880, Big Pack Books txt, 1-5000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Milan Kundera"Nie�miertelno��"Pa�stwowy Instytut WydawniczyWarszawa 1995r.Z francuskiego prze�o�y�: Marek Bie�czykProducent wersji brajlowskiej:ALTIX Sp. z o.o.ul. Surowieckiego 12A02-785 Warszawatel. 644 94 78Cz�� pierwszaTwarz1.Kobieta mog�a mie� sze��dziesi�t, sze��dziesi�t pi�� lat. Patrzy�em na ni� z le�a-ka, zwr�conego ku basenowi, w klubie gimnastycznym na ostatnim pi�trze nowo-czesnego wie�owca, sk�d przez ogromne oszklone szyby wida� ca�y Pary�. Czeka-�em na profesora Avenariusa, z kt�rym czasem spotykam si� tutaj, by pogaw�dzi�o tym i owym. Ale profesora Avenariusa wci�� nie by�o i patrzy�em na kobiet�; sa-ma w basenie, zanurzona do pasa, �ledzi�a wzrokiem ubranego w dres instruktora,kt�ry, stoj�c nad ni�, udziela� jej lekcji p�ywania. Pos�usznie opar�a si� o brzeg ba-senu, nabra�a powietrza i wypu�ci�a je w wodzie. Polecenie wykona�a z powag�i gorliwie, i zabrzmia�o to tak, jakby z g��bi wydoby� si� odg�os starego parowozu(idylliczny, dzisiaj zapomniany odg�os, kt�ry przybli�y� mog� tym, co go nie pozna-li, jedynie poprzez por�wnanie do oddechu starszej pani, wci�gaj�cej i wypuszcza-j�cej powietrze przy brzegu basenu). Patrzy�em na ni� urzeczony. Jej przejmuj�cykomizm zniewala� mnie (instruktor r�wnie� spostrzeg� ten komizm, gdy� k�ciki jegoust na moment, jak mi si� wyda�o, zadr�a�y), ale kto� mnie zagadn�� i odwr�ci� mo-j� uwag�. Kiedy w chwil� p�niej chcia�em powr�ci� do obserwacji, lekcja dobieg-�a ko�ca. Kobieta w kostiumie k�pielowym sz�a wzd�u� basenu ku wyj�ciu i gdyznalaz�a si� cztery czy pi�� metr�w za instruktorem, zwr�ci�a ku niemu g�ow�, po-s�a�a mu u�miech i skin�a d�oni�. �cisn�o mi si� serce. Ten u�miech i gest nale�a�ydo dwudziestoletniej dziewczyny! Jej r�ka wznios�a si� z zachwycaj�c� lekko�ci�.Tak jakby w trakcie zabawy rzuci�a do kochanka kolorow� pi�k�. U�miech i gestby�y pe�ne wdzi�ku, cho� nie mia�y go ju� w sobie ani twarz, ani cia�o. By� towdzi�k gestu zatopionego w ciele bez wdzi�ku. Lecz kobieta, nawet je�li dobrzewiedzia�a, �e nie jest ju� pi�kna, na chwil� o tym zapomnia�a. Pewn� cz�stk� siebiewszyscy �yjemy poza czasem. By� mo�e u�wiadamiamy sobie w�asny wiek jedyniew kilku wyj�tkowych chwilach, a przez wi�kszo�� czasu �yjemy bez wieku.W ka�dym razie w chwili gdy odwr�ci�a si�, u�miechn�a i skin�a d�oni� do ins-truktora (kt�ry nie m�g� si� powstrzyma� i g�o�no parskn��), kobieta nie zna�aswych lat. W tym ge�cie istota jej wdzi�ku, kt�rym czas nie w�ada�, ods�oni�a si�w okamgnieniu i ol�ni�a mnie. By�em dziwnie wzruszony. I w moich my�lach wy-p�yn�o s�owo Agnes. Agnes. Nigdy nie zna�em kobiety o tym imieniu.2.Le�� w ��ku, zanurzony w s�odyczy p�snu. O sz�stej, w chwili pierwszego,lekkiego przebudzenia wyci�gam r�k� w stron� ma�ego radia, stoj�cego przy po-duszce, i wciskam guzik. S�ysz� poranne wiadomo�ci, ledwo odr�niaj�c s�owa,i na nowo zasypiam, tote� zdania, kt�rych s�ucham, przechodz� w senne majaki. Tonajpi�kniejsza faza snu, najs�odsza chwila dnia: dzi�ki radiu rozkoszuj� si� moimici�g�ymi przebudzeniami i za�ni�ciami, cudownym rozko�ysaniem mi�dzy jaw�a snem, tym dr�eniem, kt�re wystarcza, by znikn�� �al, �e przysz�o si� na �wiat.Czy �ni�, czy naprawd� jestem w operze, przed dwoma przebranymi za rycerzy ak-torami, wy�piewuj�cymi prognoz� pogody? Jak to si� sta�o, �e nie �piewaj� o mi-�o�ci? Wreszcie pojmuj�, �e to spikerzy; przestali ju� �piewa� i teraz dla �artu wpa-daj� sobie nawzajem w s�owo. "Dzie� b�dzie gor�cy, upalny, ale spodziewane s�burze", m�wi pierwszy, kt�remu drugi przerywa przymilnym tonem: "Niemo�liwe!"Pierwszy odpowiada tym samym tonem: "Ale� tak, Bernardzie. Przykro mi, niemamy wyboru. Odwagi!"Bernard parska �miechem i oznajmia: "Oto kara za naszegrzechy." Na co pierwszy: "Dlaczego ja mia�bym cierpie� za twoje grzechy, Ber-nardzie?" W�wczas Bernard �mieje si� na ca�e gard�o, aby da� s�uchaczom do zro-zumienia, o jaki grzech chodzi, i dobrze go pojmuj�: jest tylko jedna rzecz, kt�rejpo��damy wszyscy, g��boko: �eby ca�y �wiat uzna� nas za wielkich grzesznik�w!�eby nasze wyst�pki por�wnywano z ulewami, z burzami, z huraganami! Niechwi�c ka�dy Francuz, otwieraj�c dzisiaj parasol nad swoj� g�ow�, pomy�li o dwu-znacznym �miechu Bernarda i mu pozazdro�ci. Przekr�cam ga�k� z nadziej�, �eusn� na nowo w towarzystwie bardziej niezwyk�ych obraz�w. Na s�siedniej stacjikobiecy g�os oznajmia, �e dzie� b�dzie gor�cy, upalny, z mo�liwo�ci� burz, i ciesz�si�, �e mamy we Francji tyle stacji radiowych i �e wszystkie w tej jednej chwiliopowiadaj� o tym samym. Szcz�liwy maria� jednostajno�ci i wolno�ci; c� lepsze-go ludzko�� mog�aby sobie wymarzy�? Wracam zatem do programu, w kt�rymBernard przechwala� si� swymi grzechami, lecz tam m�ski g�os intonuje hymn doostatniego modelu renault, znowu kr�c� ga�k�, kobiecy ch�r s�awi futra, kt�re sta-nia�y, wracam do Bernarda, wpadam na ostatnie takty hymnu do renault, po czymg�os zabiera sam Bernard. Zawodz�c ucich�� przed chwil� melodi�, powiadamianas, �e ukaza�a si� w�a�nie biografia Hemingwaya, sto dwudziesta si�dma, lecz tymrazem naprawd� wa�na, gdy� udowadnia, �e Hemingway przez ca�e �ycie nie po-wiedzia� ani s�owa prawdy. Wyolbrzymi� liczb� ran odniesionych na wojnie, uda-wa�, �e jest wielkim uwodzicielem, a tymczasem stwierdzono, �e w sierpniu 1944roku, a nast�pnie od lipca 1959 by� zupe�nym impotentem. "Niemo�liwe", m�wikpi�cy g�os drugiego spikera i Bernard odpowiada przymilnym tonem: "Ale� tak...",i znowu jeste�my na operowej scenie, nawet ten impotent Hemingway jest z nami,a potem bardzo powa�ny g�os wspomina o procesie, kt�ry w ostatnich tygodniachporuszy� ca�� Francj�: podczas prostej operacji �le przeprowadzone znieczuleniespowodowa�o �mier� pacjentki. Wskutek czego stowarzyszenie zajmuj�ce si� obro-n� "konsument�w", bo tak nas wszystkich nazywa, proponuje, aby w przysz�o�cifilmowano wszystkie operacje, a filmy przechowywano w archiwach. Mia�by toby�, wed�ug stowarzyszenia "obrony konsument�w", jedyny spos�b gwarantuj�cyFrancuzowi zmar�emu pod skalpelem, �e jego �mier� zostanie nale�ycie przezsprawiedliwo�� pomszczona. P�niej zasypiam ponownie.Kiedy si� obudzi�em, by�o ju� wp� do dziewi�tej; pomy�la�em o Agnes. Podob-nie jak ja le�y w du�ym ��ku. Prawa strona ��ka jest pusta. Kim jest m��? Zdajesi�, �e kim�, kto w sobot� wcze�nie wychodzi z domu. Dlatego jest sama i ko�yszesi� rozkosznie mi�dzy jaw� a snem.Potem wstaje. Naprzeciw, na d�ugiej n�ce, wyrasta telewizor. Agnes rzuca ko-szul�, kt�ra na bia�o drapuje ekran. Po raz pierwszy widz� j� nago. Agnes, bohater-ka mojej powie�ci. Stoi przy ��ku, jest �adna i nie mog� oderwa� od niej wzroku.Wreszcie ucieka do s�siedniego pokoju, jak gdyby poczu�a moje spojrzenie, i ubierasi�.Kim jest Agnes?Ewa zrodzi�a si� z �ebra Adama, Wenus powsta�a z piany, natomiast Agnes wy-nurzy�a si� z gestu sze��dziesi�cioletniej kobiety, kt�r� spostrzeg�em na brzegu ba-senu, gdy �egna�a si� z instruktorem p�ywania, i kt�rej rysy ju� si� w mojej pami�cizacieraj�. Jej gest wywo�a� w�wczas we mnie niepoj�t� t�sknot�, i t�sknota ta wy-da�a na �wiat posta�, kt�rej da�em imi� Agnes.Czy jednak cz�owieka, a bohatera powie�ciowego tym bardziej, nie okre�la nie-powtarzalno�� i jedyno�� jego bytu? Jak zatem jest mo�liwe, by gest postrze�onyu osoby A, gest, kt�ry by� z ni� spojony, cechowa� j�, tworzy� jej osobliwy wdzi�k,by� zarazem istot� osoby B i mojego o niej marzenia? Nasuwa si� taka oto refleksja:Skoro po naszej planecie st�pa�o osiemdziesi�t miliard�w ludzi, niepodobna, byka�dy z nich mia� w�asny repertuar gest�w. Arytmetycznie jest to nie do pomy�le-nia. Bez najmniejszej w�tpliwo�ci w �wiecie jest mniej gest�w ni� os�b. Co prowa-dzi nas do szokuj�cego wniosku: gest jest bardziej pojedynczy ni� jednostka. Uj-mijmy to w form� porzekad�a: "wielu ludzi, ma�o gest�w".M�wi�c o kobiecie w kostiumie k�pielowym, stwierdzi�em w rozdziale pierw-szym, �e "istota jej wdzi�ku, kt�rym czas nie w�ada�, ods�oni�a si� w okamgnieniui ol�ni�a mnie". Tak, tak w�wczas my�la�em, lecz by�em w b��dzie. Gest bynajmniejnie ods�oni� istoty kobiety, nale�a�oby raczej powiedzie�, �e to kobieta ujawni�a miwdzi�k gestu. Albowiem nie mo�na uwa�a� gestu ani za w�asno�� jednej osoby, aniza jej dzie�o (nikt przecie� nie jest zdolny do stworzenia w�asnego, ca�kowicie ory-ginalnego, nale��cego tylko do niego gestu), ani nawet za jej narz�dzie; w rzeczy-wisto�ci jest odwrotnie: to gesty pos�uguj� si� nami; jeste�my ich narz�dziami, ichmarionetkami, ich wcieleniami.Agnes ubra�a si� i przygotowa�a do wyj�cia. W przedpokoju przystan�a na chwi-l� i nadstawi�a uszu. Dochodz�cy z s�siedniego pokoju szmer oznacza�, �e c�rkazd��y�a wsta�. Przy�pieszy�a kroku, jakby chcia�a unikn�� spotkania, i szybko wy-sz�a. W windzie wcisn�a guzik "parter". Winda, miast ruszy�, konwulsyjnie pod-skoczy�a, niczym cz�owiek ow�adni�ty ta�cem �wi�tego Wita. Kaprysy windy niepo raz pierwszy sprawia�y jej niespodziank�. Jecha�a w g�r�, gdy Agnes chcia�azjecha�, to znowu odmawia�a otwarcia drzwi i wi�zi�a j� przez p� godziny. Takjakby chcia�a nawi�za� rozmow�, tak jakby chcia�a przekaza� jej co� wa�nego nasw�j, niemego zwierz�cia, nieokrzesany spos�b. Agnes ju� parokrotnie uskar�a�asi� na ni� dozorczyni, ale ta, widz�c, �e wobec innych pasa�er�w winda zachowujesi� poprawnie, sp�r mi�dzy ni� a Agnes uzna�a za ich prywatn� spraw� i nie zwra-ca�a na niego �adnej uwagi. Agnes musia�a opu�ci� wind� i zej�� pieszo. Gdy tylkowysz�a, winda uspokoi�a si� i sama r�wnie� pod��y�a na d�.Sobota by�a najbardziej m�cz�cym dniem. Paul, m�� Agnes, wychodzi� przedsi�dm�, a obiad jad� z przyjacielem, podczas gdy Agnes korzysta�a z wolnego dnia,by za�atwi� wszystkie sprawy, gorsze ni� pr... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony