8839, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
OFICYNA WYDAWNICZA „EXLIBRIS"poleca:Andy Milik - „Wesołe sto dolarów"(nowele kryminalne)Andrew Bright - „Sandra"(powieść sensacyjna)Andy Milik - „Duże, zielone oczy"(nowele kryminalne)Zwariowany eskulap(zbiorek anegdot i dowcipów medycznych^ z cyklu: „Przy-chodzi baba do lekarza")ANDREW BRIGHTSTOPA IKARAOFICYNA WYDAWNICZA„EXLIBRIS"WARSZAWA 1990Copyright by Andrew Bright, Toronto, CanadaCopyright for the polish edition „EXLIBRIS"Warszawa 1990Tytuł oryginału: "The foot of Icarus"z oryginału angielskiego przełożyłANDRZEJ BRYCHTProjekt Graficzny okładkiMarek Płoza-DolińskiI.ISBN 83-85065-030-2Płynął całą noc.o świcie stanął na brzegu, nagi i wyczerpany.Otoczyli go ludzie. Widział ich oczy rozszerzone zdumie-niem, poruszające się wargi, ręce wyciągające się ku niemu.To wszystko odbywało się w ciszy, głębokiej jak morze.Źrenice miał porażone solą; to dzieliło go od świata jakgruba, mętna szyba.Zabłysło słońce. Wtedy otoczyło go wielu, wielu ludzi.Podniósł rękę. Ich wargi znieruchomiały, twarze zastygływ oczekiwaniu.- Nazywam się Borys Miller - powiedział.i upadł.- Statek szerokim łukiem omijał wybrzeża - mówiłprędko dziennikarz. - Ten człowiek, którego widzicie,skoczył wprost w czarny żywioł, kierując się podświado-mym pragnieniem wolności. Jego kompasem było dalekiewołanie latarni morskiej, jego siłą był tajemniczy nakazniepokonanej ludzkiej woli. Oto on, człowiek stamtąd.Trzy potężne kamery podsunęły się bezszelestnie. Mocnereflektory świeciły w twarz. Kropla potu spłynęła po policz-ku Millera i obcy kontynent milionami oczu śledził jej tor.Dziennikarz energicznie zwrócił się do Millera:- Powiedz nam, dlaczego zdecydowałeś się przepłynąćtak potężny dystans?- Ponieważ nie mogłem przebyć go inaczej. Słyszałemo kimś, kto odbył spacer po wodzie. Ale mnie się to nieudało. Chyba dlatego, że było to inne morze.- Ha, ha - roześmiał się dziennikarz, i z milionów ust,ukrytych w ciemności, wydobyło się takie samo „ha, ha".- Co było powodem twojej decyzji? - zapytał.- Kaprys - odparł Miller.Dziennikarz skrzywił się. I skrzywiła się twarz kon-tynentu.- Postawmy sprawę jasno - powiedział. - Uciekłeśstamtąd. Ucieka się z miejsc, w których jest źle. A więc?- Tam nie było mi źle.- Więc było ci dobrze?- Nie. Ponieważ nigdzie nie jest mi dobrze.- Nie czułeś się wolny?- Czasami tak, czasami nie.-- Od czego to zależało?- Od nastroju. Jak wszystko.- Kiedy zażądałeś prawa pobytu po tej strome, użyłeśargumentu, że pragniesz być wolny.- Tak. Ponieważ pragnę tego zawsze.- Zdajesz sobie sprawę z różnic między tym, co jesttam, a tym, co jest tu. Te różnice spowodowały, że się tuznalazłeś. Powiedz coś na ten temat.- O tym nigdy nie będę mówił.- Dlaczego?- Ponieważ to nie ma sensu.- Jesteś człowiekiem z tamtej strony, i to zawsze będziewpływało na ocenę tego, co spotka cię w przyszłości. Możeto pogłębiać albo spłycać twoje sądy.- Niczego nie sądzę. Żyję dla siebie i mogę sądzić tylkosiebie. A to dla nikogo nie będzie miało znaczenia.- Skacząc do oceanu ryzykowałeś życiem. To wysokacena za kaprys. Ryzykując, musiałeś się czegoś spodziewać.- Niczego, co da się określić jednym zdaniem.- Acha. Marzenie o ideale: idealna sprawiedliwość, ide-alne układy między ludźmi. Więc spróbuj. Przychodząc tu,zgodziłeś się na tę próbę.- Woda, którą przebyłem, obmyła mnie dokładnie.Gdy wyszedłem na brzeg, byłem czysty. Bez marzeń.Bez poglądów i pragnień. Stałem się na nowo. Ja,to teraz dwóch ludzi. Jeden popłynął dalej na statku.Drugi jest tu. O to mi właśnie chodziło. Żeby istniećw dwóch miejscach naraz, na równych prawach. Osią-gnąłem to.- Czy ludzie, o których mówisz, połączą się kiedyśw jedno?- Być może. Będzie to moje zwycięstwo. Albo klęska.Nie wiem jeszcze.- Mam wrażenie, że ty jeszcze nie wyszedłeś na brzeg.Płyniesz dalej. Nie boisz się, że utoniesz?- Jeśli płynę, to już dobrze.- Gdybyś był człowiekiem z tej strony, podjąłbyś decy-zje popłynięcia tam?- Tak.- Dlaczego? .- Ponieważ nie chciałbym tu umrzeć.- Hm - pokręcił głową dziennikarz. - Ale przybyłeśtu. Co zrobisz, kiedy zrozumiesz, że to nie miało sensu?- Wtedy popłynę zpowrotem.- A jeśli to też nie będzie miało sensu?- Wtedy moja sytuacja będzie podobna do twojej.- Życzę ci szczęścia, Miller - powiedział dziennikarz.I reflektory zgasły.Błyszczące oczy kontynentu zapadły w noc.Bosy Filipińczyk stał pod arkadą hotelu „Ford" naYonge Street, głównej ulicy Toronto. Z ust ciekła mu ślinai mamrotał do siebie, patrząc szklanym wzrokiem w migot-liwe światła. Miał długie włosy, zesztywniałe od tłuszczu.Miał dziobatą twarz, pokrytą lśniącymi wypryskami. Minąłgo człowiek z ufarbowanymi na różowo włosami, spadają-cymi na barki. Ubrany był w płaszcz oficera SS z rzędemzłotych medali. Jego wysokie buty wybijały stanowczyrytm. Do szerokiego pasa przytwierdzony był wielki sztyletw stalowej pochwie oznaczonej swastyką. Ten człowiekmiał przebitą muszlę lewego ucha i tkwiła w niej rurkaz pleksiglasu. Szedł sztywno z uśmiechem na wąskich war-gach. Dwóch mężczyzn przeszło obok, nie zwracając naniego uwagi. Obejmowali się mocno i chichotali, całując sięw usta, pokryte niebieską szminką. Dwóch chłopców i dziew-czyna wybiegło z wysokiego domu. Wyszła za nimi, słania-jąc się, stara kobieta i zaczęła wzywać pomocy. Nikt niepatrzył w jej stronę. Upadła i wypełzła z niej krew. Jedenz chłopców pochylił się i wrzucił nóż do ścieku. Rozległ siękrzyk, to krzyczał właściciel pornograficznego kina. Trzy-mał się za rozbitą głowę i krew ciekła mu przez palce.Krzyczał, że zabrano mu z kasy pieniądze. Z piskiem oponprzejechał samochód, znikając w ciemnej przecznicy. Padłyza nim strzały. To strzelał policjant. Z boku zbliżył się doniego chłopak i strzelił mu między oczy. Rzucił brońi uciekł. Pod wystawą sklepu, sprzedającego sok z papai,leżał człowiek. Uniósł się i zaczął pełzać na czworakach,oddając mocz przez spodnie. Struga znaczyła jego ślad.Głos wznosił się i opadał, gitara brzęczała fałszywie. Grubadziewczyna o lśniącej tłuszczem twarzy i świńskich rzęsachśpiewała piosenkę ze słowami: „Co myślisz o Jezusie? Onjest w porządku". Otaczali ją ludzie o twarzach, nie wyra-żających nic. Człowiek z rurką w uchu przeszedł defilado-wym krokiem w drugą stronę. Filipińczyk trwał pod arkadąhotelu, piszcząc cienko, ponieważ LSD znieniło go w ptaka.Z lobby wyprowadzano w kajdankach podstarzałego zbo-czeńca, który zwabił do swojego pokoju siedmioletniegochłopca i zagryzł go w szale miłosnym. Sześciu mężczyznszło rzędem, kołysząc się, bijąc w bębenki i krzycząc: „HareKrishna, hare, hare". Ich głos mieszał się z pieśnią grubejdziewczyny: „What do you think about Jesus? He's allright!" Na wygolonych głowach sterczały warkoczyki. Bosenogi plaskały o płyty chodnika. Plasnęły w strugę moczu,która wyciekła z człowieka, przewróconego uderzeniempastylki. Kobieta leżała w krwi, mniej czerwonej od błys-ków neonu, który zapewniał: „Bank of Commerce nie*1zawiedzie cię nigdy". Właściciel pornograficznego kina za-chwiał się, upadł pod ścianą, nie przeszkadzając przechod-niom. Ten, który strzelił w twarz policjantowi, krzyknąłz ciemnej przecznicy: „Nienawidzę was, chcę być wolny".Samochód, który zniknął w ciemnej przecznicy, uwiózłczterech mężczyzn i torbę z pieniędzmi, zabranymi z tam-tego banku. Dwaj chłopcy i dziewczyna otworzyli torebkęi podzielili się zyskiem. Wypadło po piętnaście centów, aledziewczyna nie dostała nic. Spadł deszcz i miasto zalśniłoinaczej. Błyski neonów kładły się na asfalcie głównej ulicy.Miller kupił gazetę, ważącą pół kilograma i dowiedział się,że wiele zmian nastąpiło od wczoraj: materace sprężynowestaniały o dziesięć procent, stopa procentowa w bankachwzrosła o pół punktu, a temperatura o trzy stopnie Fahren-heita. Rada miasta postanowiła wybudować najwyższą wie-żę świata kosztem kilkudziesięciu milionów dolarów. Stomilionów przeznaczono na stworzenie reprezentacyjnegoparku. Wnętrze filharmonii odmalowano czerwoną olejnąfarbą, praktyczną, bo łatwo z niej zmywać błoto. Perspek-tywy rozwoju handlu detalicznego rysowały się obiecująco.Wiele zależało od szybkiego zakończenia działań wojennychw Wietnamie. Borys Miller uśmiechnął się i obejrzał wy-stawę, przy której stał, czytając gazetę. Leżały tam pistoletywielu typów i szybkostrzelne karabiny z lunetami. Wielkiesamochody sunęły cicho jezdnią, świecąc w górę żle usta-wionymi światłami. Wewnątrz siedzieli ludzie, zwolnieni odobowiązku przerzucania biegów, ludzie nie przyuczeni dopokonywania ostrych zakrętów, oddzieleni od żywej ziemiwarstwą betonu i gumy, oderwani od tej żywej ziemi odwielu, wielu lat. Ludzie o miękkich rękach i twardych10sercach. Trzy miliony oddechów co sekundę wzlatywałopod niebo. Powietrze, którym oddychał, zmieszane byłoz tymi oddechami. I on wydzielał z siebie efekty wewnętrz-nego spalania. Daleko, nad oceanem, po którym jego statekwciąż płynął w tamtą stronę, powietrze było czyste.Przyszedł po niego człowiek i postawił na stole ma-gnetofon.- Powiedz, jak tam było.- Ile krążków taśmy przyniosłeś? - zapytał Miller.- Dwa.- Czy myślisz, że moje doświadczenia zmieszczą się nadwóch krążkach taśmy?- Nastawimy na wolne obroty - tamten przesunąłsztyft w magnetofonie. - Dostaniesz sporo forsy.- Ile?- Pięćset dolarów.Miller uśmiechnął się.- A ty ile weźmiesz?- Ja, to co innego. Tobie wolno powiedzieć wszystko,a ja mogę dać tylko to, czego ode mnie chcą.- Rozumiem - powi... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony