresztą, wszystko było lepsze, niż kolejne dwa dni w pociągu w towarzystwie Briana upokarzającego swoją małą córeczkę.

Była tak wściekła, że z impetem wyrzuciła bagaże i ledwie zdążyła zawiadomić Karli, że wysiadają. Postawiły stopy na peronie dosłownie w chwili, gdy pociąg ruszał.

Barinya Downs. Nazwa nie mówiła jej nic.

Gorzej. Ciężarówki, które widziała kilka minut temu, zniknęły w chmurze czerwonego kurzu.

Co najlepszego zrobiła? Znajdowały się teraz co najmniej półtora dnia podróży koleją z Sydney i dwa dni z Perth. Były na pustkowiu.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Karb' cichym głosikiem.

– Jesteśmy w Barinya Downs – powiedziała głośno w gorący wiatr, jakby nazwanie miejsca mogło je wyczarować.

Ale nic się nie stało. Barinya Downs nadal składała się jedynie z peronu i rozpostartego nad nim rachitycznego daszku. Nie było tu nawet drzewa. Tym bardziej telefonu. Nie było nic. Karli stała umie u boku Jenny, jakby czekając na instrukcje. Jesteś skończoną idiotką, szepnęła do siebie. Ojciec zawsze ci to powtarzał i, jak widać, miał rację.

Ale te opinie nie miały teraz znaczenia. Charles Svenson był w Ameryce.

Być może zresztą jej ojciec był w zmowie z Brianem... Myśl z pozoru niedorzeczna, ale nie mogła tego wykluczyć. Miały z Karli jedną matkę, ale różnych ojców – Briana i Charlesa – dwóch najbardziej bezwzględnych mężczyzn, jakich znała.

Charles był daleko, a Brian odjechał stąd przed chwilą. Jenna zamknęła oczy, przypominając sobie jego wy – krzywioną złością twarz.

– Wynoście się! – warknął. – Mam to gdzieś. Wygrałem! – Wyraz jego twarzy pełen był przewrotnego triumfu.

Czy zdawał sobie sprawę, w jakim miejscu wysiadły? Jenna wstrzymała oddech przerażona samą myślą. Czy Brian zdawał sobie sprawę, co ona robi? Czy wie – dział, że Barinya Downs była tylko punktem na mapie?

Usiadła na walizce i starała się opanować panikę. Pięcioletnia Karli patrzyła na nią z niepokojem. Pociągnęła dziewczynkę na kolana i mocno ją uścisnęła.

– Czy ktoś po nas przyjedzie? – spytała Karli ufnym tonem.

– Być może... – Jenna z trudem zdobyła się na odpowiedź. – Muszę się zastanowić.

Karli posłusznie zamilkła. W tym była dobra. Spędziła swoich pięć lat życia i trzy kwartały w milczeniu. Nigdy )ej nie słyszano. Jenna zamierzała położyć temu kres, ale teraz była wdzięczna Karli za milczenie. Musiała się zastanowić.

To było trudne.

Nie dość, że poddała się panice, to jeszcze gotowała się z gorąca. Miała wrażenie, że z klimatyzowanego pociągu weszła prosto do pieca.

Zapomnij o upale. Myśl, szeptała w duchu.

Kiedy przejedzie tędy następny pociąg?

Starała się odtworzyć w pamięci rozkład jazdy, który studiowała w Anglii. Propozycja Briana, żeby zrobili długą podróż pociągiem przez środek Australii, wydawała się kuszącą niespodzianką. Sprawdzała trasę pociągu i rozkład jazdy w internecie.

Musiała się pomylić...

Nie myliła się. Była tego pewna. Pociąg przemierzał kontynent tylko dwa razy w tygodniu. Przystawał w Barinya Downs, żeby wyładować towar.

Był czwartek. Nie będzie pociągu przez trzy dni, pomyślała. Aż do poniedziałku!

Wyciągnęła telefon komórkowy z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Brak zasięgu.

Oczywiście. A czego oczekiwała?

Ale przecież widziała tych facetów w ciężarówkach. Musieli gdzieś mieszkać...

Odsunęła Karli delikatnie na bok i pomaszerowała na koniec peronu. Znowu błąd. Siła południowego słońca uderzyła w nią jak żar z pieca hutniczego. Pospiesznie wycofała się w cień. Karli przytuliła się do niej.

– Będzie dobrze, Karli – szepnęła. Zmrużyła oczy w świetle, rozglądając się wokół. Gdzieś tu musiało coś być...

Ale widziała tylko tory kolejowe splątane na bocznicy. Nic więcej.

Nie. Coś było.

Zdecydowanie coś majaczyło w oddali... Zabudowania? Nie była pewna.

Spojrzała na swoją siostrę w rozterce. Co robić?

Nie miała dużego wyboru. Zostać na peronie i bez jedzenia i picia czekać na następny pociąg? To byłby koszmar. Musiały wyruszyć w kierunku niewyraźnego obiektu na horyzoncie. Cokolwiek tam było.

Obraz twarzy Briana zamajaczył przed jej oczami. Nigdy w życiu nie widziała takiej złości.

Nie zrobił nic, by wybawić je z tej opresji. Nabrały się na jego oszustwo jak pierwsze naiwne. Wiedziała, że nie zrobił nic. Ta myśl ją dobijała.

Musiały przeczekać najgorszy upał. Zerknęła na zegarek Pierwsza. Słońce prawie w zenicie.

– Za kilka godzin wyruszymy – powiedziała do Karli. – Sprawdzimy, czy tam jest dom. Jeśli nie, zawsze możemy wrócić. Zawsze możemy... Co właściwie mogły?

– Co będziemy robić, gdy będziemy czekać? – spytała Karli.

Dobre pytanie. Musiały coś robić. Alternatywą było rozmyślanie wiodące nieuchronnie ku rozpaczy. – Możemy robić zamki z kurzu – zaproponowała, ale Karli spojrzała na nią z powątpiewaniem.

– Nie robi się zamków z kurzu. Zamki robi się z piasku. Jenna zdobyła się na uśmiech.

– Jesteśmy teraz z dala od cywilizacji, kochanie. Tutaj zasady są postawione na głowie. A więc zamki z kurzu.

 

Riley podszedł do tylnych drzwi i rzucił ostatnie pudła z zaopatrzeniem na kuchenną podłogę. Patrzył w dół z niesmakiem. No cóż, prowiant, który przysłała mu Maggie, był niezbędny. Nie musiał mu smakować.

Fasolka w puszce. Więcej puszek z fasolką w sosie pomidorowym.

Piwo.

Jeszcze tydzień, pomyślał, i powrót do cywilizacji – do Munyering, do uroczego domu z basenem i wspaniałej kuchni Maggie. ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony