9,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

9.PORT ANGELES

Na dworze było jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotarłem do Port

Angeles; słońce znajdowało się cały czas wysoko na niebie. I mimo tego, że

szyby w moim samochodzie były przyciemniane, nie miałem powodu, aby

podjąć niepotrzebne ryzyko. Więcej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem

powiedzieć.

Byłem pewien, że dam radę usłyszeć myśli Jessiki nawet z pewnej

odległości – były one głośniejsze niż Angeli, więc kiedy znajdę już te pierwsze,

będę w stanie usłyszeć drugie. Wtedy, kiedy już się ściemni, będę mógł

podjechać bliżej. Ale jak na razie zjechałem z głównej drogi na jakąś zarośniętą

tuż za miastem, która wydawała się rzadko używana.

Znałem główny kierunek, w którym powinienem szukać – tak naprawdę w

Port Angeles było tylko jedno miejsce, gdzie można kupić sukienki. No i nie

trwało to długo, kiedy znalazłem Jessikę, okręcającą się akurat przed lustrem.

Ujrzałem także Bellę w jej drugorzędnych myślach, oceniającą długą czarną

sukienkę, którą Jessica miała na sobie.

Bella cały czas wygląda nieswojo. Ha ha. Angela miała rację – Tyler nie

marnował ani chwili czasu. Chociaż nie mogę uwierzyć, że jest tym aż tak

zdenerwowana. A co jeśli Mike nie będzie się dobrze bawił i nie zaprosi mnie

nigdzie później? Co, jeśli zaprosi Bellę na bal absolwentów? A czy ona

zaprosiłaby Mike’a, gdy ja bym nic nie powiedziała? Czy on myśli, że ona jest

ładniejsza ode mnie? Czy ona myśli, że jest ładniejsza ode mnie?

- Myślę, że ta turkusowa jest lepsza. Podkreśla kolor twoich oczu.

Jessica uśmiechnęła się fałszywie do Belli, obserwując ją podejrzliwie.

Czy ona na pewno tak myśli? A może po prostu chce, żebym wyglądała w

sobotę jak idiotka?

Zmęczyło mnie słuchanie myśli Jessiki. Poszukałem więc w pobliżu

Angeli – ach, ale Angela akurat zmieniała sukienkę, więc szybko uciekłem z jej

głowy, aby zapewnić jej prywatność.

Cóż, w centrum handlowym nie było zbyt wiele możliwości dla Belli, aby

zrobiła sobie krzywdę. Pozwolę im dokończyć zakupy a potem niby

przypadkiem wpadnę na nie. Już wkrótce miało zrobić się ciemno – z zachodu

zaczęły napływać chmury. Uchwyciłem co prawda tylko ich zarysy pomiędzy

wysokimi drzewami, ale byłem przekonany, że nieuchronnie przyspieszą

zapadnięcie zmroku. Dlatego też ucieszyłem się na ich widok, pragnąc ich cienia

bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już jutro będę siedział obok Belli w szkole,

skupiał całą jej uwagę podczas lunchu. Będę mógł zadać jej te wszystkie

pytania…

A więc była wściekła na zarozumialstwo Tylera. Widziałem to w jego

myślach – że mówił dosłownie o balu absolwentów, że stawiał jej żądania.

Przypomniałem sobie jej wyraz twarzy z tamtego popołudnia – odrazę,

niedowierzanie – i roześmiałem się. Byłem ciekaw, co mu na to odpowie. Nie

chciałbym przegapić jej reakcji.

Czas mijał wyjątkowo wolno, kiedy czekałem na zapadnięcie zmroku.

Sporadycznie sprawdzałem myśli Jessiki; była najłatwiejsza do znalezienia, ale

naprawdę nie lubiłem przebywać w jej myślach zbyt długo. Zobaczyłem miejsce,

gdzie planują iść coś zjeść. Do czasu kolacji będzie wystarczająco ciemno… może

mógłbym przypadkiem wybrać tą samą restaurację. Dotknąłem telefonu w

swojej kieszeni, rozważając zaproszenie Alice. Na pewno byłaby zachwycona,

przecież też chciała porozmawiać z Bellą. Ale nie byłem pewien, czy byłem już

gotowy wprowadzić bardziej Bellę w mój świat. Czy jeden wampir to

niewystarczający problem?

Rutynowo sprawdziłem Jessikę. Myślała o swojej biżuterii, pytając Angelę

o radę.

Może powinnam oddać ten naszyjnik z powrotem. Przecież mam w domu

inny, na pewno by pasował. No i wydałam trochę za dużo… Mama się wścieknie.

Co ja sobie myślałam?

Nie chce mi się wracać z powrotem do sklepu. Jak myślisz, Bella będzie nas

szukać?

Co się stało? Belli nie było z nimi? Popatrzyłem oczami Jessiki, potem

Angeli. Stały właśnie na chodniku, naprzeciw rzędu sklepów. Belli nie było

nigdzie w zasięgu wzroku.

Och, kogo obchodzi Bella? – pomyślała niecierpliwie Jess, zanim

odpowiedziała na pytanie Angeli. – Nic jej nie będzie. Minie trochę czasu, zanim

dojdziemy do restauracji. Poza tym, myślę, że chciała zostać sama. – wyłapałem z

myśli Jessiki widok księgarni, do której miała pójść Bella.

Pospieszmy się więc. – powiedziała Angela. Mam nadzieję, że Bella nie

będzie nam miała tego za złe. Była dla mnie taka uprzejma w samochodzie…

Naprawdę jest miłą osobą. Ale odniosłam wrażenie, że cały dzień była jakby

przygnębiona. Czy to przez Edwarda Cullena? Założę się, że to właśnie dlatego

wypytywała o jego rodzinę…

Powinienem zwracać większa uwagę. Co jeszcze przegapiłem? Bella

chciała przejść się samotnie, a wcześniej pytała o mnie? Ale Angela skupiła teraz

uwagę na Jessice – a ta paplała coś o tym idiocie, Mike’u – więc nie byłem w

stanie dowiedzieć się od niej niczego więcej.

Oceniłem ciemność. Słońce znajdzie się za chmurami już wkrótce. Jeśli

trzymałbym się zachodniej części ulicy, gdzie budynki dostatecznie zasłaniały

światło…

Zaczynałem się niepokoić, kiedy jechałem już w kierunku centrum miasta.

To nie było coś, co rozważałem wcześniej – Bella chodząca samotnie – więc nie

miałem pojęcia, jak ją znaleźć. A powinienem to rozważyć.

Znałem Port Angeles wystarczająco dobrze; pojechałem prosto w stronę

księgarni, którą Jessica miała na myśli, mając cały czas nadzieję, że moje

poszukiwania nie będą trwały zbyt długo. Chociaż w głębi ducha i tak w to

wątpiłem. Kiedy Bella cokolwiek ułatwiała?

Malutki sklep był pusty, nie licząc hipisowsko ubranej kobiety za ladą. To

miejsce nie wyglądało na takie, którym Bella mogłaby być zainteresowana – zbyt

new age jak dla nowoczesnej osoby. Byłem ciekaw, czy w ogóle miała zamiar

tam wejść.

Znalazłem skrawek cienia, w którym mogłem zaparkować… Tworzył

ciemną ścieżkę wprost pod daszek sklepu. Naprawdę nie powinienem.

Wychodzenie na zewnątrz w godzinach, kiedy słońce jeszcze nie zaszło, nie było

bezpieczne. A co, jeśli przejeżdżający samochód rzuci snop światła wprost na

mnie w cieniu?

Ale nie wiedziałem, w jaki inny sposób szukać Belli!

Zaparkowałem więc i wyszedłem, kierując się w najciemniejszy cień.

Udałem się szybko w stronę sklepu, wyłapując słaby zapach Belli w powietrzu.

A więc była tu, na chodniku, ale wewnątrz sklepu nie było już po niej śladu.

- Witam! W czym mogę pomóc? – kobieta zza lady ledwie zdążyła to

powiedzieć, a ja byłem już na zewnątrz.

Podążałem za zapachem Belli tak daleko, jak pozwalał mi na to cień,

zatrzymując się tuż na skraju światła słonecznego.

Bardzo mnie to zirytowało, czułem się jak pozbawiony mocy! Ograniczony

liniami cienia i światła na chodniku.

Mogłem tylko zgadywać, że przeszła przez ulicę, kierując się na południe.

Tak naprawdę w tamtym kierunku nie było już nic ciekawego. Może się

zgubiła? Cóż, ta możliwość nie brzmiała nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę

jej charakter.

Wróciłem więc do samochodu i jeździłem po ulicach, rozglądając się

wszędzie. Zatrzymałem się jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafiłem

na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoił mnie. Gdzie ona próbowała

dojść?

Jeździłem jeszcze w tę i z powrotem, pomiędzy księgarnią i restauracją,

mając nadzieję zobaczyć ją właśnie tu. Jessica i Angela już były w środku,

zastanawiając się, czy złożyć zamówienie, czy poczekać na Bellę. Jessica nalegała

na zamówienie.

Zacząłem więc zerkać w myśli przechodniów, patrząc ich oczami. Z

pewnością ktoś musiał ją gdzieś widzieć.

Niepokoiłem się coraz bardziej. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak

trudno może mi być ją znaleźć, kiedy – tak, jak teraz – będzie z dala od mojego

zasięgu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywała. Nie

podobało mi się to.

Na horyzoncie kłębiło się mnóstwo chmur, więc za chwilę będę mógł

szukać jej nawet na piechotę. Wtedy nie powinno to już trwać długo. W tej

chwili tylko słońce mnie ograniczało. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdobędę

przewagę ponownie i to świat ludzi będzie ograniczony.

Inne myśli, i kolejne. Tak wiele trywialnych problemów.

… myślę, że znów złapał infekcję ucha…

Czy to było sześć-cztery-zero czy sześć-zero-cztery…?

Znów się spóźnia. Powinnam mu powiedzieć…

Tu jest! Aha!

Nareszcie, pojawiła się jej twarz. Ktoś ją zauważył!

Ale moja ulga trwała ułamek sekundy, a wtedy dostrzegłem resztę myśli

mężczyzny, który przyglądał się jej twarzy w cieniu.

Jego umysł był dla mnie obcy, ale nie całkowicie nieznajomy. Przecież

swego czasu polowałem na dokładnie takie osoby…

- NIE! – ryknąłem, a z mojego gardła wydobyło się warczenie. Stopa

przycisnęła pedał gazu, ale tak właściwie dokąd miałem jechać?

Znałem ogólnie lokację jego myśli, ale ta wiedza nie była wystarczająca.

Coś, cokolwiek musi tam być – znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego

myślach, co da mi jakąś wskazówkę. Ale Bella była głęboko w cieniu a jego oczy

były skupione na jej przerażonym wyrazie twarzy – cieszył się na ten widok.

Jej twarz była niewyraźna w jego myślach, rozmyta przez zbyt wiele

innych twarzy. Bella nie była jego pierwszą ofiarą.

Odgłos mojego warczenia odbił się od karoserii samochodu, ale nic nie

było w stanie mnie rozproszyć.

Na ścianie za nią nie było żadnych okien. Jakaś strefa przemysłowa, z dala

od ulic uczęszczanych przez ludzi. Mój samochód zapiszczał na zakręcie, ledwie

wymijając inne auto. Miałem nadzieję, że jadę w dobrym kierunku, a kiedy

tamten kierowca zatrąbił klaksonem, byłem już daleko.

Spójrzcie, jak się trzęsie! – mężczyzna zachichotał w oczekiwaniu. Strach

był dla niego dodatkową atrakcją, bardzo to lubił.

- Trzymaj się ode mnie z daleka – jej głoś był cichy i groźny, ale nie

krzyczała.

- Nie bądź taka ostra, maleńka.

Obserwował, jak się wzdrygnęła, kiedy usłyszała chuligański śmiech,

dochodzący z innego kierunku. Zirytował się tym hałasem – Zamknij się, Jeff! –

pomyślał, ale ucieszył się na jej widok, kiedy mimowolnie się skuliła.

Podniecało go to. Już wyobrażał sobie jej usilne prośby, sposób, w jaki będzie go

błagać…

Nie zdawałem sobie sprawy, że byli z nim jeszcze inni, zanim nie

usłyszałem głośnego śmiechu. Skupiłem się na tym, starając się zauważyć coś, co

mogłoby mi pomóc. Ale on już robił pierwszy krok w jej kierunku, zacierając

ręce.

Myśli jego towarzyszy nie były aż tak obrzydliwe, co najwyżej lekko

odurzone. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak daleko mężczyzna

nazywany przez nich Lonnie ma zamiar się z tym posunąć. Po prostu podążali za

nim ślepo. Obiecał im wszakże trochę zabawy…

Jeden z nich rzucił okiem wzdłuż ulicy, nerwowo – nie chciał być złapany

na gorącym uczynku – i dał mi to, co potrzebowałem. Rozpoznałem

skrzyżowanie, w kierunku którego patrzył.

Ruszyłem, nie zwracając uwagi na czerwone światło, wślizgując się w

przestrzeń pomiędzy dwoma samochodami, poruszającymi się w korku.

Rozbrzmiały za mną dźwięki klaksonów.

Na dodatek w kieszeni zawibrował mój telefon. Zignorowałem go.

Lonnie szedł wolno w stronę dziewczyny, podtrzymując cały czas nutkę

niepewności, ten moment zawsze go pobudzał. Czekał na jej krzyk,

przygotowując się do delektowania nim.

Ale Bella zacisnęła szczękę i objęła się ramionami. Zdziwiło go to –

oczekiwał, że będzie próbowała uciekać. Stał więc zaskoczony i jakby lekko

rozczarowany. Uwielbiał pogoń za swoimi ofiarami, czuć tą adrenalinę jak

podczas polowania.

Odważna, ta jedna. Może to lepiej, tak myślę… więcej walki.

Byłem już nieopodal. Potwór mógłby usłyszeć ryk mojego silnika, ale nie

zwracał na nic uwagi, był zbyt skupiony na swojej ofierze.

Niemal mogłem zobaczyć, jak czułby się, gdyby to on był łupem. Co

myślałby o moim stylu polowania.

W innej części mojego umysłu przeszukiwałem ranking wszelkich tortur,

jakie kiedykolwiek widziałem, decydując się, która z nich będzie najbardziej

bolesna. Musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Powinien wić się w

agonii. Inni mogliby umrzeć tak po prostu, ale potwór o imieniu Lonnie

powinien błagać o śmierć na długo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar.

Był na ulicy, zbliżał się do niej.

Wyjechałem ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu oświetlały całą

scenę, mrożąc wszystkich w miejscu. Mógłbym pobiec wprost do ich przywódcy,

który odskoczył na chodnik, ale to byłaby dla niego zbyt łagodna śmierć.

Pozwoliłem samochodowi podjechać bokiem w poślizgu, ustawiając się

tak, aby drzwi pasażera znalazły się jak najbliżej Belli. Otworzyłem je, a ona

momentalnie ruszyła z moim kierunku.

- Wsiadaj! – warknąłem.

Co jest do diabła?

Wiedziałem, że to był zły pomysł! Ona nie jest sama.

Powinienem uciekać?

Chyba zaraz się zrzygam…

Bella wskoczyła do samochodu bez wahania, zatrzaskując za sobą drzwi.

A wtedy spojrzała na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki

kiedykolwiek widziałem u człowieka i wszelkie moje gwałtowne plany

rozpadły się.

Zajęło mi to o wiele, wiele mniej niż sekundę aby uświadomić sobie, że

nie mógłbym zostawić jej samej w samochodzie, w razie gdybym miał się zająć

czterema mężczyznami. Co powinienem jej powiedzieć, żeby nie patrzyła? Ha! A

czy kiedyś w ogóle zrobiła to, o co prosiłem? Czy kiedykolwiek robiła coś, co

bezpośrednio jej nie zagrażało?

A może miałbym zabrać ich daleko stąd, a ją zostawić tu samą? Ale istniało

prawdopodobieństwo, że inny niebezpieczny człowiek będzie się kręcił po

ulicach Port Angeles dziś wieczorem. A Bella niczym magnes przyciągała do

siebie wszystkie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę jej spuścić z oka.

Właśnie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawiło, że chciałem natychmiast

zabrać ją z dala od tych mężczyzn, tak szybko, że tylko patrzyliby za moim

samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpoznałaby, że

miałem chwilę zawahania. Pomyślałaby, że od samego początku planowałem po

prostu uciec.

Ale nawet nie mógłbym potrącić ich samochodem. To by ją przeraziło.

Pragnąłem ich śmierci tak potwornie, że ta potrzeba niemal dzwoniła mi w

uszach, zaciemniała umysł, przynosiła smak na język. Moje mięśnie były napięte

z ochoty, usilnego pożądania, potrzeby. ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony