9. Wizyta, Opowiadania fanów(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

9. Wizyta

 

Scarlett

 

Z Paulem nie widziałam się przez sobotę. Jak mi powiedziała babcia, wilki cały czas trenowali na wypadek, gdyby mieli zaatakować Volturi. Co też mną kierowało, żeby pocałować go w ten policzek, a później nie przerwać pocałunku przyjaciela.

Na mój telefon przychodziły wiadomości od Lindsay, która cały czas mnie przepraszała za zachowanie swojego brata. Po raz setnych chyba napisałam, że to nie jej wina.

W niedziele wieczorem przyszedł Paul, żeby zabrać mnie do La Push. Mimo, że Alice protestowała i mówiła, że może mnie zabrać dopiero jutro rano, skoro Volturi przybędą o pierwszej w południe. Po długiej kłótni Alice zgodziła się w końcu i powiedziała, że mogę jechać do La Push, ale mam być ostrożna.

Wsiedliśmy do audi, odpaliłam silnik i już mknęliśmy przez leśną drogę ku rezerwatu.

Oboje udawaliśmy, że tego pocałunku po piątkowej zabawie u Lindsay nie było. Nie chcieliśmy po prostu o tym rozmawiać, bo i nie było o czym. Był to zwykły przyjacielski pocałunek.

Przycisnęłam pedał gazu i jechaliśmy 100 km/ h. Oczywiście bardzo rzadko jeździłam tak szybko, zazwyczaj jechałam od sześćdziesiątki do osiemdziesiątki, ale w tych wyjątkowych okolicznościach postanowiłam pojechać trochę szybciej.

Nikomu nic nie mówiłam, ale bardzo się bałam wizyty tych królewskich wampirów. Sama myśl o nich mnie przerażała. Alice pokazała mi obraz przedstawiający wielką trójkę, w tym czarnowłosego Ara, o krwistoczerwonych oczach. Na obrazie znajdowała się także Carlisle, ale dawano temu od nich odszedł, ponieważ nie podobały mu się metody polowań. Bo Volturi żywili się ludzką krwią. Wszyscy pomimo, że byli pięknie wyglądali strasznie i ciarki przechodziły mnie po ciele.

Nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się pod domem Paula. Nie powinnam jeździć taka rozkojarzona. Mój przyjaciel oczywiście chciał prowadzić, ze względu na mój stan, ale oznajmiłam mu, że ze mną wszystko w porządku i mogę sama prowadzić samochód. Ale chyba miał rację. Oczywiście nie przyznałam się do tego, wtedy wyszło by na jego i przez cały wieczór by się nade mną znęcał.

Jego rodzice znowu gdzieś wyjechali. Zresztą często jeździli na wycieczki, jak mi opowiadał chłopak. Weszliśmy do jego domku i usiedliśmy w kuchni. Po ostatnim wyczynie Paula z obiadem, postanowiłam własnoręcznie zrobić nam kolację. Chłopak nawet nie protestował. Widać jemu samemu jego danie nie przypadło do gustu. Wcale mu się nie dziwię.

Otworzyłam lodówkę, wyjęłam jaja oraz mleko, wzięłam też mąkę i zrobiłam naleśniki. Robiąc coś, skupiłam się na tym, więc nie musiałam myśleć o jutrzejszym dniu. Tak bardzo się bałam o moją nową rodzinę, no i trochę o siebie także.

Mimo, że nasmażyłam dość dużo naleśników, zjadłam tylko dwa. Nie miałam po prostu apetytu.

-Scarlett musisz coś zjeść. Bo mi jeszcze zemdlejesz – zażartował Paul.

-Nic mi nie będzie. Jakoś nie mam ochoty na jedzenie – odpowiedziałam.

-Wszystko będzie dobrze – pocieszał mnie Paul.

Od rana słyszałam te słowa. Najpierw od Esme, potem od Carlisla, Emmetta, Renesmee i Jaspera skończywszy na Alice. Może tylko ja widziałam czarny scenariusz.

Po kolacji poszliśmy do salonu i Paul włączył jakiś film na DVD. Oglądałam, ale nic z niego nie rozumiałam. Czyżby było ze mną naprawdę tak źle? Chłopak przygotował na popcorn, który na chama mi kazała jeść. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Ziewnęłam przeciągle. Paul zaprowadził mnie do swojego pokoju, gdzie miałam spać. On sam miał spać na kanapie.

Było mi z tego powodu głupio, więc zaprotestowałam.

-Paul, jestem gościem więc powinnam spać na kanapie.

-Właśnie. Jesteś gościem i będziesz spać u mnie w łóżku. Nie bądź nie mądra musisz się wyspać.

-A ty nie musisz? To ty masz jutro sprawować wartę nade mną. Musisz się porządnie wyspać i wygodnie.

Machnął tylko ręką i wyszedł z pokoju.

-Głupi wilkołak – mruknęłam pod nosem.

-Słyszałem – usłyszałam głos mojego przyjaciela.

Weszłam w ubraniach pod kołdrę. Mimo, że byłam zmęczona nie mogłam jakoś zasnąć. Liczyłam barany, potem owce, konie, małpy a na koniec jelenie. Na nic. Spojrzałam na zegarek. Druga trzydzieści. Z dołu doszło mnie głośne chrapanie Paula. Jak jego rodzice zasypiali przy nim? W końcu po trzeciej zasnęłam. I znowu ten sen. Kiedy on miał się skończyć? Zawsze taki sam. Każdy szczegół identyczny. Jak codzienne puszczany ten sam film.

W poniedziałek rano obudziłam się po dziewiątej rano. Zeszłam do salonu, ale nikogo tam nie było, zajrzałam do kuchni nic. Wyszłam przed dom i tam zobaczyłam szarego basiora, który siedział pod drzewem. Pomachałam mu ręką, a on podniósł głowę.

Poczułem ssący głód, więc zjadłam kilka naleśników. Apetytu nie miałam, ale burczenie w brzuchu było nie do wytrzymania.

Zawibrował mój telefon. Przyszła wiadomość od Lindsay, czemu nie jestem w szkole i czy się na nią gniewam. Odpisałam, że nie ma mnie w szkole z powodu spraw rodzinnych oraz, że się na nią nie gniewam. Wszystko napisałam zgodnie z prawdą. Nie było mnie w szkole przecież przez sprawy rodzinne, związane z najazdem Volturi.

Wyszłam na zewnątrz. Pogoda nadzwyczajnie dzisiaj dopisywała, bo świeciło ciepłe słońce. Ściągnęłam bluzę i zostałam w dżinsach oraz bluzce na ramiączkach. Było naprawdę ciepło.

Spojrzałam na zegarek. Punkt dziesiąta. Jeszcze trzy godziny do wizyty Volturi. Ja chyba oszaleję. Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie.

Nagle poczułam coś mokrego na mojej ręce. To Paul mi ją lizał.

-Wykazałbyś choć trochę dobrych manier – powiedziałam do niego.

Oczywiście odpowiedzi nie usłyszałam. Usiadłam na pierwszym schodku prowadzącym do domu basiora i wygrzewałam się na słońcu. W brzuchu czułam jakby tysiące motyli, chciały wydostać się na zewnątrz. Oczywiście to ze strachu.

Chciałam iść na plażę, ale wiedziałam, że nie mogę się tam pojawić, ponieważ było tam pewnie kilka ludzi, a Paul był pod postacią wilka. Ponownie spojrzałam na zegarek. Dziesiąta trzydzieści. Czy ten czas musiał tak wolno lecieć?

Weszłam do środka i włączyłam telewizję. Może nią jakoś zbiję sobie czas. Przeleciałam wszystkie kanały, w końcu zostawiłam na serialu Moda na sukces i patrzyłam na te flaki z olejem, jak matka przespała się z mężem córki i zaszła z nim w ciąże. Żenada, ale zbija czas. Po trzecim odcinku miałam już dość, więc wyłączyłam telewizor. Jedenasta trzydzieści. I co ja miałam zrobić ze sobą? Mogłem wziąć ze sobą jakąś książę, to jakoś by mi ten czas zleciał. Według Alice Volturi równo o pierwszej popołudniu mają zadzwonić do drzwi.

Znowu wyszłam przed dom. Nie miałam naprawdę co ze sobą zrobić. Paul leniwie siedział pod tym samym drzewem. Jak mnie zobaczył na chwilę podniósł łeb, a potem znowu położył go na swoje wielkie łapy.

-Idę wziąć prysznic – krzyknęłam do niego.

Weszłam do łazienki, rozebrałam się, weszłam do kabiny i puściłam ciepłą wodę. Wzięłam wcześniej przygotowany żel do prysznic i spieniłam nim swoje ciało. Robiłam to wszystko leniwie i bardzo wolno. Będąc cała w pianie od szyi, aż do palców u nóg, wzięłam do ręki słuchawkę prysznicową i spłukałam z siebie wszystko. Wytarłam się do sucha ręcznikiem i ponownie założyłam na siebie swoje ubranie.

Przynajmniej poczułam się troszkę lepiej po wziętym prysznicu. Zawsze dodaje mi energii. Otworzyłam w łazience, okno żeby się wywietrzyło i umyłam zęby.

Zostało czterdzieści minut do przybycia wampirów. Przejechałam wzorkiem po półce z książkami, ale były same kulinarne, więc raczej nic ciekawego, chyba, że chciałam uczyć się przepisów na pamięć. Ponownie więc włączyłam telewizor i obejrzałam jakiś teleturniej. Wyłączyłam go bo był nudy.

Wyszłam na zewnątrz i chodziłam od drzewa do drzewa, co chwilę spoglądając na zegarek. Denerwowało mnie to, że ten czas jest taki wredny, w takich trudnych sytuacjach. Paul w końcu nie wytrzymał i na powrót zmienił się w człowieka.

-Nie denerwuj się tak. Pobędę trochę człowiekiem jeśli to ci pomoże.

-Dziękuję – odpowiedziałam.

Na zegarku wiszącym w salonie państwa Faisonów wybiła trzynasta. Na reszcie! Volturi pewnie zapukali już do drzwi.

 

Alice

 

Siedzieliśmy całą rodziną, kiedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. A więc już czas zmierzyć się z tym koszmarem. Postanowiłam otworzyć drzwi, jednak ubiegł mnie Carlisle. No tak, jak na gospodarza domu, wypadało aby to on otworzyły drzwi.

Od samego rana siedzieliśmy tak bezczynnie czekając na przybycie Włochów. Oczywiście, żadne z nas nie było z tego zadowolone. Nikt nie chciał mieć do czynienia z nimi. Szczególnie głośno wypowiadała swoje myśli Rosalie, która cały czas mówiła, że to wina Scarlett. W pewnym momencie nie wytrzymałam i uderzyłam ją w twarz. Jakże się wściekła. Od razu Emmett stanął w jej obronie, a Jasper w mojej. Już myślałam, że zacznie się między nami bójka, ale przerwał ją Carlisle.

Stukałam nerwowo w blat stołu, co przykuło uwagę Jazza i Rosalie. Mój kochany trzymał mnie za rękę i szeptał do ucha, że wszystko się ułoży. Co za ironia, wczoraj wieczorem to samo mówiłam Scarlett, a sama się bałam co nią i nami będzie.

Usłyszeliśmy jak Carlisle otwiera drzwi i jak nasi wrogowie wchodzą do naszego domu. Pomyślałam o Scarlett. Co też ona musi przeżywać będąc w La Push i nie wiedząc co się u nas dzieje. Usłyszałam głos Ara.

-Witaj mój drogi Carlisle. Dawno się nie widzieliśmy – przywitał się.

Ton jego głosu był jak zawsze spokojny i rzecz jasna miły.

-Witaj Aro. Dawno? Zalewie cztery lata temu – powiedział lekarz.

Cała piątka weszła do naszego salonu. Aro, Jane, Demetri i Felix byli ubrani na czarno i wszyscy mieli na sobie peleryny. Usłyszałam jak Bella prycha na widok Jane. Jakże bardzo te dwie się nie lubiły. Zresztą wcale się temu nie dziwiłam. Carlisle zaproponował gościom, żeby usiedli. Jak na razie Aro nie uścisnął nikomu ręki. To dobrze.

Ku mojemu przerażeniu na półce leżała bluzka Scarlett. Zapomniałam ją włożyć do prania. Głupia, głupia, głupia ja. Chciałam ją, gdzieś schować, ale Edward przecząco pokręcił głową.

Nasi goście usiedli przy stole. Wszyscy troje mieli powagę i skupienie na twarzach, tylko Aro się pogodnie uśmiechał.

-Czemu jesteście wszyscy tacy spięci? – zapytał wesoło.

-Ciekawi nas cel waszej wizyty – odpowiedziałam.

-To już nie można wpaść w odwiedziny?

-Oczywiście, że można – odpowiedział Carlisle.

Dziwiło mnie to, że jeszcze nikomu nie uścisnął dłoni. I niech zwleka z tym jak najdłużej. Ale kiedyś i tak uściśnie komuś z nas dłoń, bo nie wierzyłam, żeby mogłoby być inaczej. Przywódca królewskiej rodziny wampirów spojrzał na Edwarda.

-No cóż nie będą obijał w bawełnę, skoro wasz drogi Edward i tak już wyczytał cel naszej podróży w moich myślach. Otóż chcieliśmy dowiedzieć się, czy wasza rodzina się powiększyła. I chciałem ponowić moją prośbę. Mianowicie, chciałby prosić o jednego, no może dwa wilki do mojej straży.

-Wilki nie są pod nasze rozkazy, one same o sobie decydują – odpowiedział Edward – a jak widzisz nasza rodzina się nie powiększyła.

Aro zacmokał. No i nadeszła ta chwila, kiedy podszedł do Edwarda i bez żadnego słowa chwycił, go za rękę. Przez długi czas, czytał jego myśli jak książkę. W końcu puścił jego dłoń i zwrócił się do nas wszystkich.

-Macie człowieka.

Jak na hasło Demetri, Felix i Jane zmienili swoje pozycje, do pozycji ataku.

-Spokojnie moi drodze – zwrócił się do nich.

Podszedł do mnie i mnie złapał za rękę. Teraz mi przeczesywał umysł na wskroś. Po mniej więcej takim samym czasie przeczesywania umysłu Edwarda opuścił moją dłoń.

-Edwardzie – zwrócił się do mojego brata – Bello, powinniście iść już do swojej córeczki. W końcu jest sama w waszym domu. Może stać jej się krzywda.

Bella odsłoniła swoje kły, Jane się uśmiechnęła, ale Edward pociągnął ją za rękę i opuścili dom. Widać nic złego nam nie groziło, skoro mój brat nawet nie zaprotestował. Podszedł kolejno do wszystkich z mojej rodziny. Ich umysł przeczesywał krócej, niż mi i Edwardowi, jednak przy Jasperze wydłużył trochę czas.

Kiedy skończył na jego twarzy wciąż tkwił uśmiech. Co też on knuł. Chociaż raz chciałabym posiadać dar mojego brata.

-Zobaczyłem, że w waszym domu mieszka człowiek. Widzę, że podobnie jak nasza droga Bella odporna jest na nasze dary. Z tym, że silniej. Nie możesz jej zobaczyć Alice w swoich wizjach prawda? – zwrócił się do mnie.

-Prawda – odpowiedziałam.

-Edward nie może czytać jej w myślach – ciągnął Volturi – i dochodzimy do Jaspera. Tu mamy mały wyjątek – zwrócił się do mojego kochanego -  możesz sterować jej emocjami, jednak w bardzo małym stopniu, wręcz minimalnym.

Mój mąż skinął tylko głową.

Zapadła głucha cisza. Nikt nie ośmielił się odezwać. Spojrzałam na straż Ara. Żaden wyraz ich twarzy nie zdradzał jakichkolwiek emocji. Zaczynało mnie to irytować. Chciałam, żeby wszystko było jasne.

-Jestem pewny, że jest odporna, także i na nasze umiejętności. Demetri?

Wezwany wampir podszedł do Ara. Ten trzymał w ręku bluzkę Scarlett. Tylko nie to! Cholera.

-Czy czujesz coś? Byłbyś w stanie ją wytropić?

-Nic, a nic nie czuję. Nie wytropiłbym jej – odpowiedział wampir, a w jego wyrazie twarzy widać było rozczarowanie.

Aro się zaśmiał. Ujął dłoń Demetriego, czytając mu w myślach, albo coś wysyłając. Bo Aro posiadł dwa talenty. Mógł czytać w myślach za pomocą dotknięcie czyjejś dłoni i tak samo mógł komuś przesyłać informacje, a w tym wypadku rozkazy.

Kiedy Volturi puścił dłoń tropiciela, ten ukłonił się i powiedział.

-Tak panie – i wyszedł.

Już chciałam za nim pobiec, ale powstrzymał mnie Carlisle.

-Demetri musi wrócić do Volterry coś załatwić o czym zapomnieliśmy. Przez naszą drobną nieuwagę – uśmiechnął się Aro.

Cholerny Edward musiał akurat w tej chwili wyjść? Przez niego nie dowiemy się, dlaczego Demetri musiał wrócić do zamku. Nie wytrzymałam.

-Skoro wiesz już o Scarlett to co zamierzasz z nami zrobić?!

-Ona jest twoją wnuczką Alice, nie zrobimy jej krzywdy – to mi się nie spodobało. Aro na pewno coś knuł – cóż, będziecie musieli zmienić ją w wampira, żeby nie straciła życia. Daje wam na to hm.. powiedźmy, że dwa lata. A teraz już będziemy się zbierać, ponieważ czeka nas jeszcze praca. Do zobaczenia. Miło było nam was odwiedzić.

-I wzajemnie – odpowiedział Carlisle, jednak bez przekonania.

Coś tu było nie tak. Coś mi nie grało i nie pasowało. Volturi tak łatwo nam wybaczyli zdradę wobec przepisów. Kazali nam jednie zmienić Scarlett w wampira. To było naprawdę dziwne. Kiedy pojawiła się na świecie Nessie zrobili taką wielką aferę i chcieli nasz wszystkich pozabijać, a teraz dowiedziawszy się, że mieszka z nami człowiek kazali nam ją tylko zmienić w wampira. To wszystko jest jakieś dziwne.

To jest na pewno jakiś podstęp. I dlaczego Demetri musiał wracać do Volterry. Nic mi już zupełnie nie pasowało. A na dodatek nie miałam żadnej wizji…

 

Scarlett

 

Mój przyjaciel cały czas siedział ze mną pod swoją ludzką postacią. Był takim dobrym przyjacielem. Był w tym najgorszym momencie mojego życia. Dobrze wiedziałam, że wolałby być z resztą sfory koło domu wampirów, przecież tak się rwał do jakiejkolwiek walki, ale został przy mnie i dodawał mi otuchy. Byłam mu naprawdę za to wdzięczna co mu zresztą oznajmiłam.

-Nie ma sprawy Scarl – lubiłam jak tak do mnie mówił – jesteś moją przyjaciółką, nie zostawię cię w potrzebie.

-Jesteś wspaniałym przyjacielem.

Alice nie dawała znaku życia. Coraz bardziej się martwiłam. Siedziałam razem z Paulem, który mnie obejmował ramieniem, bo byłam w fatalnym stanie. Cała się trzęsłam. Było już dobrze po czternastej, a nikt z Cullenów nie dzwonił, ani nie pisał co się u nich dzieje. Czy doszło do jakiejś bity, czy coś? A może jednak Volturi darowali im życie? Miałam taką nadzieję.

-Scarlett uwierz mi na pewno wszystko skończy się dobrze. Tak jak ostatnio – Paul dodawał mi otuchy.

Poprosiłam, go żeby mi opowiedział, o ostatnim razie. Lepsze to słuchanie, niż to ciągłe martwienie się.

Chodziło córkę Edwarda i Belli. Renesmee. Volturi chcieli ją zabić tak jak i resztę Cullenów, ale dzięki wielu świadkom do tego nie doszło i dzięki spokojniej rozmowie i przekonaniu wampirów z Włoch nie doszło do żadnego starcia.

-Zobaczysz. Dzisiaj będzie tak samo.

-A jak nie? – zapytałam.

-Nie bądź pesymistką Scarl.

Zaczęłam przechadzać się w tą i we w te. Dlaczego to tak długo to trwało?

Właściwie to Paul miał rację. Cały czas myślałam pesymistycznie. Ale moje podenerwowanie wcale nie mijało. Chciałam zadzwonić, albo napisać do Alice, ale tego nie zrobiłam. Jeszcze wszystko bym popsuła. Chciałam się dowiedzieć co się tam takiego dzieje. Czy Volturi coś im zrobili, czy poszli sobie, czy coś im nakazali, czy toczy się walka.

Nagle Paul się zerwał, a ja poszłam w jego ślady. Stanęłam za nim, a przed nami stanęła postać z moich snów. Teraz dokładnie widziałam jego twarz.

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony