9168, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacek DukajW biblioteceDo Biblioteki chadzał F. w pištki; tego dnia wczeniej kończył pracę i miał czas zajć do wielkiego, szaro-burego gmachu przed zatrzanięciem jego żelaznych wrót. Oddawał ksišżki przeczytane i pożyczał nowe, zazwyczaj po pięć na raz, to znaczy na tydzień - tyle mu wystarczało; taki zresztš był limit. Pracował na stanowisku starszego kontrolera w elektrowni: po prawdzie przez połowę zmiany i tak nie miał nic lepszego do roboty, jak gapić się w cianę monochromatycznych monitorów. Wolał ksišżkę. Czytałby więcej, ale zwierzchnicy krzywym okiem patrzyli na wszelkiego rodzaju rozpraszajšce uwagę rozrywki w miejscu pracy, zupełnie jakby od szybkoci reakcji F. cokolwiek tu zależało. Nie zależało, on wiedział najlepiej, komputery zajmowały się wszystkim, człowiek siedział tam jedynie dla spokoju sumienia biurokratów, był to bodaj najbardziej bezsensowny ze stworzonych w instytucji etatów.F. czytał głównie beletrystykę. Z przeróżnymi opracowaniami technicznymi tak czy owak musiał się zapoznawać w ramach nie kończšcego się procesu dokształcania, jakiego wymagała od swych kontrolerów elektrownia; toteż pożyczał fikcję. Wybierał tytuły jak się surfuje po internecie: natknšwszy się na autora, czytał jak leci wszystkie jego utwory; natknšwszy się poród nich na odmienny a interesujšcy temat/gatunek, zbaczał z kolei w tę kategorię; tu znowu szedł po nazwiskach i one prowadziły go do kolejnych dziesištek i setek tytułów. Wypis z jego karty bibliotecznej przedstawiony w formie grafu posiadałby postać fraktala.Egzemplarze, którymi dysponowała Biblioteka, zaliczały się do najtańszych z możliwych wydań, z rzadka spotykało się jakie eleganckie edycje (zapewne pochodzšce z darowizn lub ratunkowych przecen hurtowni). Te tanie wydania Biblioteka następnie oddawała do oprawy, która trwała przeciętnie rok; tak że do ršk F. nigdy nie trafiały nowoci. Pogodził się z tym. Chociaż do końca pozostała w nim tęsknota za dotykiem i zapachem nowej ksišżki. Ksišżka zawsze była dla niego czym więcej, aniżeli materialnš formš utrwalenia i przekazu abstrakcyjnych treci, ksišżka wypełniała dłoń, komponowała przestrzeń półki, karmiła oczy estetykš druku, kolorem papieru, wielkociš i kształtem czcionki, układem akapitów, to wszystko zawierało się w utoczonej przez F. definicji czasownika czytać. Gniewała go więc praktyka introligatorów Biblioteki, którzy wszystkie ksišżki, jakie do nich trafiały, obkładali w tę samš lub podobnš barwę, sponurzajšc i postarzajšc je bez respektu dla faktycznego nastroju zawartych na ich kartach opowieci; wracały potem do magazynów Biblioteki z wiecznym piętnem właciwej publicznym instytucjom obskurnoci.Po dwunastu latach F. zorientował się, że wyczerpał w swym czytelniczym maratonie zasoby Biblioteki (w każdym razie w interesujšcych go zakresach) i zaczšł wobec tego wracać po własnych ladach. W pewien sposób było mu teraz łatwiej: wiedział już mniej więcej - na ile pamiętał - czego się spodziewać po danym tytule, mógł sobie dobierać lektury podług pory roku, nastroju tygodnia, kontekstu zdarzeń.Wtedy też zorientował się w istnieniu poród użytkowników Biblioteki Wandala. Na pozostawiane przezeń lady natykał się już od dawna, jednak dopiero teraz przypisał je konkretnej, domylnej jednostce. Wpadały mianowicie w ręce F. ksišżki z poczynionymi czarnym atramentem na marginesach, między wierszami oraz na wolnych kartach - dopiskami, komentarzami, aforyzmami, uwagami, recenzjami czy nawet szkicami alternatywnych linii fabularnych. Osobliwie upodobał sobie Wandal poczštki i końce rozdziałów.Wielce charakterystyczne dla F. było podejcie do tego rodzaju wandalizmu. O ile bowiem ciężko klšł znajdywane na kartach plamy potłuszczowe, ole uszy, wypaczenia papieru powstałe po zamoczeniu i wysuszeniu ksišżki - o tyle na dzieło Wandala nawet specjalnie się nie krzywił. A oto dlaczego: Wandal miał zgrabne, równe pismo o drobnych literach, jego atrament był zawsze tej samej barwy i nie pozostawiał kleksów, a Wandal pisał na temat - to znaczy: na temat ksišżki.Ponieważ w większej częci pożyczał teraz F. tytuły już sobie znane, idšc pištkowym popołudniem do Biblioteki zastanawiał się często, co też Wandal dopisze do tej akurat historii (którš to zamierzał sobie F. wypożyczyć), jak jš skomentuje, jakie nowe uczucia w nim wzbudzi. Wandal był człowiekiem wykształconym, oczytanym. Jego marginalia w doborze słów i sposobie formułowania zdań (zwykle równoważników) dawały dowód umysłu tyleż precyzyjnego, co wrażliwego. Czytajšc, F. nie potrafił się zmusić i ominšć wzrokiem przypisane do danego akapitu Wandalowe post scriptum; wiedział, bo próbował; marginalia już należały do ksišżek jako takich.Tak zatem za tym drugim razem czytał F. już co innego. Dwojaka jest rola metafor, porównań, epitetów. Pierwsza taka, żeby ów konkretny obiekt literackiej operacji przyoblec w wyobrani czytelnika w przeznaczone mu przez autora dodatkowe cechy. Druga za taka, żeby kumulacjš owych rodków nadmiarowego opisu - w nich bowiem pisarz może zaszczepić u czytajšcego dowolnie abstrakcyjne i absurdalne skojarzenia - żeby tš drogš wprowadzić go sukcesywnie, metafora za metaforš, akapit za akapitem, w zaplanowany z góry stan umysłu (wzorzec asocjacji), w którym, już bez koniecznoci każdorazowego indukowania takich to a takich wyobrażeń, imaginacja czytelnika sama wędrować będzie wybranš przez autora cieżkš. Jest to dalece subtelniejsza, mistrzowska forma manipulacji znanej chociażby z popularnej zabawy w szybkie pytania i odpowiedzi (Jaki kolor ma węgiel? Czarny Jak się ubiera kominiarz? Na czarno Jaka jest barwa żałoby? Czarna A jaki kolor ma mleko? Czarny). Toteż niezależnie od tego, czy pisarz stosuje tę metodę wiadomie, czy niewiadomie - pozostaje prawdš, iż odbiór każdej kolejnej sceny stanowi funkcję recepcji całego poprzedzajšcego jš (a poniekšd także następujšcego po niej) tekstu.Kiedy więc F. czytał powieć w barokowej oprawie Wandalowych refleksji - czytał już zupełnie nowe dzieło, na zupełnie nowš drogę wstępował.I zdarzyło się, że zachorował z pierwszymi tomami W poszukiwaniu straconego czasu w lekturze. Przy wietle małej lampki, w pogršżonym w półmroku pokoju o zamkniętych dokładnie oknach, w zaduchu choroby - smakował wysokokaloryczne wspomnienia cudzego dzieciństwa; i zrodził się w nim rezonans. Ręka sama sięgnęła po długopis. W chorobie i staroci pamięć taka powinna być zakazana. Układ graficzny strony osišgnšł nowš symetrię.A że, jak słusznie zauważa Stagiryta, z repetycji zachowań rodzi się odruch, który odmienia naturę człowieka - wkrótce czytał już F. zawsze z długopisem w dłoni, by, po chwili zagapienia na cianę monitorów, notować zawzięcie w otworzonej na pulpicie ksišżce (obserwator wzišłby jš zapewne za dziennik zmiany).Wandalizm się szerzy, podmiewywał się w duchu. Zwracajšc ksišżki nie bał się demaskacji przez bibliotekarza - sam F. wszak skarżył się mu swego czasu na te dopiski. Któż zresztš dociecze ręki, któż okreli wiek atramentu?Było już zatem dwóch Wandali. Nieuchronnie nadszedł moment, gdy ich cieżki się przecięły: oto zrecenzował F. u dołu karty dokaligrafowany czarno wštek samobójstwa Raskolnikowa. Tak odmieniony Dostojewski wrócił do podziemi Biblioteki, wszedł w jej krwiobieg. F. pożyczał kolejne tytuły. Czytał; pisał; czytał dopisane.Gdy ogłoszono blokadę i mobilizację, zmienił się personel Biblioteki. Mężczyznę w katalogu - którego zapewne powołano do wojska - zastšpiła młodziutka dziewczyna. F. skorzystał z okazji i zagadawszy jš, przejrzał wstecz karty pożyczanych przez siebie tytułów, by przez porównanie wpisów odnaleć i zidentyfikować Wandala. Numery i nazwiska się jednak nie pokrywały. Tego F. nie był w stanie pojšć. Czyżby Wandal pożyczał ksišżki na kilka różnych kart?Miesišc póniej zbombardowano elektrownię, poważnie jš uszkadzajšc. Na szczęcie nie stało się to na zmianie F. Niemniej pozostał on bez pracy. Zresztš, prócz żołnierzy, mało kto w miecie mógł o sobie powiedzieć, że pracuje. Dla F. oznaczało to tylko jedno: że oto ma więcej czasu, który może powięcić na czytanie.W następny pištek dowiedział się w katalogu, że Biblioteka ma zostać zamknięta na czas nieokrelony. Jakże to? Zamknšć Bibliotekę? Stracił wówczas panowanie nad sobš i jšł wykrzykiwać pełnym głosem - co mu się dotšd we wnętrzu tego gmachu nigdy nie zdarzyło - oskarżenia i obelgi pod adresem zarzšdu Biblioteki, aż wyszedł z zaplecza kierownik i zagroził, że wezwie patrol. Ale F. już go dopadł, już zaczšł swojš litanię oburzenia i niedowierzania, dwadziecia, trzydzieci lat będzie, jak przychodzę do was co tydzień, nawet jak był remont, jak była powód, dlaczego teraz zamykacie, nie możecie tego zrobić. Kierownik zacišgnšł go do gabinetu, posadził na krzele, żeby się uspokoił. Także tutaj szyby były pozalepiane na krzyż, na biurku leżała maska gazowa. Kierownik był starszym człowiekiem, bardzo zmęczonym, ów ruch ręki, którym zdejmował okulary i ocierał czoło - był to gest stulatka, starca zniedołężniałego. F. zmienił taktykę. Ja wiem, wojna, wiem, ale może wobec tego potrzeba wam tu kogo do pomocy, może do pilnowania, do straży przeciwpożarowej, do ochrony zbiorów, ja nie mam rodziny, nie mam już nawet pracy, mógłbym tu nocować, w końcu to byłoby nawet bezpieczniej, to jest solidna budowla, te mury, jakie grube, i podziemia, na dodatek obiekt absolutnie niestrategiczny, ostatnie, w co by chcieli strzelać, to biblioteka, co im przyjdzie ze zgruzowania biblioteki, na pewno się na co przydam. Kierownik patrzył wzrokiem dręczonego przez wnuki dziadka. Dobrze, już dobrze. Zadzwonił po kogo.Po kwadransie zjawiła się mocno ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony