8856, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.2STEFAN ŻEROMSKICHARITASPOWIEĆ3Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 20004WALKA Z SZATANEM***5ťCharitas non est aliquid creatum in anima,sed est ipse Deus.ŤTomasz z Akwinu6CZĘĆ PIERWSZA7Ulica, wzdłuż której kolejka elektryczna dšży z Florencji ku Fiesole, przy stacji San Gervasiorozwidla się we dwa szlaki. Pierwszy z nich pnie się pod górę aż do jej szczytu drugibiegnie u samego podnóża garbów podpierajšcych łańcuch przełęczy Subapeninu, zmierzajšcw kierunku starych will Montalto i Salviatino. Aleja dębów i platanów osłania tę szerokš,obmurowanš, podmiejskš drogę. Tu i ówdzie odcina się od białoci jej wyschniętego pyłunowe villino połyskujšc stopniami i prostokštem odrzwi z marmuru, nie zmalowanš jeszczepoliturš bramy i jaskrawš zielonociš zewnętrznych okiennic, zamkniętych stale dla obronyprzed upałem. Dalej od viale, włanie na garbach podgórza wznoszšcych się ku Fiesole, kłębišsię obfite kępy i zwoje rozrosłych drzew wewnštrz murów ogrodowych, którymi z dawnaotoczyły się stare pałace. Pomiędzy owymi wysokimi ogrodzeniami przeciskajš się tam i samustronne drogi, prowadzšce do bramy osłoniętej girlandami róż, glicynii i kwitnšcego przypołudnika.Obok jednej z takich bram, której ozdobne, w żelazie kute kraty odległe przypominały czasy,przybito w ostatnich latach (poprzedzajšcych wybuch wielkiej wojny) nowš, skromnš,lecz wytwornš w swej skromnoci tabliczkę z marmuru o wyzłoconym napisie: Villa DeGranno. Willa, o której mowa, inne przedtem nosiła nazwisko. Przezwał jš po swojemu nowonabywca,pan Witold de Granno Granowski.Ryszard Nienaski, zamordowany przez spiskowców Mcicieli, i żona jego Xenia, z domuGranowska, zmarła na tyfus wkrótce po mierci męża, nie pozostawili potomstwa. Anijedno, ani drugie z tego stadła nie posiadało bliższej rodziny. Ryszard Nienaski był jedynakiem,a Xenia, jego żona, jedynaczkš. Wielomilionowy majštek, który wskutek zapisu przemysłowcaOgrodyńca przypadł był Ryszardowi Nienaskiemu stał się dziedzictwem jegowdowy. Gdy ta zmarła przeszedł na wyłšcznš własnoć jedynego jej krewnego, ojca, Witoldade Granno Granowskiego. Dziedziczenie to prawnie zatwierdzone zostało przez ustawodawstwoaustriackie.Pan Granowski otrzymawszy tak wielki spadek pospieszył się ze zgrupowaniem go w kapitałyłatwo rozporzšdzalne. W tym celu sprzedał niezwłocznie tereny węglowe między Krakowemi Owięcimiem oraz wszystkie nowo otwarte i w ruch puszczone kopalnie, z wyjštkiemjednej, największej, noszšcej nazwę Xenia. Tę w ręku swych zatrzymał przez pietyzmdla pamięci córki. Ponieważ niepodobna było wówczas żadnš miarš oddać tych przedsiębiorstwnabywcom Polakom, gdyż ani jedna para ršk polskich po nie się nie wycišgała, panGranowski odstšpił na wietnych warunkach owe skarby przyrodzone tym, którzy je nabyćgoršco pragnęli, to znaczy centrali kapitalistów z Berlina. Już po tak krótkim posiadaniu bogactwwęglowych podkrakowskich udało się osišgnšć zysk ogromny w stosunku do kapitałówwyłożonych przez Ryszarda Nienaskiego na kupno ziemi i eksploatację jej wnętrza. PanGranowski miał w ręku około omiu milionów. Nie znajdujšc dla tych sum odpowiedniej wkraju lokaty przynaglony przez pewne względy, a nie chcšc wracać do Francji dla innychznowu powodów spadkobierca przesunšł stopniowo i częciami niemal cały kapitał do bankówwłoskich i odkładajšc zyskowne zużytkowanie go do stosowniejszej chwili, tam wszystekna razie, bez względu na nicoć stopy procentowej, w kilku najsolidniejszych instytucjachumiecił. Wkrótce też sam opucił kraj i zamieszkał we Florencji.Poczštkowo koczował w wielkich hotelach na Lungarno. Żył w osamotnieniu poródzmieniajšcej się, wielojęzycznej rzeszy bogaczów. Lecz przy wspólnym stole trudno było nie8zawišzać znajomoci, choćby przygodnych, Jednš z pierwszych tego rodzaju był stosunek zrodzinš Oscalai. Signor Fulco Oscalai był zastępcš dyrektora, a w istocie rzeczy pierwszymkierownikiem florenckiego oddziału jednego z najgłówniejszych banków włoskich. Ożenionyz Angielkš, córkš bankiera Horacego Crumba, miał z niš czworo dzieci: dwunastoletnišcórkę Celide, dziesięcioletniš Beatrice, omioletniego syna imieniem Aubrey i czteroletnišMarię. Rodzina ta zasiadała do stołu w Grand Hotelu, ilekroć zjawiał się we Florencji patriarcharodu, ów bankier Horacy Crumb, rezydujšcy przeważnie w Mediolanie, lecz zajętyinteresami w najrozmaitszych miastach Anglii, Włoch i Francji. Ponieważ pan Granowskiczęć swych pieniędzy miał na składzie również w owym banku włoskim, którego kierownikiembył Oscalai, więc o znajomoć z jego rodzinš nie było trudno.Dzieci państwa Oscalai był to istny bukiet kwiatów. Połšczenie krwi włoskiej z angielskšwydało szczególne typy fizyczne i nadzwyczaj interesujšce charaktery. Pan Granowski z żywymzaciekawieniem obserwował we dwu starszych jasnowłosych panienkach jak gdybywalkę rasy anglosaskiej o przewagę nad ognistociš południa. W chłopcu, mimo jego angielskiegoimienia, pod ciemnš skórš palił się temperament Włocha. Najmłodsza Maria byłanajczystszym okazem angielskiego baby. Rodzina ta mieszkała nieco za miastem, pod Fiesole,włanie w willi należšcej do Horacego Crumba, tecia Fulcona Oscalai.Pan Granowski, zaproszony pewnego dnia przez dzieci, odwiedził nowo poznanš rodzinęw owym zamiejskim zaciszu. Miejsce to bardzo mu do smaku przypadło. A że stary bankierkupił był owš willę tylko z musu od jednego z niewypłacalnych klientów i miał jš na dogodnychwarunkach do sprzedania, więc pan Granowski skwapliwie nabył dom z ogrodem. Ponieważwilla była dwupiętrowa i doć obszerna, zgodził się na to, iż rodzina Oscalai pozostałanadal na parterze, gdzie się mieciła poprzednio, sam za zajšł pierwsze piętro, pozostawiajšcsobie drugie, mansardowe, pustkami stojšce, do dyspozycji.Był to dom stary, ani zbyt wspaniały, ani pospolity, lecz dostatnio niegdy wyposażony,choć nie zawierał nic szczególnie godnego uwagi. Wysokie mury ze wszech stron otaczałypiękny ogród. Mały strumyczek, zdšżajšcy spod szczytu górskiego łańcucha ku Mugione,przemykał się popod murem i wybiegał zeń w drugim końcu w parów, który się tuż za ogrodzeniemotwierał. Ujęto ów potoczek w basen wyciosany z marmuru, który czas poszczerbił iponadgryzał. Dookoła zbiornika wody rozrosła się najstarsza i najbujniejsza rolinnoć.Wznosiły się tam, tworzšc zwartš kępę, ogromne igławy zwane araukariami. Ich poziome,ociężałe gałęzie zwisały ku ziemi, a szczytowe zdawały się omdlewać i upadać ze znużenia,tworzšc rozwidlone czuby, pełne szczególnej pięknoci. W jednym kšcie ogrodu, od stronyparowu, stały szeregiem latyńskie aesculusy, dęby wiecznie zielone. Długa ulica, staranniewygrodzona bukszpanem, prowadziła ku górze do trzech cyprysów wielkiej gruboci, którechwiały się wyniole w wiecznym prawdziwie odosobnieniu na pustej łšczce ogrodu. Bliżejdomu stały gaje kamelii białych i czerwonych gšszcze różane i ciemniki osłonięte zwojamiglicynii. Na przypiaskowym wzgórku przycišgała do siebie każde spojrzenie rozroniętakępa czarnych bambusów. Ich nagie, dęte, lnišce dbła hebanowe, poprzedzielane w kolanachprzegrodami, odbijajšc dziwacznie od zwisłych, jasnozielonych lici, budziły myl oniewiadomych lšdach za oceanami, o ludach nieznanych i mowach niepojętych. Ruch ichkępiastych łodyg, suchy szelest kresowanych, ostrokończystych lici w zawiaty wyobraniępocišgał.Wnętrze willi uderzało przepychem tych tylko szczegółów urzšdzenia, które nie mogły byćporuszone z miejsca i usunięte na zewnštrz. Były tam więc piękne, szerokie, marmuroweschody, pełne wdzięku kominki z zielonego, florenckiego odrzwia w jednych pokojach zciemnego, w innych z sieneńskiego marmuru belkowania artystycznie kolorowane wedwu salonach dawne jedwabne obicia na ramach. Meble i przedmioty zbytkowniejsze zostałyprzetrzebione w czasie zmian włacicieli domu. Znać było, że tę siedzibę przetrzšsały od góry9do dołu ręce dorobkiewiczowskie, a handlarskie zdarły ze cian, gzemsów, a nawet podłóg, cosię tylko dało na targu spieniężyć.Z okien pierwszego piętra roztaczał się czarujšcy widok na miasto leżšce w dole. Widać jebyło całe jak na dłoni od kocioła San Gervasio, niemal już wiejskiego, który wobec tylumurowanych przepychów w prostocie swej dochodził do prostactwa od wielkiego pola ćwiczeńwojskowych aż do pozamiejskich i zarzecznyeh wzgórz z mgłami drzew, osłaniajšcychMonte Olivetto, Viale dei Colli, San Miniato i Torre del Gallo. Tonęło w istnym koszu ogrodów,od szpalerów w Cascine aż do gajów oliwnych i kasztanowych na drodze do Settignano.Poza miastem, na złotym tle zachodniego nieba rysowały się wiecznie błękitne garby i łańcuchygór lukkańskich, po których niby szeregi czarnych mnichów zdajš się wędrować procesjecyprysów.Pan Granowski lubił zasiadłszy przy otwartym oknie swego gabinetu wpatrywać się wmiasto jak w rozłożonš księgę w tę ciniętš na małej przestrzeni siedzibę człowieczš, którabyła w przeszłoci zwierciadłem niemal wszystkiego, co życie zbiorowe wydać może. Przepadałbył za Florencjš, zawsze i najchętniej wyrywał się do niej z wirów i przewrotów swegożycia, żeby odpoczywać choć przez dni parę niby na łożu kwiatowym. Teraz, gdy wiry życia,jak bestia pokonana i wierna z musu, ułożyły się u jego stóp, nasycał się ulubionym miastemdo woli. Oczy jego z przyjemnociš i niemal z patr... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony