9147, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Philip K. DickZnamienity autorM�j m�� - powiedzia�a Mary Ellis - pomimo faktu, i� jest nadzwyczaj �wawym cz�owiekiem i nie sp�ni� si� do pracy od dwudziestu pi�ciu lat, w dalszym ci�gu przebywa gdzie� w domu. - Poci�gn�a �yk lekko aromatyzowanego hormonalno-w�glowodanowego napoju. - �ci�le m�wi�c, nie wyjdzie z domu jeszcze przez najbli�sze dziesi�� minut.- Niewiarygodne - odrzek�a Dorothy Lawrence, kt�ra po wypiciu swojego napoju nurza�a obecnie p�nagie cia�o w dermalnej mgie�ce emitowanej z umieszczonego nad tapczanem automatycznego rozpylacza. - Czeg� to oni jeszcze nie wymy�l�!Pani Ellis promienia�a dum�, jak gdyby sama nale�a�a do personelu Post�pu Terra�skiego.- Tak, to niewiarygodne. Wed�ug s��w jednego z pracownik�w, mo�na by wyja�ni� ca�� histori� cywilizacji, opieraj�c si� na rozwoju technik transportowych. Ja, oczywi�cie, w og�le nie znam si� na historii. To dzia�ka badaczy z ramienia rz�du. Jednak wnosz�c z tego, co tamten cz�owiek powiedzia� Henry�emu...- Gdzie jest moja teczka? - dolecia� zrz�dliwy g�os z �azienki. - Chryste, Mary. Przecie� zostawi�em j� wczoraj na pralce...- Zostawi�e� j� na g�rze - odpowiedzia�a Mary, unosz�c nieznacznie g�os. - Sprawd� w szafie.- Dlaczego niby mia�aby by� w szafie? - Rozleg� si� odg�os gniewnie przesuwanych przedmiot�w. - A pomy�la�by kto, �e w�asnej teczce nic z�ego przytrafi� si� nie mo�e. - Henry Ellis na chwil� zajrza� do du�ego pokoju. - Znalaz�em. Witam, pani Lawrence.- Dzie� dobry - odpar�a Dorothy Lawrence. - Mary wyja�nia�a mi w�a�nie, dlaczego pan wci�� jeszcze tu jest.- Owszem, jestem. - Ellis wyr�wna� krawat, podczas gdy lustro z wolna kr��y�o wok� niego. - Czy mam co� przywie�� z miasta, kochanie?- Nie - rzek�a Mary. - Nic nie przychodzi mi do g�owy. W razie gdybym sobie przypomnia�a, zatelefonuj� do twojego biura.- Czy to prawda - wtr�ci�a pani Lawrence - �e z chwil�, kiedy znajdzie si� pan w �rodku, natychmiast przebywa pan ca�� drog� do miasta?- No c�, prawie natychmiast.- Sto sze��dziesi�t mil! To przechodzi ludzkie poj�cie. Prosz�, a m�j m�� potrzebuje dw�ch i p� godziny na dojazd szos� publiczn� i zaparkowanie, a potem jeszcze na piechot� musi doj�� do biura.- Wiem - mrukn�� Ellis, chwytaj�c kapelusz i p�aszcz. - Mnie r�wnie� kiedy� zabiera�o to mniej wi�cej tyle czasu. Ale ju� nie. - Poca�owa� �on� na do widzenia. - Na razie. Do zobaczenia wieczorem. Mi�o by�o zn�w pani� widzie�, pani Lawrence.- Czy mog�... popatrze�? - zapyta�a z nadziej� pani Lawrence.- Popatrze�? Naturalnie, naturalnie. - Ellis w po�piechu skierowa� si� do wyj�cia i po schodach zszed� na podw�rko. - Chod�cie! - krzykn�� niecierpliwie. - Nie chc� si� sp�ni�. Jest dziewi�ta pi��dziesi�t dziewi��, musz� zd��y� do biura na dziesi�t�.Pani Lawrence ochoczo pospieszy�a za nim. Na podw�rzu sta� ja�niej�cy w �wietle porannego s�o�ca sporych rozmiar�w pier�cieniowaty pojazd. Ellis obr�ci� pokr�t�a u jego podstawy. Pier�cie� zmieni� kolor ze srebrnego na migotliw� czerwie�.- Startuj�! - krzykn�� Ellis. Niezw�ocznie wst�pi� w obr�b pier�cienia. Pojazd zamigota� wok� niego. Rozleg�o si� ciche pukni�cie. Po�wiata znikn�a.- �wi�ci pa�scy! - st�kn�a pani Lawrence. - Poszed�!- Jest w centrum Nowego Jorku - u�ci�li�a Mary Ellis.- Szkoda, �e m�j m�� nie ma takiego Mgnieniowca. Kiedy stan� si� og�lnie dost�pne, mo�e uzbieram troch� grosza, aby mu go sprawi�.- Ach, s� niezwykle por�czne - zgodzi�a si� pani Ellis. - Pewnie w tej chwili m�� wita si� z kolegami.Henry Ellis przebywa� w czym� w rodzaju tunelu. Tkwi� w samym �rodku szarej, rozci�gaj�cej si� w obydwu kierunkach bezkszta�tnej rury, przypominaj�cej odp�yw �ciekowy.Z ty�u pozostawi� obwiedziony kraw�dziami wylotu mglisty zarys swojego domu. Tyln� werand� i podw�rze oraz stoj�c� na schodach w czerwonym staniku i szortach Mary. Obok niej znajdowa�a si� pani Lawrence w spodenkach w zielon� kratk�. Cedr i rz�d petunii. Pag�rek. Ma�e schludne domki Cedar Groves w Pensylwanii. Na wprost niego...Nowy Jork. Migni�cie skrawka ruchliwej ulicy przed jego biurem. Pot�ny budynek z betonu, szk�a i stali. Chmary ludzi. Drapacze chmur. Roje l�duj�cych odrzutowc�w. Sygna�y z anten. Nieprzeliczone rzesze spiesz�cych do pracy urz�dnik�w.Ellis bez po�piechu sun�� w kierunku wychodz�cego na miasto wylotu. Korzysta� z Mgnieniowca wystarczaj�co cz�sto, aby wiedzie�, ile dzieli�o go od niego krok�w. Dok�adnie pi��. Pi�� krok�w przez rozchybotany szary tunel i mia� za sob� sto sze��dziesi�t mil. Przystan�� i popatrzy� wstecz. Jak dotychczas przeby� trzy kroki. Dziewi��dziesi�t sze�� mil. Wi�cej ni� po�owa drogi.Czwarty wymiar to cudowna sprawa.Ellis opar� teczk� na nodze i gmera� w kieszeni w poszukiwaniu tytoniu. Nadal mia� trzydzie�ci sekund na dotarcie do pracy. Mn�stwo czasu. B�ysn�� zapalnik do fajki i m�czyzna poci�gn�� z wpraw�. Zgasi� zapalnik i z powrotem wsun�� go do kieszeni.Cudowna sprawa, bez dw�ch zda�. Mgnieniowiec ju� zd��y� zrewolucjonizowa� spo�ecze�stwo. Istnia�a mo�liwo�� natychmiastowego udania si� do jakiegokolwiek zak�tka �wiata, bez �adnego odst�pu czasowego. I bez konieczno�ci przedzierania si� przez mas� odrzutowc�w. Problem z transportem stanowi� g��wn� bol�czk� od po�owy dwudziestego wieku. Z ka�dym rokiem coraz wi�cej rodzin przenosi�o si� z miasta na wie�, powi�kszaj�c i tak liczne rzesze podr�nych okupuj�cych szosy i szlaki powietrzne.Jednak obecnie problem zosta� rozwi�zany. Mo�na by�o dopu�ci� do ruchu niesko�czon� ilo�� Mgnieniowc�w; nie grozi�o to kolizj�. Mgnieniowiec nie pokonywa� odleg�o�ci przestrzennie, lecz poprzez inny wymiar (nie wyja�nili mu zbyt gruntownie tej kwestii). Za marny tysi�c kredyt�w ka�da terra�ska rodzina mog�a pozwoli� sobie na zamontowanie mgnieniowych pier�cieni, jednego na w�asnym podw�rzu - drugiego w Berlinie, na Bermudach, w San Francisco czy w Port Saidzie. Gdziekolwiek. Oczywi�cie, istnia� pewien minus. Pier�cie� nale�a�o ulokowa� w wyznaczonym miejscu. Wybiera�o si� okre�lone miejsce przeznaczenia, i kropka.Jednak dla urz�dnika to wspania�a rzecz. Wchodzisz w jednym punkcie, wychodzisz w drugim. Pi�� krok�w - za jednym zamachem sto sze��dziesi�t mil. Sto sze��dziesi�t mil stanowi�cych onegdaj dwugodzinn� zmor� zgrzytaj�cych d�wigni i nag�ych szarpni��, �migaj�cych zewsz�d odrzutowc�w, lekkomy�lnych pilot�w, czujnych policjant�w gotowych w ka�dej chwili wkroczy� do akcji, wrzod�w i niewyparzonych j�zyk�w. Nareszcie koniec z tym wszystkim. Przynajmniej dla niego, jako dla pracownika Post�pu Terra�skiego, producenta Mgnieniowc�w. A niebawem dla ka�dego, jak tylko znajd� si� one na rynku.Ellis westchn��. Czas wzi�� si� do pracy. Widzia� Eda Halla, jak p�dzi po schodach siedziby PT, pokonuj�c dwa stopnie naraz. Tony Franklin depta� mu po pi�tach. Pora rusza�. Schyliwszy si�, si�gn�� po teczk�.I wtedy ich zauwa�y�.Warstwa szaro�ci w tym miejscu by�a nieco przerzedzona. W�skie pasmo, gdzie migotanie nieco traci�o na sile. Tu� obok jego stopy, za kraw�dzi� teczki.Poprzez pasmo dostrzeg� trzy male�kie sylwetki. Sta�y tu� za faluj�c� barier�. Niewiarygodnie mali, nie wi�ksi od owad�w. Spogl�dali na niego z bezbrze�nym zdumieniem.Zapomniawszy o teczce, Ellis bacznie patrzy� w d�. Trzej male�cy m�czy�ni byli r�wnie zbici z tropu. �aden z nich ani drgn��, trzy figurki zesztywnia�e ze strachu oraz pochylony z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami Henry Ellis.Do pozosta�ych do��czy�a czwarta figurka. Wszystkie stan�y jak wro�ni�te w ziemi� i wyba�uszy�y oczy. Mia�y na sobie jakie� sukmany. Br�zowe stroje uzupe�nione sanda�ami. Dziwaczna, nieterra�ska odzie�. W og�le byli jacy� tacy nieterra�scy. Ich rozmiary, �niade twarze, ubrania - no i te g�osy.Ni st�d, ni zow�d figurki wyrzuci�y z siebie kaskad� piskliwych, niezrozumia�ych d�wi�k�w. Otrz�sn�wszy si� z marazmu, pocz�y niesk�adnie biega� doko�a. Biega�y z zawrotn� pr�dko�ci�, niczym mr�wki na rozgrzanej patelni. Zatacza�y oszala�e kr�gi, wymachuj�c gor�czkowo r�kami. I ca�y czas przenikliwie dar�y si� wniebog�osy.Ellis si�gn�� po teczk�. Podni�s� j� powoli. Z mieszanin� podziwu i l�ku figurki odprowadzi�y wzrokiem w�druj�c� w g�r� torb�, od kt�rej dzieli� ich tak nieznaczny dystans. Ellisa ogarn�a nag�a my�l. Dobry Bo�e - czy�by mog�y przedosta� si� do wn�trza Mgnieniowca poprzez warstw� szaro�ci?Jednak nie mia� czasu, aby uzyska� odpowied� na to pytanie. I tak by� sp�niony. Ruszy� z miejsca, kieruj�c si� ku nowojorskiemu wylotowi tunelu. Chwil� potem stan�� w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca na skraju zat�oczonej ulicy przy wej�ciu do biura.- Hej, co tam, Hank! - krzykn�� Donald Potter, p�dz�c w stron� wej�cia do siedziby PT. - Jazda!- Jasne, jasne. - Ellis mechanicznie ruszy� za nim. Za wej�ciem do Mgnieniowca, nad chodnikiem unosi� si� mglisty kr�g, na podobie�stwo ducha ba�ki mydlanej.Wszed� po schodach do biura Post�pu Terra�skiego, kieruj�c my�li ku czekaj�cym na� sprawom.Kiedy zamykano biuro i wszyscy szykowali si� do p�j�cia do domu, Ellis zajrza� do biura koordynatora Patricka Millera.- Przepraszam, panie Miller. To pan kieruje dzia�em badawczym, prawda?- Owszem. I co z tego?- Pan pozwoli, �e o co� zapytam. Dok�d pod��a Mgnieniowiec? Przecie� musi dok�d� si� uda�.- Ca�kowicie wykracza poza obr�b naszego kontinuum - odpar� niecierpliwie gotowy do wyj�cia Miller. - Wst�puje w inny wymiar.- To wiem. Ale - dok�d?Miller pospiesznym ruchem roz�o�y� na biurku swoj� chusteczk�.- Mo�e wyja�ni� to panu w ten spos�b. Powiedzmy, �e jest pan istot� dwuwymiarow�, a ta oto chustka reprezentuje pa�sk�..... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony