9020, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mark HaddonDziwny przypadek pSa nocnš poršZ angielskiego przełożyła Małgorzata Grabowskawiat KsišżkiTytuł oryginału THE CURIOUS INCIDENT OF THE DOG IN THE NIGHT-TIMEProjekt okładki Ewa ŁukasikRedaktor prowadzšcy Ewa NiepokólczyckaRedakcja Iza TurowiczRedakcja techniczna Julita CzachorowskaKorekta Tadeusz Mahrburg Zofia FirekCopyright Š by Mark Haddon 2003All rights reservedCopyright Š for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. 2004wiat Ksišżki Warszawa 2004Bertelsmann Media Sp. z o.o. ul. Rosoła 10, 02-786 WarszawaSkład i łamanie KolonelDruk i oprawa Białostockie Zakłady Graficzne SAISBN 83-7311-949-3 Nr 4100Ksišżkę tędedykuję SosDziękujęKathryn Heyman, Clare Alexander, Kate Shaw i Daue'owi CohenowiPodziękowaniaLogo metra, wzory tkanin i diagram linii sš reprodukowane za uprzejmym pozwoleniem Transport for London. Reklama Kuoni została wykorzystana za uprzejmš zgodš Kuoni Ad-vertising. Pytanie z egzaminu maturalnego z matematyki zostało przytoczone za uprzejmym pozwoleniem OCR. Wydawcy starali się odszukać włacicieli innych praw autorskich i w kolejnych wydaniach chętnie poprawiš błędy i uchybienia.* * *Było 7 minut po północy. Pies leżał na rodku trawnika przed domem pani Shears. Oczy miał zamknięte. Wyglšdał, jakby leżšc na boku, biegł, tak jak biegnie pies, któremu ni się, że goni kota. Ale ten pies nie biegł ani nie spał. Był martwy. Sterczały z niego ogrodowe widły. Musiały przeszyć go na wylot i wbić się w ziemię, skoro nie upadły. Ponieważ nie dostrzegłem żadnych innych ran, uznałem, że zabito go włanie widłami, bo po co kto miałby wbijać ogrodowe widły w psa, który zdechł z innego powodu, na przykład skonał na raka albo zginšł w wypadku drogowym. Ale nie miałem co do tego pewnoci.Wszedłem do ogródka pani Shears, zamykajšc za sobš furtkę. Wkroczyłem na trawnik i uklškłem przy psie. Dotknšłem jego pyska. Był jeszcze ciepły.Pies wabił się Wellington. Należał do pani Shears, naszej znajomej. Mieszkała przy tej samej ulicy, naprzeciwko, dwa domy w lewo.Wellington był pudlem. Nie takim małym ufryzowanym, ale dużym pudlem. Miał czarne wełniste futerko, ale z bliska widać było, że skóra pod tym futerkiem jest bladożółta jak u kurczaka.Pogłaskałem Wellingtona i zadałem sobie pytanie, kto go zabił i dlaczego.Nazywam się Christopher John Francis Boone. Znam nazwy wszystkich krajów wiata, ich stolic i wszystkie liczby pierwsze aż do 7507.Kiedy poznałem Siobhan, pokazała mi taki obrazek:Wiedziałem, że ten obrazek oznacza smutny", i tak włanie się czułem, kiedy znalazłem martwego psa. Potem pokazała mi taki obrazek:i wiedziałem, że ten obrazek oznacza wesoły". Tak się czuję, kiedy czytam o kosmicznych wyprawach statku Apollo albo kiedy o trzeciej czy czwartej nad ranem jeszcze nie pię, spaceruję w tę i z powrotem po naszej ulicy i udaję, że jestem sam jeden na całym wiecie.A potem narysowała inne obrazki:ale nie potrafiłem powiedzieć, co znaczš.Poprosiłem Siobhan, żeby narysowała dużo takich min i napisała przy nich, co każda z nich znaczy. Kartkę z rysunkami nosiłem przy sobie i wycišgałem z kieszeni, kiedy nie rozumiałem, co kto do mnie mówi. Było mi jednak bardzo trudno wybrać rysunek, który by najbardziej przypominał czyjš minę, bo ludzka twarz szybko się porusza i stale zmienia wyraz.Kiedy opowiedziałem Siobhan, co robię, wzięła ołówek i kartkę, powiedziała, że przeze mnie ludzie czujš się prawdopodobnie bardzoa potem się rozemiała. Dlatego podarłem i wyrzuciłem jej pierwszš kartkę. Siobhan mnie przeprosiła. Teraz, kiedy nie rozumiem, co kto do mnie mówi, proszę o wyjanienie albo odchodzę.Wycišgnšłem widły z psa, wzišłem go na ręce i przytuliłem. Krwawił z dziur po zębach wideł.Lubię psy. Zawsze wiadomo, co myli pies. Sš cztery możliwoci. Pies może być wesoły, smutny, zły albo czujny. Poza tym psy sš wierne i nie kłamiš, bo nie mogš mówić.Po 4 minutach przytulania psa usłyszałem krzyk. Uniosłem głowę i zobaczyłem, że od strony domu nadbiega pani Shears. Była w piżamie i szlafroku. Na bosaka. Paznokcie u nóg miała pomalowane na jasnoróżowo.- Cholera jasna, co ty zrobił mojemu psu?! - krzyczała. Nie lubię, kiedy ludzie na mnie krzyczš. Boję się, że mnieuderzš albo dotknš, i nie wiem, co się stanie.- Puć tego psa! - krzyknęła pani Shears. - Puć tego psa, na litoć boskš!Położyłem psa na trawie i odsunšłem się 2 metry.Pani Shears pochyliła się. Mylałem, że też wemie psa na ręce, ale nie zrobiła tego. Może zauważyła, jaki jest zakrwawiony, i nie chciała się ubrudzić. Znowu zaczęła krzyczeć.Zatkałem uszy, zamknšłem oczy i skuliłem się tak, że wcisnšłem czoło w trawę. Była mokra i chłodna. Przyjemna.To jest powieć kryminalna.Siobhan powiedziała, że powinienem napisać co, co sam miałbym ochotę przeczytać. Czytam głównie ksišżki o matematyce i naukach cisłych. Nie lubię powieci. W powieciach ludzie mówiš na przykład tak: Jestem z żył żelaznych, srebrnych i pokładów pospolitej gliny. Nie umiem zacisnšć się w twardš pięć, tak jak ci, którym nie potrzeba bodca"*. Co to znaczy? Nie wiem. Tata też nie. Ani Siobhan, ani pan Jeavons. Pytałem ich.Siobhan ma długie jasne włosy i nosi zielone plastikowe okulary. Pan Jeavons pachnie mydłem i chodzi w bršzowych butach z dziurkami, a oba buty majš po około 60 malutkich okršgłych otworków.Lubię za to powieci kryminalne. Dlatego włanie takš piszę.W powieci kryminalnej kto musi się domylić, kim jest morderca, a potem go schwytać. To jest taka łamigłówka. Jeżeli łamigłówka jest dobra, można się czasem domylić rozwišzania przed końcem ksišżki.Siobhan powiedziała, że taka ksišżka powinna na samym poczštku przycišgnšć czym uwagę czytelnika. Dlatego zaczšłem od psa. Zaczšłem od psa również dlatego, że sam go znalazłem, a nie bardzo potrafię wymylać rzeczy, które mi się nie przydarzyły.* Powieć tę znalazłem w bibliotece, kiedy mama wzięła mnie kiedy ze sobš do miasta.Siobhan przeczytała pierwszš stronę i powiedziała, że moja ksišżka jest inna. To ostatnie słowo włożyła w cudzysłów, robišc w powietrzu zakręcone znaki wskazujšcymi i rodkowymi palcami. Dodała, że w powieciach kryminalnych zwykle ginš ludzie. Ja na to, że w Psie Baskerville'ów zginęły dwa psy - tytułowy oraz spaniel Jamesa Mortimera, a ona znowu, że ofiarš morderstwa padł sir Charles Baskerville, a nie psy. Pisze się tak dlatego, wyjaniła, że czytelników bardziej obchodzš losy ludzi niż psów, jeżeli więc w ksišżce ginie człowiek, zachęca to czytelnika do dalszej lektury.Wyjaniłem jej, że chciałem napisać o czym prawdziwym, że znałem ludzi, którzy umarli, ale nikogo, kto zginšł, z wyjštkiem pana Paulsona, ojca Edwarda z mojej szkoły, który nie padł ofiarš morderstwa, tylko się poliznšł, i właciwie wcale go nie znałem. Dodałem jeszcze, że obchodzš mnie psy. bo sš wierne i szczere, a czasem nawet mšdrzejsze i ciekawsze od ludzi. Na przykład Steve, który przychodzi do szkoły w czwartki i trzeba mu pomagać w jedzeniu, nie potrafiłby nawet zaaportować patyka. Siobhan poprosiła, żebym nie mówił tego mamie Steve'a.A potem przyjechała policja. Lubię policjantów. Noszš mundury, numery i wiadomo, czym się zajmujš. Przybyło ich dwoje. Policjantka miała dziurkę w rajstopach na lewej kostce i w rodku tej dziurki czerwone zadrapanie, a policjantowi wystawał spod buta przylepiony do podeszwy duży pomarańczowy lić.Policjantka objęła paniš Shears i odprowadziła jš do domu.Oderwałem głowę od trawy.Policjant kucnšł przy mnie i spytał:- Powiesz mi, co tu się dzieje, młodzieńcze? Usiadłem.- Pies nie żyje - powiedziałem.- To już wiem - odparł.- Kto go zabił.- Ile masz lat? - spytał.- Mam 15 lat 3 miesišce i 2 dni - odparłem.- A czy mógłby wyjanić, co robiłe tu w ogrodzie?- Trzymałem psa.- Dlaczego trzymałe psa?Trudne pytanie. Trzymałem, bo chciałem. Lubię psy. Zrobiło mi się smutno, że pies nie żyje.Policjantów też lubię, więc chciałem odpowiedzieć na pytanie jak należy, ale policjant nie dał mi doć czasu na obmylenie właciwej odpowiedzi.- Więc dlaczego trzymałe psa? - powtórzył.- Lubię psy - odparłem.- Zabiłe go? - spytał.- Nie zabiłem.- To twoje widły? -Nie.- Wydajesz się bardzo zdenerwowany.Zadawał za dużo pytań i zadawał je za szybko. Gromadziły się w mojej głowie jak bochenki w fabryce, gdzie pracuje wujek Terry. Ta fabryka to piekarnia, a wujek obsługuje krajalnice. Czasem krajalnica nie kraje wystarczajšco prędko, a chleby wcišż nadjeżdżajš i robi się zator. Mylę czasemo swoim mózgu jak o maszynie, ale nie zawsze jak o maszynie do krajania chleba. Łatwiej mi w ten sposób wytłumaczyć innym, co się w nim dzieje.- Spytam cię jeszcze raz... - zaczšł policjant.Znowu opadłem na trawnik, przycisnšłem czoło do ziemii wydałem z siebie dwięk, który tata nazywa jęczeniem. Jęczę, kiedy napływa mi do głowy za dużo informacji z zewnętrznego wiata. To tak, jakby kto zdenerwowany przycisnšł do ucha radio nastawione pomiędzy stacjami, pogłonił je i poczuł się bezpiecznie, nie słyszšc niczego poza białym szumem.Policjant chwycił mnie za rękę, pocišgnšł i postawił na nogi. Nie podobało mi się, że mnie dotyka. I wtedy go uderzyłem.To nie będzie wesoła ksišżka. Nie umiem opowiadać dowcipów, bo ich nie rozumiem. Oto jeden, dla przykładu. Dowcip mojego taty.Jedyne, co mu w życiu wyszło, to włosy.Wiem. dlaczego to ma być mieszne. Spytałem. Dlatego, że słowo wyjć" ma co najmniej trzy znaczenia: 1) wyjć - opucić jakie miejsce, na przykład wyjć z domu, 2) wyjć - udać się, powieć, 3) wyjć - wypać.Kiedy próbuję opowiedzieć sobie ten dowcip tak, żeby to słowo znaczyło trzy różne rzeczy naraz, mam wrażenie, jakbym słuchał jednoczenie trzech różnych melodii, co jest przykre, przeszkadza i nie przynosi takiej ulgi jak biały szum. To jest takie ucz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony