912, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Brytyjskie wsparcie dla Denikina Wielka Brytania miała ważkie powody, aby nie zaakceptować przejęcia władzy przez bolszewików w Rosji. Dla zdecydowanej większości brytyjskich elit Rosja bolszewicka stała się, używając określenia Robert Conquista, „krajem w niebezpiecznym uścisku zdeterminowanej mniejszości”. Winston Churchill nazwał bolszewików „rojem przenoszących tyfus szkodników” i wezwał do wsparcia sił „demokratycznych” w Rosji. Choć główny wysiłek brytyjski miał kierować się na północ Rosji, nie zapomniano także o południoworosyjskich białogwardzistach - w październiku 1918 roku wysłano misję wojskową z ppłk. Blackwoodem na czele do generała Denikina, usadowionego na Kubaniu ze swoją Armią Ochotniczą. Wkrótce też brytyjsko-francuska eskadra wojenna dotarła do Sewastopola, wysadzając na ląd 500 brytyjskich marines. W trakcie rozmowy z Blackwoodem Denikin wniósł o wsparcie w postaci 22 dywizji alianckich, które miały obsadzić główne kierunki uderzenia na Moskwę oraz ochronić pola naftowe Zakaukazia. Przedkładając te absurdalne postulaty Denikin nie uwzględniał niechęci Londynu do przyznania Rosji prawa do krajów kaukaskich, który pragnął utworzenia na Kaukazie niepodległych państw: Gruzji, Dagestanu i Azerbejdżanu. W przedstawionym po powrocie do Anglii raporcie Blackwood jakkolwiek uznał Armię Ochotniczą za jedyną formację zdolną pokonać bolszewików na południu, zaznaczył jednak, iż Denikin i Kozacy byli „poróżnieni wskutek drugorzędnych rozbieżności politycznych, głównie z powodu osobistych ambicji określonych postaci”. Ostatecznie brytyjskie ministerstwo wojny zadecydowało o uznaniu Denikina najwyższym wodzem sił rosyjskich na południu, ustanowieniu stałej misji wojskowej przy jego wojsku oraz wysłaniu sprzętu, uzbrojenia oraz wszelkiego zaopatrzenia dla 100 000 żołnierzy. Równocześnie wysłano komandora Artura Bonda z misją do Kozaków dońskich gen. Krasnowa oraz Kozaków kubańskich. Kozacy na każdym kroku podkreślali swoją niezależność od Denikina. W tej sytuacji Londyn zdecydował się wysłać do Denikina oraz Kozaków generała Federicka Poole’a w celu skłonienia obu stron do porozumienia. Poole obiecując szybkie wysłanie wojsk sojuszniczych wymógł na Krasnowie akceptację utworzenia wspólnego dowództwa z Denikinem na czele. Poselstwo Polle’a rozczarowało Denikina oczekującego na konkretną pomoc w walce z bolszewikami. Rosyjski generał zanotował: „Czas ucieka, padło tyle pięknych słów, a wsparcia wciąż nie widać”. I podkreślał, iż nastąpiła „utrata wiary w sojuszników, o których szybkim nadejściu często niebacznie mówił Krasnow na chwiejącym się froncie”. Brytyjczycy, do których dotarły te opinie, uznali, iż „szkoda, ze pozwolono na to, by Denikin spodziewał, się pomocy w postaci wojsk Ententy; opinia publiczna zdecydowanie sprzeciwia się akcji w tamtym kraju. SA i inne poważne zastrzeżenia”.  Churchill uznając, iż pozostawienie Denikina bez wsparcia oznaczało zagładę jego wojsk, proponował wysłanie tam „ochotników, specjalistów technicznych, uzbrojenia, amunicji, czołgów , samolotów”. Premier Lloyd George przeciwstawiał się temu, przestrzegając przed wikłaniem Anglii „w przedsięwzięcie będące czystym szaleństwem, wynikłym z nienawiści do bolszewickich idei” Szefem stałej misji brytyjskiej u Denikina został ostatecznie gen. Charles Briggs, który zażądał od Denikina zaprzestania walki z Gruzinami i skoncentrowania się na froncie bolszewickim. W zamian obiecywał dostarczenie broni i zaopatrzenia dla 250 000 żołnierzy, gdy tylko Rosjanie załagodzą swe wewnętrzne polityczne spory i skierują się przeciw głównemu wrogowi – Armii Czerwonej. Rosyjski generał wierząc w „jedną niepodzielną Rosję” i nie mogąc zrozumieć poparcia Londynu dla niepodległości krajów na rubieżach dawnego imperium, chciał dowiedzieć się co Brytyjczycy robią na Kaukazie. „Czułem się bardziej oskarżonym niż kierownikiem misji” – skomentował Briggs swą rozmowę z Denikinem. Angielski generał był jednak przekonany, iż Denikin dowodzący licząca około 80-90 tysięcy Armią Ochotniczą i 30 000 Kozaków dońskich, „zasługuje na wielką sympatię, to wielki patriota, człowiek uczciwy, nigdy nie zachwiał się w lojalności wobec Ententy”. Wielu dowódców brytyjskich sprzeciwiało się udzieleniu pomocy Denikinowi zanim nie uzna niepodległości republik zakaukaskich. Generał Thomson w Baku wskazywał: „Nie można zupełnie pojąć, dlaczego Denikin, dysponując wojskami dowodzonymi przez dawnych, życzliwych mu towarzyszy broni, zatrudniając Brytyjczyków, nie uderza bardziej zdecydowanie na Moskwę, lecz szuka zwady z republikami, które ma za plecami”. Popierał go minister spraw zagranicznych lord Curzon pragnący utrzymać brytyjskie oddziały na Zakaukaziu dla ochrony nowo powstałych państwa i szlaków do Indii. Ostatecznie Churchill przeforsował wycofanie w czerwcu 1919 roku tych oddziałów i skupienie się na pomocy dla Denikina. W ciągu czterech miesięcy, marca do czerwca 1919 roku, Londyn skierował do Denikina 16 transportowców, które przywiozły 34 000 ton towarów, w tym ponad 5000 ton dział, pocisków i innych materiałów wojennych. Sporo dostarczonego sprzętu było niskiej jakości – armaty nie były nowe, a często stopień ich zużycia wynosi 60 procent. „Z otrzymanych moździerzy 25 procent – oceniano – zardzewiałych, stosownych tylko do celów szkoleniowych; dla połowy brakuje części zamiennych”. Trzy czwarte przywiezionych pojazdów było niesprawnych i przed użyciem musiało trafić do naprawy. 100 tysięcy stalowych hełmów okazało się niepotrzebnych, gdyż Rosjanie nigdy ich nie używali. W tej sytuacji Briggs apelował o powołanie komisji oficerów, czuwających, by nie wysyłać nieprzydatnego sprzętu. Pomimo tych braków, żołnierze Armii Ochotniczej byli zadowoleni - otrzymywali przecież to, czego najbardziej potrzebowali: broń, odzież, lekarstwa. Szczególne wrażenie sprawiały czołgi i wielce pożądane samoloty. Jedna i drugie znacznie podnosiły morale. W ciągu pobytu Briggsa dostarczono jednak zaledwie 12 czołgów i kilkadziesiąt samolotów. Angielskie ministerstwo wojny pragnące uniknąć poprzednich kompromitacji, zakwestionowało przydatność czołgów Mark V, jak i zdolność Rosjan do ich obsługi. Zirytowany Briggs podkreślał, iż „wszystkie czołgi wykorzystywane w akcji spisują się świetnie; jedynie sześć pozostawiono na potrzeby szkolenia. Opnie ekspertów w obu sprawach są błędne. Można by uniknąć wielu opóźnień ważnych dostaw, gdyby uwzględniono moje zamówienia, formułowane zgodnie z porada fachowców. Niedostarczenie na czas odpowiedniej liczby czołgów i samolotów to jeden z istotniejszych czynników, determinujących ostateczny wynik walk Denikina”. Z drugiej strony mieszkańcy Noworosyjska nie kwapili się do pomocy w rozładunku statków – w efekcie Brytyjczycy musieli zatrudniać tureckich jeńców. Dostawy zamiast być natychmiast dostarczane żołnierzom Denikina były składowane w porcie. „Wielkie stosy towarów – oceniał jeden z angielskich oficerów – niszczejących na nadbrzeżach, bez opieki, bez dozoru, gratka dla wszystkich złodziejaszków w mieście”. Sprawę komplikowała ogólna atmosfera zamętu wojennego – wielu rosyjskich oficerów i żołnierzy na tyłach posiadało pełny ekwipunek, podczas gdy brakowało go walczącym na pierwszej linii. Wiele broni i amunicji „ginęło” także w drodze na front. Zdecydowana większość członków brytyjskiej misji nie znała języka rosyjskiego, rozmawiając ze swymi rosyjskimi kolegami posługując się szkolną francuszczyzną. Zatrudniano więc wielu lokalnych tłumaczy, część jednak szybko porzucała pracę. W końcu maja 1919 roku Churchill zdecydował się na zmianę szefa misji wojskowej, Briggs’a zastąpił generał Holman z ministerstwa wojny, świetnie znający język rosyjski. Holman przywiózł Denikinowi insygnia Komandorii Orderu Łaźni, nadane dowódcy Armii Ochotniczej przez króla oraz inne odznaczenia dla wyższych oficerów jego wojsk. Churchill w osobistym liście do Denikina zapewniał go, iż Holman przybywa „pomóc wam wszelkimi sposobami w waszej walce z bolszewicką tyranią”. Premier Lloyd George zgodził się na zwiększenie pomocy dla Denikina, choć ostrzegał, iż gdyby wsparcie Londynu „przyniosło w efekcie utrwalenia wstecznego reżimu w Rosji, brytyjska demokracja nie daruje nam tego”. Choć brytyjscy oficerowie doceniali patriotyzm Denikina, podkreślali jego brak zdolności zarządzania oraz uległość w stosunku do niektórych członków sztabu, szczególnie szefa sztabu gen. Romanowskiego, ożenionego z Niemką. Wedle kpt Wiliamsona generałowie Denikina choć „dobroduszni i wspaniałomyślni do absurdu”, byli zarazem „leniwi, aroganccy, niekompetentni i często tchórzliwi – głównie dlatego, iż wiedzą z jaką niechęcią ich żołnierze biją się z własnymi rodakami”. Krytykowano także ślub Denikina z młoda kobietą , zawarty w okresie najgorętszych walki, i miesiąc miodowy spędzony w Soczi, który wywarł negatywny wpływ na morale żołnierzy. Pomimo tych niedociągnięć po wielu miesiącach ciężkich walk i momentach zagrożenia egzystencji w maju 1919 roku Armia Ochotnicza wraz z kozackimi sojusznikami wyszła poza swą bazę na Kubaniu, by rozpocząć ofensywę na Moskwę. Brytyjska pomoc dla Denikina nie wpłynęła na los zmagań jego armii z bolszewikami. Rozpoczęcie w maju 1919 roku ofensywy Denikina na południu było możliwe dzięki sukcesom syberyjskich wojsk Kołczaka oraz osłabieniu południowego frontu bolszewików wskutek odwrócenia się od nich partyzanckich dowódców Grigoriewa i Machny. Istotne znaczenie w kolejnej fazie ofensywy Denikina miały dostawy brytyjskiej broni, a przede wszystkim czołgów. Wysłanie na front w końcu maja zaledwie 6 czołgów Whippet przyczyniło się w decydujący sposób do zdobycia w czerwcu Carycyna, dotychczas bezskutecznie atakowanego przez oddziały gen. Wrangla. „Sam ich widok – podkreślał brytyjski oficer łącznikowy – spowodował zamieszanie w szeregach nieprzyjaciół, którzy zbiegli w panice, porzucając karabiny, amunicję i mundury”. Dzięki czołgom zdobyto także sześć bolszewickich pociągów pancernych. Nic więc dziwnego, iż wobec powszechnych opinii „wszystkie fronty wzdychają do czołgów”, Londyn zdecydował się na wysłanie 18 pojazdów Whippet oraz 56 Mark V. Do września 1919 roku brytyjscy instruktorzy wyszkolili wszystkie rosyjskie załogi 1 dywizji pancernej. Niezaprzeczalne dokonania pancernej sekcji szkoleniowej wzbudzały podziw całej brytyjskiej misji. Rosyjski dowódca Armii Ochotniczej domagał się także dostaw brytyjskich samolotów. Obiecane maszyny długo nie mogły dotrzeć, a gdy wreszcie dotarły okazały się stare, bez części zamiennych. Na dodatek Rosjanie bez zapału podchodzili do konieczności zaznajomienia się ze sprzętem. Szef brytyjskiej sekcji lotniczej płk, awansowany potem do stopnia generała brygady, Maund nie potrafił dogadać się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem gen. Krawcewiczem, niejednokrotnie sabotującym brytyjskie zalecenia szkoleniowe, co przynosiło żałosne skutki. W lipcu i sierpniu siły Denikina nadal posuwały się naprzód zajmując znaczne obszary, lecz zamiast skoncentrować się na ataku na Moskwę, toczyły zacięte walki na Ukrainie, oddalając się w ten sposób od rosyjskiej stolicy. We wrześniu armie Denikina rozciągały się od Wołgi aż do granicę rumuńską, stojąc cienką linią wzdłuż frontu, bez jakichkolwiek odwodów. Dodatkowo otwarcie buntowali się Ukraińcy, doskonale rozumiejący, że gorący zwolennik „jednej niepodzielnej Rosji” nie zgodzi się na niepodległość ich kraju. Przywódcy Dagestanu byli wstrząśnięci sposobem, w jaki potraktowała ich naród Armia Ochotnicza po przejęciu z rąk Brytyjczyków kontroli nad krajem. Telegram wystosowany przez lokalny parlament głosił: „Pod pretekstem zwalczania bolszewików spalono nasze górskie osiedla, uprowadzono trzodę, domy splądrowano (..) Ludność zbiegła do lasów i jaskiń (…). Armia Ochotnicza wywozi wszystko, nie oszczędzając nawet lekarstw, na które nie połakomili się Turcy”. Biali dowódcy zezwalali podwładnym na nieograniczoną grabież, przede wszystkim Żydów. Krytykowany coraz częściej w parlamencie oraz na łamach gazet, Churchill niejednokrotnie starał się wpłynąć na Denikina aby ukrócił działania „zapobiegające masakrom Żydów w wyzwolonych prowincjach”. Administracyjne struktury armii rosyjskiej były w dużym stopniu skorumpowane oraz w małym stopniu dbały o sprzęt wojskowy. W bateriach nie dbano i konie, źle eksploatowano działa. Wedle raportu angielskiego oficera łącznikowego: „baterie w bardzo złym stanie, głównie dlatego, że kanonierzy nie dostali smary (…) bateria praktycznie pozbawiona wszelkich części zamiennych (…) mówią, ze nigdy takich nie otrzymali”. W wielu wypadkach żołnierze na tyłach pobierali podwójne sorty, w sytuacji gdy dramatycznie brakowało umundurowania w jednostkach frontowych.. „Dwunastu ludzi, prosto z okopów – opisywał mjr Williamson – stanęło do przeglądu. W życiu nie widziałem nic żałośniejszego. Na wszystkich przypadało tylko pięć par butów, jeden nie miał karabinu, lufa innego zatkana była brudem. Mundury jak łachmany, któryś pozbawiony spodni nosił bawełniane kalesony; wszyscy wyglądali na zagłodzonych”. Siły Denikina bardzo rozciągnięte oraz pozbawione odwodów, w dużej części złożone były z żołnierzy z poboru, niechętnych białym. Dodatkowo niepokoje i napięcia na tyłach zmuszały Denikina do kierowania tam oddziałów frontowych w celu zaprowadzenie porządku. Ten stan musiał doprowadzić do katastrofy - w listopadzie 1919 roku Armia Ochotnicza poniosła klęskę, cofając się w nieładzie blisko 500 kilometrów, nie stawiając poważniejszego oporu póki nie dotarła do Rostowa nad Donem. W tej sytuacji Lloyd George wyjawił swój zamiar rezygnacji ze wspierania białych i poszukiwania kompromisowego zakończenia wojny domowej w Rosji. W odpowiedzi Churchill zaapelował o kontynuowanie dostaw dla Denikina, podkreślając, iż w obliczu zimy w Rosji zabraknie żywności, węgla i ropy, co sprawi że „bolszewikom trudno będzie przeżyć”. Dramatyczny apel Churchilla sprawił, iż zadecydowano o wysłaniu wysokiego komisarza dla południowej Rosji. Jednak gdy 1 stycznia wylądował on w Noworosyjsku, tego samego dnia Denikin ewakuował z Taganrogu swoją główną kwaterę, a wraz z nim odjechało dowództwo brytyjskiej misji wojskowej. Podczas chaotycznej ewakuacji Taganrogu porzucono wielkie ilości brytyjskiego sprzętu, od samolotów i armat polowych po indywidualny ekwipunek żołnierski. Paniczny odwrót doprowadził do dantejskich scen. Brytyjskie pułkownik tak opisywał sytuację w Noworosysku: „Tutejszy dworzec przedstawia żałosny widok: brud, błoto, ohydne kałuże. Tyfus i dur brzuszny panoszą się wszędzie”. Tłoczyło się tam prawie 20 tysięcy osób, spośród których znaczną część stanowili dezerterzy. Do dramatycznych wydarzeń doszło także podczas ewakuacji Odessy. Tysiące uciekinierów, w tym wiele kobiet i dzieci, szturmowało tłumnie pokłady brytyjskich okrętów. „Statki powoli przechylały się pod ciężarem ludzi kurczowo chwytających się relingu i wdzierających się na pokład. Marynarze i żołnierze usiłowali ich odsunąć, lecz sami zostali odepchnięci, zmieceni z drogi”. Pomimo wysłania kolejnych statków, wielu uciekinierów pozostało na brzegu. Jedynym miejscem ucieczki pozostał Krym, do którego łatwo było dotrzeć z portu w Noworosyjsku, bądź z oddalonego wąską cieśniną Półwyspu Tamańskiego, który jednak ogarnięci paniką biali oddali bolszewikom. Brytyjskie okręty zdołały przewieźć w marcu 1920 roku na Krym ponad 40 tysięcy wojskowych wraz z rodzinami, a także część sprzętu wojennego. Pozostały sprzęt, w tym m.in. kilkanaście samolotów został zniszczony na nadbrzeżach. Nowym rosyjskim głównodowodzącym został generał Wrangel. W tej sytuacji ostatecznie zapadł decyzja o zakończeniu brytyjskiej pomocy dla Denikina. Brytyjska misja zebrana w Sewastopolu miała odtąd chronić brytyjski personel i zapasy, aż do czasu ewakuacji do Konstantynopola, co nastąpiło w końcu czerwca 1920 roku. Oddziały gen. Wrangla odpierały ataki bolszewików na wąskim Przesmyku Perekopskim. Nacisk bolszewików zelżał po rozpoczęciu w kwietniu 1920 roku polskiej ofensywy. Na początku czerwca 1920 Wrangel uderzył na północ, licząc na zdobycie żyznych ziem południowej Ukrainy, niezbędnych dla wyżywienia tysięcy żołnierzy oraz rzecz uchodźców, ściśniętych na górzystym i nieurodzajnym Krymie. Wrangel zdołał skierować swe wojska do Kubania i nad Don, jednak po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, jego armia poniosła nieuchronną klęskę na Przesmyku Perekopskim i zmuszona została do wycofania się do południowych portów, z których udało się wywieźć prawie 150 tysięcy wojskowych i cywilów. Generał Bridges, który nadzorował ostateczną ewakuację wojskowej misji oceniał, iż „nasze nieudolne uczestnictwo w rosyjskiej wojnie domowej kosztowało nas wielu poległych i sto milionów funtów (…). Po stronie zysków nie widzę nic”.

Wybrana literatura:

C. Kinving – Krucjata Churchilla. Brytyjska inwazja na Rosję 1918-1920

J. Bradley – Allied Intervention in Russia 1917-20

D. Charlon – Churchill and the Soviet Union

A. Denikin – The White Army

M. Gilbert – Churchill

R. Pipes – Rosja bolszewików

Godziemba – blog

Sommer: Bronię Brauna. Oskarżam Adamskiego Po oskarżeniu Grzegorza Brauna przez dziennikarza TVN Pawła Płuskę o podżeganie do zabójstw na szeroko pojętej prawicy zapanowało kłopotliwe milczenie. Niektórzy politycy zaczęli się od niego odcinać, a na portalu wpolityce.pl Łukasz Adamski stwierdził nawet, że „głupie wystąpienie Brauna należy z całą siłą potępić”. Czyli prowokacja TVN niestety odniosła skutek. Tymczasem sprawa ma dwie warstwy i z uwagi na jej szczególną jaskrawość warto o nich napisać. Warstwa pierwsza to warstwa taktyczna. Lewica zawsze idzie w zaparte i nigdy do niczego się nie przyznaje. Co więcej, w odpowiedzi na jakiekolwiek zarzuty, zawsze tylko eskaluje ich przyczynę. Jednocześnie osoby, którym „wrogowie” cokolwiek zarzucają są w lewackich mediach fetowane i nagradzane szczególnym szacunkiem. Sztandarowy przykład z ostatnich dni to medialna obróbka casusu Macieja Stuhra. Aktor, który zagrał w wyjątkowo antypolskim paszkwilu i jeszcze w dodatku wykazał się zwykłym nieuctwem oczywiście poszedł w zaparte. Mimo oczywistej głupoty i paszkwilanctwa swej roli trafił, jako bohater pozytywny na okładki głównych gazet, gdzie z jego udziału w chamskim filmie zrobiono arcycnotę. Oczywiście zaraz zaliczył tournée po głównych prorządowych mediach, gdzie wszyscy urzędowi dziennikarze traktowali go z nabożnym szacunkiem. A zarzuty o paszkwilanctwo odparto w sposób jasny i prosty: to nie paszkwilanctwo tylko katharsis i i takich katharsis potrzebujemy więcej, więc powinniśmy za to obecne dziękować Maciejowi Stuhrowi na kolanach. Nie znalazł się ani jeden Adamski, który by w działaniu Stuhra i Pasikowskiego dostrzegł cokolwiek złego. Oczywiście my jesteśmy moralnie lepsi, więc nigdy nie idziemy w zaparte i zawsze przyznajemy się do błędu. No chyba, że mamy rację – przejdźmy, więc do warstwy drugiej – merytorycznej. Grzegorzowi Braunowi chodziło oczywiście nie o nawoływanie do przemocy wobec przypadkowych dziennikarzy tylko o karanie zdrajców, którzy znaleźli się w redakcjach „Gazety Wyborczej” oraz TVN. Zdaniem Brauna należy ich rozstrzeliwać. Czy ferowanie takiej opinii jest jakimś przestępstwem? Oczywiście nie. Każdy ma prawo do do swojego zdania na temat kar nakładanych przez kodeks karny. Robienie w tej sytuacji z Brauna podżegacza do zabójstw oznaczałoby uznanie za takich podżegaczy większości ludzi wchodzących w skład polskiego społeczeństwa, bo wszak aż tylu mamy w kraju zwolenników kary śmierci za morderstwa z winy umyślnej! Innymi słowy Braun ma w pełni prawo do stwierdzenia, że „zdrajcom należy się rozstrzelanie”. Co więcej, zgodnie z konstytucją ma prawo dążyć środkami demokratycznymi do takiej zmiany przepisów, by jego zdanie stało się prawem właśnie. Inna sprawa, że prawo nie powinno działać wstecz i nawet jeśli Braun doprowadzi do zmiany przepisów to realni czy domniemani zdrajcy z „Gazety Wyborczej” czy TVN mogą spać spokojnie. Chociaż nie do końca. Zwróćmy bowiem uwagę na następujący zapis kodeksu karnego:

Art., 127. § 1. Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności. Niewątpliwie zarówno niektóre osoby z „Gazety Wyborczej” jak i z TVN-u prowadziły działalność publicystyczną zmierzającą do urzeczywistnienia pozbawienia Rzeczpospolitej Polskiej niepodległości poprzez jej rozpuszczenie w Unii Europejskiej. Ja, jako liberał uznaje taką za działalność za pozostającą w zgodzie z wolnością słowa, jednak ostatnio u nas z nią jest coraz gorzej. Więc, jeśliby się trafił jakiś ostry sędzia, to przynajmniej w myśl obecnie obowiązujących przepisów dożywocie im ciągle grozi! A na koniec parę słów na temat samej zdrady. Otóż o ile mi wiadomo, od czasu upadku komuny nikt w Polsce z cytowanego wyżej artykułu kk nie tylko nie był skazany, ale nawet sądzony. I teraz możliwości są dwie: jedna taka, że zdrajców nie ma, a druga taka, że się ich nie łapie i nie sądzi. Jeśli prawdziwa jest ta pierwsza możliwość, to po co jeszcze istnieje ten zapis w kodeksie karnym? Tak więc panie Adamski i cała prawico: nie bójcie się opinii Brauna. Odcinanie się od nich to wyraz czystej głupoty. Raz, że reżyser miał prawo do sformułowania swojej opinii, dwa, że inaczej sami kiedyś padniecie ofiarą znanej w świecie komunistycznym taktyki salami.

Wolnościowe podejście do służb specjalnych Afera Brunonbombera skłania do przypomnienia wolnościowego podejścia do służb specjalnych posiadających specjalne prerogatywy oraz działających w tajemnicy. Otóż służby te po prostu powinny zostać zlikwidowane, bo ich istnienie jest skrajnym zaprzeczeniem zasady równości wobec prawa. W filozofię ich istnienia wprowadzona jest zasada, że w imię „interesu państwa” służby mogą w zasadzie dopuścić się każdego czynu, który w innych okolicznościach traktowany jest jako przestępstwo czy nawet zbrodnia. A „interes państwa” te przewinienia poddaje immunitetowi. Niestety po pierwsze – bardzo często „interes państwa” szybko staje się interesem prywatnym agentów czy ich zagranicznych mocodawców, jak to ma miejsce obecnie w Polsce, albo interesem jakiejś sekty radykałów, co oglądaliśmy w Związku Sowieckim czy III Rzeszy Niemieckiej, gdzie służby specjalne zajmowały się po prostu wyrzynaniem obywateli swoich i obcych. Oczywiście w imię „interesu państwa”. Tymczasem każde przestępstwo jest po prostu przestępstwem i nie ma od tej zasady wyjątku. Jeśli ktoś morduje czy kradnie, powinien za to odpowiadać i funkcjonowanie w obrębie służb specjalnych w żadnym razie nie powinno go usprawiedliwiać czy uniewinniać. Przypadek Brunonbombera wskazuje w dodatku, że służby specjalne ze zwykłego złodziejstwa czy sprzedajności przesunęły się w kierunku sekty ideologicznej. Interpretacja tego „wykrytego planowania zamachu” może być tylko jedna: to była prowokacja polityczna, której ofiarą mają paść środowiska uznawane przez rządzący reżim za „prawicowo radykalne”. Stąd właśnie z szumu informacyjnego można było wychwycić raz, że Brunonbomber był sympatykiem ONR-Falangi, innym razem, że „wypowiadał się pozytywnie o Nowej Prawicy Korwin-Mikkego”, czy wreszcie że generalnie jest „ksenofobem i antysemitą”. W taki – przyznajmy, że niezbyt subtelny – sposób polskie służby specjalne wskazały wrogów państwa. Nie było to zresztą specjalne odkrycie, gdyż o tym, że jesteśmy przeciwnikami europejskich kleptokracji, piszemy od ponad 20 lat. Pierwszy raz spotykamy się jednak z tak otwartym wskazaniem wroga ze strony władzy – co od czasów sowieckich nie zdarzyło się chyba nawet na Białorusi. Jedyna pociecha w tym, że cała ta prowokacja przebiegła w niemal operetkowy sposób. Prawdopodobnie szykowana była na okres przed 11 listopada, ale agenci się zawahali. A potem ujawnili, że „szajka terrorystów” składała się głównie z agentów ABW, którzy podżegali Brunonbombera do działania. Jeśli i on nie jest agentem, to powinien od teraz drżeć o swoje życie, bo przecież służby będą chciały zatrzeć ślady tej operetki. A najprostszą metodą takiego zacierania byłaby organizacja „samobójstwa bez udziału osób trzecich”. A w ogóle to wszystkim polecam króciutką książkę Josepha Conrada „Tajny agent”, w której ten wybitny autor prześwietlił metodę prowokacji promieniami Röntgena i dokładnie opisał, jak się ją organizuje, przeprowadza i wykorzystuje. Wszystko już było. Tomasz Sommer

Konsolidacja Rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej Wreszcie doszło do tego, do czego ( w mojej ocenie) już dawno powinno dojść. Mianowicie do spotkania w szerszym niż podczas dotychczasowych posiedzeń Zespołu parlamentarnego spotkania rodzin ofiar katastrofy i ich pełnomocników prawnych. Tematem była konsolidacja działań formalno prawnych zmierzających do ochrony podstawowych i tak często przez instytucje państwa łamanych praw człowieka. Nad przebiegiem tej konsolidacji czuwać będą trzej prawnicy: Marta Kaczyńska, Jacek Przyczółkowski oraz Stefan Hambura.To oni byli gospodarzami spotkania (z powodów zdrowotnych Marta Kaczyńska tym razem zaocznie). Na ich zaproszenie udział wzięli w spotkaniu członkowie rodzin, prawnicy, szef Klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak oraz marszałek PiS Kuchciński ( to oni wspierali inicjatywę przez użyczenie zasobów lokalowych i organizacyjnych sekretariatu PiS0) oraz szef ZP pan przewodniczący Macierewicz. Zespół zapewnił obsługę audiowizualną oraz rozdał wszystkim cenne opracowania materiałów dot. katastrofy i postępowania prokuratorskiego, które mogą stanowić dla rodzin i ich pełnomocników podstawę merytoryczną do formułowanych w przyszłości wniosków prawnych.

To spotkanie to zalążek skonsolidowanej walko o podstawowe prawa rodzin. Prawo do rzetelnego śledztwa, do dostępu do materiałów i podejmowanie wszelkich kroków prawnych zmierzających do ich skutecznego egzekwowania. Prawo nie jest złe tylko jest w przypadku śledztwa Smoleńskiego wynaturzane. Z różnych powodów. I z tym wynaturzeniem (często łamaniem) należy walczyć Odrębnym problemem, który niesłychanie utrudnia skuteczne postępowanie jest wydzielanie przez NPW wątków do prokuratur cywilnych, w niektórych przypadkach bez przekazania im istotnych dla oceny zarzutów materiałów uzupełniających, co powoduje, że te ostatnie sprawy po prostu umarzają. Rodziny w wątkach cywilnych nie zostały uznane za trony co z kolei powoduje, że o umorzeniach bez szczegółowych uzasadnień dowiadują się najczęściej z oficjalnych komunikatów. Nie wgłębiając się w analizy prawne zasadności tego wydzielania wątków można spokojnie ocenić, że taka formuła w sposób niewiarygodnie skuteczny utrudnia rodzinom dochodzenie zarówno do pardwy o okolicznościach i przyczynach samej katastrofy jak i do możliwości wskazania winnych zaniedbań organizacyjnych, nadzoru zwianego z przygotowaniem wyjazdu, lotu, samolotu, ochrony oraz postępowania organów władzy i przedstawicieli instytucji państwowych już po katastrofie. O procesie identyfikacji ciał najbliższych i zaniedbaniach w sekcjach nie wspominając. Nie będę szczegółowo omawiać dookreślonych podczas spotkania problemów prawnych, bo należy z tym poczekać do sformułowania konkretnych wniosków. Mnie najbardziej cieszy fakt, ze zagubione w gąszczu skomplikowanych procedur rodziny i ich pełnomocnicy prawni zyskają oręż w postaci podziału ról w zapoznawaniu się z tym gąszczem formalnych utrudnień jakie im stworzyły instytucje państwowe. Tym samym będę sprawniejsze w składaniu wniosków, które przecież w większości przypadków dotyczą dokładnie tych samych problemów. W spotkaniu wzięła udział przez skype, a pani mecenas Maria Binienda, która zreferowała międzynarodowe obwarowania wynikające z Konwencji Praw Człowieka. Jednym z obszarów walki stanowiącym niesłychanie bolesny dla wielu rodzin problem winno być konsekwentne ściganie tych, którzy cynicznie uderzają w uczucia rodzin. Niespotykanej skali oszczerstw, kłamstw ze strony mediów, osób publicznych i polityków dotykającej ich najbliższych lub uderzających bezpośrednio w uczucia poszkodowanych rodzin należy postawić tamę. Skoro nie można liczyć na przyzwoitość tych, którzy atakują rodziny dla realizacji własnych celów –należy naprowadzić ich prawnie na właściwą drogę. A ponieważ zwykle czynią to dla chwały i kasy- chwały wyrokiem pozbawić, a ich kasę opróżnić na jakiś cenny cel społeczny. Inaczej tej lawiny zdziczenia społecznego się nie zatrzyma. W związku z powyższym mam prośbę. Pomóżmy rodzinom w tym ostatnim obszarze działań. Jest wśród blogerów sporo prawników oraz ludzi z wyczuciem prawnym. Zróbmy tak jak kiedyś Białą Księgę Smoleńską” Księgę wypowiedzi publicznych ( w tym medialnych) które ewidentnie godzą w wizerunek ofiar i ich rodzin oraz bezpośrednio uderzają w sfery moralności, uczuć, tradycji i wiary samych rodzin. Np. jak rozpowszechnione obrzydliwe insynuacje Urbana. W tym celu otwieram na salon24.pl lubczasopismo Księga publicznych oszczerstw wobec Ofiar i ich Rodzin. Wszystkie informacje zostaną przekazane prawnikom do wykorzystania we wnioskach prawnych.

P.S. WAŻNE

W raporcie Millera, jako załącznik wykazano

1) „Raport z ekspertyzy miejsca katastrofy samolotu Tu-154M w oparciu o dane satelitarne” wykonanego przez firmę SmallGIS na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie;

W oryginale ekspertyzy opisano na zdjęciu „dwa miejsca wybuchu”. W raporcie Millera miejsca wybuchu zmieniły się w dwa ogniska pożaru…. Nie ma to jak kreatywność. Trzeba sprawdzić, co na to dictum powie prawo…

Małgorzata Puternicka/1Maud

Lipny zamach bombowy, czy prawdziwa anarchia? Od ponad dwóch lat mówienie lub pisanie, że w dniu 10.04.2010 roku miał miejsce zamach w Smoleńsku było ostro potępiane przez wszelakie czynniki rządowe i prorządowe media. Każdy, kto nawet w trybie przypuszczającym brał pod uwagę możliwość zamachu na polski samolot był mieszany z błotem przez „poprawnych politycznie” dziennikarzy i spikerów telewizyjnych. Jeden ze znanych reżyserów, wspomaganych przez prezesa Amber Gold nawet zalecał łykanie tabletek wszystkim, którzy dyskutują na temat ewentualności zamachu na Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i pozostałych 95 pasażerów Tu154M. Zasłużony dla Platformy Obywatelskiej dziennik doradzał, aby zamykać w szpitalach psychiatrycznych tych, którzy mówią lub piszą o zamachu. A jakaż to histeria wybuchła po artykule Cezarego Gmyza w „Rzeczypospolitej”, w którym ujawnił, że w szczątkach Tu154M przetrzymywanych przez Rosjan znaleziono ślady trotylu! Wszyscy najważniejsi dostojnicy Republiki Okrągłego Stołu wyrazili swoje najwyższe oburzenie i stanowczo zdementowali doniesienia o trotylu i o zamachu!

Redaktor Gmyz został wyrzucony z pracy, a po nim również jego bezpośredni przełożeni! Na Zielonej Wyspie Tuska nie ma, bowiem miejsca dla posłańców przynoszących złe wiadomości i dopuszczających hipotezę zamachu. Gdy brat śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zareagował emocjonalnie po przeczytaniu artykułu w „Rzeczypospolitej”, to niektóre tygodniki posunęły się wtedy do bardzo perfidnych szyderstw z prezesa PiS, bo każdy, nawet rodziny ofiar będzie wyszydzony przez określone media, gdy ośmieli się mówić o zamachu w Smoleńsku. Aż tu nagle 20 listopada 2012 roku te same media i ci sami politycy, którzy dotychczas unikali jak ognia słowa zamach od rana do wieczora powtarzali, że był przygotowywany zamach i to...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony