8949, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SEAN McMULLENGŁOSY W JASNOCIDla Mariann McNamara z AphelionuDziewczyna poruszała się ze spokojnš pewnociš siebie złodzieja,który wie, że nikt mu nie przeszkodzi. Załoga stumetrowej wieży opu-ciła znajdujšcš się na samym szczycie galerię snopbłysku, pozosta-wiajšc zielone oko teleskopu odbiorczego, by wpatrywało się bezmyl-nie w wieżę na wschodnim horyzoncie. Odblokowała koła sterujšceteleskopem i przekręciła je, obracajšc go powoli ku wschodzšcemuokršgłemu Księżycowi. Zegar wagowy na cianie zabrzęczał, gdy do-szedł do godziny 9.45. Kółka wiszšcego obok kalendarza pokazywały,że jest 26 wrzenia roku 1684 Zmierzchu Wielkozimia.Pracowała szybko, ponieważ na obserwacje nie pozostało wieleczasu. Wprawdzie teleskop był ustawiony i umocowany tak, żebywypatrywać sygnałów z położonej na wschodzie wieży Numurkah,dawał się jednak przesunšć o kilka stopni w celu wprowadzenia po-prawek i dokonywania napraw. Niemniej najwyższy kšt wynosił za-ledwie dwanacie stopni.Powierzchnię Księżyca stanowiła jak zwykle mieszanina góri kraterów, poznaczona nikłymi ladami dawnych kopalni odkryw-kowych. Kilka sprawnych obrotów pozwoliło odłšczyć standardowyokular; dłużej trwało zamontowanie i ustawienie jej własnychobiektywów i suwmiarek. Zegar zabrzęczał znowu, a następnie od-liczył godzinę dziesištš. Kiedy skończyła, Księżyc znajdował siępięć stopni nad horyzontem.Wielkie powiększenie dało rozmyty obraz, który tańczył w poru-szajšcym się powietrzu, ale dziewczyna miała wyjštkowo ostrywzrok oraz specjalny okular. Księżyc był tuż po pełni; na krawę-dziach - włanie tam, gdzie trzeba - dostrzegła cienie. Dopasowałaruchomy celownik okularu, zerknęła na zegar wagowy koło lampyna cianie i zmierzyła długoć cienia rzucanego przez uskok kopal-ni. Wstrzymała oddech, po czym stłumiła podniecenie. To może byćbłšd pomiaru - szepnęła - nie daj się nabrać. Powtórzyła pomiar,a potem jeszcze raz drugim okiem. Wszystkie odczyty były takie sa-me. Zegar pokazywał godzinę 10.15.Pospiesznie zanotowała liczby i wybrała inny cień, powtarzajšctyle samo pomiarów. Zegar wybił 10.30. Wysokoć wynosi terazdziesięć stopni, uwiadomiła sobie, przesuwajšc celownik na kolej-nš kopalnię. Czas zdawał się przyspieszać, gdy dokonywała pomia-rów trzeciego cienia - i nagle jedno z kół podnoszšcych teleskop zaruchem Księżyca osišgnęło maksimum wysokoci i się zablokowało.Wzór starożytnych kopalni znikł z pola widzenia okularu, a zegarwybił 10.45.Lepsze to niż nic, pomylała, obniżajšc teleskop, żeby na powrótnastawić go na sšsiedniš wieżę sygnalizacyjnš. Odkręciła specjalnyokular i ustawiła ostroć na galerię snopbłysku na szczycie wieżyna horyzoncie, przez cały czas nie mogšc powstrzymać przemożnejchęci zajrzenia do wyników pomiarów. Dopiero gdy galeria znowustała się dobrze widoczna, spojrzała na kartkę. Kilka pospiesznychrachunków potwierdziło to, co wczeniej obliczyła sobie w głowie:pierwsza z trzech kopalni była znacznie głębsza niż rok temu.Omiótłszy ostatnim spojrzeniem galerię sygnalizacyjnš, wyszłana klatkę schodowš i rozpoczęła długie schodzenie ku podnóży wie-ży. Przez całš drogę na dół w jej mylach kotłowało się od na-stępstw pięcioprocentowego pogłębienia zadrapań na księżycowejpowierzchni. Idšc opustoszałymi ulicami portu rzecznego, zatrzy-mała się, żeby spojrzeć na jasny, a mimo to tajemniczy Księżyc. Totak ważne odkrycie, a ona nie może o nim nikomu powiedzieć. Ca-łe jej życie zmieniało się w zbiór tajemnic, którymi nie mogła sięz nikim podzielić.- Fantastyczne: wcišż działajš, mimo że minęły dwa tysišce lat -powiedziała głono. Potem odwróciła się ku gromadzie budynkówtworzšcych bibliotekę Echuca Unitech. - Czas zbudować własnšmaszynę.IZ-AWBI3NIEYW siódmym ruchu Fergen nie zauważył jeszcze nic podejrzane-go w ustawieniu figur na planszy. Zawodnicy byli jego ulubionšgrš; miał w pamięci nawet najdziwaczniejsze jej strategie i scena-riusze. Hauptliberin przesunęła piona, żeby zagrozić jego łuczniko-wi. Ten ruch był czystš bezczelnociš, marnš intrygš majšcš zmusićgo do zmarnowania strzały. Przesunšł łucznika w bok, zasłaniajšcflankę rycerza.Hauptłiberin odchyliła się na oparcie i uderzyła w milczšce kla-wisze starego klawikordu, przeciętego na pół i wmontowanegow cianę jej gabinetu. Fergen otarł pył z palców. Wszystko, włšczniez planszš, meblami i pozostałymi przedmiotami w pokoju, pokry-wał kurz. Panował tu straszny bałagan. Z dziur w suficie zwieszałysię druty, w szparach boazerii widać było niewykończone układyprętów, bloków, dwigni, zapadek, trybów i uchwytów, a jeszcze wię-cej mosiężnej i stalowej maszynerii wystawało z dziur w podłodze.Od czasu do czasu poruszał się który z mechanizmów.Podczas gdy Fergen skupiał całš uwagę na grze, Hauptliberinuderzała bezmylnie w klawisze klawikordu, z rzadka spoglšdajšcna planszę. Zespół kilkudziesięciu trybików zmienił układ z lekkimgrzechotem, najwyraniej w odpowiedzi na jakš wiadomoć po-chodzšcš z innego miejsca biblioteki. Mechanizmy stanowiły częćsystemu sygnałowego, tak w każdym razie wyjaniła Hauptliberin.Libris, biblioteka miejska, rozrosła się tak, że nie dało się jej jużobsługiwać tylko przy pomocy urzędników i gońców.Hauptliberin wychyliła się do przodu i podniosła rycerza. Jegopodstawš przewróciła najpierw jednego, a potem następnego zeswoich pionów. Fergen nigdy wczeniej nie zauważył, że miała ta-kie drobne, jasne dłonie. Rycerz przewrócił kolejnego piona, a po-tem obrócił się, bijšc wreszcie figurę nieprzyjaciela. Taka wysoka,władcza kobieta i takie drobne dłonie, pomylał Fergen zafascyno-wany. Rycerz przewrócił jeszcze jednego z własnych pionów. Jestpraworęczna, zauważył Fergen, gdy obalała jego króla.Przez kilka chwil wpatrywał się w jatkę na planszy: potrzebowałtrochę czasu, żeby uwiadomić sobie porażkę. Szarpały nim kolejnogniew, zdumienie, podejrzliwoć, poczucie niezrozumienia, a nawetstrach. W końcu podniósł wzrok na Hauptliberin.- Jeszcze raz muszę przeprosić za otoczenie - powiedziała tymsamym nieobecnym, a zarazem obojętnym tonem, którym zwracałasię nawet do mera. - Niewykluczone, że wyglšd pokoju rozpraszałtwojš uwagę.- Nic nie szkodzi - odparł Fergen, pocierajšc lewe oko. Wyczu-wał za nim wczesne objawy migreny. - Mógłbym grać w kuni albooborze, a mimo to pobić każdego na wiecie w mniej niż pięćdzie-sięciu ruchach. Czy wiesz, kiedy ostatni raz przegrałem w zawodni-ków?W założeniu miało to być pytanie retoryczne, ale Hauptliberinjakim cudem znała odpowied.- W roku 1671 Zmierzchu Wielkozimia. - Znów uderzała w nie-mš klawiaturę. Zespół trybików oznaczonych białymi kropkamipstrykał i grzechotał w skrzynce z polerowanego drewna.- Dwadziecia trzy lata temu - oznajmił ponuro. - Grywałem jużz tobš, ale nigdy dotychczas... nigdy nie wykonywała takich ru-chów. Przed dzisiejszš rozgrywkš zaklasyfikowałbym cię jako do-brego gracza drugiej ligi.- Ćwiczyłam - rzekła niepytana, nie okazujšc ani dumy, ani sa-tysfakcji ze swego wstrzšsajšcego zwycięstwa.- Mogłaby odebrać mi tytuł, Hauptliberin Zanroro. To nie byłjaki szczęliwy traf, ja potrafię rozpoznać mistrza. Długo namy-lasz się przed ruchami, ale co to sš za ruchy! Więcej się nauczyłemw tej grze niż od setki moich wczeniejszych przeciwników.Hauptliberin nadal uderzała w nieme klawisze, wpatrujšc sięw rzšdek trybów na cianie. Te same szczupłe, pewne palce, któretak łatwo pokonały jego króla, wystukiwały teraz na milczšcej kla-wiaturze wzory, których znaczenia Fergen nie potrafił odgadnšć.- Jestem już Hauptliberem, bibliotekarzem merostwa - powie-działa, nie odwracajšc się do niego. - Mojš bibliotekš jest Libris,największa na wiecie i stanowišca serce sieci bibliotecznej rozciš-gajšcej się na tysišce kilometrów. Mój personel to ponad połowawszystkich pracowników pałacu mera. Dlaczego miałabym być zain-teresowana twojš pozycjš?- Przecież mistrz mera stoi wyżej od zwykłego bibliotekarza -parsknšł Fergen, zanim zdołał się powstrzymać.Nie obraziła się.- Tylko w ramach konwencji heraldycznej, fras mistrzu gier. Lu-bię dobrš grę w zawodników, ale moja biblioteka znaczy dla mniewięcej.Fergen czuł, że twarz mu płonie. Mogła zajšć jego miejsce, alenie chciała! Czy miało to być obrazš? Czy stanowi to podstawę dopojedynku? Hauptliberin miała opinię niedocignionej w strzelaniuze skałkówki i zabiła kilka osób sporód wyższych urzędników Li-bris w pojedynkach o swój plan modernizacji ogromnej biblioteki.- Chcesz jeszcze raz zagrać? - spytała, zwracajšc ku niemutwarz, ale wcišż uderzajšc w klawisze. - Nie powiem nikomu o two-jej porażce, a ćwiczšc, mogę stać się jeszcze lepsza w grze.- Moja głowa... czuję się tak, jakby posłużono się niš zamiastkowadłem, frelle Hauptliberin. Mógłbym zagrać jeszcze raz, ale bezprzyjemnoci.- Dobrze, przyjd więc kiedy indziej, ale daj znać dzień wcze-niej - powiedziała, wystukujšc własne symbole oznaczajšce - ZA-WODNICY: ZUŻYTY CZAS? - i przyciskajšc dwignię stopš. Fer-gen słyszał brzęczenie obcišżonych drutów i stukot dwignii trybów dochodzšcy z kierunku, którego nie potrafił okrelić.- Niczego cię już nie potrafię nauczyć - rzekł z rozpaczš.- Jeste najlepszym przeciwnikiem, jakiego mam - odparłaHauptliberin. - Mogłabym sšdzić...Urwała w pół zdania, wpatrujšc się w rzšd trybów.- Wybacz mi, proszę, ale muszę zajšć się pilnš sprawš. - W jejgłosie pojawiło się nagle napięcie i jaki nieznany ton.- Trybiki i ich kropki przesłały wiadomoć?- Tak, tak, to prosty kod - potwierdziła, wstajšc szybko i bioršcgo pod ramię. - Dobrego dnia, fras mistrzu gry, i niech twój ból gło-wy szybko minie.Fergen rozcierał ramię, gdy lokaj... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony