9239, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej Krzepkowski�piew Kryszta�u1987ROZDZIA� IRozmi�k�a alejka okryta by�a zielonoszar�, p�przejrzyst� mg��, z palczastych p�czk�wjesionowca miarowo kapa�y ch�odne krople wiosennego deszczu, spada�y wprost na kark i policzekle��cej nieruchomo Vi�n. Wreszcie kt�ra� kropelka trafi�a dok�adnie w k�cik zamkni�tego oka.Kobieta poderwa�a g�ow�, potrz�sn�a ni� � mokre i zimne kosmyki rozplecionych w�os�wchlasn�y j� po szyi jak bicze. Vi�n otrz�sn�a si� jeszcze raz, podnios�a d�onie do oczu i ostro�nieprzetar�a zabrudzone powieki. Potem powoli uchyli�a rz�sy, a� ci�kie od resztek b�ota, spojrza�a �lepka i �liska glina na jej r�kach mia�a nieprzyjemny odcie� ziemistej ��ci.Dopiero teraz, ukryta za �mieszn� zapor� umazanych palc�w, Vi�n o�mieli�a si� popatrze�troch� dalej. Tam, gdzie przedtem by� Laas. Jej m�� Laaster Erie Ninch�.By� tam przez ca�y czas. Jak zakochany w pochylonym krzy�u zrobionym z dw�ch nieokorowanych pni bie�uch trwa� p� kl�cz�c, p� zwisaj�c z przekrzywionej poprzeczki. I uparcie,prawie czule przyciska� twarz do mokrego drewna.Zabola�o to Vi�n jak jaka� nieoczekiwana obelga � przecie� kiedy� Laas dok�adnie tak samoprzytula� policzek do jej nagiego ramienia. U�miecha� si� wtedy r�wnie �agodnie i spokojnie.Wiatr znowu str�ci� na czo�o kobiety kilkana�cie zimnych kropel, wi�c wzdrygn�a si�odruchowo, a� dooko�a niej zafalowa�o rzadkie, gliniaste b�oto. Spod powierzchni ma�ej ka�u�y zlepkim mla�ni�ciem wymkn�o si� kilkana�cie p�cherzyk�w gazu. Brudno��te banieczki przezd�ug� chwil� utrzymywa�y si� na wodzie, potem p�k�y � niemal jednocze�nie w nozdrza Vi�nuderzy� md�y i s�odki od�r zgnilizny. Ten sam ckliwy zaduch dolatywa� do niej teraz ze wszystkichstron wraz z powiewami niezdecydowanego wiatru, kr�c�cego si� w k�ko mi�dzy nielicznymipniami cmentarnych drzew i �a�osnymi szcz�tkami powalonych nagrobk�w. Jakby wiatr tak�eog�upia� od tego, co dzia�o si� w ci�gu ostatniej nocy.A przecie� tu, na zrujnowanym cmentarzu, rozegra� si� tylko ostatni akt dramatu. Ostatniascena opowie�ci o kolonizacji Nowej...W�a�ciwie chyba nikt z nas nie mo�e powiedzie�, �e zale�y wy��cznie od siebie. Wprawdzieumiem jaki� konkretny problem ogl�da� z punktu widzenia w�asnego �ja�, ale... po co mia�bym torobi�? I tak wiem, �e wszystkie moje spostrze�enia pos�u�� ca�ej rasie. Tak samo mnie, jakka�demu z nowo narodzonych.Jako ka�dy z nas powinienem t� kobiet� zlikwidowa� natychmiast. Bez wahania. Lecz jako jamog� na ni� patrze� spokojnie � nie jest gro�na. A to, �e przypadkowo ocala�a, wcale nie zwi�kszajej szans. Niech sobie my�li...�w ostatni wiecz�r zimy wydawa� si� Vi�n tym przyjemniejszy, �e ju� od rana mia�a si�zacz�� kr�tka jak wybuch, zaledwie czterodniowa wiosna. A po niej mia�o przyj�� gor�ce,szkar�atnobr�zowe i ciemnozielone lato.Lecz kiedy niebo tu� przed p�noc� zacz�o si� robi� g��boko purpurowe, a wszystkie gwiazdyzamgli� ju� pierwszy ciep�y powiew, wtedy ca�y �wiat nagle stan�� do g�ry nogami. Stoj�c� wswoim domu przy oknie Vi�n og�uszy� trzask i �omot padaj�cych drzew. Dopiero po d�ugiej chwilius�ysza�a przenikliwe d�wi�czenie t�uczonych szyb, huk p�kaj�cych mur�w, rozpaczliwe wrzaskiprzygniecionych ludzi � a nad tym wszystkim drwi�ce wycie huraganu, kt�ry nie wiadomo sk�dspad� na zaspane, niewielkie miasteczko.W ciemno�� strzeli�y z�ote iskry kilku po�ar�w, potem ju� ca�e niebo zala� narastaj�cy blask.Vi�n wybieg�a z domu tak, jak sta�a � boso, w si�gaj�cej do kostek koronkowej koszuli...Noc tymczasem zrobi�a si� gor�ca i krwista. A po chwili ��te, czerwone,bladozielononiebieskie j�zory p�omieni smagn�y po twarzach przera�onych ludzi, wygoni�y ich zmiasta.Vi�n znalaz�a si� w gromadce uciekaj�cych na cmentarz � huragan �ciga� ich uparcie, wali� wplecy k��bami iskier i zwa�ami zg�stnia�ego powietrza. Poprzez �omot i szum w uszach Vi�nus�ysza�a niesamowicie s�aby g�os Laastera, wykrzykuj�cego jej imi�. Spojrza�a w tamt� stron�,rzuci�a si�, potkn�a o jaki� wa� rozmi�k�ej ziemi kiedy pada�a, niebo nagle sta�o si� jadowiciezielone i liliowe. W tej widmowej po�wiacie zobaczy�a Laastera dwa metry dalej, wpadaj�cego napochylony krzy�. A potem raptownie wszystko znik�o i ucich�o.Dopiero teraz Vi�n ogarn�� strach. Dlaczego Laaster wcale si� nie rusza? Przecie� ju� jest rano� s�o�ce zaczyna podnosi� strz�py mg�y i rozprasza� ostatnie chmury.� Laas... � z gard�a Vi�n wydosta� si� tylko s�aby, ochryp�y szept. � Laas...?Cisza. Tylko wiatr spycha resztki zielonego oparu mi�dzy poharatane drzewa. Tylko dooko�aVi�n uparcie faluje mdl�cy, s�odki smr�d przegni�ych cia�, wydostaj�cy si� z porozwalanychgrob�w.Kobieta z trudem wdrapuje si� na brzeg do�u, staje obok m�a i leciutko, nie�mia�o dotyka jegoplec�w. Laaster powoli zaczyna unosi� g�ow�... � nie. To tylko jego cia�o bezw�adnie osuwa si�coraz ni�ej. Jednocze�nie krzy� wali si� na bok i z ci�kim, g�uchym pacni�ciem spada na dnogrobowca.Lepkie bryzgi rzadkiego b�ota smagaj� Vi�n po twarzy, nowa fala trupiego zaduchu wywo�ujegwa�towne torsje. Md�o�ci powtarzaj� si� co chwila, wi�c Vi�n wydaje si�, �e b�dzie tak kl�cze�nad cia�em Laasa i wymiotowa� a� do ko�ca �wiata. Ale ju� po minucie czy dw�ch ostro�niepodnosi g�ow�. Potem niezdarnie d�wiga si� z kolan i sztywno, niepewnie jak lunatyczka zaczynai�� w stron� miasta, automatycznie omijaj�c rzadkie drzewa. I g�sto mi�dzy grobami porozrzucanenieruchome cia�a.Wiem, �e nikt z nas nie zmusi mnie do dzia�ania wbrew mojej woli. Dlatego bez przeszk�d,spokojnie mog� obserwowa� star�, zm�czon� kobiet�, kt�ra potykaj�c si� i padaj�c zmierza uparcietam, gdzie do wczoraj by� jej dom.Czuj�, �e poma�u zaczyna si� we mnie rodzi� co�, czego do tej pory nie zna�em. Lecz na raziezastanawiam si� tylko, jak d�ugo jeszcze pozwol� jej �y�.Niebo z tamtej strony miasta jest ju� wiosenne i jasnozielone � na tym pogodnym tle osiedlewygl�da tak, jakby wszyscy mieszka�cy ci�gle jeszcze spali. A poniewa� miedzy domami mg�atrzyma si� troch� d�u�ej ni� na r�wninie, wi�c nawet z odleg�o�ci pi�ciuset czy czterystu metr�wVi�n wcale nie widzi gruz�w na ulicach, nie dostrzega wyrw w poszarpanych murach anidelikatnej siateczki pop�ka� na ocala�ych �cianach. Wi�c powoli zaczyna wierzy�, �e to tylko jaki�sen koszmarny wyp�dzi� j� z wygodnego ��ka. Bo w�a�ciwie co ona tu robi za miastem? Czemupo m�odej, jedwabistej trawie biegnie boso, zapl�tuj�c nogi w mokre fa�dy nocnej koszulipoplamionej buro��t� glin�? Gdyby teraz wyjrza� kto� od s�siad�w...A Laaster pewnie ju� od dawna czeka na ni�. Chodzi od kuchni do hallu swoimi wielkimi,niecierpliwymi krokami i zastanawia si� � niespokojny � dok�d ona mog�a p�j�� o tej porze,dlaczego nie wzi�a chocia� swetra i kaloszy?� Zapomnia�am, Laas... Po prostu zapomnia�am � Vi�n u�miecha si� w stron� domu nie�mia�o,przepraszaj�co. I trosze�k� smutno. � To tylko roztargnienie zwyczajne. A teraz obejmiesz mnie naprzywitanie i prosto, pro�ciute�ko poprowadzisz do sypialni. Do mojego mi�kkiego, szerokiego��ka, na kt�rym starannie spi�trzy�e� porozrzucane poduszki, a w nogach u�o�y�e� gor�cytermofor. I na pewno nie powiesz mi ani s�owa, jakbym wcale nie wychodzi�a. Bo ty przecie� takiju� jeste� � zawsze troskliwy, zawsze a� za bardzo czu�y. A ja kiedy� ci� za to prawienienawidzi�am, wiesz? Nie mog�am �cierpie� tej twojej dobroci. Nigdy nie rozumia�am... Ale teraz,kiedy nie �yjesz...Gwa�towny powiew o zapachu spalenizny zdmuchn�� sprzed oczu Vi�n niematerialn� twarzLaastera. A jednak jeszcze przez d�ug�, d�ug� chwil� Vi�n wydawa�o si�, �e ze szczeliny wpowietrzu patrz� na ni� czyje� uwa�ne, przenikliwe �renice. Takie, kt�re nawet my�li potrafi�zobaczy�.I wtedy run�� najbli�szy dom. �oskot g�az�w i j�k rozdzieranych desek dotar�y do Vi�n znieznacznym op�nieniem, wi�c przez kilka pierwszych sekund wydawa�o jej si�, �e ogl�da niemyfilm. W niesamowitej, upiornej ciszy kamie� zsuwa� si� z kamienia, za wybitymi oknami miga�yosiadaj�ce stropy, w niebo poma�u, leniwie wzbija� si� k��b rozpylonego tynku i kurzu. Hukprzerazi� Vi�n dopiero wtedy, kiedy trzasn�y nadw�tlone krokwie i ca�y dach zapad� si� mi�dzyresztki cyklopowych mur�w. Potem wszystko zamar�o w bezruchu...Laaster to tamten martwy cz�owiek, rozpi�ty na krzy�u.Tak, ostatecznie to my narzucili�my ludziom sytuacj�. Walk�, w kt�rej nie mieli �adnychszans. I chyba nie powinienem nawet w martwym przeciwniku doszukiwa� si� dobroci, lecz takobieta ju� po raz drugi wywo�uje we mnie niezrozumia�e, absurdalne uczucie zaciekawienialosami obcej istoty. Po raz pierwszy tym, �e jednak prze�y�a, a teraz...Otaczam j� polem zera zdarze�, a sam w grawitacyjnym wirze p�yn� na cmentarz. Bo jeszcze zokresu swojej m�odo�ci pami�tam, �e ludzie znaj� swoiste przeciwie�stwo naszego bezczasu � wchwili przej�cia do nieistnienia ka�dy z osadnik�w przegl�da� swoje �ycie jak kolorowy film, wkt�rym wszystko dzia�o si� naraz.Dlatego po drodze tak ustalam wsp�rz�dne wiru, �eby przyby� dok�adnie w ostatnimmomencie trwania Laastera. Potem przez u�amek sekundy uwa�nie wpatruj� si� w to miejsce nadjego karkiem, gdzie rodz� si� wszystkie obrazy i my�li.Laaster urodzi� si� tak samo jak ka�dy z nich czy ka�dy z nas. A zrozumienie przychodzi mitym �atwiej, �e jego idioplazma i moja w zasadzie nie r�ni� si� niczym. To, co wiemy, ka�dyodziedziczy� prawie tak samo. I nawet fizycznie zbudowani jeste�my do�� podobnie � dla mnieosobi�cie Laaster by�by doskona�ym kumplem do golfa czy do cichych wypraw na dziewczynki dojakiego� burdelu na przedmie�ciu. Oczywi�cie w ka�dym dowolnym punkcie galaktyki, byle nie naNowej � za dobrze wiem, �e tutaj zawsze by�bym dla niego czym� niepoj�tym i zwyrodnia�ym.Czym�, co nie ma prawa �y� obok ludzi. Ja mo�e umia�bym si� nawet i z tym pogodzi�, ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony