8960, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Max McCoyIndiana Jones i Pusta ziemiaLodowce ukazujš się nagle na prawo i lewo, i kołujemy zawrotnie w olbrzymich koncentrycznych okręgach wokół brzegów olbrzymiego amfiteatru, który wierzchołki swych murów zatraca w ciemnoci i bezmiarze. Wszakże zostaje mi jeno okruch czasu dla rozmylań o własnym losie. Okręgi zwężajš się raptownie, zanurzamy się na olep w cieninie wirów i wród wycia, ryku i huku oceanu okręt drży na Boga zapada się tonie!Edgar Allan Poe, Rękopis znaleziony w butli (przełożył: Bolesław Lemian)PrologCHIMERA PAMIĘCIOto co pozostało w pamięci Indiany Jonesa:Jednš rękš obejmuje umierajšcš Ullę, w drugiej trzyma wycelowanego w głšb tunelu webleya. Słyszy zbliżanie się nazistów, głuchy odgłos kroków i naglšcy szept Schnell! Schnell! dowódcy oddziału, ale na razie skrywa ich ostatni zakręt skalnego korytarza.Indy goni resztkami sił. Jego ramię jest słabe, a dłoń trzęsie się tak mocno, że to, co robi z ciężkim rewolwerem, trudno nazwać celowaniem. W bębenku webleya pozostały tylko dwa naboje, dwa strzały, by stawić ostatni opór szeciu dobrze uzbrojonym żołnierzom SS.Szansę sš nikłe, ale Indy i jego towarzysze nie majš wyboru.Dotarli do końca Szybu Eddy i zostali dosłownie przyparci do muru: szerokiej płaszczyzny bezkształtnej, szarej skały. Nie ma tu innego korytarza, nie ma znaków do rozszyfrowania, niczego, co wskazałoby drogę wyjcia z tego miertelnie lepego zaułka.Gunnar zdjšł koszulę i przygotowuje się do walki na gołe pięci; uderzajšc się dłońmi po twarzy na tyle mocno, że w kšcikach ust pojawia się krew. Szeroka pier mężczyzny błyszczy od potu, a falujšca ruda broda i grone niebieskie oczy przywodzš na myl obraz jego przodków - berserkerów.Skierka jest najmłodszy i najniższy z nich wszystkich, ale zachował najwięcej spokoju. Siedemnastoletni wojskowy radiotelegrafista siedzi po turecku, przestawiajšc leżšce na ziemi kamienie.- Jaki kolor jest w widmie między czerwonym i zielonym? -pyta Skierka.7- Żółty! - krzyczy Indy. - Pospiesz się! Sš tuż, tuż.- Już prawie mam - mówi Skierka.Jednakże Indy nie przypomina sobie, dlaczego kamienie sš takie ważne i co takiego Skierka prawie ma.Jest jeszcze Ulla.Duńska speleolog została zraniona w pier rykoszetem pocisku nazistowskiego. Jej bluza jest mokra od krwi, a końcówki prostych blond włosów zabarwiły się od niej na kolor truskawek. Skóra przypomina barwš rybi brzuch, a wargi, nie umalowane i zwykle naturalnie czerwone, majšbłękitny odcień. Oddech Ulli jest urywany i towarzyszy mu okropny charkot.- Jones - odzywa się ranna.- Nic nie mów, złotko - mówi Indy przecierajšc oczy wierzchem dłoni, w której trzyma webleya. - Oszczędzaj siły.- Bšd mężczyznš - odpowiada Ulla chrapliwie. - I nie nazywaj mnie złotko.Upał jest nie do wytrzymania, a gęste powietrze kršży niczym melasa w obolałych płucach Indy'ego. Nagle włosy na jego karku i ramionach zaczynajš się jeżyć.- Czujesz? - pyta Skierka.- Tak - rzuca mu przez ramię Indy. - Co się dzieje?- Statyczna elektrycznoć. Powietrze się naelektryzowało. Nie mam pojęcia, dlaczego.Nazici sš tuż, tuż. Rytm wybijany obcasami i grzechot niesionego przez nich sprzętu urósł do rozmiarów kakofonii, która coraz bardziej zbliża się do zakrętu.Gunnar wydaje z siebie głuchy pomruk.Nagle Ulla otwiera oczy i spoglšda ponad ramieniem Indy'ego na pustš cianę za jego plecami. Otwiera szeroko oczy i zwilża swe splamione krwiš usta.- Ja chyba nie żyję - mówi. - Widzę Walkirie. I to jest ostatnia rzecz, jakš Indy pamięta.Co stało się póniej? To kłopotliwa, ale mało istotna zagadka; taka, która czai się gdzie w zakamarkach podwiadomoci, ale tak naprawdę nic nie znaczy. W końcu nie od Jonesa zależy los wiata. Dobrze pamięta większoć wydarzeń z nieudanej ekspedycji w głšb Szybu Eddy -odkrycie podziemnej rzeki i tak dalej - ale to włanie tutaj, w lepym zaułku, w jego wspomnieniach pojawia się biała plama.Możliwe, że spowodowały to trujšce wyziewy wydobywajšce się z rozgrzanych skał, połšczone z głodem i zmęczeniem. Albo też znaleli się w strefie trujšcego powietrza, lub nastšpił którykolwiek z wielkiej liczby przypadków, jaki mógłby wytłumaczyć stracony czas.Chyba że...Czasami, w zasnutym cieniem wiecie dzielšcym sen od jawy, Indy niemalże sobie przypomina, prawie udaje mu się to zrozumieć; albo podczas burzy, kiedy błyskawica uderza zbyt blisko i przyprawia go o zawrót głowy; czy też nawet - co ciekawe! - gdy zauważy skrzydlate chimery i gargulce spozierajšce z okapów redniowiecznych budowli.Wtedy Indy wraca do samego poczštku, przetrzšsa swój umysł w poszukiwaniu wskazówek, i niczym cierpliwy bibliotekarz spokojnie doprowadza rzecz do końca.Opowieć rozpoczyna się w niegu i również w niegu się zakończy. ..1. Goć pónš poršPrinceton, New Jersey Poczštek 1934 roku - zimaArktyczny wicher ryczał niczym zwierz przy rogach domu, i to ten nieziemski odgłos - wywołujšcy w wyobrani różne skojarzenia - sprawił, że Indiana Jones po raz pierwszy od kolacji podniósł wzrok znad lektury.Gwałtownie oderwany od opowieci o złocie i duchach gór Nowego Meksyku, przez chwilę nie mógł zlokalizować ródła niesamowitego zawodzenia. Skrawkiem papieru zaznaczył stronę w Dzieciach Coronado. Następnie zdjšł okulary, ostrożnie położył je na stosie innych ksišżek i map leżšcych koło fotela i potarł zmęczone oczy końcami palców. Miał rozpiętš kamizelkę, a jego ulubiona muszka, prezent od Marcusa Brody'ego, zwisała spod kołnierzyka koszuli. Indy zerknšł na zegar stojšcy na kominku - ponad paleniskiem, które zdšżyło już zagasnšć - i mruknšł zaskoczony spostrzegłszy, że dochodzi północ. Za niecałe szeć godzin będzie już w pocišgu jadšcym do Nowego Meksyku. Dawno powinien się położyć, ale niechętnie mylał o czekajšcych go niechybnie sennych koszmarach.Nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć, kiedy się zaczęły - być może jeszcze pewnego lata w Utah, gdy miał trzynacie lat - ale bez wštpienia stawały się coraz częstsze. I coraz bardziej przerażajšce.Koszmary zawsze były do siebie podobne: Indy budził się w niewielkiej, ciemnej skrzyni. Ramiona miał przycinięte do boków. Kiedy tylko ziemia zaczynała spadać na wieko zdawał sobie sprawę, że leży w trumnie, a trumnę opuszczono do grobu. Krzyczał i drapał jak szalony w wieko, ale bez skutku - pogrzebano go żywcem.Nagle rozległo się pukanie.10Delikatne, stłumione nieżnš skorupš, przylegajšcš do frontowych drzwi i niemal zagłuszone furiš zamieci, która zmieniała kraj -obraz New Jersey w co białego i obcego. Gdyby wycie wichru nie przywołało go do rzeczywistoci, pukanie mogłoby ujć jego uwagi, chociaż i tak nie miał pewnoci, czy nie było wytworem wyobrani.Indy otworzył drzwi z zamka i uchylił je na parę centymetrów, pozwalajšc potokowi płatków niegu zawirować w salonie, i wyjrzał na zewnštrz. Na schodach stała postać w ciemnym płaszczu i w kapeluszu nasuniętym nisko na oczy. Prawa ręka ciskała poręcz, pod lewš za tkwił pakunek wielkoci pudełka od cygar.- Doktor Jones? - wychrypiał przybysz.- Tak - odparł Indy.- Proszę mi wybaczyć najcie... - zaczšł mężczyzna, ale urwał w połowie zdania. Zamknšł oczy, jakby dręczył go ból, i uniósł jednš dłoń proszšc o cierpliwoć.Indy chwycił gocia za łokieć.- W cieple będzie się nam lepiej rozmawiało - powiedział, wcišgajšc mężczyznę delikatnie do domu i zamykajšc za nim drzwi. Zaprowadził go do wygodnego fotela stojšcego przy kominku.- Dziękuję - wysapał nieznajomy.Zdjšł kapelusz i rękawiczki, po czym położył je na oparciu fotela. Pudełko z ciemnego drewna trzymał jednakże na kolanach.Mężczyzna miał co najmniej siedemdziesišt lat. Jego włosy i broda były koloru brudnego niegu, a skóra na dłoniach błyszczała w wietle lamp elektrycznych niczym alabaster przetykany błękitnymi żyłami. Na prawej dłoni miał paskudne zadrapanie, które wyglšdało na doć bolesne, mimo że mróz zatrzymał krwawienie. Indy'emu wydało się, że rana ma zygzakowaty wzór opony samochodowej.- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia - odezwał się starzec. -To bardzo le wiadczy o manierach. Ale był pan jedynš osobš, do której mogłem się zwrócić o tej porze.- Proszę się tym nie kłopotać. - Indy pochylił się i zajrzał w niezwykle czujne, stalowoszare oczy swego gocia. - Jest pan ranny? A może chory? Może powinienem wezwać lekarza?- Nic mi nie jest. - Starzec machnšł bagatelizujšco rękš. - Czy zamknšł pan za mnš drzwi?-Nie, ale...- Proszę spełnić zachciankę starego - poprosił goć. - Proszę je zamknšć.- Na pewno nic panu nie jest?11- Na razie nic. Proszę zamknšć drzwi.- Skoro pan nalega... - Indy podszedł do drzwi i zamknšł je na zasuwę. Obok stała jego spakowana i gotowa do drogi walizka, na której leżał kapelusz.- Wybiera się pan w podróż? - zapytał starzec.- Tak - odparł Indy. - Rano wyjeżdżam do Nowego Meksyku, gdzie zamierzam przeprowadzić niewielkie prace archeologiczne w górach Guadalupe. Mogš okazać się opłacalne.- Poszukiwanie skarbów - rzekł starzec. - Trochę mi zimno i byłbym wdzięczny za co rozgrzewajšcego do picia. Na przykład whisky.- Skończyła mi się. Ale mam kawę.- Może być. Czarna, dużo cukru.Indy poszedł do kuchni, podpalił palnik i postawił na nim czajnik z kawš zaparzonš trzy godziny temu. Podczas gdy kawa się grzała, uklškł przy kominku i zaczšł rozgarniać wygasłe węgle. Wkrótce znalazł nieco żaru i, ostrożnie podsycajšc go papierem i chrustem, rozniecił wesoły ogień, który szybko przegnał chłód z pomieszczenia.- Ostrożnie - przestrzegał parę minut póniej, podajšc gociowi parujšcy kubek. - Proszę się nie poparzyć.- Dziękuj ę - powiedział staruszek, ujmujšc kubek w obie dłonie. Naraz spojrzał dziwnie na Indy'ego. -Nie pamięta mnie pan, prawda?- Nie - odrzekł Indy.- Wcale mnie to nie dziwi. - Staruszek delikatnie pomacał palcami ciemię i skrzywił się z bólu. - To... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony