8964, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Erich Maria RemarqueNa Zachodzie bez zmianPrzekład Stefan NapierskiKsišżka ta nie ma być oskarżeniem ani też wyznaniem.Ma tylko podjšć próbę udzielenia wieci o pokoleniu,które wojna zniszczyła - nawet gdy uchroniło się przedjej granatami.IBiwakujemy dziewięć kilometrów poza frontem. Wczoraj zluzowano nas; teraz mamybrzuchy pełne fasoli z wołowinš i jestemy syci i zadowoleni. Nawet na wieczór jeszczeudało się każdemu zapełnić menażkę; do tego dochodzš podwójne porcje kiełbasy i chleba -to jest co. Podobnego przypadku nie było już od dawna: kucharz o głowie czerwonej,przypominajšcej pomidor, sam pcha się zjedzeniem; każdego, kto przechodzi, przyzywa łyżkši udziela mu porcyjki co się zowie. Jest całkiem zdesperowany, gdyż nie wie, jak ma opróżnićswš kuchnię polowš. Tjaden i Müller wytaszczyli skšd kilka misek i polecili wypełnić je pobrzegi, na zapas. Tjaden czyni to z żarłoctwa, Müller z przezornoci. Jest zagadkš dlawszystkich, gdzie się to podziewa u Tjadena. Jest i będzie chudy jak led.Najważniejsze jest jednak, że dostalimy także podwójne racje tytoniu. Dla każdegopo dziesięć cygar, dwadziecia papierosów i dwie prymki, to wcale przyzwoicie. Mój tytoń dożucia zamieniłem z Kaczyńskim na jego papierosy, stanowi to dla mnie czterdziecipapierosów, z tym da sobie człowiek radę przez jaki czas. Przy czym cała ta feta właciwienie należy się nam wcale. Prusacy nie sš tak hojni. Zawdzięczamy jš wyłšcznie omyłce.Przed czternastu dniami musielimy wyruszyć na front, aby zluzować innych. Nanaszym odcinku było doć spokojnie, przeto kwatermistrz w dniu naszego powrotu otrzymałzwykły przydział żywnoci, by z góry zaopatrzyć kompanię w sile stu pięćdziesięciu ludzi.Ale włanie ostatniego dnia zasypało nas niespodzianie dużo pocisków z dział dalekononychi ciężkich granatów, angielska artyleria bębniła bez przerwy w naszš pozycję, tak iżponielimy ciężkie straty i wrócilimy ledwo z osiemdziesięcioma ludmi.Wkroczylimy nocš i zwalilimy się pokotem, by przede wszystkim znów wyspać sięjak należy; gdyż Kaczyński ma słusznoć: cała ta wojna uszłaby od biedy, gdyby można byłotylko chwycić nieco więcej snu. Tam, na przednich pozycjach, w gruncie rzeczy nie udaje sięto nigdy, a czternacie dni za każdym razem to okres bardzo długi.Było już południe, kiedy pierwsi z nas wygramolili się z baraków. W pół godzinypóniej każdy trzymał już menażkę i zgromadzilimy się przed kuchniš polowš, którapachniała tłusto i pożywnie. Na przedzie, oczywista, najgłodniej si: drobny Albert Kropp,który z nas wszystkich myli najcilej i dlatego jest dopiero frajtrem; Müller V, który jeszczetaszczy z sobš podręczniki szkolne, marzy o egzaminach i w ogniu huraganowym kujeformuły fizyczne; Leer, który zapucił długš brodę i ma szczególne upodobanie dodziewczynek z burdelu oficerskiego; zaklina się, iż na mocy rozkazu armii obowišzane sš donoszenia jedwabnych koszul, a majšc goci od kapitana wzwyż, do kšpania się przedtem; jakoczwarty ja, Paweł Bäumer. Wszyscy czterej dziewiętnastoletni, wszyscy czterej wyruszylimyna wojnę z tej samej klasy.Tuż za nami nasi przyjaciele. Tjaden, chudy lusarz, w tym samym co my wieku,największy obżartuch kompanii. Zasiada szczuplutki do jedzenia, a powstaje gruby jakbrzemienna pluskwa; Haie Westhus, tyleż lat, kopacz torfu, który z łatwociš może ujšć wdłoń bochen kominego chleba i zapytać: Zgadnijcie no, co też mam w garci; Detering,chłop, mylšcy tylko o swej zagrodzie i o żonie; i wreszcie Stanisław Kaczyński, przywódcanaszej grupy, wytrwały, sprytny, przebiegły, czterdziestoletni, o twarzy ziemistej, niebieskichoczach, opadajšcych ramionach i przedziwnym węchu do niebezpieczeństwa, dobrego żarcia idekowania się.Grupa nasza stanowiła czoło kolejki przed kuchniš polowš. Zaczęlimy sięniecierpliwić, gdyż nie przeczuwajšcy niczego kucharz cišgle jeszcze stał i czekał.Wreszcie Kaczyński, zwracajšc się ku niemu, zawołał:- Otwórz no swojš garkuchnię, Henryku! Widać przecie, że fasola się zagotowała.Ów sennie potrzšsał głowš.- Naprzód wszyscy musicie się stawić.- Jestemy wszyscy. - Tjaden wykrzywił się w grymasie miechu.Podoficer cišgle jeszcze niczego nie miarkował.- To byłoby do was podobne. Gdzież sš inni?- Tych nie potrzebujesz dzisiaj zaopatrywać. Szpital polowy i wspólny grób.Kucharz polowy był całkiem rozklekotany, kiedy przewiedział się o faktach. Zachwiałsię.- A ja ugotowałem dla stu pięćdziesięciu ludzi. Kropp dał mu szturchańca w żebra.- No, to wreszcie najemy się do syta. Jazda, rozpoczynać! Tjaden doznał nagle jakbyobjawienia. Jego spiczasta mysia twarz poczęła lnić po prostu, oczy zwęziły się odcwaniactwa, policzki zadrgały, przystšpił bliżej jeszcze:- Ależ człowieku, więc otrzymałe również chleb dla stu pięćdziesięciu ludzi, prawda?- Podoficer potakiwał ogłupiały i nieprzytomny. Tjaden chwycił go za mundur. -1 kiełbasętakże?Pomidorowa głowa skinęła znowu. Szczęki Tjadena latały.- Tytoń także?- Tak, wszystko.Tjaden obejrzał się promieniejšcy.- Psiakrew, to się nazywa urodzić w czepku! Więc to wszystko jest dla nas. Zatemkażdy dostanie, czekajcie no, faktycznie dokładnie podwójne porcje.Teraz jednak pomidor na nowo zbudził się do życia i owiadczył:- To nie uchodzi.Ale obecnie i my się ożywilimy i pchalimy naprzód.- Dlaczegóż to nie uchodzi, ty łbie buraczany? - zapytał Kaczyński.- Co jest dla stu pięćdziesięciu ludzi, nie może być przecież dla osiemdziesięciu.- To my ci już pokażemy - warknšł Müller.- Niech tam już jedzenie, ale porcje mogę wydać tylko dla osiemdziesięciu - upierałsię pomidor. Kaczyński rozzłocił się.- Ty chcesz być pewnie zluzowany, co? Otrzymałe furaż nie dla osiemdziesięciuludzi, a dla drugiej kompanii i basta! Rozdzielisz go. Druga kompania - to my!Gotowalimy się do zalania facetowi sadła za skórš. Nie był lubiany, już kilka razy zjego winy w okopach dostalimy jedzenie o wiele za póno i zimne, gdyż przy odrobinieognia granatniego nie odważył się podejć dostatecznie blisko ze swoim kotłem, tak iż nasiżołnierze łšcznikowi odbyć musieli o wiele dłuższš drogę nili ci z innych kompanii. Choćbytaki Bulcke z pierwszej, to był już lepszy chłop. Był wprawdzie tłusty jak chomik zimš, alegdy trzeba było, wlókł garnki aż do przedniej linii.Bylimy akurat w odpowiednim usposobieniu i na pewno posypałyby się drwa, gdybynie zjawił się dowódca naszej kompanii. Zasięgnšł wiadomoci o spornej kwestii i na razierzekł tylko:- Tak, mielimy wczoraj znaczne straty. - Potem zerknšł do kotła. - Fasola, zdaje się,doskonała. Pomidor przytaknšł.- Gotowana z tłuszczem i mięsem.Porucznik wpatrywał się w nas. Wiedział, o czym mylimy. I poza tym wiedziałniejedno jeszcze, gdyż wzrósł między nami i jako podoficer uzyskał dowództwo kompanii.Raz jeszcze uniósł pokrywę kotła i wšchał. Na odchodnym powiedział:- Przyniecie no i mnie pełny talerz. A porcje wydzieli się wszystkie. Przydadzš sięnam.Pomidor zrobił głupiš minę. Tjaden tańczył wokół niego.- To ci nic nie zaszkodzi. Tak się droży, jak gdyby do niego należał wydziałkwatermistrzowski. A teraz rozpoczynaj, stary słoniu, a nie przelicz się aby.- Powie się - fuknšł pomidor. Pękał, co podobnego nie mieciło mu się w głowie,przestał pojmować wiat. I, jak gdyby chcšc okazać, że teraz i tak już wszystko jedno,dobrowolnie rozdzielił na głowę po pół funta sztucznego miodu.Dzień dzisiejszy jest doprawdy pomylny. Nawet poczta nadeszła, prawie każdy mapo kilka listów i gazet. I oto spacerujemy powolutku ku łšce za barakami. Kropp trzyma podpachš okršgłš pokrywę beczułki od margaryny.Na prawym skraju łški wystawiony jest wielki zbiorowy wychodek, kryty dachem,stateczna budowla. Lecz to jest co dla rekrutów, którzy nie przyuczyli się jeszcze dowycišgania z każdej rzeczy korzyci. My szukamy czego lepszego. Wszędzie bowiem stojšporozrzucane małe pojedyncze skrzynie, służšce do tego samego celu. Sš czworokštne,schludne, całe zbite z drewna, zamknięte wokół, z wygodnym, nienagannym siedzeniem. Pobokach znajdujš się ucha, tak iż można je przenosić.Trzy w kršg przesuwamy do siebie i zasiadamy przytulnie. Nie powstaniemy stšd,dopóki nie upłynš dwie godziny.Pamiętam jeszcze, jak krępowalimy się z poczštku, jako rekruci w koszarach, kiedymusielimy korzystać ze wspólnego ustępu. Nie ma tam drzwi, dwudziestu ludzi siedzi oboksiebie jak w pocišgu. Można objšć ich jednym spojrzeniem, żołnierz ma być wszakże stalepod nadzorem.Tymczasem nauczylimy się czego więcej niż przezwyciężania tej odrobiny wstydu.Z czasem nabylimy biegłoci w całkiem innych jeszcze rzeczach.Tutaj, pod gołym niebem, sprawa ta jest po prostu przyjemnociš. Nie wiem już,czemu przedtem rzeczy te zawsze musielimy pomijać lękliwie, sš one przecież równienaturalne jak jedzenie i picie. I być może nie trzeba by też wcale zatrzymywać się nad nimiszczegółowo, gdyby pomiędzy nami nie odgrywały one roli tak istotnej i gdyby włanie dlanas nie były tak nowe - dla innych z dawien dawna były same przez się zrozumiałe.Dla żołnierza żołšdek i jego trawienie jest dziedzinš bliższš niż dla każdego innegoczłowieka. Trzy czwarte jego gwary wywodzi się z tej dziedziny i zarówno wyraz najwyższejradoci, jak i najgłębszego oburzenia znajduje tu swe jędrne okrelenie. Jest rzeczšniemożliwš wypowiedzieć się w inny sposób równie zwięle i jasno. Rodziny nasze inauczyciele niemało będš się dziwić, gdy powrócimy do domu, lecz trudno, tutaj jest to językpotoczny.Dla nas wszystkie te czynnoci odzyskały charakter niewinnoci przez swš ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony