9190, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roald DahlCUDAI DZIWKIPrzełożył Andrzej GrabowskiTytuł oryginałuSwitch BitchCopyright © Roald Dahl 1965, 1974Redaktor merytoryczny Robert GinalskiProjekt okładki Edward KarowiczIlustracja Antoni ChodorowskiRedaktor techniczna Iwona Wysockafor the Polish editionCopyright © 1990Wydawnictwo GiG, R Ginalski i s-kaFor the cover artCopyright © 1990 byEdward KarowiczISBN 83-85G85-U-4Wydawnictwo GiG, R Ginalski i s-ka,Warszawa 1990Wydanie I, ark wyd 7,8, ark druk 7Nakład 50 000 egzSkład Zakład Poligraficzny „Fototype”, Milanówek, ul Sportowa 3Druk Drukarnia Wydawnicza im W L Anczyca w Krakowiezam 1559/90GOŚĆNie tak dawno poczta kolejowa dostarczyła mi pod drzwi domu drewnianą skrzynię. Był to niezwykle mocny, solidnie wykonany przedmiot z twardego ciemnoczerwonego drewna, podobnego nieco do mahoniu. Z wielkim trudem przeniosłem skrzynię na stół w ogrodzie i dokładnie ją obejrzałem. Odbity przez szablon napis na jednym z jej boków informował, że nadano ją w Hajfie na statek motorowy „Gwiazda Waverley”, ale me znalazłem ani nazwiska nadawcy, ani adresu. Próbowałem wyszperać w pamięci kogoś z Hajfy lub jej okolic, kto zechciałby mi przesłać jakiś wspaniały prezent. Nikt taki jednak me przyszedł mi na myśl. Nie przestając rozmyślać nad tą zagadkową sprawą, wolno poszedłem do szopy i wróciłem z młotkiem i śrubokrętem. Delikatnie zacząłem podważać wieko skrzyni.Nie do wiary, ale wypełniały ją książki! Niezwykłe książki! Po kolei wyjąłem je wszystkie i nie zaglądając do żadnej, ułożyłem na stole w trzech stosach. Było tego dwadzieścia osiem tomów, i to bardzo pięknych. Każdy identycznie luksusowo oprawiony w soczystozielony marokin z wytłoczonymi na grzbiecie złotymi inicjałami O.H.C. i rzymską numeracją (od I do XXVIII).Wziąłem pierwszy z brzegu tom, numer XVI, i otworzyłem. Białe nieliniowane strony pokryte były schludnym, drobnym pismem utrwalonym czarnym atramentem. Na stronie tytułowej położono datę „1934”. Nic więcej. Wziąłem drugi tom, XXI. Był to również rękopis, sporządzony tą samą ręką, ale na stronie tytułowej widniała data „1939”. Odłożyłem go i wyciągnąłem pierwszy tom w nadziei, że znajdę tam jakiś wstęp, a być może również nazwisko autora. Tymczasem pod okładką znalazłem jedynie kopertę. Była zaadresowana do mnie! Wyjąłem z niej list i prędko spojrzałem na podpis. Brzmiał on: Oswald Hendryks Cornelius.A więc nadawcą był wuj Oswald!Nikt z naszej rodziny od ponad trzydziestu lat nie miał od niego wiadomości. List nosił datę 10 marca 1964 i do jego nadejścia mogliśmy się jedynie domyślać, że wuj nadal żyje. Właściwie wiedzieliśmy o nim tylko tyle, że mieszkał we Francji, mnóstwo podróżował i że był bogatym kawalerem o skandalicznych, acz czarujących narowach, stanowczo wyrzekającym się wszelkich kontaktów z krewniakami. Wieści o nim były bez wyjątku plotkami i pogłoskami. Te pierwsze odznaczały się taką wspaniałością, te drugie zaś taką egzotyką, że Oswald już od dawna uchodził w naszych oczach za legendarnego i świetlanego bohatera. Mój drogi chłopcze — zaczynał się list. — O ile wiem, ty i twoje trzy siostry jesteście moimi najbliższymi krewnymi, a więc także moimi prawowitymi spadkobiercami, którym po mojej śmierci przypadnie — jako że nie sporządziłem testamentu — wszystko, co po mnie Zostanie. Niestety, nie zostanie nic. Miałem wprawdzie spory majątek, niemniej ostatnimi czasy rozporządziłem nim według własnego uznania, tobie nic do tego. Jednakże na pocieszenie przesyłam ci moje poufne dzienniki. Te bowiem, moim zdaniem, powinny zostać w rodzinie. Obejmują najlepsze lata mojego życia i nic ci nie Zaszkodzi, jeśli je przeczytasz- Gdybyś jednak zaczął się Z nimi afiszować i pożyczać je obcym, to bardzo się narazisz. W przypadku ich opublikowania byłby to, jak sądzę, koniec zarówno twój, jak wydawcy. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że tysiące bohaterek, które wymieniam w tych dziennikach, to nadal tylko pół-truchła i gdybyś był tak niemądry, żeby splamić ich śnieżnobiałe opinie drukowanym błotem, to w równo dwie sekundy położą głowę na tacy, a na dobitkę jeszcze upieką ją w piecyku. Więc lepiej uważaj - Spotkałem cię tylko raz w życiu. Wiele lat temu, w roku 1921, kiedy twoja rodzina mieszkała w dużym brzydkim domu w Południowej Walii. Ja byłem twoim dużym wujem, a ty bardzo małym chłopcem, mniej więcej pięcioletnim. Wątpię, czy pamiętasz swoją ówczesną młodą norweską nianię. Była to nadzwyczaj czysta, dorodna dziewczyna, rozkosznie kształtna nawet w uniformie z tym niedorzecznym wykrochmalonym gorsem skrywającym jej śliczne piersi. Tego popołudnia, kiedy tam byłem, właśnie nabierała cię na spacer do lasu, żeby nagrywać dzwonków, więc spytałem, czy też mogę pójść. A. kiedy na dobre zagłębiliśmy się w las, obiecałem ci, że jeżeli sam trafisz do domu, to dostaniesz czekoladę. I trafiłeś (patrz t. III). Byłeś rozgarniętym malcem. Żegnaj — Oswald Hendryks Cornelius.Nieoczekiwane nadejście dzienników wuja ogromnie podnieciło naszą rodzinkę, która rzuciła się do ich czytania. I nie zawiedliśmy się. Była to nadzwyczajna lektura — wesoła, dowcipna, ekscytująca, a w dodatku nierzadko wzruszająca. Wuj był wulkanem energii. Ciągle w ruchu, z miasta do miasta, z kraju do kraju, od kobiety do kobiety, a po drodze od jednej do drugiej szukał pająków w Kaszmirze albo tropił w Nankinie wazę z niebieskiej porcelany. Jednak panie były u niego zawsze na pierwszym miejscu. Dokądkolwiek podążał, nieodmiennie pozostawiał za sobą nie kończący się szlak usłany kobietami, kobietami wymaglowanymi i zwyobracanymi ponad wszelki wyraz, ale mruczącymi jak kotki.Dwadzieścia osiem tomów, po bite trzysta stron każdy, to mnóstwo czytania i jest diablo niewielu pisarzy, którzy potrafiliby przykuć czytelników do lektury tak obszernej. A jednak Oswald tego dokonał. Jego narracja zawsze była smakowita, a tempo jej rzadko kiedy spadało i prawie każdy rozdział, bez wyjątku, długi czy krótki, na obojętnie jaki temat, stawał się wspaniałym, osobnym małym skończonym opowiadaniem, a kiedy człowiek wreszcie przeczytał ostatnią stronę ostatniego tomu, z zapartym tchem uzmysławiał sobie, że zapewne obcował z jednym z największych dzieł autobiograficznych naszych czasów.Gdyby dzienniki te traktować li tylko jako kronikę przygód miłosnych, to bez wątpienia nie mają one sobie równych. Przy nich Pamiętniki Casanovy czyta się jak „Gazetę Parafialną”, natomiast ów słynny kochanek wygląda w zestawieniu z moim wujem na seksualnego wstrzemięźliwca.Każda strona dzienników zawierała towarzyski dynamit. Co do tego Oswald miał rację. Ale z pewnością był w błędzie sądząc, że wybuchy spowodują wyłącznie kobiety. A co z ich mężami, upokorzonymi raptusami-rogaczami? Urażony rogacz to doprawdy ogromnie zawzięty zwierz, więc gdyby pamiętniki wuja Corneliusa ujrzały światło dzienne w nie okrojonej postaci za życia tych ludzi, to tysiącami zaczęliby wypadać z mateczników. Dlatego też publikacja dzienników wuja była wykluczona.Szkoda. Szkoda, prawdę mówiąc, na tyle wielka, że postanowiłem coś z tym zrobić. Usiadłem zatem i powtórnie przeczytałem dzienniki od deski do deski w nadziei, że odnajdę w nich przynajmniej jeden pełny ustęp, który można podać do druku i opublikować bez narażania wydawcy i siebie na poważny proces o zniesławienie. Ku mojej radości znalazłem co najmniej sześć takich fragmentów.Przedstawiłem je prawnikowi. Oświadczył, że według niego są one zapewne bezpieczne, ale że za to nie ręczy. Dodał, iż jeden z nich, „Epizod na pustyni synajskiej”, wydaje mu się „bezpieczniejszy” od pozostałych.Tak więc postanowiłem, że zacznę od niego i zaproponuję wydrukowanie go tuż po niniejszym krótkim wstępie. A jeżeli zostanie dobrze przyjęty i nie wyniknie stąd nic złego, wówczas być może opublikuję parę dalszych.Rozdział o Synaju pochodzi z ostatniego, XXVIII tomu dzienników wuja i nosi datę 24 sierpnia 1946 roku. W rzeczy samej jest to ostatni zapis w tym ostatnim tomie, ostatnie słowa zanotowane przez Oswalda i nie wiadomo dokąd się udał ani co robił po tej dacie. Możemy się tylko domyślać. Za chwilę poznacie Państwo ów fragment w całości, co do słowa, pozwólcie jednak, że najpierw, wówczas bowiem łatwiej wam będzie zrozumieć sens słów i postępowanie mojego wuja, opowiem wam co nieco o nim samym. Z masy wyznań i poglądów zawartych w tych dwudziestu ośmiu tomach wyłania się całkiem wyraźny obraz tej postaci.W czasie epizodu na Synaju Oswald Hendryks Cornelius miał lat pięćdziesiąt jeden i naturalnie był zaprzysięgłym kawalerem. „Niestety — zwykł powtarzać — zostałem obdarzony, czy też raczej obciążony, nader wybredną naturą.”Do pewnego stopnia odpowiadało to prawdzie, lecz jeśli chodzi o małżeństwo, wyznanie to było jej dokładnym przeciwieństwem.W rzeczywistości Oswald stronił od ożenku z tej prostej przyczyny, że organicznie nie był w stanie zalecać się do jednej kobiety dłużej, niż zabierał mu jej podbój. Kiedy już tego dokonał, przestawał się nią interesować i rozglądał się za następną zdobyczą.Przeciętny mężczyzna z trudem uznałby to za wystarczający powód do zaprzysięgłego kawalerstwa, ale Oswald nie był przeciętny. Nie należał nawet do zwykłych poligamistów. Był natomiast, szczerze mówiąc, tak wielkim rozpustnikiem i tak niepoprawnym kobieciarzem, iż żadna narzeczona na świecie nie wytrzymałaby z nim dłużej niż kilka dni — nie wspominając o miodowym miesiącu — choć, Bóg świadkiem, nie brakowało chętnych, gotowych tego spróbować.Był wysokim, szczupłym mężczyzną, w którym wyczuwało się delikatną naturę estety. Głos miał cichy, maniery wytworne i na pierwszy rzut oka przypominał raczej królewskiego dworaka, niż słynnego hukają. Nigdy nie rozmawiał z innymi mężczyznami o swoich miłosnych podbojach, a ci, którzy go nie znali, choćby spędzili na pogawędce z nim cały wieczór, nie dopatrzyliby się w jego niewinn... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony