9274, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Peter BerlingKrew KrólówDas Blut der KönigeWydanie oryginalne: 1993Wydanie polskie: 1997NEC SPE NEC METUKyrze Stromberg i Michaelowi KrügerowipowięcamDRAMATIS PERSONAEDZIECI GRAALARoger Rajmund Bertrand zwany RoszemIzabela Konstancja Rajmunda zwana JezšOPIEKUNOWIE DZIECILaurencja z Belgrave, hrabina Otranto, zwana PrzeoryszšHamo l'Estrange, syn LaurencjiKlarion, hrabina Salentyny, wychowanka LaurencjiMadulajn, Saracenka, pokojowa LaurencjiWilliam z Roebruku, franciszkaninGawin Montbard z Béthune, komandor templariuszyZygisbert z Öxfeldu, komtur zakonu krzyżackiegoJan Turnbull, alias Condé Jan Odo z Mont-SionCrean z Bourivanu, syn Jana Turnbulla, asasynTarik ibn-Nasir, kanclerz asasynów z MasnatuKonstancjusz, ksišżę Selinuntu, alias Fassr ad-Din Oktaj, zwany Czerwonym SokołemBoemund VI, młody ksišżę AntiochiiEzer Melchsedek, kabalista z AleksandriiW SŁUŻBIE FRANCJILudwik IX, król FrancjiMałgorzata, małżonka królaRobert z Artois, brat królaKarol z Anjou, brat królaIwo Bretończyk, przyboczny strażnik królaMaître Robert z Sorbony, spowiednik królaJan z Ronay, zastępca wielkiego mistrza joannitówSzymon z Saint-Quentin, dominikaninHrabia Jan ze Joinville, seneszal Szampanii, kronikarzHrabia Jan z Sarrebrucku, kuzyn Joinville'aW SŁUŻBIE ISLAMUAl-Salih al-Din Ajjub, sułtan Syrii i EgiptuTuranszah, syn sułtanaSzadszar ad-Durr, sułtankaAbu al-Amlak, wielki ochmistrz dworu w DamaszkuFachr ad-Din, wielki wezyrFassr ad-Din Oktaj, syn wielkiego wezyra, zwany Czerwonym SokołemRukn ad-Din Bajbars, emir, dowódca mameluków - gwardii pałacowej w KairzeMahmud, syn emiraSzirat, najmłodsza siostra emiraAn-Nasir, władca AleppoAl-Aszraf, emir HomsuAbu Basit, sufiLIB. IITRIERA PIRATKIZ diariusza Jana ze JoinvilleMorze Egejskie, 27 sierpnia A.D. 1248Pojawienie się triery spadło na bizantyński żaglowiec handlowy jak piorun z jasnego nieba. Podobny do piekielnego owada statek wojenny lizgał się po falach. Jego czarny dziób wznosił się nad stalowobłękitnym morzem jak złowrogi cień, tym straszliwszy, że Grecy drżšc z przerażenia poznali, iż niesamowity przeciwnik nie zamierza poprzestać na grobach, nie jest skłonny do układów, lecz nieubłaganie szykuje się do taranowania...Przypomniał mi się mój niedawny pojedynek. Żelazo zmierzało w kierunku mego podbrzusza. Próbowałem odparować cios i odskokiem ratować trzewia, ale ostrze przejechało mi po genitaliach!Wszystkie biedy i udręki, jakie przedtem i potem wycierpiałem, zbladły przy bólu wywołanym cięciem, które mi odebrało siłę męskš, czego jeszcze nie byłem wiadomy. Odrzuciłem miecz, aby obie dłonie przycisnšć do rany, i rozchyliłem usta do krzyku, ale już go nie wydałem. Padłem bez zmysłów na ziemię.Wspomnienie tamtych chwil wróciło włanie teraz na widok zbliżajšcego się miertelnego niebezpieczeństwa, tym razem jednak nie straciłem przytomnoci i usłyszałem, jak bezsensownie krzyczę:- Mere de Dieu!* Triera hrabiny!Uwiadomiłem sobie, że przed tym ciosem losu nie ma ratunku. Na podwyższonej rufie stałem przecież tylko ja, Jan hrabia Joinville, seneszal Szampanii. Nie było kogo wzywać do walki. Wycišgnšłem ukradkiem broń.Kupcy poniżej mnie padli na kolana i machali pokornie białymi chustkami, a kapitan w ostatnim wyrazie bezsilnego oburzenia wołał na swoich ludzi, by napięli obie katapulty.- Nie brać jeńców! - dobiegł do nas władczy głos pani z Otranto, gdy kamienne pociski odbiły się bezskutecznie od hebanowego pancerza jej triery, a żadna strzała nie utkwiła w wysoko uniesionej ochronnej tarczy. Uderzenia kamieni grzmiały jak odgłos kotłów, wiergot strzał jak brzęk cymbałów. Dla uszu hrabiny była to prawdziwa muzyka.Hrabina Laurencja stała wyprostowana przed swojš kajutš na rufie, ufarbowane hennš włosy owiewały jej twarz niczym lwia grzywa. Służebne szukajšc osłony przykucnęły za relingiem. Wzrok hrabiny przelizgnšł się z upodobaniem po górnym rzędzie wiolarzy, którzy teraz jednym ruchem wyjęli ze wzburzonych fal wiosła zakończone piórami w kształcie kos i ustawili na sztorc długie, błyszczšce trzony gotowe do miertelnego ciosu, podczas gdy znajdujšcy się pod nimi wiolarze niższych rzędów przyspieszyli tempo.Kapitan Bizantyńczyków próbował rozpaczliwym manewrem uchronić bok statku od uderzenia. Wtedy usłyszałem, jak Guiscard, zwany Amalfitańczykiem kapitan triery, zatrzymał na jedno uderzenie wiolarzy na prawej burcie i w ten sposób manewr Greka sprowadził się do bezradnego gestu ucieczki.Widzę się wcišż, jak stoję na górnym pokładzie bizantyńskiego żaglowca, na szeroko rozstawionych nogach, z mieczem wbitym w pokład między nimi, jakbym miał jeszcze trochę siły w spodniach, a moje żelazo mogło mi zjednać respekt. Tymczasem próbowałem tylko uzyskać możliwie stabilnš pozycję na moment oczekiwanego zderzenia.Tak stałem jeszcze niedawno na Sycylii przed pewnym młodym Anglikiem, który zmarł póniej na suchoty. Głupia miłostka doprowadziła nas do zabronionego pojedynku: poszło o Konstancję, jednš z dworek Blanki di Lancia, cesarskiej faworyty, jasnš blondynkę o prostym nosie i wolich oczach.Już od dłuższego czasu umizgałem się do niej, ponieważ cesarz Fryderyk zatrzymał mnie jako "drogiego gocia i kuzyna", natomiast młody Bruce z Belgrave, o podobnie prostym nosie, tylko rudowłosy, zakochał się w Konstancji po uszy.Natarł na mnie jak szaleniec. Nie wzišłem przeciwnika poważnie i starałem się zmęczyć swoimi ciosami. Moja opieszałoć doprowadziła go do wciekłoci i stało się.Było mu niezmiernie przykro, kazał mnie o tym powiadomić, gdy wkrótce po mnie został przewieziony do szpitala w Salerno. Nie chciałem go widzieć.Fryderyk przekazał mnie najlepszym lekarzom cesarstwa, wyłšcznie muzułmanom i Żydom, których zgromadził w tej universitate medicinae artis*. Zdołali mi tylko zachować możliwoć siusiania, uratowali także jšdra - nieprzydatne na nic. Ductus deferens* został przecięty, jak mi wyjaniono.- Spłodzilicie już, panie, dwoje dzieci - pocieszali mnie - nieszczęsny popęd za wkrótce ulegnie atrofii, zaniknie - tak wyrazili się o przyszłoci mego pozbawionego sensu fallicznego atrybutu...- O'sperone, maledetti!* - ryknšł Guiscard i wyrwał mnie z rozmylań. Zobaczyłem, jak biega w kółko na swej drewnianej nodze.- Sidi! Sidi!* - zawyli Maurowie, do których należała obsługa najstraszliwszej broni triery.Czterech zuchwałych kompanów wyskoczyło bez słowa z szeregów i pospieszyło na stanowiska. Taran był gronš tajemnicš tego sprawiajšcego wrażenie staromodnego wojennego statku, który hrabina odziedziczyła po mężu, admirale. I jakby statek wstydził się swego perfidnego urzšdzenia, taran nie był zamontowany do dzioba na stałe, lecz wisiał do połowy wpuszczony pod kil i był wydobywany tylko do zadania miertelnego ciosu. Wówczas jednak nic jeszcze o tym nie wiedziałem i dobrš chwilę potrwało, nim się zorientowałem, co się w tym momencie dzieje. Gdy czterej speronisti* stękajšc naparli na windę, genialna konstrukcja łańcuchowa, z zewnštrz do złudzenia podobna do windy kotwicznej, ruszyła przez wręgi i wycišgnęła przed dziób obity żelazem dębowy pień. Głęboko pod powierzchniš morza spiczasty koniec przesuwał się powoli, jak murena wyłaniajšca się ze swej jaskini. Miał głowę z bršzu na kształt fallusa, to zgrubienie było podobne do pška róży, ale potem, gdy taran w pełni ustawił się przeciwko pršdowi, trzy opatrzone kolcami zakrzywione haki odchyliły się do tyłu i odsłoniły ostry jak nóż, wyszlifowany trójgraniasty szpic. W końcu belka podniosła się pod wodš lekko w górę, żeby w wysklepionš burtę ofiary trafić pod odpowiednim kštem, podobnie jak nóż wbija się w brzuch od dołu.Nikt nie widział, jak taran się zbliża, także Guiscard musiał się zdać na swoje dowiadczenie. Taran parł pod falami do przodu, a ja ogarnięty złym przeczuciem patrzyłem, jak Maurowie z abordażowymi toporami w milczeniu czajš się za tarczš dziobu.Nie padła już żadna dalsza komenda, dziób triery uderzył w prawy bok statku, lekko wgniatajšc roztrzaskujšcy się reling Greka; uderzenie i łoskot pękajšcego drzewa zagłuszyły nieporównywalnie słabszy odgłos perforationis*, dokonujšcej się poniżej linii wodnej.Ostrze tarana wbiło się w burtę niezbyt głęboko, bo chroniły go zakrzywione haki, które jak kleszcze wczepiły się promienicie w drewno. W ten sposób żaden ruch statku nie mógł wyrwać tarana, który tkwił w burcie jak szpunt i teraz jeszcze zapobiegał wtargnięciu wody do wnętrza.Nikt z nas na pokładzie nie zauważył miertelnej rany.W momencie zderzenia z triery opuszczono ze szczękiem na pokład Greka dwa rozpostarte skrzydła, znajdujšce się po lewej i prawej stronie dziobu o kształcie smoczego łba. Były jak zwodzone mosty; po nich Maurowie rzucili się na zdobycz.Wzgardzili handlarzami, kulšcymi się na rufie, i załogš, która zgrupowała się pod masztem wokół kapitana, nie ważšc się już na żaden opór, a także nie zamierzajšc oddawać życia za majštek kupców; napastnikom chodziło tylko o skrzynie i wory, teraz wyszarpywano je z luków i szybko utworzonym żywym łańcuchem przekazywano na trierę.Wkroczenie wiolarzy uzbrojonych w zakończone kosami wiosła okazało się do tej pory zbędne, oni zresztš demonstrowali straszliwe działanie swej broni tylko przy abordażu. Ustawiano się wtedy równolegle do atakowanego statku, a oni jednym ciosem kos pozbawiali przedni szereg obrońców ršk, a często również głów, nim Maurowie przerzucili się na linach z masztu i rej i zatroszczyli się o resztę. Teraz ci wiolarze działali tylko jako groba, trzymajšca przeciwnika w szachu.Hrabina spoglšdała chciwie na łup, który Maurowie przywlekli na pokład triery. Były to bele drogocennego adamaszku, beczki z przyprawami, ambrš, mirrš i hennš do farbowania włosów, a także amfory pełne wonnych olejków - ich ciężki ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony