9290, Big Pack Books txt, 5001-10000

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jack LondonMistrz tajemnicyWe wsi wrzało. Kobiety gadały chórem przenikliwymi, piskliwymi głosami. Mężczyni chodzili posępni, z minami niepewnymi, i nawet psy, którym w jaki tajemniczy sposób udzielił się nastrój ludzi, włóczyły się lękliwie po wsi, gotowe uciec do lasu przy pierwszym wybuchu awantury. Powietrze przesycone było podejrzliwociš. Nikt nie ufał sšsiadowi i każdy czuł takšż nieufnoć wokół siebie. Nawet dzieci były poważne i przygnębione, a mały Di-Ya przyczyna tego wszystkiego który porzšdnie dostał w skórę najprzód od Hooniah, swej matki, a póniej od ojca Bawna, chlipał teraz żałonie i ukryty na piaszczystym brzegu pod wielkim przewróconym kanoe pesymistycznym okiem wyzierał na wiat.A na domiar złego szaman Scundoo popadł w niełaskę i nie można było skorzystać z jego słynnej czarodziejskiej sztuki, by odkryć złoczyńcę. Bo i rzeczywicie: miesišc temu obiecał pomylny południowy wiatr, więc plemię postanowiło wybrać się na potlatch do Tonkinu, gdzie Taku Jim miał wydać wszystkie swoje dwudziestoletnie oszczędnoci. I patrzcie. Kiedy nadszedł ten dzień, zerwał się fatalny północny wiatr i z trzech pierwszych kanoe, które odważyły się wypłynšć na wzburzone morze, jedno poszło na dno, pozostałe za rozbiły się na skałach tak, że nawet utonęło jedno dziecko. Przez pomyłkę pocišgnšłem za sznurek przy złym worku tłumaczył się szaman. Ale ludzie nie chcieli o niczym słyszeć: przestali mu znosić pod próg ofiary z mięsa, ryb i futer. Siedział więc teraz nadęty w swej chacie, jak myleli poszczšc w gorzkiej pokucie, a w rzeczywistoci raczšc się szczodrze ze swych obfitych, tajemnych zapasów i rozmylajšc nad przewrotnociš tłumu.Zginęły gdzie koce Hooniah. Dobre, cudowne ciepłe i grube koce, z których była tym bardziej dumna, że dostały jej się za bezcen. Ty-Kwan z pobliskiej wsi zgłupiał chyba, że rozstał się z nimi tak łatwo. Hooniah nie wiedziała, że należały do zamordowanego Anglika; po jego zaginięciu amerykański kuter doć długo kršżył przy brzegu, a jego motorówki sapały i warkotały po ukrytych zatoczkach. I nie nie mšciło jej zadowolenia, bo nie wiedziała, że Ty-Kwan na gwałt wyzbył się koców, by uwolnić swe plemię od odpowiedzialnoci przed sšdem za tę zbrodnię. A że inne kobiety pękały z zazdroci, jej duma przeszła wszystkie granice, rozrosła się, objęła całš wie i wybrzeże Alaski od Dutch Harbor do St. Mary. Wspaniała gruboć tych koców i to, że były tak cudownie ciepłe zdobyły totemowi Hooniah słuszny szacunek, a jej imię było na ustach mężczyzn na wszystkich morskich łowiskach i podczas uczt. Okolicznoci, w jakich zginęły, były nadzwyczaj tajemnicze.Tylko je rozłożyłam na słońcu pod bocznš cianš domu... po raz tysišczny skarżyła się Hooniah swym siostrom z plemienia Thlinget. Tylko je rozłożyłam i odwróciłam się na chwilę, bo Di-Ya, ten rabu surowego ciasta i pożeracz mški, wsadził głowę do żelaznego garnka, przewrócił go i ugrzšzł w nim. Nogi mu się bełtały w powietrzu jak gałęzie drzewa na wietrze. Ledwie go stamtšd wycišgnęłam i dwa razy pacnęłam głowš o drzwi, by mu we łbie rozjanić i, wyobracie sobie, koce znikły.Koce znikły przerażonym szeptem powtórzyły kobiety. Straszna strata powiedziała jedna. A druga: Takich koców jeszcze nie było. Trzecia dodała: Bardzo cię żałujemy, Hooniah. Ale w duszy każda z nich cieszyła się, że te wstrętne koce, ta sól w oku wszystkich, nareszcie przepadły.Tylko je rozłożyłam na słońcu... zaczęła Hooniah po raz tysišczny pierwszy.Tak, tak głono odezwał się znudzony Bawn. Nikt obcy nie zaglšdał jednak do wsi. Jasne więc, że kto z naszych ukradł koce.O Bawn, czyż to możliwe? chórem odezwały się oburzone kobiety. Któż by to zrobił!A więc chyba czary cišgnšł Bawn doć flegmatycznie, choć ukradkiem chytrym spojrzeniem przesunšł po twarzach kobiet. Czary! Na dwięk tego strasznego słowa przycichły i z lękiem spojrzały po sobie.Tak potwierdziła Hooniah i jej ukryta złoliwoć wyszła na jaw w chwilowym podnieceniu. Zawiadomiono już Klok-No-Tona i posłano po niego łód z silnymi wiolarzami. Na pewno przybędzie z wieczornym przypływem.Małe grupki rozproszyły się natychmiast i strach padł na całš wie. Ze wszystkich nieszczęć czary były najokropniejsze. Tylko szamani potrafiš radzić sobie z rzeczami nieuchwytnymi i tajemniczymi i nikt mężczyzna, kobieta czy dziecko aż do chwili próby nie może wiedzieć, czy szatan nie opanował jego duszy. A ze wszystkich szamanów najgroniejszy był Klok-No-Ton, który mieszkał w sšsiedniej wsi. Żaden nie odkrył tylu złych duchów co on, żaden nie poddawał ofiar straszniejszym torturom. Raz odnalazł nawet diabła ukrytego w trzymiesięcznym dziecku. Najbardziej upartego diabła ze wszystkich, którego zdołano wypędzić dopiero wtedy, gdy dziecko przez tydzień leżało na tarninie i na głogu. Ciałko wrzucono potem do morza, ale fale cišgle wyrzucały je na brzeg, niby jakš klštwę cišżšcš na wsi. I nie zniknęło dopóty, dopóki w czasie odpływu nie przywišzano do pala dwóch silnych ludzi i morze ich nie zatopiło.Po tego włanie Klok-No-Tona posłała teraz Hooniah. Szkoda, że Scundoo, ich własny szaman, był w niełasce. On miał łagodniejsze sposoby i znany był z tego, że wypędził dwóch diabłów z mężczyzny, który póniej spłodził siedmioro zdrowych dzieci. Ale Klok-No-Ton! Na myl o nim serce w nich zamierało od złych przeczuć i każdemu zdawało się, że inni patrzš nań podejrzliwie; każdemu i wszystkim prócz Sime'a. Sime za był niedowiarkiem, który z pewnociš le skończy, a tej pewnoci nie zdołały zachwiać nawet jego powodzenia.Cha, cha, cha miał się Sime. Złe duchy i Klok-No-Ton, który jest najgorszym złym duchem w całym kraju Thlingetów.Ty głupcze. On już jedzie ze swoimi czarami i zaklęciami. Sied więc cicho, bo cišgniesz na siebie nieszczęcie i dni twoje będš policzone.Tak powiedział mu La-lah, przezywany Oszustem, a Sime rozemiał się pogardliwie.Nazywam się Sime i nie znam strachu, nie boję się ciemnoci. Jestem mocnym człowiekiem, takim, jakim był mój ojciec, i mylę jasno. Ani ty, ani ja nie widzielimy na własne oczy tajemniczych złych duchów...Ale Scundoo widział odparł La-lah. I Klok-No-Ton też. Wiemy z pewnociš.Skšd wiesz, synu głupca? zagrzmiał Sime i ciemna fala krwi zalała mu gruby, byczy kark.Z tego, co mówili.Sime warknšł:Szaman jest tylko człowiekiem. Czy jego słowa nie mogš być kłamliwe, jak twoje i moje? Tfu. Tfu. I jeszcze raz tfu. Masz dla twoich szamanów i ich diabłów, i masz, i masz.I rozdajšc prztyczki w powietrzu na prawo i lewo, przeszedł przez tłum gapiów, z lękiem i gorliwym popiechem rozstępujšcych się przed nim.Dobry rybak i zręczny myliwy, ale zły człowiek powiedział kto.Ale mu się szczęci zauważył kto inny.Więc bšd także zły i niech ci się szczęci rzucił Sime przez ramię. Gdyby wszyscy byli li, nie trzeba by szamanów. Tfu, wy dzieciaki bojšce się ciemnoci.I gdy z wieczornym przypływem przybył Klok-No-Ton, Sime miał się dalej wyzywajšco i nawet nie powstrzymał się od złoliwego żartu, kiedy szaman potknšł się na piasku wysiadajšc z łodzi. Klok-No-Ton spojrzał na niego ponuro i bez słowa powitania, dumnie przeszedł przez tłum ku domowi Scundoo.Nikt nie mógł wiedzieć, jaki był przebieg spotkania Klok-No-Tona ze Scundoo, bo gdy obaj władcy tajemnicy rozmawiali ze sobš, wszyscy z szacunkiem skupili się w oddali i szeptem zamieniali uwagi.Witaj, o Scundoo! zagrzmiał Klok-No-Ton, najwyraniej niepewny przyjęcia.Klok-No-Ton był olbrzymem i swš potężnš budowš górował nad małym Scundoo, którego cienki głosik leciał ku niemu jak oddalone, słabe cykanie wierszcza.Witaj, Klok-No-Ton odparł Scundoo. Piękny dzień nastał z twoim przybyciem.Ale podobno... Klok-No-Ton zawahał się i umilkł.Tak, tak przerwał mu niecierpliwie Scundoo. Nastały dla mnie złe czasy, bo inaczej, czy byłbym ci wdzięczny, że wchodzisz w moje prawa?Martwi mnie to, mój przyjacielu...Ach nie! Bardzo się cieszę.Dam ci połowę tego, co sam dostanę.O nie, mój drogi mruknšł Scundoo protestujšc ruchem ręki. To ja jestem twoim niewolnikiem i odtšd będę tylko mylał, jak ci się najlepiej przysłużyć.Jak i ja...Jak i ty mi się teraz przysługujesz.A więc dobrze. Czy to jaka trudna sprawa z tymi kocami Hooniah?Macajšc grunt tym pytaniem, słynny szaman zrobił błšd, a Scundoo umiechnšł się nieznacznie i blado, bo umiał czytać w mylach i mało cenił sobie ludzi.Zawsze stosowałe mocne rodki powiedział i na pewno bardzo prędko odkryjesz złodzieja.Tak, zaraz go odkryję, jak tylko na niego spojrzę. Klok-No-Ton znów się zawahał. Czy był tu kto obcy? zapytał. Scundoo przeczšco potrzšsnšł głowš.Spójrz rzekł czy to nie wspaniałe?Pokazał mu worek na nogi z fokowych i morsowych skór, a Klok-No-Ton obejrzał go z tajonš zawiciš.Tanio go kupiłem.Klok-No-Ton skinšł głowš słuchajšc uważnie.Mam go od La-laha. To niezwykły człowiek i nieraz mylałem...Tak? niecierpliwie wyrwał się Klok-No-Ton.Nieraz mylałem powtórzył Scundoo cichszym głosem. I po chwili milczenia dodał: Piękny dzień nastał, a ty bšd bezwzględny.Twarz Klok-No-Tona rozpogodziła się.Jeste wielkim człowiekiem, Scundoo, szamanem między szamanami. Idę już. Nigdy ci tego nie zapomnę. Powiedziałe, że ten La-lah to niezwykły człowiek.Przez twarz Scundoo przeleciał jeszcze bledszy, prawie niewidoczny umiech. Zamknšł drzwi zaraz za gociem i zaryglował je na dwa spusty.Kiedy Klok-No-Ton zjawił się na wybrzeżu, Sime włanie naprawiał swoje kanoe i oderwał się od pracy tylko po to, by ostentacyjnie nabić strzelbę i położyć jš przy sobie.Szaman spostrzegł to i krzyknšł:Niech wszyscy się tu zejdš! Tak mówi Klok-No-Ton, poszukiwacz i zaklinacz diabłów!Poczš... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony