8927, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI - SASKIE OSTATKI.CYKL POWIEŚCI HISTORYCZNYCH OBEJMUJĄCYCH DZIEJE POLSKI.(AUGUST III) Powieść historyczna.Redaguje Komitet pod przewodnictwem Profesora Doktora WINCENTEGO DANKA oraz pod przewodnictwem honorowym Profesora Doktora JULIANA KRZYŻANOWSKIEGO.Część XXIX.LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA, WARSZAWA 1974.Skanował, opracował i błędy poprawił Roman Walisiak.Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor WINCENTY DANEK - Profesor WSP w Krakowie, Profesor Doktor JAN ZYGMUNT JAKUBOWSKI - Profesor UW, Doktor HELENA KAPEŁUŚ Pracownik naukowy IBL.Posłowiem i przypisami opatrzył STANISŁAW STUPKIEWICZ.Przygotował do druku JÓZEF LECH KOWALCZYK.Ilustracje wybrała i objaśniła JOLANTA Wyleżyńska.Tom pierwszy.Rok 1763 rozpoczął się straszliwym dział na zamku nieświeskim hukiem i grzmotem.Jedne po drugich dawały ognia, nabijane co się zmieściło, zażegane wpośród okrzyków, oblewane kielichami wina, które przy nich spełniano tak nieoględnie, że kilku śmiałków armaty potrąciły i poobalały.Nie mniejszą wrzawą witała Rok Nowy Warszawa, w której król August III rezydował jeszcze, ale mu się już uśmiechał powrót do ukochanego Drezna, o którym śnił i marzył.Mało to zaprawdę obchodziło jego królewską mość, że wycieńczona siedmioletnią wojną Saksonia litości i miłosierdzia woła, że w Polsce rwały się sejmy, ładu nie było, samowola panowała i anarchia, że Bruhl wszystko sprzedawał, co kto u niego chciał kupić, a stronnictwa w Koronie i na Litwie wojnę domową zapowiadać się zdały.Bruhl z jednej strony, Czartoryscy z drugiej, Flamming i Radziwiłłowie, zajeżdżali się, palili, sądzili po trybunałach na infamię, godzili i waśnili, a król tymczasem jak się wyśmienicie bawił, wszystkim wiadomo.Po niezliczonych miłośnicach, które starannie do kronik za Augusta II wciągano, również jak liczne potomstwo; syn, który wszystkie jego odziedziczył gusta i nawyknienia - wyrzekł się metres zupełnie.Na próżno go usiłowano nakłonić, aby jako Ludwik XV po Ludwiku XIV, on też w poprzednika swego wstępując ślady, wybrał sobie jaką Cosel lub Lubomirską.Nadto był pobożnym, aby jawnogrzesznictwem się miał zwalać, potem zbyt miał zazdrosną żonę i rozumnego kierownika sumienia, który potrafił zapobiec, aby namiętności za brzegi się nie wylewały.Mówiono coś po cichu, nic nie stało się głośnym.Rozpływał się król nad cudnym głosem Faustyny, słuchał jej rozkazów, lecz...królowała tylko w teatrze...Zresztą miał August III czym zastąpić rozkosze zmysłowe, nie potrzebując się ani kryć, ani wstydzić namiętności do łowów, upodobania w muzyce, naWyknienia do słuchania grubych i tłustych żartów nadwornych swych błaznów, trefnisiów i ulubieńców, miłośnictwa obrazów, czci dla Rafaela, miłości dla pokutującej Magdaleny, na ostatek i rozkochania w tej fajce, z którą już August II jeździł po lipskim jarmarku...Wszystko złe, okropne, smutne, rozpaczliwe...spadało na ramiona ulubieńca, Bruhla; on dźwigał wszelkie ciężary, on połykał wszystkie gorycze, on miał odpowiadać przed potomnością.U drzwi jego królewskiej mości stała straż, która, gdy raz włożył szlafrok, nie puszczała nikogo, oprócz ojca Guariniego, ministra Bruhla, królowej i powołanej służby.Nie przechodziły tego progu ani pisma, ani ludzie, ani jęki, westchnienia i pochlebstwa, ani śmiechy i paszkwile.Przed oknami król miał plac tak strzeżony, jak drzwi - pokazywano mu na nim tylko to, co chciał widzieć, zakrywano, co by go zafrasować mogło.Przed oknem tym wieczorami, gdy król polowania nie miał albo powrócił nim niesyty, rzucano konie zdechłe, do których się przywlekały psy zgłodniałe, a król mógł do nich strzelać wygodnie.Bawił się też oswojonym, ulubionym krukiem, a czasem i psami, ale od czasu jak się dowiedział, że Fryderyk pruski hodował charty, odpadła go ochota zajmowania się nimi.Czas upływał tak wyśmienicie, podzielony na nabożeństwo, odżywianie i napijanie, łowy, śmiechy, słuchanie Faustyny i przyjmowanie gości z Saksonii i Polski napływających, gdy Bruhl im wnijść z sobą dozwalał, że król August nudzić się nie miał czasu.A mimo to tęsknił!Wprawdzie lasy polskie i litewskie mogły mu zastąpić te, które rosły pod Hubertsburgiem, Moritzburgiem i w oddalonych Saksonii zakątkach, żubry warte były jeleni, ale galeria obrazów, którą tak kochał, którą zebrał takim kosztem, stała zamknięta w Kónigsteinie u i jedna z niej Magdalena towarzyszyła królowi na ipolskim wygnaniu, ale nie miał tu takiego teatru jak w Dreźnie, na którym by tryumfy Aleksandra Wielkiego rozwijać się mogły, ani pysznej bażantarni z teatrem letnim w zieleni, ani swych śpiewaków, ani swego kościoła...ani swego Drezna.Wielkie maskarady, karuzele, jarmarki, które tak swobodnie się obracały w saskiej stolicy, na warszawskim gruncie obracać się nie umiały.I ci kontuszowi poddani jego królewskiej mości, tak śmieli i krzykliwi nie byli mu tak ulubieni, jak jego spokojna szlachta saska, która słuchała, nie rezonowała, nie upominała się o nic i dawała zastępować na najwyższych dostojeństwach przez Włochów, Francuzów, przybłędów ze świata całego.Pomimo pilnej straży, którą Bruhl sprawiał u królewskich podwoi - wciskały się zuchwałe memoriały hetmana Branickiego przeciwko ministrowi Bruhlowi, skargi na jego chciwość, przekupstwa, zaskarżenia i potwarze.Odrzucał je, wierny swojemu ministrowi, król z oburzeniem, darł je i deptał, ale psuły mu one humor, stanowiły choć krótko trwającą, lecz dysharmonijną nutę.Nadzieja więc powrotu do Drezna, po kilkoletnim z niego wygnaniu, uśmiechała się mu bardzo...ale Bruhl wielce rozumnie nie chciał go tam puścić, dopóki by okrutne ślady zniszczenia, jakie mściwa ręka Fryderyka zostawiła po sobie, wymiecione nie zostały.A nie było to łatwym.Saksonia wychodziła spod jarzma obcego jak męczennica, którą puszczono po torturach okrwawioną, wynędzniałą, bezsilną.Ślady pruskich rąk niezgluzowane wypiętnowały się na zamku, w mieście, a najstraszliwiej wypiekły na bruhlowskim pałacu i ogrodach.Tu stało wszystko w ruinach.Królewski przepych pierwszego ministra leżał w gruzach, zasypany śmieciem.Ledwie się z niego to dało ocalić, co się trwałością swą plądrującym oparło żołdakom.Drezno miało czas zapomnieć, że niegdyś było najrozkoszniejszym, najweselszym, najożywieńszym miastem w Europie, że miało karnawały podobne do weneckich, dwór przypominający wersalski, króla, który chadzał cały w brylantach.August III, powracając, nie powinien był zastać tego, co przed nim tajono.Przez cały ciąg wojny król wiedział tylko o powodzeniach, nie słyszał o klęskach, nie wierzył w nie.Gdy niespokojny czasem zapytał Bruhla znienacka: "Mamyż pieniądze"?, minister z oburzeniem odpychał posądzenie samo, iżby ich mogło zabraknąć.I mógł na to zapytanie "mamy" nie kłamiąc zaręczyć, że je mieli, bo jego skarbca nawet wojna siedmioletnia wyczerpnąć nie mogła.Bruhl miał pieniądze.Opłacano mu każdy urząd koronny i litewski, każdy przywilej, który król podpisał, każdą łaskę, każde żądanie spełnione.Brał pieniądze od przyjaciół i od swych wrogów, którzy równie jak pierwsi opłacać mu się byli zmuszeni.Niekiedy tylko, kamerdyner królewski, naśladując Bruhla rano, nim nadszedł minister, podsunął coś Najjaśniejszemu Panu do podpisu - i August III, paląc fajkę, z uśmiechem dziecka, które figiel płata, zamaszyste kładł na nim swe imię - grożąc na nosie...Składano na faworyta kruka, że on te arkusze przekradał.Bruhl, tak jak się osiedlił w Saksonii, umiał zakorzenić się w Polsce, wywieść od Bruhlów z Ocieszyna i syna uczynić Polakiem, starostą i generałem wojsk Rzeczypospolitej.Nigdy cynizm nie rozpościerał się zuchwałej na wysokim i na widok całego świata wystawionym stanowisku.W przededniu, gdy się wygnanie polskie skończyć miało, gdy się król i minister powinni byli cieszyć z tego, co uratowali, gdy bić potrzeba było we dzwony i Te Deum śpiewać, niestety, jakieś przeczucia czarne opanowały wszystkich.Bruhl chodził zżółkły, posępny i struty.Dławili go Czartoryscy...Augusta III dusiło wspomnienie pruskiego bohatera Fryderyka w Polsce; gdy się pozbyciem Sasów radować chciano, jakieś przewidywania klęsk i zawikłań chmurzyły najpogodniejsze umysły.August myślał czasami o swej rodzinie, chcąc ją na tronie elekcyjnym ubezpieczyć, a od Północy, która mu się z przyjaźnią oświadczała, niewiele jej dowodząc, grzmiało i błyskało jakąś grozą.Zapowiadano stamtąd jakiegoś tajemniczego następcę, którego obawiali się wszyscy.Atmosfera była duszna i ciężka.W Rzeczypospolitej naprawdę nie rządził już król, nie władał nią zręczny Bruhl, rządzili się Czartoryscy, Familia, zamącali nią Radziwiłłowie...Po pałacach i dworach popijano i popuszczano pasów od rana do wieczora, ucztowano po refektarzach klasztornych, często na wąskiej grobli u młyna, w lesie na polance spotykać było można rozstawione stoły i improwizowaną biesiadę dwu nie marnujących czasu senatorów, których potem dla kontynuacji podróży niesiono uśpionych do karet, aby w czas stanęli na ufundowanie trybunału.Czasu trybunałów sądzono na gardło - ale obok, po szopach, wyprawiano lukullus, owe gody, na których beczka wina starego pięćset czerwonych złotych wartująca nie była rzadkością.Cóż za dziw, że podchmieliwszy sobie, panowie o północy dzwonili do furt panien zakonnic.Było w ogóle tu wesoło, że czasem wesela od pogrzebu rozeznać nie było podobna.Z równym przepychem odbywały się jedne i drugie, ale ślubów nie brano na serio.Rozwody tak były łatwe, jak małżeństwa kruche.Po Auguście II zostały galanterii tradycje i spadki.Tylko w głębokich zaciszach oddalonych prowincji po staremu świętym był związek małżeński, w stolicy i miastach służył on za narzędzie spekulacji i rozpuście.Nigdy się może w przededniu bankructwa nie sypały, nie płynę... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony