9142, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gardner Dozois, Jack Dann, Michael SwanwickBogowie MarsaKiedy zerwa�a si� burza, byli na zewn�trz i odczepiali l�downik marsja�ski.Maj�c przy sobie Woody�ego i Johnboya, kt�rzy przytrzymywali go za ramiona, Thomas przeci�� ostatni� lin�. Prostuj�c si� po kolei �ci�gn�li ostro�nie z l�downika oba jej ko�ce. Na komend� Thomasa - wypu�cili z r�k. Metalowa lina odlecia�a po�yskuj�c w jaskrawym blasku s�o�ca i wij�c si� jak zraniony w��. Schodzi�a z ich orbity i oddala�a si� topniej�c w oczach. L�downik unosi� si� swobodnie w przestrzeni przywi�zany do Lemiesza pojedynczym, cienkim przewodem. Johnboy uchwyci� kluczem sze�ciok�tn� �rub� wystaj�c� nad g�rn� rozpor� nogi l�downika i przekr�ci� go. Wysun�a si� spod korpusu jak powolna, pe�na gracji paj�cza noga. Uderzy� lekko w nast�pn� �rub� i szarpn��, ale nie przytwierdzi� si� jak nale�y, stopy mu uciek�y i wszed� w powolny ruch obrotowy. Kr�c�c salta i �miej�c si� odp�yn�� na odleg�o�� rozci�gni�tej linki. Klucz wy�lizgn�� mu si� z r�ki, uderzy� w metalowy kad�ub statku i poszybowa� w przestrze�.- Wy pata�achy! - krzykn�� Thomas przez otwarty kana� interkomu. Aparat mia� ostry, przenikliwy d�wi�k z powodu zak��ce� s�onecznych, lecz mimo to Thomas us�ysza� �miech Woody�ego i Johnboya.- Dosy� tego, przesta�cie b�aznowa�! Ko�czmy robot�.- Wszystko u was w porz�dku? - zapyta� kapitan Redenbaugh ostrym tonem z wn�trza statku i Thomas skrzywi� si�. Poprzednim razem, kiedy wyszli we trzech na symulator prze�wiczy� ten manewr, Johnboy zacz�� si� wyg�upia� i przypadkowo waln�� nakr�tk� prosto w obudow� materia�u krystalicznego, niszcz�c laserowy ��cznik z Ziemi�. I czy kapitan nie ochrzani� ich za to? NASA te� si� nie�le w�ciek�a - pozbawieni lasera musieli zda� si� na radio, kt�re by�o podatne na zak��cenia w czasie wysokiej aktywno�ci s�onecznej, jak tego roku.Trudno by�o mie� do nich pretensje, �e troch� rozrabiali na symulatorze po mieni�cych gro��cego klaustrofobi� zamkni�cia w ciasnym statku, ale odpowiedzialno�� za g�adki bieg spraw ponosi� jedynie on: tutaj dowodzenie nale�a�o do niego. Odczuwa� przez to osamotnienie i izolacj�, ale w ko�cu dlatego wyciska� z siebie si�dme poty od pierwszych dni przygotowa� do lotu. To by�a jego za�oga, jego szansa na chwa�� i nie pozwoli nikomu ani niczemu jej zaprzepa�ci�.- Wszystko w porz�dku, kapitanie - powiedzia� Thomas. Odcumowali�my l�downik i jeste�my prawie gotowi do drogi. My�l�, �e do roz��czenia pozosta�o oko�o dwudziestu minut.M�wi� spokojnie, rzeczowo, tak jak nakazywa�a tradycja, mimo �e czu� narastaj�ce z ka�d� chwil� podniecenie. Mia� nadziej�, �e jego przy�pieszone t�tno nie by�o zbyt widoczne na czujnikach. Ju� za kilka minut nast�pi pierwsze l�dowanie cz�owieka na Marsie! Nim up�ynie godzina, znajdzie si� tam - o czym zawsze marzy�. Na Marsie.I b�dzie dowodzi�. Co ty na to, ojczulku? pomy�la� z nut� ironii. Czy teraz ci starczy? Nareszcie?Johnboy przyci�gn�� si� z powrotem do burty statku.- No, ju� dobrze - powiedzia� surowo Thomas - je�li jeste� gotowy, to wracajmy do pracy. Ty i Woody wyrzu�cie te graty z l�downika; ja tu zostan� i przypilnuj� wszystkiego.- Wedle rozkazu, panie kapitanie - odpar� Johnboy z uprzejm� drwin�.Thomas westchn��. Johnboy to porz�dny ch�op, ale jest troch� narwany i czasami trzeba go usadzi�.Woody i Johnboy zacz�li wyci�ga� skrzynki z l�downika, kt�ry dla zaoszcz�dzenia miejsca w Lemieszu s�u�y� za przechowalni� prowiantu na drog� powrotn�. �artowali sobie, �e powinno si� pozwoli� paru skrzyniom mro�onej mi�snej brei, kt�r� NASA bezczelnie nazywa�a jedzeniem, uciec w przestrze� kosmiczn�, ale w ko�cu dwie postacie w skafandrach, ob�adowane skrzynkami, wgramoli�y si� do �luzy powietrznej i znikn�y w �rodku.Thomas zosta� sam, zawieszony w przestrzeni.Tu by�o si� naprawd� samemu z rozwieraj�cym si� ogromem Wszech�wiata otaczaj�cego ci� ze wszystkich stron. Ogarnia� cz�owieka lekki strach, ale mia�o to jaki� smak po d�ugich miesi�cach st�oczenia wraz z trzema innymi m�czyznami na pok�adzie Lemiesza. Na statku nie mo�na by�o m�wi� o intymno�ci, lecz tutaj, w pojedynk�, mia�o si� idealny spok�j. Tylko ty, gwiazdy, pr�nia kosmiczna... i, oczywi�cie, Mars.Thomas odpoczywa� na ko�cu liny unosz�c si� swobodnie i patrzy�, jak Mars, ogromny i czerwony, obraca si� pod nim jak jaki� gigantyczny, wolno wiruj�cy rdzawy b�k. Mars! Leniwie b��dzi� wzrokiem po znajomych miejscach. Kasei Vallis, dolina wyschni�tej rzeki i kratery po uderzeniach meteoryt�w znacz�ce jej dno... czerwonawy br�z oraz szaro�� mg�y i szronu w Noctis Labyrinthus, Labiryncie Nocy... ogromna blizna Vallis Marineris, najwi�kszej ze szczelin, rozci�gaj�ca si� przez dwie trzecie drogi wzd�u� r�wnika... wielkie twory wulkaniczne na Tharsis... i dolina Chryse, gdzie wkr�tce b�d� spacerowa�.Mars by� Thomasowi tak znany jak ulice rodzinnego miasta; bardziej nawet, bo kiedy by� dzieckiem, jego rodzina przenosi�a si� stale z miejsca na miejsce, a Mars by� wci�� ten sam. W m�odo�ci Thomas by� op�tany Kosmosem, a szczeg�lnie Marsem... jakby zawsze sk�d� wiedzia�, �e pewnego dnia znajdzie si� tutaj, unosz�c si� bezciele�nie jak antyczny b�g nad powoli obracaj�c� si� czerwon� planet�. Kiedy chodzi� do szko�y �redniej, napisa� referat o tektonice kontynent�w Marsa. Jeszcze jako chudy, w�t�y ch�opiec ze szko�y podstawowej, maj�c dziesi��, mo�e jedena�cie lat, nauczy� si� na pami�� wszystkich dost�pnych map Marsa, przestudiowa� ka�dy krater, ka�d� dolin� i ka�de pasmo g�rskie.W p�nie jego my�li cofn�y si� jeszcze dalej, do tego dnia na poddaszu starego domu w Wrightstown, niedaleko bazy lotniczej McGuire - gdzie d�wi�k startuj�cych odrzutowc�w miesza si� z odg�osami leniwego sobotniego popo�udnia, kiedy dzieci graj� w baseball i wrzeszcz�, bucz� kosiarki do trawy i szczekaj� psy, a przez okno wraz z �agodnym powietrzem wiosennym dolatuje rdzawa wo� py�k�w kwiatowych - w kt�rym Thomas znalaz� stary, postrz�piony egzemplarz Ksi�niczki na Marsie Edgara Rice�a Burroughsa.Sp�dzi� tam kilka godzin na lekturze, a dzie� mija� niepostrze�enie, a� zrobi�o si� tak ciemno, �e ju� nie widzia� liter. Tej samej nocy czyta� j� potajemnie w ��ku, przy �wietle miniaturowej latarki. W ko�cu zapad� w sen. �ni� o olbrzymich czworor�cznych, zielonych ludziach, thoatach i zitidarach, herosach wymachuj�cych d�ugimi mieczami i pi�knych ksi�niczkach... bli�niaczych miastach Helium... wyschni�tych dnach m�rz, o�wietlonych opalizuj�cym �wiat�em dwu �mig�ych ksi�yc�w... nomadzkich pieczarach Thark�w, barbarzy�skich je�d�c�w zdobi�cych si� b�yszcz�cymi klejnotami i kosztownymi, jedwabnymi strojami do konnej jazdy. Przez chwil�, wpatruj�c si� w Marsa, dozna� dzieci�cego uczucia �alu, �e to wszystko w rzeczywisto�ci nie czeka�o na niego, i wtedy roze�mia� si� gorzko z samego siebie. Nie mo�na by�o w�tpi�, �e tamte dzieci�ce sny posiada�y sw� moc; w ko�cu przyprowadzi�y go tutaj, tak czy nie?W tym samym momencie rozp�ta�a si� burza piaskowa. Nadci�gn�a od strony skamienia�ych pusty� i r�wnin; Thomas patrzy� z przera�eniem, jak zacz�a powoli ogarnia� ca�� planet� niczym obrus naci�gany na okr�g�y st�. Tam w dole wiatry, poruszaj�c si� z pr�dko�ci� setek kilometr�w na godzin�, �ciga�y si� po powierzchni wype�niaj�c niebo kot�uj�cymi si�, ��tobia�ymi chmurami piasku. Piaskowa kurtyna.- Thomas, widzisz to? - pytanie kapitana zabrzmia�o w uszach Thomasa.- Tak - odpowiedzia� ponuro. - Widz�.- Wygl�da paskudnie.Przygl�dali si�, jak burza powoli i bezlito�nie zamazywa�a ca�� widoczn� powierzchni� planety. Drobne szczeg�y terenu, doliny i kamieniste pola znikn�y pierwsze, po nich za� czapy polarne. W ko�cu znikn�� szczyt wulkanu Olympus - najwy�szego wzniesienia w ca�ym Uk�adzie S�onecznym.- To ju� koniec - powiedzia� kapitan ze smutkiem. - Za�atwi�a nas. L�dowania dzisiaj nie b�dzie.- Kurwa ma�! - wybuchn�� Thomas, czuj�c, jak mu si� flaki wywracaj� z �alu i w�ciek�o�ci. By� tak blisko.- Uwa�aj co m�wisz, Thomas - ostrzeg� go kapitan. - To jest kana� otwarty.Chcia� mu przypomnie�, �e nie wolno gorszy� przys�uchuj�cego si� im Wielkiego Ziemskiego Audytorium. O, do diab�a, jasne, �e nie!- Gdyby zaczeka�a chocia� par� godzin, zd��yliby�my zej��... - Powiniene� si� cieszy�, �e nie zaczeka�a - odpar� �agodnie kapitan. - Siedzieliby�cie tam teraz z za�o�onymi r�kami, a piasek zasypywa�by was po uszy. Podczas takiej burzy wichura mo�e si�ga� dwustu kilometr�w na godzin�. Wola�bym nie stawia� jej czo�a na powierzchni Marsa. Spokojnie, Thomas, mamy mn�stwo czasu. Jak si� wypogodzi, natychmiast schodzicie. Nie mo�e trwa� wiecznie.Pi�� tygodni p�niej burza w ko�cu ucich�a.To by�y trudne dni dla Thomasa, na�adowanego bezu�yteczn� energi� jak tygrys w klatce. Sta� si� przewra�liwiony na punkcie wszystkiego, co go otacza�o - kwa�nego, przenikliwego zapachu ludzkiego cia�a i lekko metalicznego smaku powietrza. Czu� si� jak w kot�owni - wsz�dzie pl�tanina rur, w�skie i zagracone korytarze o blaszanych �cianach, kt�rych widoku nie mo�na unikn��. Pierwszy raz od pocz�tku wyprawy zaczyna� powa�nie odczuwa� klaustrofobi�.Ale prawdziwym wrogiem by� czas. Thomas mia� gorzk� �wiadomo�� bezlitosnego tykania zegara mechaniki nieba. Wiedzia�, �e wkr�tce otworzy si� optymalne okno startowe dla podr�y powrotnej i �e wtedy musz� skierowa� si� ku Ziemi albo nigdy nie wr�c� do domu. Nie mia�o znaczenia, czy burza ucichnie i wyl�duj� na Marsie, a Thomas otrzyma w ko�cu szans� popisania si� tym, co mu si� s�usznie nale�a�o - czy te� to wszystko nie nast�pi; kiedy otworzy si� okno startowe, musz� odlecie�.Mogli by� jeszcze tylko par� dni na orbicie Marsa, a burza piaskowa ci�gle szala�a.Bezczynno�� wszystkim dzia�a�a. na nerwy. Thomas... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony