927, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Moje zatrute święta Zatrute przez wymiar niesprawiedliwości, który powinien byc dla wszystkich jednakowy, a nie jest Nie, ze mną nic się nie dzieje, pracę na razie mam, w domu dziękuje, wszyscy zdrowi. Mam zatrute święta przez wymiar niesprawiedliwości. Tej niesprawiedliwości, której nie mogę znieść i wobec której staję coraz bardziej bezradny. Poddać się nie umiem, pomóc nie jestem w stanie. I już zaczynam myśleć, czy się oflagować i wejść na jakiś komin albo protestacyjną głodówkę uskutecznić. Nie dają mi spać zwłaszcza trzy sprawy.

Pierwsza – to Tomasz Trzeciak, rolnik spod Lubrańca na Kujawach. Od roku prawie siedzi w więzieniu za wypadek. W sobotni wrześniowy wieczór wracał z pola po całodziennej orce. Był trzeźwy, traktor miał oświetlony. Z tyłu najechało go audi, którym sześciu młodych ludzi jechało na dyskotekę. Siła uderzenia wbiła samochód pod pług i traktor. Trzech młodych ludzi, w tym kierowca, zginęło. Tragedia wielka, ale nie mogę pojąć, dlaczego sad we Włocławku uznał winę rolnika. Bo lusterko miał za krzywe... Sąd uznał, że kierowca nie miał obowiązku widzieć oświetlonego ciągnika przed sobą (świadek pasażerka zeznała, że ostrzegała kierowcę – uważaj traktor – co znaczy, że kierowca go nie widział). Kierowca nie musiał widzieć traktora przed sobą, natomiast rolnik miał obowiązek widzieć samochód za sobą! I to rolnik został uznany za winnego, że audi najechało na niego z tyłu. I za to rolnik został skazany na dwa i pół roku bezwzględnego więzienia. W zasadzie się nie zdarza, żeby za wypadek po trzeźwemu, bez brawury, ktoś szedł siedzieć. Niemka, która przez brawurę spowodowała katastrofę polskiego autokaru pod Berlinem, gdzie zginęło 14 osób, dostała rok w zawieszeniu na dwa lata, wyroku ikt nie krytykował. Tomasz Trzeciak poszedł siedzieć 19 stycznia 2012 roku. Policja przyjechała po niego po wieczornym obrządku. Jak bandytę zakuli go w kajdany, przy żonie , starych rodzicach i przerażonych dzieciach. Nie chodziło wszak, żeby go tylko wsadzić (wystarczyło go wezwać, sam by się stawił), ale trzeba go było jeszcze upodlić. Żona została ze starymi rodzicami, dwójka dzieci, 30 hektarami ziemi, stadem krów i świń i z niespłaconymi kredytami. Gdy Trzeciak starał się o przerwę w karze, z uwagi na gospodarstwo, sad odmówił, bo zona skazanego bardzo dzielnie sobie radzi w gospodarstwie. Gdy żona przedstawiła zaświadczenia psychologiczne, że zdrowie psychiczne dzieci jest zrujnowane z uwagi na traumatyczną rozłąkę z ojcem, sad uznał, że dzieci dobrze się uczą i ojciec nie jest im potrzebny. Gdyby żona poszła w tango, a dzieci zaczęły ćpać, to może by pomogły mężowi i ojcu dostać przerwę, ale że to kochająca się rodzina serdecznych, uczciwych, najlepszych pod słońcem ludzi, to mąż i ojciec ojciec niech sobie siedzi.Tak rozumują sędziowie w imieniu Rzeczypospolitej, w naszym imieniu. Pan Prezydent Komorowski odmówił łaski, mimo że błagał o nią Trzeciak, jego matka i ja też błagałem. Prosiłem o osobiste spotkanie z prezydentem w tej sprawie – nawet nie raczył odpowiedzieć. Szef Kancelarii przysłał mi bardzo aroganckie, nieprzyjemne pismo.Jakby prywaty jakiejś chciał, a to ani mi brat, ani swat, ani szwagier. Obcy ludzie, których mi strasznie żal. O mnie zresztą tu nie chodzi wcale, ale o bezduszność wobec losów człowieka, któremu dzieje się krzywda. Trzeciaka w pierwszej instancji sądziła pani sędzia Magdalena Tomasiewicz, w drugiej sprawozdawcą był sędzia Zbigniew Siuber. Obojgu Państwu sędziom życzę zdrowych, wesołych beztroskich świąt, w rodzinnej atmosferze. Tej, która Trzeciakowi i jego zdruzgotanej rodzinie nie jest nie jest dzisiaj dana. I nie wiem, czy będzie dana kiedykolwiek, bo po takich przeżyciach do normalnego życia bardzo trudno się wraca, zwłaszcza dzieciom, które były świadkami, gdy ich ojca aresztowano jak bandytę. I jeszcze życzę państwu sędziom, żeby wam się nigdy lusterko nie skrzywiło. Bo nikt nie zna dnia ani godziny, a skrzywić każdemu się może...

Druga sprawa, która zatruwa mi święta– to Grzegorz Wiecha. Młody chłopak spod Kielc, Sad Rejonowy w Kielcach skazał go na 5 lat więzienia, okręgowy podwyższył wyrok na 7 lat, Sąd Najwyższy oddalił apelację. Wiecha był na piwie w pubie. Był tam tez pewien recydywista, który potem wraz ze swoim kolegą dokonał rozboju. Złapali go, a że kryminalista znał prawo, to wiedział, że jak pomówi jeszcze jednego sprawcę, to może starać się o nadzwyczajne złagodzenie kary (to się nazywa mały świadek koronny). I pomówił Wiechę. I Wiechę skazali tylko na podstawie tego pomówienia kryminalisty, w dodatku chwiejnego i zmienianego. Żadnego innego dowodu nie było, sam pokrzywdzony dostał w głowę i stracił pamięć, nikogo nie rozpoznał, nie wiedział ilu było sprawców. Na podstawie pomówienia jednego kryminalisty skazali chłopaka na siedem lat więzienia. Bez żadnych dowodów, bez żadnych! A w aferze korupcyjnej w Sądzie Najwyższym są zeznania, są podsłuchy, ale to za mało, to wszystko niewiarygodne, kto by tam wierzył kryminaliście! A Tuwim pisał, że wymiar niesprawiedliwości powinien być dla wszystkich jednakowy... Co by państwo zrobili, gdyby wasze dziecko spotkało to co Wiechę? Co byście zrobili, gdyby wasz grzeczny, wychuchany ukochany syn miał nagle iść do więzienia, gdzie takich delikatnych biją, gwałcą i odbierają wszelkie człowieczeństwo? Poszlibyście może do posła, takiego jak ja i błagali – niech go pan ratuje! A mnie na kolejne pisma i prośby o ratunek odpowiadają – wyrok wydany, potwierdzony, utrzymany, paragraf taki to a taki, a w ogóle to co ma poseł do sprawiedliwości, która wie najlepiej. Punkt pierwszy – sąd ma zawsze rację... Pomyślcie państwo – na podstawie pomówienia jednego recydywisty.... Pani Rzecznik Praw Obywatelskich jeszcze obiecała zbadać sprawę... ja proszę, ja błagam – niech Pani wniesie kasację, nie może być tak, żeby niszczyć człowieka na podstawie interesownych oskarżeń jednego przestępcy! Nie może tak być, bo nas też to kiedyś dopadnie!

I trzecia sprawa, najgorsza – Jan Ptaszyński. Ten z Białegostoku, którego skazali na dożywocie za podwójne morderstwo – pisałem o nim kilka razy.. Właśnie dostałem odpowiedź z Prokuratury Generalnej na kolejne moje pismo – nie wniosą kasacji... Opisali, na kilkunastu stronach, a jakże, całą historię sprawy, jeszcze raz powtórzyli, co napisały sądy, wszystko prawomocne, sądy orzekły, sądy oceniły, sądy miały prawo i nie ma już dla człowieka żadnej nadziei.

Panie Prokuratorze Seremet, panie Sędzio Seremet – a ja prosiłem, żeby pan sam przeczytał te sprawę, sam, w końcu chodzi o człowieka skazanego na dożywocie. Dlaczego pan nie chce tego zrobić? Dla Pana to godzina lektury, a tam chodzi o całe życie niewinnego człowieka i gdzieś tam bezkarność prawdziwego mordercy. Może ja zwariowałem. Może się mylę w tym czepianiu się sprawy Ptaszyńskiego. Bardzo bym chciał, żeby mnie ktoś do tego przekonał. Panie Prokuratorze Seremet – jeśli się mylę – to proszę, świątecznie Pana o to proszę – niech mi pan pomoże! Niech mi Pan w sprawie Ptaszyńskiego, skazanego w procesie rzekomo poszlakowym, wskaże jedną poszlakę, która Ptaszyńskiego obciążą. Nie łańcuch poszlak – tak wiele nie wymagam - ale jedną, choćby najmniejszą poszlakę. Bo ja twierdzę, że poszlaki tam nie ma żadnej. Poza tym, że Ptaszyński znał zamordowaną i z nią sypiał – ale to przecież nie jest żadna poszlaka. Była natomiast poszlaka (obcy włos w pościeli zamordowanej kobiety) wskazująca na innego sprawcę. I czy może mi pan to jeszcze wyjaśnić – jak to się stało, że w postępowaniu odwoławczym przed sądem Apelacyjnym w Białymstoku, przy rozpoznawaniu apelacji na korzyść Ptaszyńskiego, przeprowadzono dowody z zeznań na niekorzyść, a mianowicie z zeznań świadków „spod celi”, którzy siedzieli z Ptaszyńskim już po wyroku w I instancji i dręczyli go psychicznie, żeby wydobyć od niego potwierdzenie zbrodni. Czysto stalinowskie praktyki,które zresztą tez nie dostarczyły dowodów winy Ptaszyńskiego. Powiedział, że woda w wannie była zimna (to wiadomo było ze znanych mu akt) a sąd apelacyjny uznał to za dowód przyznania się do winy i tym dowodem, w postępowaniu apelacyjnym na korzyść, przypieczętował dożywotnie skazanie. Przecież to jest koszmar jakiś! Panie sędzio Seremet – po starej sędziowskiej może nie znajomości, ale przeszłości – wskaże mi pan te jedną obciążającą Ptaszyńskiego poszlakę? Jeszcze raz podkreślam – nie zamknięty łańcuch poszlak, wymagany do uznania winy – ale jedną, jedyną poszlakę... Jakiś motyw, jakieś groźby, jakieś najmniejsze choćby ślady... A dziś życzę Panu Prokuratorowi Generalnemu Wesołych Świąt, też w serdecznej, rodzinnej atmosferze. Ja świętami się nie cieszę, bo wciąż myślę, że tam gdzieś w wiejskiej chałupinie na skraju Puszczy Białowieskiej pali chrustem w kuchni i płacze w samotności stara matka Ptaszyńskiego. Opuszczona i bezradna wobec tej bezlitosnej machiny, która zwaliła się na jej syna i na nią. Wesołych, rodzinnych świąt życzę też sędziom, którzy skazali Ptaszyńskiego, zwłaszcza pani sędzi Hryniewickiej z Sadu Apelacyjnego w Białymstoku. Wesołych, naprawdę wesołych świąt, których oby nic nie zatruwało, tak jak mnie zatruwa. Moja ulubiona pastorałka to „Nie było miejsca dla Ciebie”. W moim smutnym nastroju wziąłem gitarę i tak ja sobie nucę, zmieniwszy nieco słowa...

Nie było miejsca dla ciebie

w Betlejem w żadnej gospodzie

I lepiej zostałbyś w niebie

Boś Chryste nie jest dziś w modzie

Nie było miejsca choć zszedłeś

Jako zbawiciel na ziemię

Kto by Cię szukał, Bóg wie gdzie

Gdy własne zgubił sumienie

Nie było miejsca choć chciałeś

ludzkość przytulić do łana

Lecz drzwi zamknięte zastałeś

A w oknach ciemna zasłona

Nie było miejsca choć chciałeś

Ogień miłości zapalić

Ale na próżno czekałeś

Nie chcą Cię witać ni chwalić

Gdy liszki maja swe jamy

Ptaszęta swoje gniazdeczka

My coraz mniej Cię szukamy

Ważniejszy żłób od żłóbeczka

A dzisiaj czemu wśród ludzi

Tyle łez, jęku, katuszy

Niech się Betlejem obudzi

W niejednym sercu i duszy

PS. Czytelnikom życzeń nie składam, źle by dziś zabrzmiały... I o życzenia dla siebie nie proszę, poza jednym - sprawiedliwości, bo duszę się bez niej jak bez powietrza.

Janusz Wojciechowski

Nie będziemy mieć kooorwety „Gawron”, ale za to zbroimy się na potęgę Nie będziemy mieć ko .. orwety „Gawron”, ale za to będziemy mieć „gwiezdne wojny” Nie będziemy mieć ko .. orwety „Gawron”, ale za to zbroimy się na potęgę ! Na potęgę równą somalijskim piratom. Budowana od czasów rozbicie dzielnicowego ko .. orweta „Gawron” nie doczekała swojego finału. A szkoda, bo kosztowała prawie tyle samo co i Narodowy Basen w Warszawie. Niestety, nie miała zasuwanego dachu. W planach rządowych więc przepoczwarzyła się w patrolowiec „Ślązak” (to podobno najdroższa „motorówka” na świecie). Ale to tylko początek wielkich zbrojeń, nie tylko w marynarce. A Marynarka Wojenna zapowiada   , że do 2022 roku otrzyma okręt wsparcia operacyjnego (do przewozu personelu Wojsk Lądowych i Wojsk Specjalnych wraz ze sprzętem), do 2026 zbiornikowiec paliwowy, do 2030 roku okręt wsparcia logistycznego. Modernizację czeka również siły lądowe. Spośród 900 czołgów, które posiadamy, zdecydowana większość to polski „rudy” (T-72) wraz z modernizacją  PT-91 (ok. 230 sztuk). Niemiecki „tygrys” (Leopard 2A4) to jedynie 128 sztuk. Gruntowną modernizację mają przejść   właśnie niemieckie czołgi w zakresie urządzeń optoelektrycznych oraz armaty, wymiany kamery termowizyjnej działonowego oraz przyrządu obserwacyjno-celowniczego dowódcy na dzienno-nocny przyrząd obserwacyjno-celowniczy. Niezbędne jest także wyposażenie czołgu w dzienno-nocną kamerę do jazdy wstecz oraz dzienno-nocny przyrząd obserwacyjny dla kierowcy.Ulepszony ma zostać także pancerz, system kierowania ogniem i systemy łączności. Modernizację przejdzie także lotnictwo. MON chcewyposażyć myśliwce F-16 w pociski manewrujące dalekiego zasięguAGM-158 JASSM. Dzięki takim rakietom„Jastrzębie” mogłyby atakować cele nawet z odległości trzystu kilometrów.  A wiec przygotowujemy się do napaści na odległość 300 km? Ale to wszystko wypada blado wobec faktu, iż polskie wojsko zamierza zakupić kilkaset samolotów bezzałogowych – zakłada plan modernizacji uzbrojenia przygotowany przez resort obrony.  To, na tle naszej armii, wygląda niemal jak „gwiezdne wojny”. Będą to nie tylko rozpoznawcze maszyny klasy mini, ale także drony, które mogą atakować wrogie cele używając rakiet.Zgodnie z ministerialnym planem armia dostanie 97 zestawów bezzałogowców: cztery klasy operacyjnej (MALE), 51 klasy mini, 27 krótkiego i średniego zasięgu oraz 15 najmniejszych, miniaturowych bezzałogowców klasy mikro. Ponieważ w każdym zestawie może znajdować się od trzech do ośmiu aparatów latających, oznacza to, że wojsko wzbogaci się o kilkaset dronów. Po takich zapowiedziach można dojść do wniosków, że prowadzimy wyścig zbrojeń. Tylko przeciwko komu ? Sądząc po zasięgu pocisków (300 km) to w grę wchodzi Białoruś, Litwa, region Królewca, bo z pewnością nie nasi najwięksi przyjaciele Niemcy i Ukraina. Tylko czy to wszystko nie „psu na buty”, skoro już niedługo większość z nas, wobec zaniku powszechnego szkolenia i braku dostępu ludzi do broni, nie będzie potrafiła używać nawet broni strzeleckiej. Czy ponownie będziemy „skazani” na kosy? ParallaxView

Rewolucyjna walka z Bożym Narodzeniem

Nasilająca się ateizacja i ideologia „braku ideologii” skłaniają decydentów na całym świecie do coraz to bardziej absurdalnych decyzji dotyczących Bożego Narodzenia. W wolnym świecie nie wolno oficjalnie używać nazwy i symboli tego niezwykle ważnego Święta. Od kilku lat mamy do czynienia z postępującym zjawiskiem urzędniczej dechrystianizacji i desakralizacji Świąt Bożego Narodzenia. Nie chodzi tylko o wypowiadane w reklamach telewizyjnych – oraz niestety z niektórych ambon – słowa o „magii świąt”, czy „pięknie zimowych świąt”. Chodzi o jawną, ostrą i skierowaną na zbudowanie nowego człowieka – a więc typową dla wszystkich rewolucji – walkę przeciwko Panu Bogu. Zjawisko walki ze świętem obchodzonym 25. grudnia jest bardzo stare. Już purytanie w siedemnastowiecznej Anglii – bluźnierczo odrzucając w całości kult maryjny – wymogli na władzach zakaz świętowania w tym dniu. Oficjalnym powodem był „papizm” świętujących. Po przeniesieniu się do Ameryki ci sami purytanie, podczas buntu przeciwko brytyjskiemu królowi, obchodzenie Bożego Narodzenia postrzegali jako przejaw… sprzyjania Anglikom. Skrajnie wrodzy Bożemu Narodzeniu byli francuscy rewolucjoniści. W obowiązującym od 1793 r. kalendarzu, każdemu dniu patronowało jakieś zwierzę, roślina lub minerał. Na wigilię, 24. grudnia, przypadał „dzień siarki”, a na 25. grudnia – „dzień psa”. Dodajmy, że oba dni były zwykłymi dniami pracującymi. Za uczestnictwo w Mszy św. płaciło się wówczas głową. W połowie XIX wieku rewolucja zaczęła wykorzystywać inną broń – rozum i konsumpcję. Właśnie powołując się na te hasła zaczęto prowadzić na zachodzie Europy proces dechrystianizacji świąt. Kościół pozbawiono prawa do prowadzenia szkół, a Święto Narodzenia Pańskiego zaczęto wykorzystywać do napędzania sprzedaży kiczowatych pamiątek i innych, niezwiązanych z chrześcijaństwem towarów. XX wiek przyniósł barbarzyńską walkę z chrześcijaństwem, więc i z jednym z najważniejszych jego świąt. Czytelnikom w tej części Europy nie trzeba przypominać, jakich bezeceństw dopuszczali się bolszewicy i niemieccy narodowi socjaliści, by walczyć z pamiątką tego wydarzenia. „Precz z Bożym Narodzeniem, niech żyje dziesięciodniowy tydzień pracy!” – to najłagodniejsze hasło rosyjskich komunistów, pochodzące jeszcze z lat dwudziestych. Potem było już tylko gorzej. Rewolucyjna walka z Panem Bogiem i dniem Narodzin Jego Syna najczęściej zaczyna się, lub jest serdecznie popierana, u szczytów władzy. Najczęściej to nie jacyś anonimowi buntownicy występują przeciwko Świętu, ale rządzący państwami. Tak samo jest i dziś, rewolucja się nie zatrzymała.   Co chwila docierają do nas informacje o nowootwartych frontach walki z Bożym Narodzeniem. Ta sama pierwsza poprawka do amerykańskiej konstytucji, która zagwarantowała mieszkańcom USA, że państwo nie będzie decydować o legalności czy nielegalności kultu religijnego, w dzisiejszych czasach zaczyna być wykorzystywana jako oręż przeciwko chrześcijaństwu. W zeszłym roku, członkowie Izby Reprezentantów otrzymali zakaz wysyłania do wyborców życzeń „Merry Christmas” (Szczęśliwego Bożego Narodzenia). Według Kongresu USA jedynie „słuszną” wersją są życzenia „Happy Holidays” (Wesołych Świąt). To samo stało się w Wielkiej Brytanii, gdzie nawet pracownicy Czerwonego Krzyża otrzymali nakaz, by przy wysyłaniu kartek zawierały one „najlepsze życzenia” czy „sezonowe życzenia” (season’s greetings) a nie „świąteczne życzenia” (Christmas greetings). Przeciwko Bożemu Narodzeniu protestowali w Holandii homoseksualiści. Skoro jednak nie udało się usunąć wielowiekowej tradycji, w 2009 r. w dniach gdy chrześcijanie czcili przychodzącego Pana, homolobby zorganizowało festiwal „Różowe Świąt Bożego Narodzenia” – imprezę promującą homoseksualizm i jawnie szydzącą z symboli chrześcijańskich – m.in. przedstawiając dewiacyjne szopki z udziałem św. Józefa i Matki Bożej. Przy pełnej aprobacie władz. A oto garść najgłośniejszych wydarzeń, tylko z ostatnich kilku dni. W Szwecji „nowocześni” nauczyciele, w obawie o oskarżenia o „nietolerancję”  masowo wysyłali do Urzędu Szkolnego zapytania o to, czy uczniowie i nauczyciele mogą się zgromadzić w kościele z okazji adwentu. I co odpowiedział socjalistyczny urząd? Stwierdzono, że uczniowie muszą się czuć bezpiecznie w szkole i „nie mogą być narażeni na jakiekolwiek oddziaływanie religii w kościele”. Nawet, jeśli chcą przygotować się w ten sposób do obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia. Nauczyciele posyłający dzieci do świątyni, powinni mieć – według urzędu – pewność, że nie będą się one znajdowały pod „jednostronnym wpływem” jakiegokolwiek wyznania (sic!) W Brukseli w miejsce tradycyjnej choinki stanie areligijna zimowa instalacja. Dlaczego? Ponieważ choinka może „obrażać uczucia religijne osób innych wyznań”! Na nic zdały się przekonywania Belgów, że w ich kraju mieszka dużo więcej chrześcijan niż osób innych wyznań, a także tysiące podpisów pod petycją o umieszczenie tradycyjnej choinki na rynku w centrum Brukseli. Nawet drzewko zbyt kojarzy się decydentom ze stolicy postępowej Unii Europejskiej z Chrystusem. Musiało więc zniknąć, mimo iż przez lata w grudniu w centrum Brukseli ustawiano 20-metrową choinkę z Ardenów. W tym roku na zabytkowym rynku Grand Place pojawiła się jednak 25-metrowa konstrukcja, o której nie do końca wiadomo, co ma symbolizować. W Londynie co prawda miejsce choinki póki co nie jest zagrożone, ale władze nie mają nic przeciwko dwójce performerów, którzy już rozpoczęli – a planują robić to do 5 stycznia – w teatrze Soho przedstawianie swojego show. Zapowiedzieli, że chcą „obdarować” publiczność „opowieścią antybożonarodzeniową” z wplecionymi wątkami… homoseksualnymi i satanistycznymi. To nie koniec. Brytyjscy uczniowie z Essex nie przebiorą się w tym roku za pasterzy i Trzech Króli. Na scenie szkolnego teatru nie będzie stajenki i Jezusa w żłóbku. Zamiast jasełek zaplanowano inscenizację: „Napad na sklep jubilera”. Zmieniono słowa dziewiętnastowiecznej kolędy – „Tam daleko w żłobie” na „Ze żłobem w siną dal”. Dyrekcja szkoły tłumaczyła, że decyzja o zastąpieniu jasełek kryminałem, zapadła w związku z ostatnimi głośnymi kradzieżami w okolicy. Angielskie media przypominają jednak, że dyrekcja tej szkoły nie po raz pierwszy nadaje politycznie poprawną oprawę Świętu. W poprzednich latach np. wykreślali z kolęd niepoprawne politycznie ich zdaniem wersy (rzekomo szowinistyczne) a w ich miejsce wstawiano nowe słowa, „neutralne płciowo”. We Francuskim Villebon, dyrekcja supermarketu Auchan – jakby chcąc wpisać się w klimat stworzony przez decydentów w innych częściach kontynentu – zdecydowała o niesprzedawaniu w swoim sklepie szopek bożonarodzeniowych. Stwierdzono, że „szokują one licznych klientów”. W tym akurat wypadku – może dlatego, że dla sieci sklepów wolność (a więc i rynek) liczyła się bardziej niż dla urzędników we wspomnianych wyżej miejscach – decyzję szybko zmieniono po masowych protestach katolików. Wskazali oni, że ci sami – jakoby zszokowani szopką muzułmanie – nie mają nic przeciwko przyjmowaniu wypłacanych przez francuską Kasę Rodzinną, tzw. premii bożonarodzeniowych. Armia walcząca z Bożym Narodzeniem wyciąga broń przeciwko chrześcijaństwu z różnych powodów. Mieszkańcy niewielkiego duńskiego miasteczka Kokkedal dowiedzieli się ze zdumieniem, że w tym roku w święta nie będzie już miejskiej choinki. Miała kosztować od 5 do 7 tys. koron (ok. 4 tys. złotych). To za dużo – orzekli radni, którzy całkiem niedawno wydali dziesięć razy tyle (60 tys. koron) na miejskie obchody islamskiego święta ofiarowania. Warto dodać, że kilka miesięcy wcześniej do rady miasta wybrano większość… muzułmańskich kandydatów. Nie sposób nie przypomnieć w tym miejscu, kto był tym, któremu jako pierwszemu przeszkadzało Boże Narodzenie. Ogromny strach przed narodzeniem Chrystusa czuł przecież król Herod. W obawie przed Zbawicielem zorganizował zakrojoną na wielką skalę zbrodnię rzezi niewiniątek. Nie zapomnijmy również, przyglądając się dzisiejszym poczynaniom rządów, urzędów i władz miast, oraz wszystkim tym, którzy namawiają do niszczenia Bożego Narodzenia, że to właśnie Herod jako pierwszy próbował namówić władców świata, by wystąpili przeciwko Synowi Bożemu. Krystian Kratiuk

Mater Poloniae dolorosa – o ataku na Królową Polski Ksiądz Boniecki z jego wizją modernistycznego Kościoła w wersji „holenderskiej” czy „gazetowo-wyborczej”, Nergal na pierwszych stronach gazet, wyśmiewanie ludzi modlących się na ulicach i w kościołach, ataki na krzyż pod Pałacem Namiestnikowskim. To trwa od lat. Od czasu katastrofy smoleńskiej przybrało zaś na sile w sposób przerażający. Ciśnięcie żarówkami z farbą w Obraz-Symbol, Obraz-Świętość, Obraz-Kwintesencję Polski – to nie jest przypadek. To efekt. Czterdzieści tysięcy wojowników Batu-chana wyjęło strzały z kołczanów, po czym nałożyło je na cięciwy. Wystrzelone w górę pociski zawyły diabelskim jazgotem i zasłoniły całe niebo, po czym spadły na głowy mieszkańców Kijowa. Był 6 grudnia 1240 r. Zaczynało się mające trwać tydzień oblężenie.

Uratowana z pożogi, czyli na plecach św. Jacka Największa metropolia tej części Europy, stolica Rusi, porównywalna jedynie z Konstantynopolem, miała upaść. Zagłada czekała liczne cuda architektury kijowskiej, m.in. Cerkiew Dziesięcinną mierzącą 45 m wysokości, zbudowaną z chersońskich marmurów, o kolorowych witrażach wypełniających okna i wielkim rydwanem z brązu przed wejściem. Gdy gród Kija, tak malowniczo położony na wzgórzach, płonął, ciągle jeszcze opierając się najeźdźcom, w drewnianym kościele o.o. Dominikanów rozegrała się scena, która stała się częścią legendy jednego z najwspanialszych polskich świętych – Jacka Odrowąża. Ten uczeń samego świętego Dominika, pierwszy polski „pies pana” (Domini canis), był nie tylko założycielem polskiej prowincji zakonu, ale także szerzył działalność misyjną na terytorium Rusi. Podobno przebywał w Kijowie, gdy zza skutego lodem Dniepru leciały płonące pociski. Pożar trawił już większą część miasta. Kościół i klasztor dominikański leżały w lackiej dzielnicy, przy bramie – także zwanej przez kijowian lacką, czyli polską. (Jak domniemywał prof. Aleksander Brückner, terminy „lach” i „lacki” wzięły się od tego, iż używaliśmy wtedy przede wszystkim łaciny, stanowiliśmy więc swoiste Lacjum w tej części Europy). Świątynia stanęła w ogniu. Według legendy, Jacek wraz z kilkoma braćmi próbowali w ostatniej chwili ratować, co się da – przede wszystkim naczynia liturgiczne, które stanowiły największą wartość. Odrowąż chwycił monstrancję, by ocalić przed zniszczeniem także to, co najcenniejsze z punktu widzenia wiary, czyli Najświętszy Sakrament. Gdy biegł w stronę wyjścia, wśród spadających, rozżarzonych belek usłyszał za sobą głos: „Dokąd uciekasz? Zostawisz mnie? Nie zabierzesz ze sobą?”. Odwrócił się i zdumiony zobaczył, że mówi do niego posąg Matki Bożej. Wrócił więc po alabastrową figurę Madonny, wziął ją na barki i wyniósł z płomieni. Bał się, że posąg będzie za ciężki, że go nie udźwignie. Jednak Ona dodała mu sił. Podobno doradziła także ucieczkę za Dniepr, pomimo oblężenia. Tak też uczynił, zabierając ze sobą resztę braci. Legenda opowiada w tym miejscu o cudzie chodzenia po powierzchni wody, lecz wyjaśnienie jest dość proste – Dniepr był w tym czasie pokryty grubą zmrożoną taflą. Tatarzy starali się bowiem prowadzić ataki zimą, gdy rzeki pokrywała warstwa lodu. Dzięki temu mogli przeprawiać na drugą stronę dużą liczbę konnych, a także zyskiwali przewagę psychologiczną, gdyż o tej porze roku Europa raczej nie walczyła. Dlatego też św. Jacek pokazany jest na obrazie wiszącym w prawej nawie warszawskiego kościoła Dominikanów, jak idzie w rozwianym płaszczu, a raczej ślizga się, po powierzchni rzeki. W jednej ręce trzyma monstrancję, w drugiej figurę Madonny. Uratował nie tylko swoje życie, ocalił także Ją, Matkę Bożą. Jest w tej całej legendzie coś niezwykłego. Piękna metafora, figura retoryczna, która każe zobaczyć czyn Jacka jako symbol. Nie chodzi tylko o to, że Odrowąż był jednym z pierwszych na naszej ziemi krzewicieli kultu maryjnego, bo tych nigdy nie brakowało, świadczy o tym chociażby wezwanie pierwszej gnieźnieńskiej świątyni. Okazuje się jednak, że Matka Boża nie tylko stanowi przedmiot kultu i modlitwy, nie tylko sama daje opiekę czy wyprasza nam u swojego Syna różne łaski, lecz oczekuje od nas tego, byśmy i my się nią zaopiekowali – żebyśmy czasem ponieśli ją na swoich barkach. Jak święty Jacek. Nieodmiennie wzrusza mnie ta wizja – dominikanin pokonujący zaśnieżonymi szlakami setki kilometrów, niosący na plecach alabastrowy posąg Maryi. Jakby chciał powiedzieć: „Czasem ty niesiesz nas na swoich plecach, innym razem my, dzieci, niesiemy ciebie”. Jak w życiu… Ojciec i Matka troszczą się o nas, gdyśmy jeszcze mali, a potem nadchodzi taki dzień, gdy tego Ojca lub tę Matkę trzeba wziąć na ręce. Zanieść po schodach. Położyć do łóżka. Tak właśnie niesie święty Jacek Matkę Bożą przez śniegi, z płonącego Kijowa, do Polski. Bo tu jest jej miejsce. Było. Od początków.
Madonna w oczach „dzieci hipermarketu” Niedawno media podały wiadomość o zamachu dokonanym na częstochowską Madonnę. Atak na polską świętość religijną i narodową, jaką jest obraz Matki Bożej na Jasnej Górze, nie jest przypadkowy. Nawet jeśli został dokonany przez szaleńca, to jest efektem prowadzonej już od lat niebywałej nagonki na wszystko, co katolickie. A jeszcze szerzej – na wszystko, co chrześcijańskie, patriotyczne, narodowe. A więc – polskie. Jakże dziwić nas może wypełniona farbą żarówka wymierzona w święty obraz, jeśli w kilka dni później Ruch Palikota bierze oficjalnie w obronę człowieka, który rzucał w kierunku – jak to określił poseł Ryfiński – „bohomazu” i chce wpłacić za niego kaucję, pokazując, że tak naprawdę czyn zamachowca zasługuje na pochwałę i wsparcie! I takie właśnie wsparcie jest gorsze niż sam obrazoburczy wyczyn – bo go usprawiedliwia i gloryfikuje! Cały medialny szum wokół wydarzenia ma służyć jednemu celowi – dalszej propagandzie wymierzonej w środowisko tradycyjno-chrześcijańskie. Ksiądz Boniecki z jego wizją modernistycznego Kościoła w wersji „holenderskiej” czy „gazetowo-wyborczej”, Nergal na pierwszych stronach gazet, wyśmiewanie ludzi modlących się na ulicach i w kościołach, ataki na krzyż pod Pałacem Namiestnikowskim. To trwa od lat. Od czasu katastrofy smoleńskiej przybrało zaś na sile w sposób przerażający. Ciśnięcie żarówkami z farbą w Obraz-Symbol, Obraz-Świętość, Obraz-Kwintesencję Polski – to nie jest przypadek. To efekt. Czyż nie liczy się atmosfera? Klimat? Powiedzmy to tak: scenografia, światła, dobór kostiumów, muzyki i twarze statystów? Tak, by ci, którym zamarzy się bycie aktorem w antykatolickim spektaklu, poczuli, że są tak naprawdę oczekiwani? Że w ciemnościach czuwa publiczność gotowa ich oklaskiwać? Ta żarówka rzucona w ołtarz na Jasnej Górze w roku 2012 pokazuje, jak głęboko następują zmiany w świadomości narodowej. Matkę Bożą jako Królową Polski – prawdziwą duchową Przewodniczkę, Orędowniczkę, Pocieszycielkę i Opiekunkę naszego Narodu – postrzega ciągle topniejąca, wierna grupa praktykujących katolików. Reszta przestaje poruszać się w świecie podstawowych pojęć kształtujących naszą tożsamość. Jest to tym bardziej przerażające, że nawet w dobie, gdyśmy fizycznie nie byli wolni, mieliśmy siłę wynikającą z niezależności Ducha. Ten Duch zaś wyrastał na rzeczach wspólnych, zaszczepianych głęboko w sercu już od dzieciństwa, tkwiących w moralnym kręgosłupie Polaka. Teraz jednak – mimo pozoru zewnętrznej wolności – coraz więcej rodaków naszych staje się pustych pod względem posiadania jakiegokolwiek ducha polskiego, narodowego. Coraz bardziej powiększa się grupa nieszczęśliwych ludzi, którzy są „dziećmi hipermarketu”, produktem masowym, niemyślącymi samodzielnie plastykowymi europejczykami. Dla takiego europejczyka Matka Boża z Jasnej Góry staje się jedynie zabytkiem podobnym do kolumny Zygmunta czy Kopalni Soli w Wieliczce – przedstawia wartość, ale nie niesie ze sobą szczególnej, wyjątkowej treści duchowej.
W zalewie antychrześcijańskiego jazgotu „Bogurodzica” grzmiała nad hufcami Jagiełły pod Grunwaldem. Tę cudowną pieśń, pierwszy hymn polski o Madonnie, co była „Bogiem sławiena”, Jan Łaski zawarł w swoim Statucie już na wstępie. To rzecz wielkiej wagi. W starożytnym Rzymie, budując państwo, starano się oprzeć je na fundamencie boskim. Juliusz Cezar wywodził swój ród od Eneasza i Wenus, a auspicja, czyli oficjalny system wróżb, należały do rytuału państwowo-religijnego. Gdy więc w kształt prawno-instytucjonalny przyoblekała się Pierwsza Rzeczpospolita, uczyniono podobnie. Tekst „Bogurodzicy” w pierwszym drukowanym dokumencie, pochodzącym z czasu rodzenia się polskiej „prakonstytucji” Nihil Novi, zbiorze kodyfikacyjnym i jednocześnie akcie „erekcyjnym” polskiej kultury, stał się tekstem o znaczeniu fundamentalnym, jeśli chodzi o założycielski mit polskiej Republiki. Matka Boża stawała się w ten sposób sui generis „matką założycielką” państwa. Sam Łaski nazwał „Bogurodzicę” pieśnią „najpobożniejszą ze wszystkich” (prima omnium devotissima) i „jakby wyrocznią Królestwa Polskiego” (tanquam vates regni Poloniae). Wyrocznię należy tu rozumieć nie w świetle współczesnego znaczenia okultystycznego, lecz w wymiarze rzymskiego rodowodu instytucjonalnego Rzeczypospolitej Polskiej. Tak jak Rzym opierał większość swoich decyzji na głosach wyroczni (począwszy do założenia miasta i wróżby, jaką z lotu ptaków odczytał Romulus), tak i Polska odwoływała się do kultu Matki Bożej, który leżał u podstaw jej istnienia i wytyczał drogę duchowego wzrostu. Tą drogą podążaliśmy, zawsze wierni, przez stulecia. „Bogurodzicę” śpiewano więc w dobrych i złych chwilach – pod Cecorą i Chocimiem. P
oprzez wieki naszej Historii setki pieśni, wierszy i świętych obrazów w miejscach kultu budowały spójny obraz Matki Bożej – Królowej Polski. Aby wyjednać pomoc Najświętszej Panienki w walce z niewiernymi, król Władysław IV ustanowił jej order – Order Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. O Madonnie pisali poeci – zwany polskim Horacym Sarbiewski, czy też, zapomniany już, Wacław Kochowski. Ten ostatni tak zwracał się do Niej, gdy Turcy oblegali Kamieniec Podolski: „Królowo Polska, Sarmacyi pani,/Tobie i nieba, morze i otchłani/Posłuszne zawsze, świetną słońce togą,/Miesiąc pod nogą./Twojać to Polska, ty jej z dawna bronisz,/I teraz ją ty w tym razie zasłonisz”. Legenda obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry stanowiła jeden z elementów kultu narodowego. Sięga nawet Łukasza Ewangelisty, a potem cesarza Konstantyna Wielkiego, choć oczywiście współczesne badania nie potwierdzają aż tak wczesnego rodowodu. Nie przypadkiem jednak w legendzie pojawiał się Konstantyn. Jeśli bowiem pierwszy cesarz chrześcijański widział na niebie znak Chrystusa i kazał go umieścić na labarum, sztandarze legionowym, słuchając wskazania „in hoc signo vinces” (pod tym znakiem zwyciężysz), to podobną rolę miała odegrać w naszych dziejach Matka Boża z Częstochowy. Stała się symbolem nie tylko religijnym, ale w pewnym sensie państwowym. Niemcy mieli włócznię św. Maurycego z relikwią Krzyża Świętego, wierzyli w jej potężną siłę duchową – niesiona na czele armii miała stanowić rodzaj ochronnego talizmanu i pozwalać odnosić zwycięstwa pod znakiem Chrystusa. Naszą „włócznią” była i jest Święta Ikona z Jasnej Góry. Do Niej zawsze jako naród mogliśmy udać się „pod obronę”. Za panowania Wazów wzgórza klasztorne ufortyfikowano i Jasna Góra stała się Fortalitio Mariano – Twierdzą Maryjną. A właściwie Polska cała stała się ową twierdzą. W sercach naszych była Ona, a myśmy tworzyli szaniec dookoła Rzeczypospolitej, broniąc własnymi piersiami tego, co polskie, i tego, co święte. Dzięki Sienkiewiczowi symbol ten uniósł się jeszcze bardziej w ponadczasową przestrzeń poprzez słowa kreślone genialnym piórem o obronie klasztoru w czasie potopu szwedzkiego. Szramy na obrazie zbójcy zrobili wcześniej, bo w wieku XV, kiedy to obraz stał się obiektem barbarzyńskiego ataku. Teraz, w dobie gdyśmy wszyscy w wolnej Polsce, został zaatakowany powtórnie i jedynie dzięki specjalnym zabezpieczeniom nie uległ całkowitej dewastacji. Szaleńców jest wielu. I pewnie należałoby bluźnierczy casus położyć na karb jedynie chorego umysłu, a rzeczy nie komentować w podniesionym sienkiewiczowsko tonie, gdyby nie dwa aspekty. Pierwszy – już wspomniany – dotyczy faktu, że od dłuższego czasu zewsząd we własnym kraju otoczeni jesteśmy tak silnym jazgotem antychrześcijańskim, że kto chadza do kościoła, zaczyna się zastanawiać, czy zaraz nie przyjdzie się spotykać po kryjomu w katakumbach. A drugi – niezwykle istotny – dotyczy sposobu, w jaki zareagowały na ten akt terroru polskie władze. Nie było już – jak w wypadku Brunona K. – konferencji prokuratury ani prezentowanego w mediach stanowiska premiera rządu. Zupełnie tak, jakby to była wewnętrzna sprawa Kościoła, w pewnym sensie „jego problem”. Jedyne więc oficjalne stanowiska to te ojców paulinów czy Konferencji Episkopatu Polski. Tymczasem Matka Boża na Jasnej Górze jest Świętością Narodową. Jest znakiem, symbolem tego, co w historii naszej największe i najpiękniejsze. Ona była na szkaplerzach tych, którzy walczyli o wolność przez stulecia. Do niej się modlili konfederaci barscy. O niej pisał Mickiewicz i Słowacki. Po odparciu Szwedów Jan Kazimierz złożył w katedrze lwowskiej śluby – przyrzeczenie wobec Boga i Historii. Oddał Naród nasz w opiekę, pod władanie duchowe Matce Bożej. Od tamtej pory stała się Ona – Królową Polski. Tak jak Brytyjczycy chronią swoją królową, która niesie dla nich wartość wyższą niż bieżąca polityka, tak i my, Polacy, winniśmy chronić swoją. Nieść Ją na barkach, jak święty Jacek w lodowej zawiei pod Kijowem.
Na rozkaz car...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony