8913, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Arturo PerezReverteFechtmistrzPrzełożył Filip Łobodziński(El maestro de esgrima)Data wydania oryginalnego 1990Data wydania polskiego 2003Scan-Dal Nowe releasyDla Carloty.I dla rycerza w żółtym kaftanie.Od tłumaczaFechtmistrz nie jest powieciš historycznš, ale historia tworzy w niej bardzo wyraziste, czytelne dla Hiszpanów tło. Nieznajomoć dramatycznych dziejów Hiszpanii drugiej połowy XIX wieku nie uniemożliwi lektury ksišżki, jednak kilka podstawowych informacji może Państwu tę lekturę ułatwić.Po wieloletnich rzšdach feudalnej arystokracji w latach 40. dziewiętnastego stulecia doszła w Hiszpanii do władzy nowa klasa: burżuazja. Ponieważ jednak sama wcišż była słaba, delegowała silnš armię w osobach kolejnych generałów. Rzšdy zmieniały się co chwila. Jednym z najczęciej urzędujšcych wówczas premierów był generał Ramón Maria Narváez, człowiek silnej ręki. To jedno z częciej wymienianych w Fechtmistrzu nazwisk. Uzależniony od znienawidzonej przez większoć Hiszpanów królowej Izabeli II, sprawował rzšdy surowe, przekształcajšc Hiszpanię w państwo niemal policyjne. Jeszcze gorzej zapisał się w pamięci społecznej generał Leopoldo ODonnell.Sama Izabela była przedstawicielkš zanikajšcych w Europie monarchów o apetytach absolutystycznych. Wydana za Francisca de Asís, zniewieciałego nieudacznika, na zewnštrz pielęgnowała chrzecijańskie cnoty, w rzeczywistoci jednak była uosobieniem hipokryzji i obłudy.Coraz bardziej histeryczny sposób sprawowania władzy zaowocował aresztowaniem lub skazaniem na banicję wielu polityków i dowódców, którzy byli skłonni wesprzeć proces liberalizacji Hiszpanii. Wród przymusowych emigrantów znaleli się generałowie Francisco Serrano (ksišżę de la Torre) oraz Juan Prim (hrabia de Reus). Nie byli politykami radykalnymi, optowali za utrzymaniem monarchii, byleby tylko odsunšć Izabelę II od tronu. Powieć rozpoczyna się na chwilę przedtem, zanim powrócš z wygnania i dokonajš przewrotu.Jak wspomniałem, historia jest tu ważna, lecz nie najważniejsza. Sensacyjna intryga Fechtmistrza rozgrywa się przede wszystkim wród szczęku floretów. Chciałbym wyrazić ogromnš wdzięcznoć panu Wojciechowi Zabłockiemu, znakomitemu szermierzowi, za fachowš pomoc podczas tłumaczenia ksišżki.Jestem najdworniejszym człowiekiem wiata. Szczycę się tym, żem nigdy wobec nikogo nie był grubianmem, kiedy na tej ziemi aż roi się od nieznonych szelmów, którzy potrafiš się przysišć, opowiedzieć ci o wszelkich swych kłopotach, a nawet deklamować ci własne wiersze.Heinrich Heine, Obrazy z podróżyW szkle pękatych kieliszków do koniaku odbijały się wiece płonšce w srebrnych kandelabrach. Minister, wypuciwszy dwa kłęby dymu przy rozpalaniu okazałego cygara z Vuelta Abajo, dyskretnie lustrował swego rozmówcę. Nie miał najmniejszych wštpliwoci, że ma przed sobš kanalię, choć widział, jak zajechał przed portal Lhardyego w nieskazitelnej berlince cišgnionej przez dwie wspaniałe klacze angielskie, a delikatne, wypielęgnowane palce, zsuwajšce teraz opaskę z cygara, ozdobione były cennym diamentem, oprawnym w złoto. To wszystko, a ponadto elegancka swoboda gocia i dokładne dossier, jakie kazał przygotować na jego temat, pozwalały machinalnie zaliczyć przybyłego do kategorii kanalii szacownych. Dla ministra bowiem, który broń Boże nie uważał się za radykała w kwestiach etycznych, nie wszystkie kanalie były takie same. Na ocenę towarzyskš miały u niego bezporedni wpływ dystynkcja i zamożnoć danej osoby. Zwłaszcza jeli za cenę owego drobnego gwałtu moralnego otrzymywało się istotne korzyci materialne.Potrzebuję dowodów powiedział minister, właciwie po to tylko, żeby zaczšć. W istocie rzeczy już miał pewnoć: to nie on będzie płacił za kolację. Jego rozmówca umiechnšł się lekko, jak kto, kto usłyszał włanie to, czego usłyszeć się spodziewał. Umiechał się dalej, gładzšc nieskazitelnie białe mankiety, pozwalajšc błysnšć pokanym brylantowym spinkom i wkładajšc rękę do wewnętrznej kieszeni surduta.Oczywicie, dowody mruknšł z lekkš ironiš.Zalakowana koperta bez żadnej pieczęci legła na jedwabnym obrusie tuż przy brzegu stołu, blisko ršk ministra. Ten nie dotknšł jej, jakby w obawie, że się zakazi, i dalej przyglšdał się swemu rozmówcy.Słucham pana powiedział. Rozmówca wzruszył ramionami, od niechcenia wskazał na kopertę. Sprawiał wrażenie, że jej zawartoć przestała go interesować z chwilš, gdy opuciła jego ręce.Nie wiem odparł, jakby to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia. Nazwiska, adresy... To chyba urocza lista. Urocza dla pana. Będzie pan miał czym zajšć swoich agentów przez jaki czas.Wszyscy zamieszani sš na licie?Powiedzmy, że sš ci, którzy muszš na niej być. Tak czy inaczej uważam, że powinienem ostrożnie administrować własnym kapitałem.Ostatnim słowom ponownie towarzyszył umiech. Tym razem było w nim więcej zuchwałoci. Minister poczuł się poirytowany.Szanowny panie, mam wrażenie, że lekce pan sobie waży całš sprawę. Pańska sytuacja...Zawiesił zdanie niczym grobę. Rozmówca robił wrażenie zaskoczonego. Po chwili na jego twarzy pojawił się grymas.Nie oczekuje pan chyba odparł zastanowiwszy się chwilę żebym przybywał po odbiór trzydziestu srebrników z minš nawróconego złoczyńcy. Ostatecznie nie dajš mi panowie innego wyboru.Minister przykrył kopertę dłoniš.Mógłby pan odmówić współpracy odrzekł z cygarem w zębach. Wyglšdałoby to nawet bohatersko.Mógłbym, niewštpliwie goć opróżnił kieliszek koniaku i wstał sięgajšc po laskę i cylinder z sšsiedniego krzesła. Ale bohaterowie zazwyczaj ginš. Albo popadajš w ruinę. A tak się składa, że ja mam za dużo do przegrania, o czym pan wie najlepiej. W moim wieku i zawodzie ostrożnoć to co więcej niż zaleta. To instynkt. Postanowiłem więc sam siebie rozgrzeszyć.Nie było ucisku dłoni ani żadnej pożegnalnej formuły. Jedynie odgłos kroków na schodach i turkot powozu ruszajšcego w deszczu. Kiedy minister został sam, otworzył kopertę, złamawszy lak, i założył okulary, przysuwajšc się do wiatła kandelabra. Raz i drugi zastygał w bezruchu i sšczšc koniak rozmylał nad zawartociš otrzymanego dokumentu. Gdy skończył lekturę, siedział jeszcze czas jaki spowity kłębami cygarowego dymu. Póniej spojrzał smętnie na piecyk ocieplajšcy salonik dla goci i wstał leniwie, by podejć do okna.Miał przed sobš wiele godzin pracy i na myl o tym wycedził doć oględne przekleństwo. Znad zlodowaciałych szczytów Guadarramy nadcišgnęła nad Madryt zimna ulewa. Była grudniowa noc 1866 roku. Nad Hiszpaniš panowała jej katolicka wysokoć królowa Izabela II.Rozdział pierwszyO walce szermierczejWalka szermiercza między ludmi honoru,pod kierunkiem mistrza wiernego podobnym zasadom,jest jednš z owych rozrywek właciwych dobremu smakowii wykwintnemu wychowaniu.Znacznie póniej, kiedy Jaime Astarloa, chcšc zebrać w spójnš całoć rozproszone fragmenty tragedii, usiłował przypomnieć sobie, jak się to wszystko zaczęło, pierwszym obrazem, jaki podsunęła mu pamięć, była postać markiza. I owa galeria wychodzšca na ogrody Retiro, do której falami wlewały się przez okna pierwsze letnie upały i promienie wiatła tak ostrego, że trzeba było mrużyć oczy, ilekroć padały na połyskujšce kosze floretów.Markiz nie był w najlepszej formie; sapał niczym zdezelowany miech, a koszula pod plastronem była mokra od potu. Bez wštpienia odpokutowywał jakie nocne ekscesy, ale Jaime Astarloa, zgodnie ze swoim zwyczajem, wstrzymał się od jakichkolwiek niestosownych uwag. Prywatne życie klientów nie było jego sprawš. Sparował jedynie zasłonš trzeciš beznadziejne pchnięcie, jakiego powstydziłby się poczštkujšcy uczeń, i odpowiedział wypadem. Sprężysta broń włoska wygięła się, zadawszy silne uderzenie puntš w pier adwersarza.Trafiony, ekscelencjo.Luis de Ayala Veíate y Vallespín, markiz de los Alumbres, mełł w ustach jakie siarczyste przekleństwo, z wciekłociš zrywajšc maskę. Ledwo dyszał, czerwony od goršca i wysiłku. Grube krople potu spływały mu spod włosów, zalewajšc brwi i wšsy.A niech to wszyscy diabli w głosie arystokraty pobrzmiewała nuta upokorzenia. Jak pan to robi, don Jaime? W niespełna kwadrans już trzeci raz zapędza mnie pan w kozi róg.Jaime Astarloa wzruszył ramionami w gecie stosownej skromnoci. Kiedy zdjšł maskę, w kšcikach ust pod wšsami lekko przyprószonymi siwiznš czaił się łagodny umiech.Ekscelencja nie ma dzi najlepszego dnia.Luis de Ayala wybuchnšł jowialnym miechem i ranym krokiem ruszył wzdłuż galerii, której ciany zdobiły cenne flamandzkie gobeliny i panoplie ze starymi szpadami, floretami i szablami. Włosy miał gęste i kędzierzawe, co upodabniało je do lwiej grzywy. Wszystko w nim kipiało życiem: miał krzepkš postać, donony głos i skłonnoć do pompatycznych gestów, namiętnych uniesień i wesołej kompanii. Markiz de los Alumbres, czterdziestoletni, nader wytworny kawaler obdarzony podobno znacznš fortunš, zatwardziały hazardzista i niepoprawny kobieciarz, uosabiał wszystkie cechy tak charakterystycznego dla dziewiętnastowiecznej Hiszpanii arystokraty birbanta: w życiu nie przeczytał żadnej ksišżki, ale potrafił wyrecytować z pamięci rodowód każdego słynnego konia z londyńskich, paryskich bšd wiedeńskich hipodromów. Co się za tyczy kobiet, skandale, jakimi co raz to obdarzał madryckš socjetę, stanowiły ulubiony temat wszystkich salonów, nieodmiennie łaknšcych takich włanie nowinek i plotek. Nikt sporód jego równolatków nie trzymał się równie wietnie i doć było wymienić jego imię, by wzbudzić u dam wspomnienie romantycznych przygód i burzliwyc... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony