9172, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marcin Firlej i Jacek KaczmarekSZUM SKRZYDEŁ AZRAELAZysk i S-ka WydawnictwoŠ Copyright by Marcin Firlej i Jacek Kaczmarek, 2003W ksišżce wykorzystano niepublikowane zdjęcia telewizji TVN24 autorstwa Pawła Wudarczyka Š Copyright by TVN24 sp. z o. o. oraz fotografie autorstwa Marcina Firleja, TVN24 i Jacka Kaczmarka, Polskie RadioKonsultacja językowa Marcin GrodzkiProjekt okładki Teodor Jeske-ChoińskiRedaktorPaulina Jeske-ChoińskaRedaktor techniczny Teodor Jeske-ChoińskiISBN 83-7298-543-XZysk i S-ka Wydawnictwoul. Wielka 10, 61-774 Poznańtel. (061) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26Dziai handlowy, tel./fax (061) 855 06 90sklep (Szysk.com.plwww.zysk.com.plTarasowiPrologMiasto tańczyło już drugi dzień. Ulice rozedrgane upałem i muzykš podrygiwały całymi godzinami, nie przejmujšc się niemiałymi i całkowicie bezskutecznymi próbami uporzšdkowania radosnego chaosu przez bezdusznš sygnalizację wietlnš. Czerwone, żółte, zielone... wyczekiwanie, kiedy tysišce kół samochodów potoczy się do przodu. Wbrew wszelkim prawidłom ruchu drogowego miasto ruszało się jednak tylko w górę i w dół, falujšc od czasu do czasu na boki. Wydawało się, że inny rodzaj ruchu jest zupełnie poza sferš jego zainteresowań, a może nawet i wiadomoci. Czerwone, żółte, zielone... i znowu nic. Przeciwko poważnie zagrożonym interesom przepisów ruchu drogowego działali nawet policjanci: chronišc taneczny zamęt, wspierali go, a czasami wręcz stawali się jego częciš. To wszystko z radoci i dumy... miasto plšsało i ani mylało się zatrzymać czy też wypucić z macek ulicznego festynu tych, którzy szukali odpoczynku z dala od rozlewajšcego się zgiełku.- Przyłšczcie się do nas! Bawcie się z nami!Długi, biały wšż pianki, przypominajšcej konsystencjš krem do dekoracji ciast, wystrzelił w półprzymkniętš szybę samochodu. Celem była najnowsza wersja luksusowego lexusa. Kierowca, jednš rękš zbierajšc puszysty pocisk z włosów, a drugš zgarniajšc go z kierownicy, miast złorzeczyć i pomstować, umiechał się tylko pod wšsem i kręcił głowš z minš kogo, kto myli mogłem się tego przecież spodziewać. Arab Gulf Street, tak szeroka i gładka, że doskonałoci mogłaby jej pozazdrocić każda autostrada na wiecie, falowała za dalej, pilnowana przez szpaler rozłożystych palm z jednej i otoczona przez leniwie drapišce plażę wody Zatoki Perskiej z drugiej strony, aby nikt w tej zabawie nie przeszkodził albo nie uciekł z hasajšcego tłumu.Dla kogo nieznajšcego kuwejckich sposobów celebrowania dwóch wišt państwowych - Dnia Narodowego i Dnia Wyzwolenia, zakrawało to wszystko na czyste szaleństwo. Jeżeli nie ma się zamiaru uczestniczyć w ulicznej uroczystoci, lepiej nie wychodzić z domu bez wyranej potrzeby. Spontaniczne wybuchy radoci potrafiš sparaliżować miasto równie mocno jak prawdziwe eksplozje, wywołane prawdziwymi ładunkami wybuchowymi. Uliczne korki, uważane przez większoć kierowców całego wiata za cywilizacyjne przekleństwo i zbrodnię przeciw zmotoryzowanej ludzkoci, przez te dwa dni w roku sš w Kuwejcie żywym, choć nieruchomym symbolem niepodległoci.- I love Kuwait, I love Amrika! - wydzierał się obchodzšcy, co najwyżej po raz szósty w życiu kuwejckie więta państwowe malec w bršzowym mundurze policjanta, wiszšc w otwartym szeroko oknie jakiego samochodu.- Amrika? Amrika? - pytał jego ojciec, wycišgajšc w naszš stronę kocisty palec.- Bulanda [Polska (arab.)]Przypadkowego towarzysza niedoli, stojšcego na sšsiednim pasie w tym samym gigantycznym korku, wyranie rozczarowała ta odpowied. Potrzšsnšł tylko głowš na znak, że zrozumiał, a następnie odwrócił się do siedzšcej na tylnym siedzeniu żony, wracajšc do przerwanej rozmowy. Zawód, który sprawilimy ojcu chłopca, nie przeszkodził w żaden sposób malcowi uparcie wymachiwać nam przed oczyma dwiema flagami: większš w kuwejckich barwach narodowych i mniejszš, żółtš, z czarnym napisem POW [Prisoner of the War (ang.)]- międzynarodowy skrót oznaczajšcy jeńców wojennych..- I love Kuwait, I love Amrika! - darł się wniebogłosy malec.Chociaż ekspresja Kuwejtczyków na poczštku wydawała nam się przesadna, a właciwie - co tu dużo kryć - irytujšca, po chwili zaczęlimy się do niej przyzwyczajać, aż wreszcie na te szaleństwa spoglšdalimy z pewnym podziwem. Europejczycy nie obchodzš w ten sposób wišt narodowych. Jestemy gotowi bawić się z każdego innego powodu, urodzin żony, kawalerskiego kolegi, pępkowego znajomego z pracy, traktujšc, co najwyżej historyczne rocznice jako preteksty do wyrwania się z kołowrotu pracy. Dla poddanych emira Dżabira al-Ahmada as-Sabaha więta państwowe były prawdziwie radosnym przeżyciem, pretekstem do wyrwania się ze spinajšcych ich, na co dzień okopów powagi, przyczynkiem do zabawy. Podczas gdy z podobnych okazji Europejczycy składajš tylko wieńce pod pomnikami bohaterów narodowych - i to rano, aby jak najszybciej wymknšć się za miasto i odpoczywać przed powrotem do biura - mieszkańcy tego maleńkiego państewka nad Zatokš Perskš, majšc - tak jak na Arab Gulf Street - w głębokim poważaniu wszystkie przepisy ruchu drogowego, zatrzymujš na rodku ulicy samochody, piewajš, tańczš i wymachujš narodowymi flagami, opryskujšc się wzajemnie białš piankš.Przez pozostałe 363 dni w roku Kuwejtczycy sš wynioli i opanowani, skażeni bogactwem ropy z wszystkimi konsekwencjami, które niesie to za sobš. Jeli ropa jest heroinš współczesnego wiata [Ropa jest heroinš współczesnego wiata - cytat z ksišżki Judith Miller, Laurie Mylroie, Saddam Husajn. Wojna w Zatoce, Warszawa 1991.] to walka z tym nałogiem jest w Kuwejcie z góry skazana na niepowodzenie. Chorobliwie uzależniona jest od niej duża częć mieszkańców tego kraju. Swojš ziemię uważajš za pępek wiata, dajšc każdym swym gestem do zrozumienia, że jest ona rajem na ziemi, oni za sš dziedzicami tego Edenu XXI wieku. Kuwejtczycy różniš się tym od większoci Arabów, których zdarzało nam się wczeniej spotykać - Jordańczyków, Egipcjan, Marokańczyków czy choćby mieszkańców Bahrajnu, rozkrzyczanych, tryskajšcych emocjami, zbliżajšcych nadmiernie swoje nosy do rozmówcy i szarpišcych go za rękaw koszuli bez żadnego konkretnego powodu. Dopóki nie zobaczylimy Dnia Wyzwolenia, czy też, jak kto woli: póki ulegle nie wzięlimy w nim udziału, nie widzielimy ani jednego rdzennego Kuwejtczyka szczerze miejšcego się, wybuchajšcego nieopanowanymi salwami radoci, okazujšcego wokół swoje zadowolenie i szczęcie. Tym dziwniejsze i bardziej zaskakujšce było obserwowanie, jak doskonale opanowani na co dzień ludzie plšsajš na rodku ulicy.Dwa dni, dwa więta, dwie rocznice całkiem różne, choć w gruncie rzeczy sprowadzajšce się do tego samego - niezależnoci nieprzyzwoicie bogatego, choć niewielkiego kraju, który zdany tylko na siebie, bez możnych politycznych i militarnych protektorów, nie przetrwałby nawet ćwierćwiecza. W dodatku oba więta majš w mniejszym bšd większym stopniu zwišzek z Irakiem i granicš między obu państwami.Dzień Narodowy to więto upamiętniajšce proklamowanie przez Kuwejt niepodległoci i wycofanie się z kraju oddziałów Brytyjczyków, którzy faktycznie decydowali o nim od 1899 roku. Pod protektorat Królestwa emirat, na czele, którego stal wówczas Mubarak as-Sabah, członek dynastii rzšdzšcej do dzisiaj, oddał się wiedziony zręcznociš politycznš, widzšc w tym mniejsze zło, bo dawało mu to z kolei szansę częciowego uniezależnienia się od osmańskiej Turcji (władajšcej wtedy także Irakiem). Przemylna gra udawała się aż do 1913 roku, kiedy to Brytyjczycy w obliczu zbliżajšcej się wojny, w zamian za poparcie i na korzystnych warunkach, zaproponowali odstšpienie Kuwejtu - jako autonomicznego okręgu - imperium osmańskiemu. Choć Turcy się na to pierwotnie zgodzili, opóniali ostateczne podpisanie umowy, widzšc szansę na sprzymierzenie się z Niemcami. I ten fakt znów został wykorzystany przez Mubaraka, który obiecał Jego Królewskiej Moci wspólnš walkę przeciwko Osmanom w Iraku. Lojalnoć nie była jednak najmocniejszš stronš emira, który robił interesy z kim się dało, niekoniecznie ze sprzymierzeńcami, a na dodatek trudnił się podobno przemytem i nielegalnym handlem. Póki wojna trwała, Brytyjczycy cierpieli zniewagi z godnociš, przymykajšc oczy na wyczyny szejka, lecz po jej zakończeniu odpłacili się Kuwejtowi pięknym za nadobne. Na zwołanej w 1922 roku z woli Jego Królewskiej Moci konferencji, której przewodniczył notabene również wyspiarz, sir Percy Cox (przedtem wysoki komisarz pilnujšcy angielskich interesów w Bagdadzie), emirat stracił na rzecz Arabii Saudyjskiej wyłšczne prawo do strefy przybrzeżnej na południu kraju. Została tam ustanowiona strefa neutralna, z której mogły korzystać plemiona obu krajów. Swojš drogš wszystkie granice, włšczajšc tę między Kuwejtem a Irakiem, zostały także okrelone arbitralnie - sir Cox wyznaczył jš, używajšc ołówka i linijki, według własnego widzimisię. Radosna twórczoć wysłannika rzšdu brytyjskiego zdeterminowała rozwój wypadków na wiele dziesištków lat - w jej wyniku Irak straci! niemal całkowicie dostęp do Zatoki Perskiej oraz nadzieję na administrowanie wyspami, do których rocił sobie od dawna prawa, zaczšł więc z coraz większš drapieżnociš zerkać na małego sšsiada na wschodzie, który cieszył się prawie pięciokrotnie dłuższš liniš brzegowš oraz najlepiej zlokalizowanym w całym regionie portem, choć po konferencji też miał swoje powody do zmartwień. Plotka głosi, że Cox złoliwie wyznaczył granicę tak, aby odebrać Irakijczyko... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony