88. Browning Dixie - Na przekór złu, harlekinum, Harlequin Romans Historyczny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Williams Bronwyn

Na przekór złu

 

Karolina Północna, 1880 rok. Ogromna siła woli gościła w drobnym ciele młodziutkiej Carrie. To ona pozwoliła jej przetrwać ciężkie czasy, które zaczęły się wtedy, gdy podczas napadu Indian zginęli jej rodzice. To dzięki niej wytrzymała harówkę u rzekomego stryja i podłe traktowanie przez męża hazardzistę. To ona kazała jej walczyć z ugorami. Gdy Carrie wynajęła do pomocy na farmie więźnia, półkrwi Indianina, znowu musiała przywołać siłę woli, by nie okazać nienawiści, jaką żywiła do jego rodaków z powodu śmierci rodziców. Jeszcze wtedy nie wiedziała, jak cienka granica oddziela nienawiść od miłości...

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Carrie przygięła rondo słomkowego kapelusza, by osłonić oczy przed słońcem, i po raz kolejny krzyknęła na kościstego muła:

- Ruszaj się, ty kłapouchy parszywcu!

Lecz Sorry, zgodnie ze swoim imieniem sugerującym coś nędznego, zachował się podle i zignorował ją. Carrie zaklęła w duchu. Wiedziała, że w tak ślimaczym tempie nawet do jutra nie dotrą do więzienia, a ona nie mogła sobie pozwolić na zmarnowanie kolejnego dnia.

Jeśli jej mąż przyjedzie do domu, wpadnie w szał, gdy zobaczy zrujnowane przez Sorry'ego wejście do zagrody Pecka, dlatego Carrie musiała je wcześniej naprawić. Paskudny wałach otrzymywał wszystko co najlepsze. Miał własny wybieg i nowy boks w stodole, dostawał najdorodniejszy owies, a także świeżą wodę, którą codziennie trzeba było taszczyć ze strumienia. Oczywiście nie Darther ją dźwigał, bo od tego miał Carrie, o czym z lubością jej przypominał.

Carrie, muł i kury mogły zdychać z głodu, byleby tylko ten pioruński koń wyścigowy miał wszelkie wygody.

Nie, nie pioruński. Carrie musi wreszcie oduczyć się przeklinania, Emma twierdziła bowiem, że to nie przystoi damie. Tylko jak tego dokonać, gdy Dartherowi płynęły z ust same grubiaństwa? A przedtem taki sam był jej wuj. Carrie jak przez mgłę przypominała sobie inny głos, delikatny i miękki, o odmiennym akcencie... lecz być może był to tylko sen?

- Sorry, błagam, pospiesz się - z krzyku przeszła na błagalne tony.

Ale prośby również nie działały. Pioruński muł stał jak wmurowany, ignorując upał, muchy i Carrie. Do jego zakutego łba trafiały jedynie słowa, które od lat słyszał od Darthera.

- Jazda, parszywcu! A jak nie, to posiekam cię na kawałki i rzucę krukom na pożarcie!

Gdyby usłyszał ją biskup Whittle, dopiero miałaby się z pyszna!

Doprowadzona do rozpaczy trzepnęła lejcami o grzbiet muła i zwierzak nieoczekiwanie rzucił się do przodu. Stopy Carrie pofrunęły w górę, kapelusz opadł jej na oczy i niewiele brakowało, a wypuściłaby lejce z dłoni.

- Teraz lepiej - burknęła zrzędliwie.

Jednak po kilku minutach znów posuwali się żółwim tempem. Jak to z Sorrym: albo bezruch, albo gwałtowny zryw.

- Proszę cię, skarbie - podlizywała się Carrie. - Przed nami daleka droga i wiem, że ci ciężko. Ale im szybciej się z tym uporasz, tym krócej będziesz w zaprzęgu. Dostaniesz ode mnie piękną, soczystą rzepę, jeśli dotrzemy do domu przed zmrokiem.

Było to jednak mało prawdopodobne. Carrie co prawda nie bała się podróżować po nocy, ale wolała nie natknąć się w ciemnościach na jakiegoś przestępcę. Bardzo chciała przed wieczorem być w domu, zagonić kury do kurnika, nakarmić i napoić muła, zaś więźnia - o ile uda się jej jakiegoś wynająć - zamknąć w stodole.

Sorry leniwie podążał piaszczystą drogą. No cóż, mogło być gorzej, pomyślała Carrie. Darther twierdził, że wszystkie muły nienawidzą kobiet. Miało to mieć coś wspólnego z faktem, że muły w połowie były osłami.

No cóż, życie z Darther nie było łatwe. Kiedy zaraz po ślubie Carrie zasugerowała, by zaprząc Pecka do pługa i wykarczować pole, uroczy małżonek uderzył ją tak, że wylądowała na podłodze. To były pierwsze dni ich małżeństwa i wówczas Carrie jeszcze nie wiedziała, co może ją spotkać.

Lecz teraz już wiedziała. Z wierzchołka wysokiej, uschniętej sosny jastrząb bystro śledził drogę, a za wozem unosiły się blade tumany kurzu. Od początku lipca nie spadła ani kropla deszczu. W przydomowym ogródku, z którego jeszcze kilka tygodni temu Carrie była tak dumna, zostało zaledwie trochę pomarszczonych, maleńkich strąków fasoli. Na nic się zdały te wszystkie wiadra wody, z takim trudem przydźwigane ze strumienia. A gdy samy i króliki dobrały się do kapusty, zostawiając tylko twarde głąby, Carrie chciała dać za wygraną. Jednak rezygnacja nie leżała W jej naturze. Taka po pro-stu się urodziła. Oczywiście kiedy była dzieckiem, nikt nie mówił o niej, że jest konsekwentna w swym postępowaniu, tylko uważano ją za upartą i krnąbrną. Z tej przyczyny nikt nie chciał jej adoptować. Na cóż bowiem komu ani specjalnie mądra, ani szczególnie piękna, za to zawzięta, niepokorna dziewczynka? Gdy Carrie zorientowała się, że twardy charakter przysparza jej samych kłopotów, starała się zachowywać jak ciche i posłuszne dziecko, niestety nikogo tym nie zwiodła.

Wyrosła więc na kobietę, która nigdy nie rezygnowała ze swoich zamierzeń. Teraz postanowiła, że doprowadzi grunty swojego męża do rozkwitu. Najpierw musiała wyhodować pewną ilości zboża na sprzedaż, a zdobyte w ten sposób pieniądze przeznaczyć na wykarczowanie i przysposobienie pod uprawę kolejnych połaci ziemi. I tak do skutku, aż zlikwiduje wszystkie nieużytki. Przed laty po-przedni właściciel zabrał się za karczunek terenów leżących przy strumieniu, jednak nie dokończył roboty. W ziemi wciąż tkwiło wiele pniaków i ponownie pojawiły się chaszcze. Carrie zamierzała do wiosny wykarczować ziemię, zaorać i obsiać ją zbożem, a podczas suszy zraszać pole wodą ze strumienia. To będzie pierwszy krok do osiągnięcia celu. Na razie Carrie nie śmiała spoglądać dalej w przyszłość.

Jej mąż, zapalony hazardzista, rzadko bywał w domu. Gdy tylko usłyszał o gonitwach konnych, wyścigach psów, walkach kogutów czy rozgrywkach karcianych, natychmiast tam ruszał. Kiedy wracał, zazwyczaj pijany, zostawał tylko na tak długo, by Carrie zdążyła wyszczotkować i przewietrzyć jego wymyślne surduty oraz poprać koszule i bieliznę, po czym znowu znikał. Teraz, kiedy nadchodził okres wyścigów, będzie poza domem tygodniami.

Podczas nieobecności Darthera Carrie od świtu pracowała w polu. Ryła ziemię, rozdrabniała motyką korzenie, siłowała się z upartym mułem, zmuszając go do wyciągania z ziemi równie upartych pniaków. Nawet dla silnej i zdrowej kobiety była to bardzo ciężka harówka, ale Carrie postanowiła, że wyciągnie z ziemi każdy pioruński karp, zaciągnie go na skraj pola i spali. To właśnie w czasie walki z korzeniem figowca tak nieszczęśliwie uderzyła motyką, że nieomal odrąbała sobie kciuk. Uznała jednak, że taki drobiazg jak paskudna, niegojąca się rana nie powstrzyma jej od osiągnięcia celu.

O możliwości wynajęcia więźnia do pracy dowiedziała się od Emmy, posuniętej już w latach wdowy, najserdeczniejszej przyjaciółki Carrie.

- Hrabstwo wydaje dużo pieniędzy na utrzymanie aresztanta. Jeśli delikwent nie jest oskarżony o morderstwo, możesz go wynająć za kaucją i oszczędzić hrabstwu wydatków. Chyba nie jest to całkiem zgodnie z prawem, ale jeśli podpiszesz papier stwierdzający, że oddasz więźnia w równie dobrym stanie, w jakim go zabrałaś, nikt nie będzie robić ci trudności. Gdyby jednak uciekł, mogliby cię oskarżyć o nieposzanowanie mienia hrabstwa.

Emma wspomniała o tym mimochodem, gdy zobaczyła, jak wolno goi się ręka przyjaciółki. Wiedziała przy tym, że Carrie nie stać na wynajęcie parobka, nawet gdyby udało się jej znaleźć kogoś chętnego do pracy na farmie Darthera.

- Darther zostawił mi trochę drobnych, kiedy ostatnio był w domu, ale wszystko wydałam na mąkę, cukier i kukurydzę. Ciekawe, jakiego więźnia mogłabym wynająć za trzy liche sukienki, dwa słomkowe kapelusze i parę butów z dziurami w podeszwie?

Emma wybuchnęła śmiechem. Dzięki Bogu, że choć jedna z nich miała ochotę na śmiech.

- Poradzisz sobie - powiedziała stanowczo starsza pani. - Odłożyłam parę dolarów. Zwrócisz mi po pierwszych zbiorach, a zamiast procentu dasz mi garniec zboża dla moich kurek.

To było w zeszłym tygodniu, gdy Carrie zawiozła przyjaciółce koszyk z pieczonym królikiem i rzodkwią. W drodze powrotnej rozważała słowa Emmy. Zaprzyjaźniły się niemal trzy lata temu, wkrótce po tym, jak Darther przywiózł Carrie do opuszczonego przez Boga i ludzi miejsca, żeby mu gotowała, sprzątała i zaspokajała go, gdy był na tyle trzeźwy, by żądać od niej wypełnienia małżeńskich obowiązków. Na szczęście zdarzało się to bardzo rzadko.

O naturze tych obowiązków Carrie dowiedziała się od Emmy. Emma powiedziała jej też dużo o uprawie zbóż i innych roślin. Carrie musiała jeszcze wiele się nauczyć, jednak niesiona marzeniami, nie miała zamiaru zmarnować kolejnego sezonu zasiewów. Wiedziała, że nie może liczyć na żadną pomoc ze strony męża. Nawet kiedy przebywał w domu i był na tyle trzeźwy, by wiedzieć, co się wokół niego dzieje, nie zwykł kalać swych rąk uczciwą pracą. Myślał jedynie o wyścigach i kartach. Był święcie przekonany, że Peck, wałach półkrwi arabskiej, tak paskudny, że nikt nie wziąłby go za wyścigowego konia, pewnego dnia przyniesie mu fortunę.

Peck był szybki. To fakt. Carrie widziała kiedyś, jak jej mąż trenował go na pobliskiej drodze, ale nawet gdyby ten potężny, brzydki koń zdobył wielką nagrodę, Carrie nie zobaczyłaby z niej ani centa, bo Darther przepuściłby wszystko w kolejnych gonitwach, walkach kogutów lub w karty. Był nie tylko marnotrawcą, ale również skąpcem. Pojawiał się w domu pyszniąc się nowymi jedwabnymi kamizelkami i wymyślnymi surdutami, ale gdy tylko Carrie odważyła się poprosić go o pieniądze na coś użytecznego, jak krowa czy pług, natychmiast lądowała na podłodze ze spuchniętą szczęką. Bez względu na to, czy jej mąż był pijany, czy trzeźwy, miał twardą rękę i gwałtowne usposobienie.

Kiedy wuj zaproponował Dartherowi, żeby ją zabrał w zamian za niespłacony karciany dług, nie protestowała, bo już nie mogła się doczekać, by wyrwać się spod jego opieki. Kilka razy widziała Darthera kręcącego się po sklepie wuja i od razu spostrzegła jego eleganckie stroje. Darther chełpliwie opowiadał o-swoim bogactwie, a Carrie nie miała pojęcia, że to tylko czcze przechwałki.

- Darther prowadzi interesy na wyścigach - oświadczył jej wuj takim tonem, jakby mówił co najmniej o właścicielu stajni ogierów pełnej krwi. - Ten człowiek wie więcej o komach niż o własnej rodzinie.

Jeżeli Darther w ogóle miał jakąś rodzinę, nigdy się do tego nie przyznał.

- Wychowałem się w Nowym Jorku - oznajmił kiedyś z dumą. - i poznałem wszystkie możliwe tory na Wschodnim Wybrzeżu.

W końcu Carrie dowiedziała się, że Darther należał do tej grupy przybyszów z Północy, którzy pojawili się w dawnych, zrujnowanych konfederackich stanach i próbowali zagarnąć, co się da, a takimi ludźmi pogardzano na Południu. Ale zrozumiała to długo po tym, jak została jego żoną. Kiedy po pospiesznej ceremonii ślubnej przekraczała granicę Karoliny Północnej, oczami wyobraźni widziała piękny dom otoczony zielonymi pastwiskami, a na nich smukłonogie ogiery i śliczne klacze z wesoło brykającymi źrebiętami.

Od wielu lat, od kiedy nocny napad Indian zniweczył wszystko, co kochała, Carrie namiętnie oddawała się marzeniom, bo tylko dzięki nim mogła znosić okrutne realia życia. Jeszcze będzie lepiej, łudziła się. Na pewno ktoś ją zaadoptuje i zabierze do domu. Wuj, który w końcu po nią posłał, pokocha ją całym sercem, ona zaś zapewni mu opiekę i będzie dla niego wsparciem na stare lata.

Jakże była naiwna! Nikt nie kwapił się, by ją adoptować, wuj, sklepikarz z Wirginii, okazał się podłym, niechlujnym człowiekiem, zaś Darther, elegancki dżentelmen, stał się jej najgorszym koszmarem. Kielich goryczy przepełniła „piękna plantacja" - chlew, nazywany przez Darthera domem, i porośnięte chaszczami ugory.

Miesiąc miodowy nie był ani odrobinę lepszy. Bolesne, żenujące przeżycia szczęśliwie skończyły się już następnego ranka, gdy na farmie pojawił się Liam, mężczyzna o twarzy łasicy. Powiedział Dartherowi, że do Suffolk zjeżdżają hodowcy z Nowego Jorku, by dokonać przeglądu dwulatków. Taką gratką młody żonkoś nie mógł wzgardzić.

Ledwie opadł za nimi kurz na drodze, Carrie zebrała się w sobie i wzięła się do pracy. Wkrótce miała dach, który nie przeciekał, komin, który nie dymił i prawdziwy żeliwny piec, a do tego ogródek warzywny... i do diabła z tym, że żywił głównie sarny i króliki!

Zyskała też serdeczną przyjaciółkę, co było prawdziwym darem niebios.

Z wieprzka, którego chowała ubiegłego roku, został jedynie kawał wędzonego bekonu, a krowę musiała sprzedać i teraz bardzo brakowało jej świeżego mleka i masła. Przez jakiś czas trzymała kozę, ale ta wciąż zrzucała ją ze stołka w czasie dojenia. Wreszcie, gdy pogryzła suszące się prześcieradła, Carrie bez wahania się jej pozbyła. Teraz miała jedynie stadko kur, a od czasu do czasu udawało się jej złapać we wnyki królika lub wiewiórkę, którymi zawsze dzieliła się z Emmą.

Mogłaby też żywić się doskonałą, wypasioną na jej kapuście sarniną, gdyby tylko zdołała odkryć, gdzie Darther ukrył amunicję do springfielda. Strzelba spoczywała dumnie na rogach jelenia zawieszonych nad drzwiami. Darther wielokrotnie powtarzał, że jeśli Carrie choćby, palcem tknie broni, żywcem obedrze żonę ze skóry, i wcale nie brzmiało to jak czcza pogróżka. Dla jej męża wartość miały jedynie: springfield należący kiedyś do jego ojca, wymyślna złota dewizka do zegarka i paskudny wałach Peck.

Kiedy jednak ostatnio Darther wyjechał z domu, Carrie w geście buntu wspięła się na krzesło, zdjęła broń ze ściany i postawiła tuż przy drzwiach. Mieszkała na odludziu, a jej najbliższa sąsiadka, stara Emma, sama ledwo była w stanie zadbać o siebie. Carrie czuła się o wiele pewniej, mając pod ręką coś do obrony, choćby pozornej. Tym bardziej, że farmę zaczęli odwiedzać jacyś osobnicy, którzy dopytywali się o Darthera. Carrie oznajmiała im, że wyjechał, ale ponieważ nie chciała, by obcy ludzie kręcili się w pobliżu domu, czekając na powrót jej męża, zawsze starała się, aby zobaczyli strzelbę, a sama przybierała pozę, jakby doskonale posługiwała się bronią.

Lecz teraz, jak na ironię, determinacja pchnęła ją do tego, by ściągnąć na farmę kryminalistę. Przydałby się jej jeszcze wielki, groźny pies, ale nie miała skąd go wziąć. Jednak sama strzelba, mimo że bez nabojów, powinna utrzymać więźnia w ryzach. Poza tym Emma powiedziała, że aresztant będzie miał skute nogi, więc w razie potrzeby Carrie poskromi go, waląc kolbą w głowę.

Wreszcie zatrzymała się przed murowanym gmachem sądu w Currituck. Nie pozostało jej nic innego, jak ostatecznie rozprawić się z obawami. Po pierwsze hrabstwo nie zwolniłoby za kaucją żadnego groźnego bandyty, a po drugie będzie on skuty. Do czasu powrotu Darthera zdoła wymyślić jakiś przekonujący powód, dla którego wynajęła więźnia. Na przykład postanowiła przygotować nowe pastwisko dla Pecka, a sama nie podołałaby takiej pracy. To powinno podziałać. Dopóki zboże nie wyrośnie powyżej kolan, jej mąż i tak nie odróżni go od trawy,

A Carrie musi zadbać o swoją przyszłość.

Dla zabicia czasu zajął się liczeniem. Liczył pchły rozgniecione między brudnymi palcami. Liczył cegły w murze, liczył kraty w oknach i szczeknięcia więziennego psa dochodzące zza drzwi.

Liczył lata swojego życia. Wolałby mieć ich więcej niż dwadzieścia dziewięć, ale to i tak wystarczająco dużo, by uznać się za człowieka doświadczonego.

Liczył okręty, które zatonęły w czasie, gdy na nich służył, ale tych było zaledwie trzy. Liczył marynarzy, którzy wówczas zginęli i ta liczba okazała się tak wielka, że serce ścisnęło mu się bólem, chociaż wśród topielców nie miał żadnych przyjaciół.

Z mieszaniną gniewu, żalu i rezygnacji Jonasz Longshadow liczył, ile lat zajęło mu zaoszczędzenie sumy wystarczającej na zakup własnych pastwisk, ich ogrodzenie i wypuszczenie na nie pięknego ogiera pełnej krwi i trzech dorodnych, rozpłodowych klaczy. Liczył źrebięta, które mógłby wyhodować, a których pewnie już nie zobaczy, bo nie pożyje dość długo. Zastanawiał się też, kto w końcu położy łapę na jego majątku.

A kiedy już porachował to wszystko, ustalił, ile mniej więcej dni zdoła jeszcze przeżyć bez jedzenia, zabrał się do obliczania szans na uniknięcie katowskiego sznura.

Wyniki nie były pokrzepiające.

Na dźwięk kroków zbliżających się do celi, Jonasz poczuł upokarzające podniecenie. Być może dzisiaj dostanie coś więcej niż odrobina zeschłej skórki kukurydzianego chleba. Wczorajszy kawałek, nie większy od kciuka, pachniał szynką i kapustą. Zapewne zastępca szeryfa, lub nawet sam szeryf, zjadał porcje przeznaczone dla więźniów, zostawiając mizerne resztki, by utrzymać ich przy życiu do rozprawy.

Dobrze chociaż, że miał wodę. Co prawda pływały w niej wijące się robaki, z których wylęgają się komary, ale jednak mógł napić się do woli. Człowiek jest w stanie przeżyć wiele dni bez jedzenia, jeżeli ma pod dostatkiem wody.

Tym razem był to sam szeryf, a nie jego młodociany zastępca. Przyszedł z pustymi rękami i brzuch więźnia zaburczał w gwałtownym proteście. Jonasz opadł z rezygnacją na rojące się od pcheł posłanie z mierzwy, czekając, aż usłyszy, że sędzia w końcu przyjechał, wydał wyrok bez rozprawy i skazał go na powieszenie za to, że był obcym, a do tego obcym mieszanej krwi. Za to, że ocalał z wielu katastrof. Z gorzką ironią pomyślał, że zażąda, aby stalo się to jeszcze tego dnia, póki ma dość sił, by stanąć prosto i dumnie przed swoim katem.

- Podnoś się, Indiańcu. Mam dla ciebie dobre wieści.

Słońce stało już w zenicie i prażyło niemiłosiernie, gdy Carrie, po dopełnieniu wszystkich formalności, skierowała się ku domowi. Więzień szedł uwiązany za wozem. Nogi miał skute kajdanami i nie mógł szybko się poruszać, ale Sorry'emu wcale to nie przeszkadzało. Carrie miała tylko nadzieję, że łajdak okaże się wart tych dwóch dolarów, jakie za niego zapłaciła.

Indianin. Wciąż nie mogła uwierzyć, że po tym, co spotkało jej rodziców, wynajęła Indianina, ale akurat był jedynym więźniem, a Carrie zaparła się, że nie wróci z pustymi rękami.

Szeryf, brzuchacz o rozbieganych oczach, którymi świdrował Carrie a pożądaniem - co zresztą nie było dla niej niczym nowym - wręczył jej mały kluczyk, ostrzegając przy tym, by nigdy nie zdejmowała więźniowi kajdan z nóg. Przykazał jej też, by natychmiast zastrzeliła drania, gdyby próbował uciec, oraz by karmiła go raz dziennie i strzegła go pilnie.

- Ci Indiańcy to zdradliwe sukinsyny, a mieszańcy są jeszcze gorsi. Gdybym nie musiał wyjechać na cały tydzień, nie wydałbym go pani, ale Noe mógłby zagłodzić drania na śmierć albo, co gorsza, pozwoliłby mu uciec.

Carrie nie miała pojęcia, kim był Noe i wcale jej to nie obchodziło. Chciała tylko dojechać do domu przed zapadnięciem nocy i zamknąć więźnia w stodole. Spodziewała się, że dostanie potulnego aresztanta, a oto wiodła rozjuszoną niewolą dziką bestię.

Szeryf nie musiał jej przykazywać, by karmiła Indianina. Carrie dała za więźnia całe dwa dolary, więc będzie musiał je odpracować, choćby zaprzęgnięty do pługa. To prawda, że niekiedy oddawała się marzeniom, ale tak naprawdę była twardą realistką. Karmiła kury, by znosiły jajka, sypała obrok Sorry'emu w nadziei, że wydusi z tej leniwej bestii kilka godzin pracy. Także owa nieszczęsna, zapchlona kreatura z nogami skutymi kajdanami i z nadgarstkami spętanymi sznurem uwiązanym do wozu, potrzebowała jedzenia, by mieć siły do roboty.

Szeryf powiedział jej, że Indianina uwięziono za kradzież, ale równie dobrze mógł okazać się mordercą. Może więc powinna odłożyć karczowanie gruntu do następnego roku, a przynajmniej do czasu, aż zagoi się jej ręka, i zrezygnować z pomocy więźnia? Nie potrafiła jednak niczego odkładać na później. Taka już była. Obawy obawami, ale robota czeka.

Indianin był przeraźliwie brudny i obrzydliwie śmierdział. Nawet nie znała jego imienia. Wprawdzie wyglądał odstręczająco, ale na pewno jakoś się nazywał. Jednak Carrie nie śmiała mu spojrzeć w oczy, a co dopiero prosić o prezentację. Kiedy płaciła za wynajęcie istoty ludzkiej, która nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia, nagle poczuła się bardzo zażenowana. Jakby kupowała krowę lub konia...

Mimo to przyjrzała mu się uważnie. Był zabiedzony i niechlujny, lecz pokory nie miał w sobie za grosz. Biła z niego pełna buty arogancja, jakby siedzenie w więzieniu stanowiło jakiś szczególny powód do dumy. Dla dodania sobie animuszu dotknęła strzelby, usiłując zignorować palącą nienawiść, którą niemal fizycznie czuła na swoich plecach.

Gdy mijali niewielkie farmy leżące pomiędzy budynkiem sądu a zjazdem na Shingle Landing, ludzie z niedowierzaniem wbijali wzrok w mężczyznę, który niczym wół był prowadzony za wozem, i zaczynali coś do siebie szeptać. Mały chłopiec rzucił w Indianina kamieniem i wykrzyknął jakieś przekleństwo. Kobieta ściągająca ze sznura pranie przerwała pracę i zawołała w stronę Carrie:

- Uważaj na siebie, dziewczyno! Tej bestii źle z oczu patrzy!

Carrie zgadzała się z tym, a mimo to zżymała się, gdy ludzie rozprawiali o jej więźniu niczym o bezrozumnym zwierzęciu. Dobrze znała to uczucie, gdy inni traktują cię jak niechciany bagaż i obmawiają cię, jakbyś niczego nie rozumiał. Kiedy ją to spotkało, była dzieckiem, natomiast więzień był dorosłym mężczyzną. Trafił do więzienia za kradzież, lecz kto wie, jakie jeszcze zbrodnie popełnił? Szeryf twierdził, że to najzwyklejszy dzikus, nieznający nawet angielskiego. Carrie dosłyszała, jak mamrotał coś w pogańskim języku, gdy szeryf przywiązywał go do wozu, po czym brutalnie sprawdzał, czy węzły są wystarczająco mocne.

Carrie otarła pot z czoła. Niestety w dzbanku nie zostało już ani kropli wody. Wprawdzie niedługo będą mijali strumień, więc Sorry zaspokoi pragnienie, ale przecież oni nie może na czworakach by pić ze swoim mułem. Muli więc poczekać, aż dojadą do domu.

A co z jej więźniem? Zerknęła przez ramię, by sprawdzić, czy wciąż podąża za wozem. Nie chciała, by zemdlał z pragnienia i był wleczony bez ducha.

Poczuła, jak pot strużką spływa jej pomiędzy piersiami. Sierpień tego roku był niewiarygodnie upalny! Konała ze zmęczenia, mimo że jechała na wozie. Jak więc czuł się skuty kajdanami i związany więzień, zmuszony do marszu w tym skwarze? Gdyby nagle zaswędziały go plecy, nawet nie mógłby się podrapać.

A kiedy już raz odezwało się w niej chrześcijańskie miłosierdzie, nie umiała go zagłuszyć. Pociągnęła za lejce i sztywno zeszła z wysokiego kozła. W lewym ręku czuła pulsujący ból, pośladki piekły ją żywym ogniem od siedzenia na twardej, dębowej desce, ale najbardziej doskwierało sumienie. Wszelkie okrucieństwo, czy to wobec człowieka, czy też zwierzęcia, kłóciło się z jej charakterem. Ten Indianin był złodziejem i poganinem, ale Carrie pamiętała nauki misjonarzy o dobrym Samarytaninie i o tym, że należy poświęcać się dla innych.

Spoglądając więc znacząco na strzelbę, dała znak mężczyźnie, by podszedł bliżej. Biskup Whittle byłby z niej dumny. Zawsze się rozwodził nad potrzebą pomocy niebożętom i maluczkim. Pewnie złoczyńca znalazłby się na samym końcu jego listy niebożąt, ale mimo wszystko...

- Myślę, że nic złego się nie stanie, jak przez resztę drogi będziesz jechać na wozie.

Jeżeli o szarych oczach można powiedzieć, że miotają ognie, to jego wprost płonęły. Słowa zawisły w powietrzu niczym długi sznur, którym Indianin uwiązany był do wozu. A zaledwie chwilę później mężczyzna gwałtownie odwrócił się do niej plecami.

Carrie nie wierzyła własnym oczom. Ten arogancki sukinsyn rzeczywiście demonstracyjnie pokazał jej plecy! Oburzona, że jej dobry uczynek został ze wzgardą odrzucony, chwyciła za sznur i mocno szarpnęła.

- Nie odwracaj się do mnie plecami, ty żałosny, złodziejski...

Jonasz, głęboko urażony w swej nieposkromionej dumie, uniósł związane nadgarstki i gwałtownie pociągnął za swój koniec sznura, zaskakując tym manewrem głupią kobietę. Gdy upadła plackiem na ziemię i twarzą zaryła w piach drogi, poczuł rozkoszny dreszcz satysfakcji.

Owa satysfakcja mogła się zresztą okazać ostatnim uczuciem w jego życiu, zauważył w duchu, bo kobieta zerwała się na równe nogi i sięgnęła po strzelbę. Wściekły, że ciągnęła go za wozem po publicznej drodze, był w mściwym nastroju. Spod strzechy skłębionych, zawszonych włosów piorunował ją wzrokiem, nawet nie próbując maskować nienawiści. Wprawdzie ta niska, chuda istota nie ponosiła żadnej winy za nieszczęścia, które go spotkały w życiu, ale Jonasz nie był w nastroju do wyciągania logicznych wniosków, nie mówiąc już o wspaniałomyślności.

W tej chwili byli równymi sobie przeciwnikami. On miał związane ręce i skute nogi, ale był dużo wyższy, silniejszy i zwinniejszy. Ona była drobną kobietą z ręką owiązaną szmatami, lecz miała dwa poważne atuty: białą skórę i springfielda. Chociaż broń była tak ciężka, że z ledwością ją podnosiła i z trudem utrzymywała w stabilnej pozycji, lecz ani na moment nie spuszczała wzroku z jego oczu. Niechętnie musiał przyznać, że jest dumna i odważna, choć z całą pewnością głupia.

On był wojownikiem Kiowa. Ona - jedynie kobietą.

W morderczym upale stali w bezruchu przez niekończącą się chwilę, złączem poczuciem nieszczęścia, frustracji i czymś jeszcze, do czego żadne z nich nie zamierzało się przyznać. Tymczasem muł, to śmieszne, żałosne stworzenie, zajął się skubaniem suchej, przydrożnej trawy. Jonasz mógłby stać na środku tej drogi całe wieki. Niestety nie jadł od bardzo dawna, a na dodatek czuł, że powinien opróżnić pęcherz.

Postanowił więc coś zrobić, by przełamać impas. Uniósł wysoko głowę, zamknął oczy i wydał z siebie przeszywający, dziki okrzyk wojenny, który poniósł się echem przez okoliczne równiny.

Przerażony muł też uniósł łeb i zaczął rozdzierająco rżeć do wtóru. Z uschniętej sosny zerwała się para kruków. Jonasz z satysfakcją patrzył, jak twarz stojącej przed nim kobiety powleka straszna bladość.

Carrie słyszała podobny okrzyk przed trzynastu laty i przez ten czas zdołała wyprzeć go z pamięci na tyle, że wynajęła człowieka, który był półkrwi Indianinem. Teraz ów wrzask wrócił do niej jak najgorszy senny koszmar, Tamtej strasznej nocy ledwo uszła z życiem, lecz setki innych ludzi, w tym jej rodzice, padły ofiarą Masakry w Minnesocie - niespodziewanego, barbarzyńskiego napadu Indian i rzezi trwającej ponad tydzień.

Carrie postąpiła naprzód dwa kroki i mocno dźgnęła mężczyznę lufą w brzuch.

- Żebyś nigdy więcej nie ośmielił się tego zrobić - wysyczała przez zaciśnięte zęby, a bladość na jej policzkach zaczęła ustępować ciemnym rumieńcom. - Jeżeli o mnie chodzi, możesz się wlec po tej drodze, aż padniesz, a ja i tak zaciągnę cię na farmę, zaś to, co pozostanie z twego ścierwa, rzucę knurom na pożarcie!

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony