88-20 - Pażdziernikowa bitwa, Tygrysy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andrzej Zbyszewski
PAŹDZIERNIKOWA BITWA 1939
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1988
Okładkę projektował: Grzegorz Niewczas
Redaktor: Elżbieta Skrzyńska
Redaktor techniczny: Renata Wojciechowska
Korektor: Grażyna Ćwietkow
POWRÓT GENERAŁA
Jednostajny; przytłumiony odgłos pracy silnika samolotu
Ił-14
nie przeszkadzałby na pewno głośnym
rozmowom. Toczą się takie zawsze, gdy po krótkim chociażby pobycie za granicą grupa znanych sobie osób
powraca do kraju. Tym razem jednak w niewielkim przedziale-salonce padały tylko od czasu do czasu
wypowiadane szeptem pojedyncze słowa lub urywki zdań.
Opanowaniem i powagą staraliśmy się okazać szacunek Temu, który powracał do Ojczyzny po długiej z
Nią rozłące. Kuprorową urnę z Jego prochami, ustawioną w centrum kabiny, na podwyższeniu, pokrywała
biało-czerwona flaga.
Był wieczór 30 września.
Przed trzydziestu dokładnie laty oddziały Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” szykowały się do
przeprawy przez Tyśmienicę. Dowodził nimi celujący absolwent wielu szkół i akademii wojskowych,
generał brygady Franciszek Kleeberg, którego imię chlubnie miało się zapisać w dziejach Wojny Obronnej
1939 r.
Ojciec jego Emil; powstaniec z 1863 r., nigdy nie zrezygnował z myśli o walce o niepodległość
Ojczyzny. Sam wybrał profesję wojskową i obu swych synów, Franciszka oraz Juliusza, do tego zawodu
przygotowywał. — „Będziecie jeszcze Polsce potrzebni jako żołnierze” — mówił im i każdego z nich
kierował do niższych i średnich szkół wojskowych, a potem do wyższych uczelni kształcących kandydatów
na oficerów. Uważał takie postępowanie za bardziej racjonalne i efektywne niż usiłowanie wyuczenia się
rzemiosła wojskowego w rozmaitych organizacjach paramilitarnych, tworzonych w austriackim zaborze.
Słuszność tego stanowiska potwierdził tok wydarzeń historycznych, w tym także dzieje wojny narodu
polskiego z najazdem hitlerowskim i udział w niej Franciszka Kleeberga.
Nie cieszył się on szczególnymi względami w kierownictwie ówczesnego Wojska Polskiego. Niewiele
miał okazji wykazania swych zalet wielkiego dowódcy. Ale w owych tragicznych dniach jesieni 1939 r., na
ponurym tle nieudolności, tchórzostwa i podłości niektórych innych, otoczonych przedtem fałszywym
nimbem bohaterstwa, zabłysnęły tym wspanialej zalety Jego charakteru: hart ducha, siła woli,
niepoddawanie się przeciwnościom, wiara w słuszność sprawy, której bronił.
Kleeberg z żelazną konsekwencją organizował i bez względu na przeszkody prowadził do walki swoją
Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie”.
Niecodzienna była to grupa, niecodzienne wojska, z których się składała, i niecodzienny początek
największej przez nią stoczonej bitwy — bitwy pod Kockiem. Rozpoczął ją bowiem w dniu 1 października
1939 r. ...mistrz wędliniarski Władysław Mierzejewski pochodzący z Dzbenina koło Ostrołęki.
PRELUDIUM
Zanim opowiemy, jak to się stało, oddajmy głos stronie przeciwnej.
W dzienniku „Neue Magdeburger Zeitung”, w numerze 297 z 29 października 1939 r., można w
reportażu pióra Wilhelma Jungermanna przeczytać m.in.: „...niemiecki generał * wysyła dnia 1 października
oficera Sztabu Generalnego wraz z tłumaczem. Oficerowi temu towarzyszy pancerny oddział zwiadowczy. O
godzinie 11.00 przed południem dywizja odbiera ostatni odeń meldunek: »Kock wolny od nieprzyjaciela«.
Potem radio milknie. Czekamy od południa do wieczora. Nikt nie powraca. Również i radiowóz nie odzywa
się...” **
I nie odezwał się już nigdy — dodajmy od siebie.
Poprzedniego dnia pułkownik Kazimierz Plisowski, dowódca Brygady Kawalerii „Plis”, podczas
wieczornej odprawy wydał dowódcy 2 pułku ułanów, majorowi Antoniemu Platonotfowi, taki ustny rozkaz:
— Zadaniem naszej brygady, jak pan słyszał przed chwilą, jest ubezpieczenie od zachodu i południa
oddziałów pięćdziesiątej dywizji piechoty przeprawiających się przez Tyśmienicę, a potem przekraczających
szosę prowadzącą z Kocka do Radzynia. Niech pan swoim pułkiem stanie mocno okrakiem na tej szosie. O
północ proszę się nie troszczyć. Natomiast trzeba dobrze pilnować się z lewej. Ugrupowanie pułku podczas
marszu, a zatem i w terenie, to pana sprawa. Ma pan pytania?
— Melduję posłusznie, że rozkaz rozumiem. Mam jedno tylko pytanie: nie dysponuję...
* Gen. por. Paul Otto, dowódca niemieckiej 13 DZmot (przyp.
A.Z.
).
** Tłum. wg T. J. Grzeszkiewicza,
Z lamusa wspomnień
, rkp. BUW, nr akc. 3114, s. 1.
— Niech pan nie pyta. Domyślam się, o co chodzi. Tak, major Korpalski wzmocni pana bronią
przeciwpancerną. Po przejściu naszych oddziałów przez szosę on pomaszeruje do Kocka, a pan w kierunku
Adamowa przez Serokomlę. Na tej osi otrzyma pan dalsze rozkazy.
Kwadrans później major Platonoff usłyszał od majora Korpalskiego, dowódcy dywizjonu z 5 pułku
ułanów Zasławskich:
— Jestem w stanie pomóc ci tylko jednym działonem ppanc. Ale jakim! Jego celowniczy, wtedy starszy
ułan, już drugiego września między Dylewem a Kadzidłem ustrzelił niemiecki czołg. Awansowałem go z
miejsca na kaprala, choć po prawdzie nie wiem, czy miałem do tego prawo. I wyobraź sobie, że ten spryciarz
już po dziesięciu minutach paradował z dwiema belkami! Diabli wiedzą, jak on to zrobił!
Jeszcze przed świtem 1 października pierwszy rzut brygady „Plis” przeprawił się przez rzekę, po czym
major Platonoff wystawił placówkę na połudmowym skraju niewielkiego lasu, przez który przechodzi szosa
z Kocka do Radzynia i w którego centrum znajduje się niewielkie jeziorko zwane „staw Tyśmianka”, a dalej
na północ leży folwark Annówka. W składzie tej placówki obok ułanów Grochowskich znaleźli się
Zasławscy z armatką ppanc. Boforsa 37 mm.
Przed południem wpłynął do sztabu SGO „Polesie” meldunek generała Podhorskiego, dowódcy dywizji
kawalerii „Zaza”, o starciu wspomnianej placówki z nieprzyjacielskim patrolem pancernym, jadącym z
Kocka na północny wschód. W kilkanaście minut później na miejscu potyczki zjawia się major
dyplomowany Tadeusz Grzeszkiewicz — szef wydziału operacyjnego SGO. W lesie, na poboczach szosy,
płoną jeszcze trzy niemieckie samochody pancerne. Plutonowy, dowódca działonu artylerii
przeciwpancernej, relacjonuje majorowi przebieg wydarzeń:
„Było już jasno, po świcie. Nad polami stały jeszcze mgły. Zimno i wilgotno. Czujki i obserwator na
drzewie nie spały. My, w płaszczach, drzemaliśmy pod drzewami i krzakami. Nagle krzyknął obserwator:
— Od miasteczka coś jedzie,.jakieś wozy!
Porucznik * i ja zerwaliśmy się — i za lornetki. Tak, coś jechało, ale nie było kurzu, czasem coś
błysnęło.
— To chyba czołgi albo samochody pancerne — mówimy z porucznikiem.
Kapral przy działku ppanc już zdjął z lufy kaptur i też patrzył przez lornetkę. Podjechali już na jakieś
1800—1500 metrów od nas. Widać było nie czołgi, ale samochody pancerne. Trzy ich szło, jeden za drugim.
Chyba co sto metrów. Porucznik pyta:
— Kapralu, widzicie?
— Tak, idą pancerki, jadą prosto na nas.
Są już 800, potem chyba 600 metrów. Porucznik się denerwuje:
— Kapralu, strzelajcie!
A on odpowiada:
— Nie mogę, jeszcze daleko, ten trzeci mi ucieknie.
Pierwszy jest już ze dwieście metrów od nas. Widać doskonale czarny krzyż. Kapral strzela w sam
środek pierwszego. Potem strzela drugi i trzeci raz — w tego ostatniego: też dostał. Ten ze środka miał
wielkokalibrowy ckm i zaraz otworzył ogień; sypią się liście i gałęzie dookoła nas i przy działku, a wóz
niemiecki rusza w tył i zaczyna uciekać w pole. Ale kapral strzela do niego. Jeden strzał, drugi. Dostał.
Ogień buchnął z pancerki. Porucznik kazał mi z ułanami iść do wozów... Zanim doszliśmy, było już po
wszystkim — tylko wozy się dopalały... Zabrałem teczkę, którą oficer niemiecki miał przywiązaną do ręki.
Były w niej papiery. Posłał je pan porucznik do dowódcy. A pistolety i »maszynki« zabraliśmy do nas” **.
— Tak właśnie pierwszego października rozpoczęła się bitwa pod Kockiem — dodaje ówczesny major,
a po latach pułkownik Grzeszkiewicz.
Sukces ma, jak wiadomo, wielu ojców. Toteż w rozmaitych relacjach, a zatem i opracowaniach,
podawane są różne wersje i tego wydarzenia. Najczęściej, w zależności od swego ówczesnego przydziału,
jedni podają, że nieprzyjacielskie wozy pancerne zostały zniszczone przez placówkę z 2 puł, inni — że
uczynili to ułani Zasławscy. Jak widać i jedni, i drudzy mają rację, ale tylko częściowo.
Ówczesny porucznik Tadeusz Rószkiewicz, adiutant pułkownika Plisowskiego, nosił wprawdzie na
kołnierzu swej kurtki mundurowej biało-granatowe proporczyki 2 puł, nie przypisuje jednak zasługi
wyłącznie żołnierzom jednostki, z której pochodził. W swej relacji podaje m.in.: „1 października forsowanie
Tyśmienicy i zajęcie przyczółka. Pułk (2 puł —
A. Z.
) ma osiągnąć szosę Kock — Łuków. Na tej szosie
* Por. Aleksander Chajęcki z 2 puł (przyp.
A. Z.
).
** Grzeszkiewicz,
op. cit.
, s. 243—244.
przez pułk
wspólnie
z 5 puł zostaje zniszczony patrol pancerny npla” *.
A co mówią główny bohater tej potyczki i jej świadkowie, nie zainteresowani w przypisywaniu
komukolwiek zasługi?
Jednym z tych ostatnich, prócz wspomnianego juz Tadeusza Rószkiewicza, był porucznik Jerzy
Korwin-Kijuć — oficer ogniowy 1 baterii 4 dyonu artylerii konnej. Wspomina on:
„W dniu 1 października dowiaduję się, że [nasza] kolumna przekracza pułkami szosę łączącą Kock z
Radzyniem. W odległości około 100 metrów od szosy bateria została zatrzymana na północnym skraju lasu
dochodzącego do samej szosy. Pieszo udałem się w kierunku skrzyżowania z drogą polną, gdy nagle
usłyszałem motory, a w kilka chwil potem szczęknięcie działka ppanc. powtórzone pięciokrotnie... Gdy
wyszedłem na szosę, ujrzałem taki obraz: na prawym skraju drogi działko ppanc. 5 puł ubezpieczające
przekraczanie szosy, ustawione w kierunku Kocka. Przed działkiem w odległości 20—25 m samochód
pancerny trafiony dwoma pociskami. Pięćdziesiąt metrów za nim — drugi, unieruchomiony jednym
pociskiem. Dalej — w odległości stu metrów — trzeci, również trafiony, a ok. 350 metrów dalej — czwarty,
stojący przednimi kołami w rowie, prawym bokiem do nas... Z rozmowy z dowódcą plutonu działek 5 puł
dowiedziałem się o wspaniałej postawie celowniczego, który wykazał nadzwyczajne opanowanie i
wytrzymałość psychiczną **”.
Ów „celowniczy o wspaniałej postawie” wspomina, że o rajdach nieprzyjacielskich pancerek
dowiedzieli się ułani od „miejscowego leśniczego”, i dodaje: „...na rozkaz majora Korpalskiego zajęliśmy
stanowisko ogniowe działkiem ppanc. i po krótkim czasie nadeszły te oczekiwane przez nas niemieckie
pancerki, które rozbiłem wszystkie trzy, oraz został zabity dowódca tych samochodów w stopniu kapitana i
kilku Niemców z obsługi. I następnie za ten wyczyn major Korpalski z miejsca mianował mnie wobec
kolegów do stopnia plutonowego... ***”
A więc dwa awanse w okresie niespełna miesiąca! Dodajmy, że nie były one ostatnie. Swe
nadzwyczajne opanowanie i wytrzymałość psychiczną, a także, jak wynika z przytoczonej relacji
działonowego, zamiłowanie do solidnej roboty miał „Stoklas” — Mierzejewski okazję wykazać w ruchu
oporu. Być może, iż dzięki tym jego walorom tak dobrą opinią cieszyła się (i cieszy!) wśród swych
bywalców restauracja hotelu MDM, w której jako kucharz pracował ów mistrz wędliniarski, ułan i partyzant.
Walka z nieprzyjacielskim patrolem pancernym nie była w dniu 1 października ostatnim starciem
oddziałów SGO „Polesie” z najeźdźcą. Dywizjon 5 puł po opisanej potyczce ruszył, zgodnie z uprzednio
otrzymanym rozkazem, w kierunku Kocka i uchwycił to miasto, ale nie całe, gdyż w zachodniej jego części
napotkał silny opór nieprzyjaciela. Dopiero wieczorem zostało ono ostatecznie opanowane wspólnymi siłami
ułanów oraz piechurów z batalionu „Wilk” i „Olek”, skierowanych tu przez dowódcę dywizji kawalerii
„Zaza”. Niemcy wycofali się na odległość kilku kilometrów w kierunku zachodnim wzdłuż szosy idącej z
Kocka przez Przytoczno do Dęblina.
Wieczorem więc sytuacja wyglądała mniej więcej tak:
Na lewym, południowym skrzydle SGO „Polesie” nieprzyjaciel niewielkimi siłami dozorował Wieprz,
płynący tu w kierunku północno-zachodnim. Poprzedniego dnia szwadron z 2 puł odparł niemieckie
rozpoznanie, które usiłowało przedostać się na prawy brzeg rzeki pod Leszkowicami. W rejonie Dęblina
zgrupowana była niemiecka 13 dywizja zmotoryzowana, której elementy rozpoznawcze, wyparte właśnie z
Kocka, zatrzymały się w odległości 2—5 km na zachód od tego miasta. Z leżącego odeń o 20 km na
północny wschód Radzynia jeden ze szwadronów 5 puł z Podlaskiej BK przepędził kilka samochodów
pancernych nieprzyjaciela i zdobył jeden ciągnik, a jego załogę wziął do niewoli. Kierunek północno-
-zachodni, wyprowadzający na Żelechów i Garwolin (a więc i na Warszawę!), wydawał się wolny od
nieprzyjaciela.
Ale dlaczego i skąd oddziały polskie znalazły się nad Wieprzem w dwa dni po upadku Warszawy?
Wyjaśnia to w skrócie następujący fragment ostatniego, wydanego 5 października rozkazu generała
Kleeberga: „Żołnierze! Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z oddziałów, które oparły się demoralizacji,
zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem iść najpierw na południe, gdy to stało się
niemożliwe — nieść pomoc Warszawie. Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliście nadziei i
walczyliście dalej. Wykazaliście hart i odwagę w masie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do
końca”.
Już z powyższych chociażby słów wynika, że i sama SGO „Polesie”, i wiele jej oddziałów musiały być
* Zbiory Zbowidowskiego Środowiska Kleeberczyków, rel. nr 511 (podkr.
A. Z.
).
**
Tamże
, rel. nr 313.
***
Tamże
, rel. nr 201.
formacjami improwizowanymi. I rzeczywiście: ani w ówczesnym pokojowym schemacie organizacyjnym
Wojska Polskiego, ani w jego planach mobilizacyjnych nie figurowała dywizja kawalerii, bataliony „Wilk”,
„Olek” czy też pułki piechoty o numerach od 178 do 184 (o których jeszcze napiszemy).
Geneza wymienionych oddziałów i związku taktycznego sięga końcowych dni pierwszej dekady
września, kiedy to ówczesny Wódz Naczelny WP powziął spóźnioną już poważnie decyzję o tzw.
koncentracji sił własnych na południu. Generał Franciszek Kleeberg, dowódca Okręgu Korpusu nr IX,
otrzymał wtedy rozkaz stworzenia zapory celem „zabezpieczenia wojsk polskich przed głębokim
obejściem”. Tego zadania nie można było powierzyć żadnym jednostkom liniowym istniejącym w czasie
pokoju lub też powstałym podczas mobilizacji. Takich na terenie OK IX już wtedy prawie zupełnie nie było.
Znajdowały się tam tylko ośrodki zapasowe niektórych związków taktycznych, formowane tu zgodnie z
planem mob lub wycofane z zachodu. Istniały też mniejsze i większe zwarte oddziały czy nie zorganizowane
grupy — oderwane od macierzystych jednostek, wycofujące się czasem w szyku, czasem bezładnie. Można
było również spotkać wielu szukających okazji wzięcia udziału w obronie ojczyzny: przedpoborowych i
rezerwistów nie powołanych pod broń lub nie mogących dotrzeć do jednostki mobilizującej, żołnierzy z
oddziałów „rozbitych” lub samowolnie przez dowódców „rozwiązanych” oraz ewakuowanych instytucji i
zakładów wojskowych, piechurów bez karabinów i bagnetów, artylerzystów bez dział i map, ułanów bez
koni i szabel, pancerniaków bez czołgów, lotników bez samolotów, marynarzy, strażaków, harcerzy, elewów
z Przysposobienia Wojskowego i junaków z Hufców Pracy. Wszyscy oni pochodzili z najrozmaitszych
formacji i ze wszystkich okolic kraju: z Podlasia i Pomorza, z Kielc i Katowic, z Warszawy i z Przemyśla,
spod Kutna i z Niziny Mazowieckiej. W rowach przydrożnych, w zaroślach, zagajnikach i lasach walało się
wiele porzuconej broni, masek pgaz, hełmów, lornetek i innego dobra wojskowego.
Z tej masy ludzi, koni i sprzętu, częściowo tylko uporządkowanej, częściowo bezładnej, powstawały
dzięki energii i pomysłowości dowódcy i sztabu okręgu oraz wielu innych oficerów, podoficerów i
szeregowców oddziały zwarte, w miarę uzbrojone, nieźle dowodzone. Nadawano im lub też same
przybierały nazwy i numery nigdy dotychczas nie używane i nigdzie nie figurujące. W ośrodkach
zapasowych formowano pododdziały marszowe. Wcielano do nich nie tylko rezerwistów posiadających
przydziały mobilizacyjne, ale także zgłaszających się ochotniczo oraz oderwańców, jednak tylko takich,
którzy naprawdę chcieli się bić nadal. Organizowano patrole sanitarne z harcerek i „pewukaczek”
(uczestniczek Przysposobienia Wojskowego Kobiet). Przyjmowano do szeregów chłopców w mundurkach
licealnych.
„Chłopcy ci — pisał o nich pułkownik Epler — byli radością naszego wojska. Bili się tak, jak tylko
młodzi chłopcy bić się potrafią”.
„Owszem — stwierdza Tadeusz Brozi, jeden z owych chłopców, przeczytawszy po latach te słowa —
biliśmy się dobrze, nie gorzej od innych żołnierzy, ale i nie lepiej” *. Jak widać, odwaga szła w tym
wypadku w parze ze skromnością.
Do 14 września na obszarze OK IX powstano kilka związków taktycznych. Najliczniejszym z nich była
improwizowana dywizja piechoty „Kobryń”, sformowana w Ośrodku Zapasowym 30 Dywizji Piechoty,
składająca się z trzech dwubatalionowych pułków (182, 183, 184) **, jednego samodzielnego batalionu
(samodzielny batalion 179 pp) zorganizowanego w Słonimiu oraz kilku baterii artyleryjskich i pododdziałów
pozapułkowych. Poza tym utworzono zgrupowania „Jasiołda”, „Drohiczyn” i „Brześć”, mające w swym
składzie przede wszystkim żołnierzy z Ośrodków Zapasowych 9 i 20 DP oraz pododdziały forteczne. Dużym
niedostatkiem tych wszystkich związków było bardzo słabe wyposażenie w niektóre techniczne środki,
zwłaszcza w artylerię, broń przeciwpancerną i maszynową, a także w materiały sanitarne i żywnościowe.
Wiele jednak owych oddziałów miało za sobą ciężkie boje, obfitujące i w porażki, i w sukcesy. W walkach
tych nie tylko chłopcy z PW, ale i rezerwiści oraz poborowi pokazywali, jak Polak bić się potrafi.
Mimo tych niewątpliwych powodzeń ogólna sytuacja militarna Polski, po bankructwie koncepcji
Naczelnego Wodza utrzymania środkowej Wisły i Sanu oraz po podejściu wojsk niemieckich pod Lwów,
powodowała, iż obrona Polesia na dotychczasowych rubieżach stała się niecelowa i niemożliwa.
Wobec tego generał Kleeberg postanowił przede wszystkim skoncentrować swoje wojska bardziej na
południe i wydał im odpowiednie rozkazy, które okazały się zgodne z zawartym w radiogramie poleceniem
generała Rómmla, by oddziały obrony Polesia zaczęły wycofywać się na Węgry lub do Rumunii.
Realizowanie tego rozkazu trwało do wieczora 21 września, kiedy to generał Kleeberg, przeprowadziwszy
podczas odprawy analizę położenia i terenu, doszedł do wniosku, że dalsze przebijanie się w
*
Tamże
, rel. nr 145.
** Numery o 100 większe niż numery pułków 30 DP.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony