9250, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Walter Jon WilliamsRYK TORNADAOstatnio ukazały się:Iain M. Banks - NajemnikJames P. Blaylock - Kraina marzeńLois McMaster Bujold - Towarzysze broniKir Bułyczow - Opowiadania gusłarskieKir Bułyczow - Nowe opowiadania gusłarskieOrson Scott Card - Alvin czeladnikTananarive Due - Uchroń mnie od złegoDavid Eddings - Ukryte miastoRobin Hobb - Czarodziejski statekKim Newman - Krwawy BaronKim Stanley Robinson - AntarktykaMikę Resnick - EgzekutorGene Wolfe - Pišta głowa CerberaVonda N. McIntyre - Księżyc i SłońceArkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogiWalter JonUJiiliamsTORMRDnPrzełożyłAndrzej Pieńkowski)Prósz.yńs\<\ i 3-kaWARSZAWA 1999Tytuł oryginału:VOICE OF THE WHIRLWINDCopyright Š1987 by Walter Jon WilliamsProjekt okładki:Zombie Sputnik CorporationIlustracja na okładce:ŠAngus McKie/via Thomas Schliick GmbHRedaktor prowadzšcy serię:Arkadiusz NakoniecznikŚ:?Redakcja:Lucyna ŁuczyńskaRedakcja techniczna:Elżbieta BabińskaKorekta:Bogusława JędrasikŁamanie komputerowe:Miejska Biblioteka Publiczna Waldemar Macišg tjĽ ŚISBN 83-7180-455-5Fantastyka4 000091196f b37 u!. Szewska 1Wydawca:Prószyński i S-ka SA,Warszawa, ul. Garażowa 7Druk i oprawa:Opolskie Zakłady Graficzne SA45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-121Steward unosił się w powietrzu, pod niebem koloru mokrych,szarych dachówek. W dole pod nim majaczyła ciemna i niewy-rana ziemia. Dowiadczał ruchu - czego w rodzaju szybowania.Jego żołšdek reagował skurczem, ilekroć nurkował bliżej leżšcejpod nim nieprzeniknionej szaroci. Czuł, jak pracujš mu nerwy,zwiększajšc gotowoć całego organizmu. Niebo przechyliło sięi obróciło.Na horyzoncie janiała łuna - ciemnoczerwona pręga, pulsu-jšca jak otwarta przez szrapnel żyła, którš przysłaniał czarny,płynšcy woal. To nie słońce, uwiadomił sobie Steward. Tam copłonie...Gdy budził się z tego snu, nigdy nie odczuwał lęku czy zasko-czenia.Wypoczęty, gotowy do ruchu, tańca, walki.Wiedział, że czymkolwiek było to, do czego szybował pod zim-nym niebem, tego włanie chciał.Doktor Ashraf zajmował narożne biuro wysoko w kompleksieszpitalnym. Z dwu stron wlewało się do pomieszczenia jasne nie-bo Arizony. Etienne Njagi Steward siedział na pikowanej leżan-ce i gapił się przez szklane ciany na leżšce za Flagstaff góry: trzyszczyty pocięte na kawałki przez rzędy kondekobloków z półprze-puszczalnego szkła, które odbijały wznoszšcy się teren, niebo,szpital, a także lnišcš nitkę autostrady, zbudowanš z jasnegostopu, która biegła między wieżowcami. Rzeczywistoć w lustrza-nych budynkach ulegała zniekształceniu i powieleniu. Stawałasię interesujšca.Pomieszczenie było całkowicie dwiękoszczelne. Nawet szyb-kobieżna linia kolejowa, przebiegajšca pod szpitalem, powodo-wała zaledwie nikłe wibracje szklanych cian. Steward mógł oglš-dać wiat w lustrach, lecz był od niego odizolowany - słyszał je-dynie beznamiętny głos Ashrafa, cichy szum klimatyzacjii odległe drżenie szybkiej kolei. Zastanawiał się, kogo Ashrafchciał w nim widzieć.Ashraf usiadł na biurku; Steward wiedział, że biurko miałopo stronie doktora panel odczytu, podłšczony do zainstalowanychw leżance analizatorów zabarwienia emocjonalnego głosu, wska-ników tętna i oddechu, a może nawet detektorów ledzšcych na-pięcie mięni i wydzielanie potu. Nie widział ich, lecz kiedy ob-racał się w stronę Ashrafa, w oczach doktora odbijały się czer-wone diody.Stewarda nauczono kiedy, jak oszukiwać takie maszyny. Pa-miętał długie godziny spędzone w stanie głębokiej hipnozy, podwpływem narkotyków, mechanizmów biofeedbacku. Nie przycho-dził mu do głowy żaden powód, dla którego miałby użyć tychumiejętnoci, więc rzadko to robił. Tylko wtedy, gdy mówił o Na-talie. Tłumaczył sobie, że postępuje tak bardziej po to, by zacho-wać spokój, niż by zmylić Ashrafa.Kiedy powiedział Ashrafowi o swoim nie.- Może to wspomnienia z Szeolu? Atak paraplanowy, czy cow tym rodzaju?- Wie pan, że to niemożliwe - odparł doktor Ashraf.Stewardowi przychodziło czasem na myl, że doktor ma w za-nadrzu tyle osobowoci, ile jest odbić wiatła w kondekoblokachi przymierza je jednš po drugiej, jak maski w sklepie - a nuż któ-ra z nich będzie pasowała. Steward nie miał wštpliwoci, że oso-ba, która niła, była dla doktora Ashrafa nie do zaakceptowania.Steward nigdy więcej nie wspomniał o swoim nie.Na cianach szpitala wymalowano wšskie paski o intensyw-nych barwach, odpowiadajšcych kolorystyce bransolet identyfi-kacyjnych noszonych przez pacjentów. Gdyby kto zgubił sięw gšszczu ruchliwych, wyszorowanych do czysta korytarzy, mógłodnaleć drogę za pomocš miniaturowych strzałek na tych kolo-rowych paskach. Zaprowadziłyby go do jego oddziału, gdzie cia-ny miałyby właciwy kolor i gdzie powitałby go dobrze znany za-pach rodków odkażajšcych oraz znajome pielęgniarki. Ich fartu-chy miały również cieniutkie paski w oddziałowym kolorze. Żół-ty oznaczał Oparzenia, czerwony - Intensywnš Terapię, uspoka-jajšcy błękit - Położniczy. Bransoleta Stewarda lniła przyjemnš,jasnš zieleniš, przypisujšc go do Oddziału Psychiatrycznego.Był fizycznie sprawny, więc pozwolono mu nosić zwykłe ubra-nie. Gdy wędrował po innych częciach szpitala, zawsze miał dłu-gie rękawy, żeby móc ukryć zielonš bransoletę. Wsuwał jš aż podpachę.Nie chciał, by ludzie uważali go za wariata.- W Marsylii rozpętała się wojna między gangami nastolat-ków - powiedział Steward. - Zdarzało się to od czasu do czasu.Należałem do Canards Chronišue; byłem z nimi, od kiedy skoń-czyłem dwanacie lat. Paralimy się głównie informacjš. Niele-galne oprogramowanie, porno na zamówienie. Czasem narkotyki.Pełny zakres usług, okrelany przez Amerykanów zbiorczym ter-minem juvecrime. Inteligentne były z nas dzieciaki.Przypomniał sobie balkon z kutego żelaza, na którym siedziałz jasnowłosš dziewczynš, popijajšc whisky i patrzšc po raz ostat-ni na Morze ródziemne. Było piękne aż do bólu, bardziej niebie-skie i głębokie niż oczy dziewczyny, bardziej niebieskie niż odbi-cie nieba, które widział przez okno gabinetu Ashrafa. Pamiętałodległy terkot broni automatycznej, rozchodzšcy się echemwród pokrytych stiukami domów i betonowych rynsztoków. Pa-miętał - równie dobrze jak własne znużenie - uczucie, że nie chcejuż tego robić. Zbyt dobrze poznał tę grę. Miał doć manipulowa-nia ludmi.Dziewczyna przechyliła głowę, wsłuchujšc się w dochodzšcez oddali dwięki.- Wyglšda na to, że Femmes Sauvages broniš swojego teryto-rium - powiedziała. - Kto atakuje?Żtienne sprzedawał tę nowinę na lewo i prawo przez ostatniedwanacie godzin.- Skin Samurai - odparł.Dziewczyna wzruszyła ramionami. Jej nos i policzki nosiły la-dy oparzeń słonecznych. Spojrzała na niego.- Wejdziesz? - spytała.Ćtienne Njagi Steward zapalił papierosa.- D'accord - odparł. Nie brał pod uwagę kolejnego spotkania.- Miałem wtedy ledwie szesnacie lat - powiedział - ale wie-działem już, że w życiu sš lepsze rzeczy niż umieranie za kilkabudynków w Starej Dzielnicy.Pocišgnięte brylantynš włosy Ashraf a zwisały mu do ramion.Jego otyła, nieruchoma twarz nie zdradzała zainteresowania.- Czy włanie wtedy postanowiłe się zacišgnšć? - spytał.- D'accord - odpowiedział Steward.Steward był bardzo słaby, gdy się obudził. Jaka maszynaoddychała za niego, a w gardle tkwiła mu rura. Brakowało muparu rzeczy: implantów, gniazda interfejsu cybernetycznego,kiedy zainstalowanych z tyłu czaszki. Jego umysł zawierał wspo-mnienia odruchów, których nie potrafił przyporzšdkować orazwiadomoć fizycznej sprawnoci, która w jaki niezauważalnysposób nagle wyparowała.W pocie czoła spędzał codziennie dłu-gie godziny nad atlasem, pokonywał kilometry na szpitalnejbieżni tamowej, rozcišgajšc delikatne mięnie nóg, barków i ra-mion. Trenował także walkę wręcz w ustronnym rogu sali fizyko-terapeutycznej - ciosy pięciš, kopnięcia i ich kombinacje wyko-nywane raz za razem z chłodnš, wypracowanš determinacjš.Mężczyni i kobiety, powracajšcy do względnej sprawnoci pooperacjach chirurgicznych, oraz staruszkowie, stawiajšcy pierw-sze niepewne kroki w swoich nowych, młodych ciałach, odwraca-li od niego oczy - nie mogli znieć tej ponurej wciekłoci, z ja-kš atakował powietrze, własne wspomnienia i siebie samego.W swym rogu sali powtarzał w kółko te same ruchy - ruchy,które łamały koci, wyłupiały oczy i skręcały karki.Na razie nie wiedział jednak czyje.Pokój obok Stewarda zajmował mężczyzna imieniem Corso,któremu trafiła się zwariowana mieszanka poczucia winy i para-noi. Obudziwszy się odkrył, że jego wszystkie najgorsze obawystały się rzeczywistociš, że cały wiat jego osobowoci Alfa roz-padł się na kawałki jak pęknięte lustro i że torturował się tymikawałkami przez miesišce, aż w końcu rzucił się z mostu. Teraz,gdy powrócił, wszystko trwało nadal, zmieniajšc się przed jegooczami w ziejšcy grozš horror, koszmar, który nie mijał.Lekarze próbowali uładzić wewnętrzny wiat Corso za pomo-cš leków, by uczynić go znowu łagodnym i zrelaksowanym do cza-su, aż terapia zacznie przynosić efekty. Jednak wrzaski i jęki sš-siada wcišż budziły Stewarda każdej nocy. Gdy wyrywały sięz ciemnoci, on leżał na swoim łóżku ze wzrokiem wbitym w mięk-kš zasłonę ciemnoci. Oczami wyobrani widział jeszcze obraz zeswojego snu - płonšcy horyzont i niebo, czarniejsze od mrokuotaczajšcego łóżko.W pokoju za drugš cianš mieszkało małżeństwo Thornber-gów. Zbili w swoim życiu wielkš fortunę i zainwestowali w dwamłode ciała. Większoć nocy spędzali kochajšc się. Wydawali sięmili, ale ich rozmowy dotyczyły wyłšcznie inwestycji, wyjštko-wyc... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony