8938, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GUSTAW LE ROUGEWIĘZIEŃ NA MARSIEOD WYDAWCYWydawnictwa ALFA, majšc na uwadze nie-zwykłe powodzenie, jakim cieszy się literatura ScienceFiction, pragnš zwrócić uwagę miłoników tej literaturytakże na historię gatunku. Niniejszym tytułem rozpoczy-namy wydawanie cyklu dawnych, klasycznych fantazjinaukowych.Naszym zamiarem jest przedstawić Czytelnikom zarów-no dzieła znaczšce w historii fantastyki naukowej, a dotšdnie tłumaczone na język polski, jak i przypomnieć owenaiwne i mieszne niekiedy wizje przyszłoci naszychdziadków, które zachowały urok i wdzięk epoki.Druga połowa XIX wieku, stulecia pary i elektrycz-noci, okres wielkich odkryć w fizyce, chemii i biologii,era podróżników i geografów, zapisała się także nowymipršdami w literaturze. Autorzy w większym stopniu inte-resowali się badaniami naukowymi, które teraz bulwerso-wały opinię publicznš i zmieniały obraz wiata. DziełoJuliusza Verne'a dało podstawy gatunkowi, a jużw 1895 roku ukazuje się Wehikuł czasu, zwiastun nowejepoki, która narodziła się w 1926 wraz z powstaniempierwszego na wiecie pisma w całoci powięconego SF.OboK autorów, których dzieła przetrwały próbę czasui weszły do kanonu literatury tantastyczno-naukowej, byliinni. dzi już zapomniani, a w swoim czasie cieszšcy sięI1ogromnš popularnociš. Do takich włanie pisarzy, któr-rych twórczoć pragniemy wydobyć z zapomnienia, należyGustave Le Rouge okrzyknięty przez współczesnychnastępcš czarodzieja z Nantes" a dzi znany już tylkohistorykom literatury.Jest rzeczš oczywistš, że nie ma sensu prezentowaniecałego dorobku autorów, redniej nieraz klasy, ale należysšdzić, że przynajmniej niektóre, najlepsze ich utwory,bez trudu zdobędš sympatię i aprobatę współczesnegoczytelnika fantastyki, stale obracajšcego się w kręgugwiezdnych wojen, wizji totalnych zniszczeń i supertech-nologii. Te naiwne i z naszej perspektywy często pry-mitywne antycypacje przyszłoci niosš ze sobš szereg cie-kawych, nierzadko nowatorskich pomysłów, wykorzysty-wanych przez literackich następców.Nasz cykl Dawnych Fantazji Naukowych" pragnęliby-my prezentować w formie bliskiej wydaniom oryginalnym.Dlatego też ksišżki znane już wczeniej w języku polskimpostaramy się wydawać w postaci reprintów, zachowujšcarchaiczny język i styl, ilustracje i wdzięk, jaki majšstare ksišżki. W przypadku utworów nie przyswojonychdotychczas językowi polskiemu będziemy się starali, bywspółczenie dokonywane tłumaczenie nie odebrało nicze-go oryginałowi.Każda z proponowanych pozycji opatrzona będzie kry-tycznym posłowiem, ukazujšcym osobę jej autora i oma-wiajšcym jego dorobek w możliwie szerokim kontekcieliterackim.Liczymy, że zbiór Dawnych Fantazji Naukowych",skupiajšcy klasyków gatunku, uzupełni obraz współczes-nej Science Fiction przybliżajšc zarazem jej mało znanepoczštki dzisiejszemu Czytelnikowi.GUSTAW LE ROUGE.WIĘZIEŃ NA MARSIEPOWIEĆ FANTASTYCZNATLOMACZYLA Z FRANCUSKIEGOK. W.Z RYCINAMINAKŁADEM M. ARCTA W WARSZAWIE1911. DRUKARNIA M. ARCTAWARSZAWA ORDYNACKA 3.WIĘZIEŃ NA MARSIETajemniczy dom.Więc nie zostajesz z nami stanowczo? pytał Ralfswego przyjaciela, Roberta Darvela.Nie mogę! Sam przyznasz, iż nie godzi sięopuszczać tak doskonałej okazji. Ten pan Ardavena,który mnie wzywa na schadzkę w tak dziwny sposób,musi być jakim bogatym fabrykantem lub przemy-słowcem, który chce pozyskać mnie a raczej mojš po-mysłowoć dla swych interesów. Wobec tego, że kasamoja zupełnie pusta, propozycja taka umiecha mi siębardzo!Bodaj by się nie omylił! odparł Ralf Pitcher,nieco niedowierzajšco. Ton listu nie jest wyrany!Robert wycišgnšł z kieszeni arkusz papieru, zapi-sany pismem powikłanym i tajemniczym i odczytałgłono.Panie! Miałem sposobnoć zapoznać sięz pańskiemi pracami oraz podróżami i chcę pa-nu zaproponować rzecz ważnš a zajmujšcš.Proszę o zobaczenie się ze mnš w pišteko godzinie dziesištej wieczorem w mieszkaniu 5IIprzy ulicy Yarmouth Nr, 15. Proszę o nie-odzowne przybycie, gdyż chodzi tu o rzeczważnš dla nas obu.Ardavena."Hm! List ten nie wyglšda na to, by go pisałfabrykant lub przemysłowiec! mruknšł Pitcher niedo-wierzajšco.Może jaki dziwak! A no, zobaczymy! Jutro poobiedzie opowiem ci wszystko! A teraz muszę pieszyć!Żegnaj! zawołał wesoło Robert i pożegnawszy przy-jaciela, ranym krokiem popieszył naprzód.Noc już była oddawna zapadła, kiedy Robert wcho-dził na ul. Yarmouth, skšpo owietlonš, cichš i za-marłš. Minšł uliczkę Pitter, na której panowała takgłucha cisza, że szczury przebiegały rodkiem ulicy.Robert doznał mimowolnego cinienia serca: nigdyjeszcze nie czuł się tak samotnym. Ulica wydawałamu się jakiem cmentarzyskiem minionego życia; da-chy spiczaste i wysokie spoglšdały okiehkami okršgłychdymników, a choršgiewki poruszane wiatrem, jęczałyżałonie.Nie, rzekł Robert do siebie to musi być cowięcej, aniżeli schadzka dla porozumienia się w intere-sach!Przeczuwał jakie niebezpieczeństwo, lecz w podró-żach swoich przeżył tyle, tyle widział, i tyle razy wy-szedł zwycięsko z różnych przygód, że i obecnie niepoddał się melancholji starego zakštka Londynu, a czu-jšc w kieszeni doskonały rewolwer, szepnšł:Doprawdy, że mi się ta dzielnica podobamo-naby tu w spokoju prowadzić różne dowiadczenia!6 To też, jak tylko zrobię jaki dobry interes, nabędę na-tychmiast jeden z tych pałaców.Dziesišta biła włanie na zegarze wieżowym, kie-dy Robert uderzył młotkiem ) w bramę wskazanegoPołowa bramy uchyliła się i zamknęła za nim na-tychmiast, a Darvel znalazł się na obszernym dzie-dzińcu, zarosłym wysokš trawš, ze studniš porodku,otoczonš balustradš z kutego żelaza.Czy tu mieszka pan Ardavena? spytał.Proszę ić za mnš odezwał się głos cichyi bezbarwny.Robert odwrócił się i spostrzegł człowieka w czar-nem ubraniu, zapalajšcego małš latarenkę. Przy jejczerwonawem wietle dojrzał, iż jest to starzec, którywyglšdał na zakrystjana, lub szwajcara: długie białewłosy i takiż zarost okalały twarz wyschłš i zawiędłš.Rękš, ozdobionš licznemi piercieniami, podał Roberto-wi latarenkę, a sam zgarbiony, poszedł naprzód pocieżce wydeptanej w trawie.Po chwiejšcych się stopniach weszli na taras, ozdo-biony bronzowemi sfinksami, drzemišcemi wród sza-rozielonych kałuży.Starzec otworzył drzwi, przeszedł sień zawieszonšportretami i podniósł skórzanš zasłonę.Robert znalazł się w sali, szczególnie umeblowanej.W rogach jej stały na marmurowych podstawach dzi-waczne, wielorakie bóstwa o głowach potwornych,a kadzielnice wyziewały wonne, odurzajšce dymy.Dokoła cian stały nizkie, miękkie otomany, kryteaksamitem czarnym w złote wzory. Pełno tam było') Starożytny zwyczaj, zastępujšcy póniejsze dzwonki, którysię dotšd gdzieniegdzie utrzymał. 7najrozmaitszych cacek, przyrzšdów do palenia tytoniui opium, a wspaniały kredens był obcišżony butelkamiszampana i różnych napojów wyskokowych. Wielkieszafy z hebanu inkrustowanego zapełnione były ręko-pisami,niektóre z nich składały się z lici palmowychlub deseczek z drzewa, sandałowego.Zapewne to jest mieszkanie jakiego przemy-słowca angielskiego, który bawił długo w Indjachpomylał Robert, zasiadajšc wygodnie na miękkiej oto-manie.Zaledwie jednak usiadł, usłyszał jaki grony po-mruk; zerwał się przerażony i odskoczył o kilka kro-ków. Zimny pot wystšpił mu na czoło, gdy z pod so-fy wyszedł, przecišgajšc się, ogromny tygrys i cichym,kołyszšcym się chodem wysunšł się na rodek sali.Tam przypadł do ziemi przedniemi łapami, próbu-jšc ostroci pazurów na dywanie, a potem zaczšł ićwolno, wężowym ruchem w stronę gocia...* Oczyzwierza gorzały, grzbiet się wyprężył: gotów był doskoku. Robert pochwycił rewolwer i położył palec nacynglu, przygotowany do strzału w razie skoku ty-grysa. Był bardzo blady; serce biło mu silnie, lecz za-chował spokój zupełny i czekał z zimnš krwiš-Upłynęły trzy sekundy czy trzy wieki, tego Ro-bert nie wiedział! Człowiek i zwierzę badali się wzro-kiem: gdyby Robert był spucił oczy, choć na jednšsekundę, byłby zgubionym! Nagle zasłona u drzwi,czarna w złote wzory, uchyliła się i głos stłumionyjakby dochodzšcy z dali, zawołał: Mowdi! Mowdi!Tygrys poznał snšć głos swego pana, gdyż szybkowpełznšł znów pod sofę; Robert za zwrócił sięgniewnie do wchodzšcego:.z pod sofy wyszedł, przecišgajšc się ogromny tygrys... <Mój paniel Żarty pańskie sš co najmniej nie-stosowne! Nie wiem, w jakim celu zostałem wcišgniętydo tej odludnej dzielnicy. Uprzedzam jednak tego, kto-by miał zamiar mię ograbić, że się le wybrał; mamprzy sobie tylko dziesięć szylingów, ale za to wy-borny rewolwer!...Tu urwał nagle, zmuszony do milczenia jakšwyższš siłš i głęboko zmieszany wyrazem twarzy sto-jšcego przed nim człowieka. Był on małego wzrostui tak nadzwyczajnej chudoci, iż pod okrywajšcš gocienkš szatš z czarnego jedwabiu znać było każdškostkę. Muskuły jego tak zanikły, że pozostały z nichtylko cienkie sznurki; ręce wyschłe, koloru ziemimiały wyglšd ršk mumji.Najbardziej jednak: zastanawiajšcš była jego twarz.Wyobracie sobie trupiš głowę o czole nadzwyczaj wy-sokim, pod którym gorzały oczy lazurowo-błękitne,czyste i janiejšce młodociš: były to jakby dwa wie-że bławatki na nagiej czaszce.A jednak postać ta nie miała w sobie nic posępne-go lub odstraszajšcego. Ze szlachetnych rysów widnia-ła powaga i energja olbrzymia; oczy wprost promie-niowały nadmiarem żywotnoci.Postawę miał prostš, ruchy swobodne a umiechpełen dobroci.Usišd pan, proszę rzekł łagodnie.Robert usiadł, czujšc niejaki za... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony