9112, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARY HIGGINS CLARKNA ULICY GDZIEMIESZKASZ(Przełożyła: Ewa Gorzšdek)Prószyński i S-ka2002Mojemu najbliższemu i najdroższemuJohnowi Conheeneyowi - wspaniałemu małżonkowiDzieciom z rodziny Clarków -Marilyn, Warrenowi i Sharaon, Davidowi, Carol i PatWnukom z rodziny Clarków -Liz, Andrew, Courtney, Davidowi, Justinowi i JerryemuDzieciom z rodziny Conheeneyów -Johnowi i Debby, Barbarze i Glenn, Trish, Nancy i DavidowiWnukom z rodziny Conheeneyów -Robertowi, Ashley, Lauren, Megan, Davidowi, Kelly, Courtney,Johnnyemu i ThomasowiJest was spora gromadka i kocham was wszystkich!PodziękowaniaPo raz kolejny nadszedł czas, aby goršco podziękować wszystkim, którzy przyczynilisię do powstania tej ksišżki.Pragnę wyrazić ogromnš wdzięcznoć mojemu długoletniemu wydawcy, MichaelowiKordzie. Trudno uwierzyć, że minęło już dwadziecia szeć lat, odkšd po raz pierwszywspólnie pochylilimy głowy nad maszynopisem mojej powieci. Praca z nim jestprzyjemnociš, podobnie jak z jego partnerem, Chuckiem Adamsem, który towarzyszy namod dziesięciu lat. To moi wspaniali przyjaciele, a zarazem doradcy.Lisi Cade, moja agentka prasowa, jest także mojš prawš rękš - wspierajšca,spostrzegawcza, pomocna na tak wiele sposobów, że nie sposób tu wszystkich wyliczyć.Kocham cię, Lisl.Pragnę także wyrazić wdzięcznoć moim agentom, Eugene Winickowi i SamowiPinkusowi. To prawdziwi przyjaciele na dobre i na złe.Razem z zastępcš redaktora naczelnego, Gypsy da Silva, po raz kolejny odbyłymyfascynujšcš podróż. Bardzo ci dziękuję, Gypsy.Dziękuję również redaktorce Carol Catt, operatorowi skanera Michaelowi Mitchellowii korektorowi Steveowi Friedmanowi za ich sumiennš pracę.John Kaye, prokurator z hrabstwa Monmouth, był tak miły i odpowiedział na pytaniapisarki dotyczšce pracy biura prokuratorskiego. Jestem mu za to bardzo wdzięczna i jelicokolwiek zinterpretowałam niewłaciwie, proszę o wybaczenie.Sierżant Steven Marron i detektyw Richard Murphy z Nowojorskiego DepartamentuPolicji i z Okręgowego Biura Prokuratora Dystryktu Nowy Jork udzielali mi cennychwskazówek, jak pracownicy wydziału ledczego w rzeczywistoci reagowaliby na sytuacjeopisane na kartach mojej powieci. Jestem im bardzo wdzięczna za okazanš pomoc.Po raz kolejny pragnę także podziękować moim asystentkom i przyjaciółkom, AgnesNewton i Nadine Petry, a także mojej szwagierce, Irene Clark, która czytała ksišżkę w trakciejej powstawania.Judith Kelman, pisarka i przyjaciółka, zawsze służyła mi natychmiastowš pomocš,gdy potrzebowałam odpowiedzi na trudne pytanie. Jest mistrzyniš w docieraniu dowłaciwych materiałów i mistrzyniš w przyjani. Dziękuję ci, Judith.Moja córka, Carol Higgins Clark, która także jest pisarkš, kończyła włanie ksišżkę,gdy ja pisałam swojš. Tym razem nasze drogi biegły oddzielnie, chociaż równolegle,potrafiłymy jednak dzielić się ze sobš wzlotami i trudnociami, jakie niesie praca twórcza.Podczas pracy nad ksišżkš studiowałam publikacje specjalistów z dziedzinyreinkarnacji oraz regresji i z radociš przyznaję, że wiele skorzystałam. Oto ich autorzy:Robert G. Jarmon, M.D., Ian Stevenson i Karlis Osis.Bardzo dziękuję ojcu Stephenowi Fichterowi za otrzymane w ostatniej chwilikonsultacje w kwestiach biblijnych.Na koniec składam podziękowania mojemu mężowi, Johnowi i naszym wspólnym,wspaniałym rodzinom, dzieciom i wnukom, których imiona podaję w dedykacji.A teraz moi czytelnicy, dawni, obecni i przyszli, bardzo Wam dziękuję za to, żewybralicie tę ksišżkę. Mam nadzieję, że będzie się Wam podobała.Wtorek, dwudziesty marcalSkręcił na bulwar i natychmiast poczuł silny, przenikliwy powiew wiatru znad oceanu.Obserwujšc płynšce po niebie chmury, uznał, że wcale by się nie zdziwił, gdyby wkrótcerozszalała się nieżyca, chociaż jutro pierwszy dzień wiosny. To była długa zima i wszyscy zutęsknieniem czekali na ciepłe dni. Wszyscy oprócz niego.Najbardziej lubił miasteczko Spring Lake pónš jesieniš. Przyjezdni opuszczali wtedyswoje letnie domy i nie pojawiali się nawet na weekendy.Martwiło go jednak, że z każdym rokiem coraz więcej osób osiedlało się tu na stałe.Woleli dojeżdżać ponad sto kilometrów do Nowego Jorku, ale dzięki temu mogli zaczynać ikończyć dzień w cichej, pięknej nadmorskiej okolicy New Jersey.Tłumaczyli, że Spring Lake, ze swoimi wiktoriańskimi domami, które wydajš się takiesame jak wówczas, kiedy zostały wybudowane, czyli w latach dziewięćdziesištychdziewiętnastego stulecia, warte jest niewygód zwišzanych z codziennymi dojazdami do pracy.Byli zgodni co do tego, że Spring Lake, gdzie czuje się wieży, orzewiajšcy powiewoceanu, wpływa ożywczo na serce i umysł. Spring Lake, utrzymywali, z bulwarem długociponad trzech kilometrów, skšd można upajać się srebrzystš wspaniałociš Atlantyku, toprawdziwy skarb.Wszystkich tych ludzi - przyjezdnych letników i stałych mieszkańców - wiele łšczyło,ale nikt nie znał jego tajemnic. Spacerujšc po Hayes Avenue, mógł przywoływać w mylachobraz Madeline Shapley, która pónym popołudniem siódmego wrzenia tysišc osiemsetdziewięćdziesištego pierwszego roku siedziała na wiklinowej kanapce, ustawionej naokalajšcej dom werandzie, a obok spoczywał kapelusz z szerokim rondem. Miała wówczasdziewiętnacie lat, orzechowe oczy i ciemnobršzowe włosy; zachwycajšca piękna dama wwykrochmalonej, białej płóciennej sukience.Tylko on wiedział, dlaczego godzinę póniej musiała umrzeć.Inne obrazy przywołała w jego pamięci St. Hilda Avenue, ocieniona potężnymidębami, które były zaledwie młodymi drzewkami pištego sierpnia tysišc osiemsetdziewięćdziesištego trzeciego roku, kiedy osiemnastoletnia Letitia Gregg nie wróciła dodomu. Była tak bardzo przerażona. W przeciwieństwie do Madeline, która walczyła o życie,Letitia błagała o litoć.Ostatnia z tej trójki, Ellen Swain, drobna i cicha, okazała się zbyt wcibska iciekawska, kiedy próbowała zrekonstruować ostatnie godziny życia Letitii.I na skutek tej ciekawoci trzydziestego pierwszego marca tysišc osiemsetdziewięćdziesištego szóstego roku poszła w lad za przyjaciółkš do grobu.Znał każdy szczegół, każdy detal tego, co przydarzyło się jej i innym dziewczętom.W czasie jednego z tych zimnych, deszczowych dni, które zdarzajš się niekiedy latem,znalazł pamiętnik. Z nudów myszkował po starej powozowni, która teraz służyła jako garaż.Wspišł się po chwiejnych schodach na strych, gdzie panował zaduch i zalegałypokłady kurzu. Z braku lepszego zajęcia zaczšł szperać w stojšcych tam pudłach.W pierwszym znalazł same bezużyteczne rupiecie: zardzewiałe stare lampy, spłowiałeniemodne stroje, garnki i patelnie, tarę, poobtłukiwane kasetki na kosmetyki, z potłuczonymilub zamglonymi lusterkami. Były to rzeczy, które kto przyniósł na poddasze z zamiaremzreperowania czy oddania, a potem o nich zapomniał.W drugim pudle leżały grube albumy o rozpadajšcych się kartkach, wypełnionefotografiami sztywno upozowanych ludzi o surowych twarzach, którzy nie zamierzali dzielićsię z aparatem fotograficznym swoimi uczuciami.Trzecie pudło zawierało zakurzone, napęczniałe od wilgoci ksišżki z wyblakłšczcionkš. Zawsze lubił czytać i chociaż miał wówczas zaledwie czternacie lat, przejrzałdokładnie wszystkie tytuły; nie znalazł tam jednak niczego godnego uwagi. Żadnych ukrytycharcydzieł.Tuzin kolejnych pudeł wypełniały podobnie bezużyteczne przedmioty.Chowajšc powycišgane rzeczy z powrotem do pudeł, natrafił na zniszczonš skórzanšokładkę, ukrytš w czym, co wyglšdało jak jeszcze jeden album ze zdjęciami. Otworzył jš iznalazł w rodku plik zapisanych kartek.Pierwszy zapis pochodził z siódmego wrzenia tysišc osiemset dziewięćdziesištegopierwszego roku. Zaczynał się słowami; Madeline zginęła z mojej ręki.Zabrał pamiętnik, nikomu o nim nie mówišc. Przez lata czytał go niemal codziennie,aż zawarte w nim treci stały się integralnš częciš jego własnej pamięci. Po pewnym czasiezdał sobie sprawę, że identyfikuje się z autorem, dzielšc jego poczucie dominacji nadofiarami, i chichotał z udawanego smutku, który okazywał rodzinom opłakujšcym utraconebliskie osoby.To, co poczštkowo było jedynie fascynacjš, stopniowo przerodziło się w całkowitšobsesję, potrzebę przeżycia samemu podróży mierci, jaka była udziałem autora pamiętnika.Przestały mu wystarczać wrażenia z drugiej ręki.Cztery i pół roku temu po raz pierwszy sam odebrał komu życie.To przeznaczenie sprawiło, że dwudziestojednoletnia Martha uczestniczyła wcorocznym przyjęciu, wydawanym pod koniec lata przez jej dziadków. Lawrenceowie toszanowana rodzina, od lat zamieszkała w Spring Lake. On też był na tym przyjęciu i tam jšspotkał. Następnego dnia, siódmego wrzenia rano, Martha wybrała się pobiegać nanadmorskim deptaku. Nigdy nie wróciła do domu.Minęły już ponad cztery lata, a ledztwo w sprawie jej zniknięcia wcišż trwało. Wczasie ostatniego publicznego wystšpienia prokurator hrabstwa Monmouth solennie zapewnił,że policja nie ustanie w wysiłkach, aby się dowiedzieć, co przydarzyło się Marcie Lawrence.On za miał się w kułak, słuchajšc tych zapewnień bez pokrycia.Jakże cieszył go udział w ponurych rozmowach o zaginionej, które od czasu do czasutoczyły się przy stole!Mógłbym wam wszystko powiedzieć, opisać każdy szczegół, powtarzał w duchu,mógłbym też powiedzieć, co przytrafiło się Carli Harper. Dwa lata temu przechodził wpobliżu hotelu Warren i zauważył jš, gdy zbiegała po schodach. Miała na sobie białšsukienkę, zupełnie, tak samo jak Madeline, według zapisków w pamiętniku, chociaż tawspółczesna bardziej przypominała... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony