9121, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliusz DankowskiEuropa nie pozwoliProjekt seriiJan BokiewiczIlustracja na obwolucieWiesław WałkuskiOpracowanie typograficzne obwoluty, okładkii stron tytułowychAndrzejLudwik WłoszczyńskiCopyright by Juliusz Dankowski, Warszawa 1988 ISBN 8306017048Już około godziny trzeciej na Rynek Starego Miasta wkroczyła niewielka grupa studentów. Rozeszli się między stragany i grzecznie, choć stanowczo kazali je zwijać, tłumaczšc, że dzisiaj jest narodowe więto, tutaj odbędzie się uroczystoć i nie wypada, by dobry Polak handlował w takiej chwili jak w dzień powszedni. Przekupki i przekupnie, przyzwyczajeni, że ostatnio cišgle co dzieje się niezwykłego, nie protestowali, posłusznie upychali swój towar do koszy i worków i zdejmowali lady ze stojaków. Widocznie kto jednak zawiadomił komisariat, bo przed upływem kwadransa spiesznie nadeszło kilku policjantów; rozbiegli się po Rynku i kazali z powrotem ustawić stoiska. Zbywano ich wzruszeniem ramion albo gniewnš odpowiedziš. Który chwycił przekupkę za ręce, ta odepchnęła go, a pozostałe podniosły jazgot. Straganiarze przerwali robotę i nie wypuszczajšc z ršk fragmentów rozbieranych konstrukcji, wiedzeni ciekawociš zbliżyli się do miejsca zdarzenia. Wyglšdało to raczej doć gronie i policjanci tak oceniwszy zbiegowisko wycofali się z Rynku. Po kilku minutach rejterada urosła w przechwałkach przekupniów prawie do zwycięstwa. Nie wiadomo jak, lecz w mgnieniu oka rozeszła się wieć po Warszawie, jakoby na Starym Miecie rozpędzono policję i opanowano Rynek. Jedni drugim powtarzali, że mnóstwo ludzi już tam przybyło, by bronić przystępu, i czeka na rozpoczęcie uroczystoci, chociaż ma ona odbyć się dopiero o pół do szóstej. Wprawdzie daleko było do tej godziny, lecz podnieceni warszawiacy zaczęli spiesznie nadcišgać ku Rynkowi. Rzemielnicy i kupcy, czeladnicy i subiekci, studenci i gimnazici, urzędnicy i domokršżcy, żebracy i nadwilańskie urwisy, modnie ubrane panie i ich służšce, baby w chustach i obdarte żebraczki wszyscy oni wkrótce zapełnili rozległy plac. Ci, którzy przyszli pierwsi, byli zdziwieni, że Rynek5jest prawie pusty i wyglšda nie tak, jak się spodziewali, lecz tłum wcišż wzrastał i już następni nie doznawali zawodu. Podczas czekania na chłodzie wdawano się w przygodne rozmowy, padały patriotyczne słowa, podchwytywali je inni i dokładali swoje. Każdy zgadzał się z każdym i każdy był przeciwko znienawidzonym władzom. Poczucie wspólnoty wzmagało pewnoć siebie tłumu, toteż gdy wkroczył oddział policji, ludzie nie okazali lęku, przeciwnie, przyjęli wyzywajšcš postawę.Na Zamku odbywała się narada.Wasza ksišżęca moć mówił Trepów już od dłuższego czasu narasta w miecie nastrój buntu. Manifestacja, która ma dzisiaj się odbyć, nie jest pierwszš. Pozwolę sobie przypomnieć dzień dwudziestego dziewištego listopada i to, co działo się tydzień póniej. Bezkarnoć omiela do czynów coraz zuchwalszych. Ekscesy wymierzone przeciwko władzom stały się czym powszednim. Jeżeli nie położymy temu kresu, Warszawa zarazi buntem cały kraj. Doszło do tego, że podżegacze rozsyłajš takie ulotki, proszę posłuchać: Wzywamy was, bracia, do jak najliczniejszego zebrania się w dniu 25 lutego, w poniedziałek, o godzinie pół do szóstej wieczorem, na Rynku Starego Miasta w celu uroczystego obchodu trzydziestej rocznicy zwycięstwa Polaków na polach Grochowa." To bezczelne wezwanie odniosło skutek: Rynek jest pełny, a policja nie może sobie dać rady...Rozejć się! krzyknšł oficer. Odpowiedziano mu gwizdem.Wyłuskujcie pojedynczych z tłumu! dał rozkaz. Policjanci niemrawo ruszyli do przodu i rozproszyli się, by jak najwięcej sporód stojšcych skłonić do opuszczenia zbiegowiska. Przezornie upatrywali młodych i biednie ubranych, ale ci włanie okazywali się hardzi i odpowiadaliszyderczo na upomnienia. Nawišzywał się dialog między przedstawicielem władzy i obdartusem:Po co tu stoisz? głos policjanta.A ty po co tu stoisz? kpišca odpowied.Ruszaj się, ale już! Tu stać nie wolno!Nie wolno stać na ulicy? A gdzie to jest napisane?Zaraz inaczej z tobš pogadam!Spróbuj!Trzeba wysłać wojsko i rozpędzić tłum siłš kontynuował Trepów.Ksišżę Gorczakow spojrzał na leżšcy na biurku list, który dzi rano nadszedł od wicekanclerza. Przypomniał sobie fragment: Z lokalnych nieporzšdków nie robić kwestii, która może przekształcić się w problem polityczny i dyplomatyczny..."Nie zdecydował. Proszę, żeby pan osobicie sprawdził, co się tam dzieje.Przy rogu Freta i Długiej, w zakrystii kocioła ojców Paulinów grupa młodzieży kończyła goršczkowš dyskusję. Słychać już było głos celebransa piewajšcego: Ite, missa est." Godlewski w popiechu odpowiadał na czyje zastrzeżenia:Nie wystarczš same hasła polityczne. Czym takim można trafić tylko do częci inteligencji. Wpada w entuzjazm, ale co z tego? To tak, jakbymy wywołali pożar stogu siana: wybuchnie i szybko zaganie. Zresztš ilu jest inteligentów? Mało. To żadna siła. Rewolucję robiš masy, trzeba je tylko poruszyć. Ale masy jeszcze sš nieuwiadomione i nie rozumiejš haseł czysto politycznych. Trzeba dorzucić inne, takie, które chwycš. A co wzbudza powszechnš emocję? Przeladowanie Kocioła i w ogóle katolicyzmu. To boli wszystkich, także prostych ludzi. Byłoby głupotš nie wykorzystać tego. Aż się prosi, żeby hasło obrony wiary połšczyć z hasłem obrony ojczyzny. Jeli spleciemy te dwie sprawy, to mówię wam, panowie, ludzie poderwš się, by walczyć o Polskę tak jak o wiarę. Chodmy, już póno, czekajš nanas.Bracia Frankowscy podnieli dużš skrzynię i cała grupa przeszła do zapełnionego kocioła. Otworzono wieko i zaczęto rozdawać białoczerwone choršgiewki.W rozległej sali Namiestnikowskiego pałacu, rozjarzonej wiatłem gazowych żyrandoli, obradowali członkowie Towarzystwa Rolniczego. Prawie wszystkie miejsca były zajęte. Około tysišca osób słuchało słów prezesa. Hrabia Andrzej przemawiał:Mnożš się manifestacje. To bardzo le, panowie! Trzeba się przeciwstawić nieodpowiedzialnym demagogom. Tymczasem widzę tutaj sporo pustych krzeseł i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektórzy wolš brać udział w pochodach niż w naszych obradach. No tak, tam się wznosi okrzyki, a tutaj rozważa przyziemne sprawy. Tam wszystko wydaje się łatwe, tu omawiamy każde za i przeciw. Sš tacy, którzy w tych namysłach i wahaniach widzš tylko niemoc i beznadziejnoć. Mylš się. My po prostu znamy swój obowišzek, my wiemy, że losu narodu nie wolno wystawiać na hazard. Odwołuję się do waszego rozumu i odwagi cywilnej, panowie! Jestemy moralnš reprezentacjš kraju. Chrońmy naród przed zgubnymi wpływami tych, którzy rozniecajš nierealne nadzieje. Uwiadamiajmy ludowi, w czym leży jego prawdziwy interes. Dzisiaj znowu jest jaki wiec czy pochód. Ludzie wyżywajš się w takich imprezach. Trzeba się zastanowić, jak ujšć w karby tę potrzebę aktywnoci, i co robić, by przerodziła się w jakie poważne działanie. To jest nasz obowišzek. Obymy tylko nie popełnili błędu, który by cišgnšł na nas zasłużone nieszczęcie.Trepów demonstracyjnie kazał wjechać powozem w tłum i wysiadł dopiero wtedy, gdy konie nie mogły posuwać się dalej z powodu gęstej ciżby. Szedł miało ku rodkowi Rynku, w kierunku fontanny, z oczami jakby nie widzšcymi, a ludzie cieniali się robišc mu przejcie. Doszedłszy do celu, wspišł się na krawęd obejmujšcš wodotrysk i głosem dononym zawołał: Rozejć się!Usłyszał głuchy pomruk, miechy i gwizdy. Zatrzymał wzrok na pierwszej z brzegu twarzy. Bezczelny student szyderczo miał mu się w nos. Trepów zeskoczył z podwyższenia i podszedł do młokosa.Ty swołocz wycedził grożšc palcem.Umiech tamtego znikł jak starty i nagle dłoń studenta plasnęła z całej siły w lewy policzek Trepowa. Pułkownikowi spadła czapka, kto jš kopnšł, drugi zdeptał. Trepów się schylił i poczuł kopniak poniżej krzyży. miech gruchnšł znowu. Pułkownik rozdygotany i blady, łapišc spazmatycznie oddech, z gołš głowš przeciskał się do powozu. Dochodziły go głosy tych, co stojšc dalej, nie widzieli zajcia:Dostał po pysku przy fontannie.Kto?Policmajster.Sam policmajster?Tak, policmajster.A gdy już opadł na skórzane poduszki, usłyszał przenikliwy dyszkant wypiewujšcy w mig zaimprowizowanš piosenkę pod katarynkowš melodię:Na Starym Miecie przy wodotrysku Pan policmajster dostał po pysku...Buchnęła salwa miechu, a Trepowowi krew odpłynęła z twarzy i wiat zawirował w oczach.Z kocioła ojców Paulinów wyszła procesja. Żandarmi dowodzeni przez pułkownika Rozpopowa, którzy stali przed wejciem, rozstšpili się i przepucili ludzi. Pochód, piewajšc więty Boże, więty, Mocny i Niemiertelny...", skierował się ku ulicy Gołębiej. U jej wylotu, na placu przed Podwalem, stał naprzeciwko jatek wóz woziwody przykryty plandekš i zniszczonš burkš. Kto zrzucił burkę, zerwał płótno i oto nagle wzniósł się nad głowy tłumu amarantowy sztandar z Orłem i Pogoniš. Rozległ się krzyk uniesienia. Coraz więcej ludzi zapełniało chodniki i dołšczało do pochodu. Młodzież zaczęła dobywać z wozu białoczerwone choršgiewki i rozdawać każdemu, kto zdołał się po nie docisnšć. Godlewski rozwinšł wielkš choršgiew z Matkš Boskš Częstochowskš. Z domu zwanego Gdańska Piwnica" wybiegł Leon Frankowski z płonšcš pochodniš. Uczniowie gimnazjum sięgnęli po łuczywa, ukryte pod paltami, i wkrótce mnóstwo płomieni zamigotało na wietrze. Kto zaintonował: Boże, co Polskę..." i pochód ruszył ku Rynkowi Starego Miasta.Trepów wbiegł do gabinetu, w którym czekał na wieci namiestnik, otoczony licznym gronem wyższych oficerów.Wasza ksišżęca moć powiedział załamujšcym się głosem proszę spojrzeć na mnie, Rosjanina i oficera. Znieważono mnie czynnie, zelżono mundur; tak się skończyła próba uspokojenia tłuszczy! Odpowiadam za to, co mówię: sytuacji n... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony