9217, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej Drzewi�ski & Jacek InglotZmartwychwstanie na Wall StreetPoci�g do gry na gie�dzie jest niczym hazard - nie zna granic. Prawdziwy makler sprzeda dusz� diab�u, byleby za�atwi� przeciwnika i zagrabi� jego spekulacyjne zyski. A propos duszy... Czy wierzycie w ich w�dr�wk�?Przypu��my, �e dusza ka�dego z nas reinkarnowa�a ju� wielokrotnie. Czy mo�e to mie� dla nas praktyczne znaczenie, je�li nic z poprzednich wciele� nie pami�tamy i za ka�dym razem zaczynamy od pocz�tku, jak ta przys�owiowa tabula rasa? W�tpliwe. A nawet gdyby by�o inaczej, to i tak zda�oby si� to psu na bud�, gdy�, szczerze m�wi�c, kto tak naprawd� uczy si� na b��dach, nawet tych w�asnych?Wyjmijcie mu protez�, szybko!...- Daj� podw�jn� dawk�, puls zanika.- Gdzie ten aparat? Uciskaj rytmicznie.- Boj� si� po�ama� �ebra.Richard otworzy� oczy, lecz zaraz je zamkn��. Obraz by� niewyra�ny, nieostry, jakby znajdowa� si� pod wod�. Kto� rytmicznie uderza� pi�ci� w jego tors.- Raz, dwa, raz, dwa...Czu� na twarzy ciep�y, zdyszany oddech. Chcia� pom�c... M�g� si� domy�li�, Laderman ju� od tygodnia chodzi� jak struty albo dla odmiany tryska� nieszczerym optymizmem. Bo�e, opasali czym� ciasno �ebra i teraz nie mo�e oddycha�.- T�tno rwie si�... Szybciej... Co za kretyn blokuje dojazd do szpitala?Spr�bowa� unie�� powieki, lecz b�l znowu pochwyci� serce i rzuci� go w wir po�yskliwych kszta�t�w... Jack, najlepszy przyjaciel, oszuka�, tak po prostu. To chyba sygna� klaksonu. Niech go kto� wy��czy, bo zwariuj�. Czy�by to koniec? Koniec wszystkiego...- Nosze! Wyci�gaj... Elektrody, cholerne przylepce.Spada�, rozpaczliwie i bezapelacyjnie, w studni� bez dna. Strz�py obraz�w wirowa�y w ob��dnej gonitwie. Chcia� odetchn��, lecz z przera�eniem poj��, �e nie ma ju� czym...- Richard - us�ysza� szept. - Te akcje s� bezwarto�ciowe... warto�ciowe... owe...Otworzy� oczy. P�mrok nie kry� ani �cian, ani przedmiot�w, ani niczego konkretnego. Jego �ja� unosi�o si� gdzie� w przestrzeni, w�r�d wielkich, nieokre�lonych cieni. Rozejrza� si� i dostrzeg� niewyra�n�, os�oni�t� p�aszczem posta�.- Witaj, Richardzie Chadwick.- Kim jeste�?Nie czu� strachu, mo�e pewne zaciekawienie.- Ostatnio nazywano mnie Brandon Knight.- Ostatnio?- No... - Wyczu� rozbawienie. - Dzisiejszego ranka. Teraz jestem twoim wprowadzaj�cym.- Gdzie my jeste�my?- Trudne pytanie. Gdzie� mi�dzy �przedtem� a �potem�.- A jakie b�dzie �potem�?- My�l�... - posta� jakby nads�uchiwa�a - �e wr�cisz.- Teraz?- Za par� dni. - G�os pocz�� si� oddala�. - Na razie jeszcze czego� chc� od Richarda Chadwicka.Na powr�t zanurkowa� w w�ski prze�yk studni. Po�yskliwe kr�gi wirowa�y wok� g�owy, �ebra znowu zacz�y bole�.- Jest! Jest... Wyra�ne skoki, wprowad� sond�.- Uwaga, zaczyna wymiotowa�.Co� d�awi�cego wstrz�sn�o jego cia�em, a g�ow� zala�y fale gor�ca. Ba� si�, �e zaraz zemdleje. Potrzebowa� pomocy, lekarza. Z wysi�kiem otworzy� oczy. Rozmazane postaci w spowolnionych ruchach przep�ywa�y na tle olbrzymich, jasnych lamp.- Panie Chadwick, s�yszy mnie pan?Spr�bowa� zogniskowa� spojrzenie, lecz okaza�o si� to ponad jego si�y. Zemdla�.Pokoje szpitalne maj� co� z domk�w dla lalek - g�adkie, czyste i nienaturalnie porz�dne - obrzydliwo��. Chadwick z rezygnacj� obserwowa� pag�rkowate krzywe na monitorach aparatury. Wspomaganie od��czono z rana, zaraz po tym, jak objecha� dy�urnego lekarza. Siedz�cy na taborecie Ralph chrz�kn�� dyskretnie. Jak ka�dy dobry adwokat potrafi� by� cierpliwy - w ko�cu za to, do cholery, mu p�aci�.- Dobrze. - Chadwick przesun�� na niego spojrzenie. - M�w jak zwykle, kr�tko i szczerze.Adwokat u�miechn�� si� z przymusem.- Sytuacja faktycznie wygl�da nieciekawie... - Klepn�� d�oni� w kolano. - Laderman pozbawi� pana ponad osiemdziesi�ciu procent aktyw�w. Kopalnie boksyt�w, do kt�rych kupna tak zach�ca�, obecnie warte s� pi�� procent wyj�ciowej ceny.Umilk�, widz�c, �e chory otwiera z wysi�kiem usta.- Powiedz, Ralph, jak on to zrobi�?- Jak? Wystarczy�o, �e zatai� informacj� o klauzuli...Chadwick podskoczy� na ��ku - irytacja najwyra�niej podwy�szy�a mu poziom adrenaliny.- Nie gadaj bzdur! Pytam, jak ten gnojek, kt�rego sam wychowa�em, m�g� mi to zrobi�? Tak ordynarnie podpu�ci�. - Linie na monitorach zacz�y pulsowa�. - Przecie� nikt inny nawet nie by�by w stanie.Ralph sta� ju� nad Chadwickiem, daj�c rozpaczliwe znaki siostrze, cierpliwie czekaj�cej za szyb�.- Co za �obuz! Oszust! Rozumiesz?! - Potr�cony stolik przewr�ci� si� z brz�kiem.- Tak, prosz� pana, tylko prosz� si� uspokoi�. - Linie wykres�w drga�y jak w gor�czce.Kiedy unieruchomili mu rami� i zaaplikowali zawarto�� niewielkiej strzykawki, krzycza� dalej.- Nie mo�na! Nie wolno pu�ci� p�azem!Do separatki wpad� m�czyzna w kitlu, z ty�u zajrza�, zn�cony krzykiem, pos�ugacz. Ale ju� pierwszy rzut oka przekona� lekarza, �e atak min��. Z ponur� min� spojrza� na piel�gniark�.- Przecie� prosi�em, aby pacjent dosta� przed rozmow� �rodki tonizuj�ce.Pod nog� p�k�a mu z trzaskiem taca, str�cona ze stolika.- To ja nie pozwoli�em. - Dobieg� cichy g�os Chadwicka. - Musz� mie� jasny umys�.Zapad�a chwila milczenia, w ko�cu Ralph odci�gn�� lekarza w stron� okna.- Jakie ma szans�?- W tym stanie ka�dy, najmniejszy nawet stres...- Wymownie spojrza� na monitory. - Niech jak najszybciej ureguluje swoje sprawy.- Panie doktorze. - Siostra stan�a za ich plecami.- Pacjent pana prosi.Gdy podeszli, Chadwick u�miechn�� si� s�abo. Wygl�da� troch� lepiej.- Mam jedno, nietypowe, pytanie.- S�ucham.- Podczas �mierci klinicznej - uni�s� d�o� - prosz� nie przerywa�, podczas takiej �mierci, pacjenci maj� omamy, widz� r�ne...- Pan co� widzia�? - Lekarz okaza� si� bardziej kategoryczny, ni� na to wygl�da�.- M�czyzn�. Twierdzi�, �e nied�ugo umr�, co ciekawsze...- Panie Chadwick. - Lekarz opar� si� o kraw�d� jego ��ka. - Jako cz�owiek wykszta�cony powinien pan wiedzie�, �e podczas omdlenia, a co dopiero komy, niekt�re partie m�zgu pozostaj� niedotlenione. Zazwyczaj prowadzi to do uaktywnienia zdolno�ci projekcyjnych, manifestuj�cych si� w�a�nie w ten spos�b.Siostra przy�o�y�a palec do ust...- Zasn�� - szepn�a, wskazuj�c oczyma na drzwi.M�czy�ni spojrzeli na sobie, w ko�cu lekarz zerkn�� na odczyty.- Dopiero zasypia - mrukn��. - Chod�my. Je�li zdarzy si� cud, to jutro b�dzie w lepszej formie.W drzwiach obr�ci� si� jeszcze do salowego.- Prosz� doprowadzi� pok�j do porz�dku.Pos�ugacz podrepta� po miot�� i szufelk�, ale kiedy nachyli� si� przy ��ku, aby pozbiera� skorupy, poczu� na sobie badawczy wzrok chorego. Otrzepa� d�onie i u�miechn�� si�. Chadwick nie zareagowa�. Pos�ugacz zerkn�� przez rami� na szyb� dy�urki.- Pan naprawd� widzia� jakiego� typa?Chadwick zmierzy� go uwa�nym spojrzeniem.- Powiedzmy.- Niech pan powie, to wa�ne.-Czemu?- No... - M�czyzna znowu nachyli� si� nad kawa�kami tacy. - Lekarze w to nie wierz�, aleja pozna�em jednego m�drego go�cia...Umilk�, zdeprymowany milczeniem pacjenta, potem wzruszy� ramionami i zacz�� zamiata�. Dopiero gdy sko�czy�, pad�o ciche pytanie.- S�ysza� pan kiedy� nazwisko Brandon Knight?Dolna warga m�czyzny opad�a o dobry cal. Wida� by�o, �e je�li nie od�o�y szufelki, wszystko posypie si� na pod�og�.- M�wi pan, Brandon Knight...- Tak, s�ysza� pan o nim?Cz�owiek boja�liwie przytakn��.- Umar� dzi� rano na tym oddziale.Chadwick przymkn�� oczy i d�u�sz� chwil� le�a� nieruchomo. W ko�cu prze�kn�� �lin�.- Prosz� mi wszystko opowiedzie�.Dom Chadwicka i otaczaj�ca go rozleg�a posiad�o�� warte by�y wi�cej ni� przeci�tny cz�owiek wydaje przez ca�e �ycie. A przecie� stary gie�dziarz mia� jeszcze spory zapasik akcji. Straci� wszystkiego nie wi�cej ni� osiemdziesi�t procent, nie wspominaj�c o kopalniach, kt�re kiedy�, przy zmianie koniunktury, mog�y by� jeszcze sporo warte. Ale Laderman wbi� sw�j zdradziecki n� w czulsze miejsce. To by�o prawie tak, jakby rodzony syn oszuka� Chadwicka, pluj�c na wszystko, co ich ��czy. Stary cz�owiek wiedzia�, �e jego dni s� ju� policzone, lecz tylko pozornie przystawa� na to bez protestu. Tam, w szpitalu, dojrza� nadziej�. Nie tyle nawet na przysz�e �ycie, co na sprawiedliw� zemst�. To go najbardziej poruszy�o.Siedzia� teraz, podparty poduszkami, w swoim gabinecie i spogl�da� na posta� przy oknie. Cz�owiek obr�ci� si� i raz jeszcze zadziwi� Chadwicka. Mimo ciemnych oczu brwi i rz�sy mia� ca�kowicie bia�e.- Nie ma w�tpliwo�ci. - Us�ysza� mi�kki g�os o dziwnym akcencie. - Umrze pan, ale zaraz potem Przedwieczne Ko�o sprowadzi pa�sk� dusz� z powrotem na Ziemi�.- Rozumiem. - Dr��c� r�k� si�gn�� po kubek z herbat�. - Kim b�d�?- Tego nikt nie wie. Z wizji, kt�r� pan opisa� i na podstawie moich studi�w - wskaza� roz�o�one na stole ksi�gi - wynika, �e zdarzy si� to niedaleko, pewnie w Stanach.Z�y, �e herbata rozla�a mu si� po brodzie, d�u�ej formu�owa� kolejne pytanie.- Je�li dobrze rozumiem, wejd�...- Dusza wejdzie - poprawi� go cz�owiek.- Tak, moja dusza znajdzie si� w ciele nowo narodzonego dziecka. Ale co z pami�ci�, umiej�tno�ciami?- Oczywi�cie znikn�. Nikt nie pami�ta poprzedniego wcielenia.- Nie... - Czu�, jak go ponosi starcza z�o��. - Wi�c wszystko to jest do dupy.- Prosz� si� uspokoi�. Powinienem doda�: zazwy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony