890, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bankrutujące SKOKi Czy mamy kryzys? Skrywane sprawozdania. Nisza rynkowa. Hazardowe lewarowanie. Specyficzni klienci. Złe długi. Wyprowadzanie zasobów. Piramida finansowa.

Czy mamy kryzys? Prezes Narodowego Banku Polskiego na spotkaniu z dziennikarzami Gazety Wyborczej w dniu 25 października 2012 r. , że „w Polsce kryzysu nie ma. Jest spowolnienie.”. Jednocześnie wzmiankował że „istniejące już instrumenty pozwalają NBP w sytuacji skrajnie głębokiego kryzysu w strefie euro działać w sposób elastyczny. Co to znaczy? Przykładowo udzielać pomocy płynnościowej bankom komercyjnym na dłuższe niż dziś terminy, także w walutach obcych.”. Niby wszystko dobrze, a armaty przygotowane. Hmm. Czy system finansowy w Polsce jest zdrowy? Czy Amber Gold jest ostatnią, czy dopiero pierwszą niespodzianką? Czy istnieje sposób na w pełni bezpieczne przechowywanie oszczędności? Dzisiaj na tapetę wezmę spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe. Nieprzypadkowo. Zaciekawiło mnie dlaczego władze jednej z kas nachalnie,  z ideologicznym przytupem i nie merytorycznie zabiegały o nie poddawanie całego sektora spółdzielczych kas państwowemu nadzorowi finansowemu? To wzbudziło podejrzenia.

Skrywane sprawozdania Jeszcze większych podejrzeń nabrałem, gdy próbowałem znaleźć w Internecie sprawozdania finansowe największej kasy oszczędnościowo-kredytowej za 2010 i 2011 r. Nie znalazłem (jest Kasy Krajowej). Albo jestem fajtłapą (pomóżcie!), albo sprawozdania są głęboko zakopane, albo wręcz ich nie ma. Musiałem uzbroić się w cierpliwość do 26 października 2012 r. kiedy GUS opublikował Stała się jasność, zagadki zaczynają rozwiązywać się. Raport GUS jest sporządzony na podstawie sprawozdawczości przesyłanej przez kasy. Dane mogą zatem nie mieć charakteru obiektywnego, a wyrażać życzenia organów zarządzających kasami. Innymi słowy sytuacja kas może być w rzeczywistości gorsza niż wynikająca z na razie opublikowanych danych. Na razie, albowiem w dniu 27 października 2012 r. SKOKi trafiły pod i w przeciągu trzech miesięcy ma zostać sporządzony zewnętrzny audyt. Ponadto trudność w analizie sprawia stosowany przez kasy plan kont i układ sprawozdania finansowego właściwy dla przemysłu i handlu, a nie dla banków, co czyni szereg rozważań przybliżonymi. Jednak nie czekam, lepiej wiedzieć co święci się zawczasu.

Nisza rynkowa Jak nazwa własna wskazuje kasy oszczędnościowo-kredytowe zbierają kasę w formie depozytów i pożyczają ją. Na koniec 2011 r. kasy zebrały 14,7 mld zł depozytów i udzieliły 10,2 mld zł pożyczek. Mimo całego szumu wokół kas stanowią one pikuś w pośrednictwie finansowym. Są taką sobie ok. 2 % niszą w stosunku do depozytów bieżących i terminowych , które wyniosły w grudniu 2011 r. 762 mld zł.

Hazardowe lewarowanie Pierwszy sygnał ostrzegawczy włączył się, gdy porównałem wartość udzielonych przez SKOKi pożyczek z wartością ich kapitałów własnych. Te ostatnie w dniu 31 grudnia 2011 r. wyniosły 536 mln zł. Dlaczego kapitały własne są ważne w pośrednictwie finansowym? Otóż pożyczki nie spłacane przez dłużników rodzą straty, które nie zagrażają istnieniu podmiotu do chwili, gdy nie przekraczają kapitału własnego. Gdy straty przekraczają poziom kapitału własnego, to spieniężenie nawet całego majątku kasy nie starczy na spłatę wszystkich zobowiązań.

Przy SKOKowym portfelu 10,2 mld zł pożyczek wystarczy, że pożyczkobiorcy nie spłacą ok. 5 % długu aby strata zjadła wszystkie kapitały własne. Dużo to, czy mało? Na razie zauważmy, że banki komercyjne muszą utrzymywać minimalny współczynnik wypłacalności (kapitał/inwestycje) równy 8 %. W przypadku SKOKów pożyczki to nie jedyna inwestycja obarczona ryzykiem, a zatem ich współczynnik wypłacalności jest mniejszy niż szacowane 5 %. W finansach taki przypadek określa się mianem wysokiego lewarowania (zwiększanie rozmachu działalności dzięki długowi). Notabene wysoki lewar był jedną z przyczyn głębokiego załamania światowej gospodarki w latach 2008/2009. Do dzisiaj trwa nieprzyjemny proces delewarowania. Tymczasem zarządy SKOKów idą kontra rynkowi. Hazardziści. Pewnie dbają o ryzyko dzięki starannemu zarządzaniu portfelem. Na pewno?

Specyficzni klienci Prawdopodobnie w pozycji „przychody netto ze sprzedaży produktów” kryją się w danych SKOKów i GUSu odsetki i prowizje otrzymywane przez SKOKi. Przyjmuję, że ok. 90 % całej tej wynoszącej w 2011 r. 2,3 mld zł kwoty stanowią odsetki od pożyczek (przy 2,31 mln członków szacunkowe 10 zł prowizji miesięcznie za prowadzenie rachunku daje rocznie ok. 277 mln zł przychodu). Odnosząc 2 mld zł szacowanych odsetek do średniego stanu pożyczek z początku (9,6 mld zł) i końca 2011 r. (10,2 mld zł) otrzymamy średnią stopę oprocentowania pożyczek na poziomie ok. 20 %. Dla ustalenia uwagi średnie oprocentowanie kredytów w bankach komercyjnych wynosiło w 2011 r. 8,5 %. Ups, dwadzieścia procent. Maksymalne dopuszczalne ustawowo w Polsce odsetki wynoszą obecnie 25 %. Tak wysokie odsetki bywają potocznie określane jako lichwa. Ależ paradoks. Instytucje odwołujące się w przekazie marketingowym do patriotyzmu, katolicyzmu (z Rodziną Radia Maryja włącznie) oraz tradycji spółdzielczości ocierają się w praktycznej działalności o lichwę.

Kto płaci takie odsetki? Specyficzni klienci:

1. niezorientowany i nabrany (gdzie etyka?) przez sztuczki marketingowe,

2. niszowy preferujący wspólnotę nawet o charakterze sekty,

3. taki, który nie ma nic do stracenia, bo nie ma już specjalnie gdzie zaciągnąć kredytu.

Ostatnia grupa klientów to bomba dla każdego banku, a kas mających liche kapitały własne to wręcz ładunek atomowy. Na dodatek gdy pogarsza się koniunktura, spadają realne wynagrodzenia oraz wzrasta bezrobocie, to nawet w przypadku bezpieczniejszych klientów wysokie oprocentowanie (duże raty kredytów i pożyczek) prowadzi do ponadproporcjonalnego w stosunku do reszty sektora finansowego narastania problemów ze złymi długami.

Złe długi Szukam najciekawszej w dzisiejszych trudnych czasach informacji na temat złych długów i innych toksycznych aktywów w bilansach SKOKów. Oczywiście nie ma. „Normalka”, po co niepokoić ufnych klientów. Dla chcącego nie ma jednak nic trudnego. Gdy klient nie reguluje w terminie raty pożyczki, to pojawia się ryzyko że kasa nie odzyska zainwestowanych pieniędzy. Poniesie stratę. Pożyczyła, a nie dostała z powrotem. Na stratę kasa tworzy rezerwy, wrzuca je w koszty. W rachunku zysków i strat SKOKów wartość odpisanych w koszty (utworzenie rezerw) niespłaconych pożyczek znajduje się w pozycji „aktualizacja wartości aktywów niefinansowych”, która w 2011 r. wyniosła 679 mln zł. Kwota 679 mln zł to ok. 6,8 % średniego stanu pożyczek w 2011 r. Dotyczy tylko tych długów które odpisano w koszty (utworzono rezerwy) w 2011 r. Jeden rok, a kwota przekracza kapitały własne (536 mln zł). W których SKOKach źle się dzieje? GUS pozwala odkryć trop podając rachunki wyników w rozbicie na dwie podgrupy: kasy z dochodem netto oraz kasy ze stratą netto. W grupie kas z dochodem netto rezerwy na złe długi wyniosły w 2011 r. 620 mln zł. Bingo, kłopoty z toksycznymi aktywami mają głównie kasy jeszcze wykazujące zyski. Co ciekawe właśnie te kasy w 2010 r. utworzyły rezerw tylko na ok. 270 mln zł. Tym samym w 2011 r. ujawniły one zdwojenie problemów z toksycznymi aktywami. Wychodzi „specyficzny” klient. Na ile specyficzny? Aby to ustalić spojrzałem na końcówkę rachunku zysków i strat za 2011 r. Wynik finansowy brutto 182 mln zł. Podatek dochodowy 72 mln zł. Tymczasem stawka podatku dochodowego od osób prawnych (SKOKi to spółdzielnie) wynosi 19 %. SKOKi naliczyły go od podstawy 379 mln zł (19 % od tej kwoty daje 72 mln zł). A zatem ok. 379-182 = 197 mln zł kosztów nie stanowiło kosztów uzyskania przychodów. Najprawdopodobniej większość z tej sumy stanowią rezerwy na złe długi. Skoro tych rezerw w sumie utworzono na ok. 620 mln zł to ok. 423 mln zł mogły stanowić rezerwy stanowiące koszty uzyskania przychody. Takie rezerwy dotyczą jednak dłużników najcięższego kalibru –z nieściągalnymi komorniczo włącznie. Podsumowując najprawdopodobniej nieściągalne długi przyrosły w 2011 r. w jeszcze zyskownych SKOKach o ok. 423 mln zł tj. dotyczyły aż ok. 4 % ujawnionego w bilansie portfela pożyczek. Zazwyczaj takie ciężkie przypadki stanowią mniejszą część problemu, przynajmniej na początku procesu windykacji. Stąd mogę postawić hipotezę, że SKOKi nie utworzyły wszystkich wymaganych zasadami rachunkowości rezerw na złe długi. To dopiero czubek góry lodowej. Zaraz, zaraz jak to jest? Ponad dwukrotnie większe niż w 2010 r. odpisy na złe długi, a  trafione SKOKi nadal mają zyski?

Wyprowadzanie zasobów W przyrodzie nic nie ginie. W 2011 r. SKOKi z podejrzanego kręgu jeszcze zyskownych na papierze wykazały stratę z działalności operacyjnej w wysokości 223 mln zł. Ta strata po skorygowaniu o przychody i koszty finansowe przekształciła się w 182 mln zysku. Ki czort? Tajemnica „sukcesu” znajduje się głównie w pozycji „zysk ze zbycia inwestycji”, który w 2011 r. wyniósł 301 mln zł. W 2010 r. ta pozycja wynosiła tylko 3 mln zł. W 2011 r. jakiś będący na plusie SKOK(i) dokonał jakiejś niecodziennej transakcji zbycia inwestycji, która cudownym zrządzeniem losu wyciągnęła go (je) ze strat. Jest to tym ciekawsze, że w 2011 r. nie spadły, a wzrosły zarówno inwestycje długoterminowe (zapadalność ponad 1 rok) z 773 do 1237 mln zł i krótkoterminowe (do 1 roku) z 2490 do 2809 mln zł. Dotychczasowe SKOKowe przypadki uprawdopodabniają tezę, że ta transakcja została skonstruowana głównie pod wynik bilansowy i oparta była o wyprowadzenie z jakiegoś SKOKu jakiegoś aktywa za cenę z przymrużeniem oka (wygórowaną). Wobec braku danych, aby rozwikłać i tę tajemnicę zaczekam do wyników audytu, albo do informacji bardziej wnikliwego czytelnika :-) Gdyby nie ta incydentalna (w sensie dotychczasowej historii SKOKów) transakcja, grupa na papierze zyskownych SKOKów miałby wynik mniejszy o ok. 300 mln zł, czyli ze 109 mln zysku netto zrobiłoby się ok. 200 mln zł straty. Odpowiednio w tej grupie kapitały własne spadłyby z 715 mln do ok. 415 mln zł. I to przy podejrzeniu, że nie zostały utworzone wszystkie konieczne rezerwy, które powinny zwiększyć koszty i tym samym straty oraz w rezultacie zmniejszyć kapitały własne.

Piramida finansowa Czy ukrywanie informacji i wzbudzające podejrzenia transakcje są jedynymi metodami uniknięcia lub odsunięcia w czasie  bankructwa? Chyba nie, wskazuje na to sam uśmiechnięty Ojciec Mateusz, który wszystko wie ;-) Reklamy jednego ze SKOKów z Arturem Żmijewskim (uwielbianym przez starsze klientki grupy docelowej kas) są narzędziem intensywnego marketingu pożyczek gotówkowych i mieszkaniowych. Co dają nowe pożyczki? Prowizje i odsetki czyli przychody. Co z ich szkodowością? Zacznie stopniowo pojawiać się najwcześniej dopiero po kilku miesiącach. Nie wykluczam, że nowi klienci mają przykryć kłopoty starych, płacąc horrendalne odsetki. Witam w świecie piramid finansowych Oprócz „dochodowych” SKOKów w 2011 r. działały również SKOKi ponoszące straty. One mają jednak nie tylko straty. Ich kapitały własne na koniec 2011 r. wynosiły minus 180 mln zł. Były bankrutami. Po spieniężeniu wszystkich aktywów tych SKOKów dla ich wierzycieli (m.in. oszczędzających) zabraknie właśnie 180 mln zł. W świetle dotychczasowych ustaleń wśród SKOKów z grupy „dochodowej” są SKOKi relatywnie bliskie dołączenia do grupy bankrutów. Amber Gold - stracone setki milionów, SKOKi - zagrożone miliardy, a co siedzi w bankach komercyjnych? O tym w drugiej części. Tomasz Urbaś

UJAWNIAMY: MSZ próbowało blokować publikację PAP na temat wycieku danych o pomocy dla białoruskiej opozycji Jako Rzecznik MSZ, działając w ramach swych obowiązków, po otrzymaniu pytań red. Cezarego Gmyza,  próbowałem przekonać Redakcję „Rz", że jej zarzuty są nieuzasadnione, a publikacja mogłaby szkodzić interesom państwa oraz środowiskom niezależnym na Białorusi. Tak w tłumaczył swoje naciski na "Rzeczpospolitą" rzecznik MSZ Marcin Bosacki (b.dziennikarz "Gazety Wyborczej"). Sprawa dotyczyła publikacji materiału o wysyłaniu przez resort spraw zagranicznych pocztą PIT-ów do białoruskich opozycjonistów. Rzadko się zdarza, aby presja ze strony urzędników, gdy chcemy napisać o popełnionych błędach, była tak silna. Przedstawiciele MSZ wydzwaniali przez cały dzień do późnej nocy, w przeddzień publikacji o białoruskich PIT-ach, do co najmniej czterech redaktorów "Rz". Sugerowali, aby zdjąć tekst, nie chcieli też zająć w tej sprawie stanowiska - mówił Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Rz". Portalowi wPolityce.pl udało się dotrzeć do informacji, z których wynika, że urzędnicy MSZ chcieli też zablokować publikację PAP z 24.10 na temat wycieku wewnętrznych danych resortu dotyczących pomocy rozwojowej.  Wewnętrzna baza danych MSZ dot. pomocy rozwojowej zawierająca m.in. opisy projektów z ich celami politycznymi, kwoty na wsparcie opozycji białoruskiej, znalazła się na ogólnodostępnym portalu internetowym. Udało nam się dotrzeć do osoby, która tę bazę znalazła w sieci:

Trafiłem na tę bazę zupełnie przypadkowo, szukając czegoś zupełnie innego. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć, że tak szczegółowe informacje są dostępne dla wszystkich w internecie. Przeprowadziłem krótkie śledztwo. Okazało się, że  wrażliwe dane przekazał jeden z urzędników Departamentu Współpracy Rozwojowej MSZ amerykańskim studentom, którzy prowadzili projekt naukowy na temat polityk demokratyzacyjnych w różnych państwach. Natychmiast zwróciłem się do kilku osób, w tym dziennikarzy, żeby jak najszybciej o sprawie poinformować opinię publiczną. Ten przeciek to tylko jeden z przykładów zupełnie skandalicznego bałaganu w polskim MSZ. Sekwencja przecieków wrażliwych danych dotyczących np. białoruskich opozycjonistów każe zadać pytanie o to, czy to zwykła głupota urzędników czy coś więcej. Zwracanie się bezpośrednio do MSZ nie miało większego sensu. Sprawę trzeba było nagłośnić, żeby nie została zamieciona pod dywan przez nieudolnych urzędników, którzy narażali życie ludzi walczących z krwawym reżymem - mówi nasz informator. Sprawą zainteresowali się dziennikarze PAP, którzy postanowili przygotować tekst na ten temat. Spotkali się jednak z dużym oporem przedstawicieli MSZ, którzy w pierwszej reakcji zareagowali dość histerycznie. Następnie przez niemal dwa tygodnie MSZ próbowało zablokować publikację dziennikarzy PAP. Doszło nawet do kilku spotkań z kierownictwem Polskiej Agencji Prasowej w tej sprawie. Dziennikarze i redaktorzy PAP nie chcą oficjalnie potwierdzać tych rewelacji, ale nieoficjalnie przyznają, że rozmowy miały miejsce. Nasz informator potwierdza, że spotkania były w PAP, a także w siedzibie MSZ. Kierownictwo ostatecznie nie ugięło się pod naciskami urzędników z Al. Szucha i pozwoliło depeszę opublikować. Obecnie MSZ zapowiada nowelizację ustawy o służbie zagranicznej, która ma wprowadzić nową kategorię tajemnicy: "tajemnicy dyplomatycznej". Pomysł resortu wzbudza liczne kontrowersje. PAP

UJAWNIAMY! Co mówił Remigiusz Muś w smoleńskim śledztwie. Obszerne fragmenty zeznań. Opis miejsca katastrofy godzinę po zdarzeniu 23 czerwca 2010 r. śp. Remigiusz Muś ponownie zeznawał w smoleńskim śledztwie. Pierwszy raz został przesłuchany już 10 kwietnia. W czerwcu podtrzymał wcześniejsze zeznania i dodał kilka faktów w odpowiedzi na pytania ppłk. Karola Kopczyka, najważniejszego prokuratora w śledztwie smoleńskim, pierwszego referenta w tej sprawie. Publikujemy obszerne fragmenty tego przesłuchania (treść oryginalna, poprawione jedynie błędy ortograficzne). To być może jedno z najważniejszych zeznań, świadectwo osoby będącej na lotnisku w czasie katastrofy, relacja jedynego Polaka, który słyszał, jak 10 kwietnia wyglądała korespondencja smoleńskiej wieży z załogą TU-154M. Zdecydowaliśmy się opublikować te zeznania w obliczu nagłej i zagadkowej śmierci chorążego. Cześć jego pamięci! Jeżeli chodzi o wskazania radiolatarni dalszej znajdującej się przed lotniskiem w Smoleńsku, to nie miałem żadnych zastrzeżeń co do ich wiarygodności. Wskazania tego urządzenia były prawidłowe. Po przelocie nad dalsza radiolatarnią, por. Wosztyl powinien kontynuować lot na bliższa radiolatarnię. Przełączył się na bliższa radiolatarnię i po przełączeniu por. Wosztyl stwierdził, że nie podobają mu się wskazani bliższej radiolatarni. Ja wtedy spojrzałem na wskaźnik NPP (będący ba wyposażeniu JAK-40) jak również na wskaźnik IKU. Stwierdziłem, że wskazania na w/w urządzeniach wychylają się w lewo i następnie wracają na prawidłowy kurs. Świadczyć to mogło, że są chwilowe zaniki sygnału z bliższej radiolatarni. Wobec tego, por. Wosztyl przełączył się na wskazania dalszej radiolatarni i kontynuował podejście według jej wskazań, tzn. od niej. Po przełączeniu jej wskazania były prawidłowe. Ponadto opieraliśmy się na wskazaniach GPS. Chciałbym w tym miejscu zeznać, że wskazania GPS w porównaniu ze wskazaniami dalszej radiolatarni różniły się. Gdybyśmy oparli się tylko na wskazaniach GPS, to wyszlibyśmy 50 do 70 metrów z lewej strony od osi pasa. Jeżeli chodzi o GPS do niego wprowadziliśmy dane z tzw. karty podejścia. (…) Określają one topografię lotniska i sposób podejścia i sposób podejścia do lądownia na tym lotnisku, tzn. Siewiernyj w Smoleńsku. Na karcie (…) w lewym górnym rogu znajduje się opis IPU (w języku rosyjskim), tzn. pod nim są współrzędne punktu, które mają odzwierciedlać środek pasa. Na pasie punkt ten zaznaczony jest w formie kółka z krzyżykiem. Te dane – współrzędne zostały wprowadzone przez por. Kowaleczko do GPS. Jeżeli te dane byłyby prawidłowe, to GPS  wskazywałby odchylenia w lewą stronę od osi pasa, tak jak by miało miejsce w dn. 10.04.2010r.  W trakcie lotu wyglądało to w ten sposób, że GPS nakazywał nam skręcać w lewo, a NPP i IKU nakazywał nam korygować w prawo. Ostatecznie na wysokości bliższej radiolatarni zobaczyliśmy 2XAPM, tzw. bramkę i ona wtedy była jeszcze z prawej w odniesieniu do naszego lotu, por. Wosztyl skorygował wtedy lot. Następnie weszliśmy w bramkę i wylądowaliśmy. Podczas lądowania widoczność wynosiła 1500 metrów. Na zadane pytanie zeznaję: podczas podchodzenia do lądowania ja nie widziałem żadnego innego oświetlenia oprócz APM. Na zadane pytanie: podczas podchodzenia do lądowania ja nie przypominam sobie aby ze strony kontrolera z lotniska padały jakiekolwiek informacje, takiego typu jak jaką mamy odległość od pasa, na jakiej jesteśmy wysokości, czy jesteśmy na kursie. Kontroler wydał nam tylko zgodę na zajście do lądowania i po naszym potwierdzeniu, że jesteśmy na prostej, wydał zgodę na lądowanie. W trakcie ostatniej fazy lotu nie podawał żadnych komend. Ja nie słyszałem komendy ze strony kontrolera, aby nakazał nam odejście na drugi krąg. Po wylądowaniu kontroler pochwalił nas : „maładiec, abarot 180 rulitie na stajaniu”. Następnie ustawiliśmy się na drodze kołowania równoległej do pasa 300 metrów od jej końca, blokując ją w ten sposób. Na zadane pytanie zeznaję: słyszałem komendy podawane przez kontrolera IŁ, który lądował po nas. Przypuszczam, iż IŁ lądował korzystając z RSBN. Urządzenie to emituje fale radiowe, które pozwalają załodze samolotu ustalić kierunek i odległość od pasa. JAK-40 i TU-154M w takie urządzenie, tzn. odbiornik nie jest wyposażony. Urządzenie to jest dokładniejsze i przydatniejsze przy lądowaniu niż wskazania bliższej i dalszej radiolatarni. W trakcie podejścia IŁ, korespondencja pomiędzy nim a wieżą była prowadzona dosyć często. Meldunki o położeniu, to załoga IŁ-a podawała kontrolerowi, tzn. mówiła o odległości i wysokości do pasa. Kontroler mówił tylko o tym, że mają kontynuować podejście i że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie niżej niż 50 metrów.  Dalej chorąży zeznał, iż na ok. 12 minut przed katastrofą słyszał korespondencję wieży z załogą TU-154M. Znów padają słowa o 50 metrach, do jakich nakazali zniżyć się załodze kontrolerzy: W końcowej fazie lotu kontroler zapytał się czy chcą lądować. Załoga odpowiedziała, że warunkowo podejdziemy. Kontroler wyraził zgodę na podejście. Ja nie słyszałem, aby kontroler zabronił im lądowania i odejście na zapasowe. Wydaje mi się, że kontroler powiedział TU-154M, że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów. Po tym my wyszliśmy z JAK-a. Ważna dla ustalenia, co działo się na miejscu katastrofy, gdy tylko Rosjanie mieli do niego dostęp, jest następna część relacji por. Musia:

Na miejsce katastrofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał. Byliśmy tam około 15 minut. W trakcie pobytu tam zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk, utworzonych przez służby znoszono części samolotu. Tych stanowisk było tam już wtedy kilka. Stanowiska te wyglądały w ten sposób, ze był to stolik, na nim dokumentacja, laptop itp. Przy stanowiskach znajdowali się ludzie. A zatem to kolejny dowód na to, że Rosjanie nie postąpili właściwie z wrakiem TU-154M. Zamiast dokumentować nietknięte miejsce katastrofy, natychmiast zaczęto niszczyć ślady poprzez przemieszczanie szczątków maszyny. Godzinę po zdarzeniu! Można przypuszczać, że natychmiast po przybyciu na miejsce odpowiednich służb. Zwraca także uwagę informacja o potwornych obrażeniach ofiar. Warto też przypomnieć inne słowa śp. Remigiusza Musia, z wywiadu dla tvn24.pl z 6 lipca 2010r. Wtedy również potwierdził, iż słyszał, jak kontrolerzy mówili załodze tupolewa o zejściu do 50 metrów:

- A słyszał Pan jeszcze komunikat wieży tuż po trzecim zakręcie TU-154: „Polski 101, i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”? - Tak, ale ja słyszałem „50”. Tak mówiłem kolegom tuż po katastrofie i nadal tak twierdzę. Pamiętam też, że Ił również dostał od kontrolera komendę „50 metrów i być gotowym do odejścia”. Podczas pierwszego i drugiego podejścia. (…) słyszałem jak mówił wcześniej, że najniżej mogą zejść na 50 metrów i być gotowi odlecieć, jeśli nie zobaczą pasa. Nie na 100. Teraz: czy nasze słowa są bardziej wiarygodne, czy stenogram?

- Dwóch różnych komend kontrolera, który by raz mówił „bądźcie gotowi do odejścia przy 100 metrach”, a w innym momencie „bądźcie gotowi przy 50 metrach” Pan nie słyszał? - Nie, nie słyszałem. Była jedna komenda.

- I jedyną osobą, poza kontrolerem i dowódcą TU-154, który ją słyszał był właśnie Pan? - Tak. Artur i Robert mogli tylko potwierdzić moją wersję. Jeśli kontroler wszystkich traktował równo, to logiczne, że im też wydał komendę z wysokością 50 metrów.

- A jak było z wami, tzn. z lądowaniem, Jaka-40? - Nam również kontroler powiedział, że mamy zejść do wysokości 50 metrów. Remigiusz Muś potwierdził również, że załoga Jaka uzyskała zgodę wieży na lądowanie:

- Czy wy uzyskaliście zgodę na lądowanie? - Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej.

- Kontrolerzy ze Smoleńska mieli zeznać, że nie wydali waszemu JAK-owi zgody na lądowanie. Uzyskaliście ją, czy nie? - Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej.

- Porównując to do sytuacji Tu-154: to był mniej więcej ten moment, kiedy w stenogramach występuje po sobie tych siedem niezrozumiałych wypowiedzi? - No tak. Im został jeszcze czwarty zakręt, ale po pierwsze w przypadku Tu-154 trzeci i czwarty to był praktycznie jeden element – nie robi się między nimi wyrównania. Poza tym to jest większa i szybsza maszyna. Mogli się wcześniej dogadać, lub nie dogadać, na lądowanie. Tych komend w stenogramach brakuje najbardziej. Zaznaczam, że nie wiem, co zostało wypowiedziane w tych siedmiu niezrozumiałych komendach. Wiem, co powinno paść: zgoda, albo niezgoda na lądowanie. Wiadomo tylko, że kontroler sprowadzał ich nadal.Zapytany, czy przysłuchiwał się rozmowom wieży z dowódcą Iła, odpowiedział:

Tak, ale to byli dwaj Rosjanie i często mówili niezrozumiale dla mnie. Ciężko było słuchać tej korespondencji. Tamtej komendy jestem jednak pewien. Zresztą to jest do sprawdzenia, bo na naszym (JAK-a) magnetofonie, który miałem okazję raz później przesłuchać w obecności żandarmów, nagrana jest cała korespondencja Iła z wieżą. Po tym jak Rosjanie odeszli na inne lotnisko magnetofon, tak jak wiele innych odbiorników, wyłączyliśmy. Byliśmy tam bez akumulatorów a nie wiedzieliśmy, czy dojedzie zasilanie lotniskowe. Później włączyliśmy już tylko naszą radiostację, bez magnetofonu. Szkoda. Jeśli te słowa się potwierdzą i okaże się, że Remigiusz Muś się nie przesłyszał, a magnetofon z Jaka-40 zarejestrował polecenie kontrolera zejścia załogom do 50 metrów, będzie to solidny dowód na fałszerstwo rosyjskich stenogramów, a może nawet zapisów czarnej skrzynki z TU-154M. Prokuratura powinna jak najszybciej odnieść się do tej sprawy i upublicznić treść zapisów magnetofonu z Jaka-40. Marek Pyza

Do kogo świat należy – rozważania Noama Chomsky’ego Kiedy Anglia była największą potęgą na świecie głównymi twórcami jej polityki byli kupcy i fabrykanci – wówczas najbogatsi ludzie w tym państwie. Ludzie ci chcieli zawładnąć światem. Brytania dominowała na początku XX wieku ale była w stadium powolnego upadku, tak że z końcem Drugiej Wojny Światowej w 1945 roku USA było bezpieczne i posiadało połowę zasobów świata, jak też kontrolowało w sposób bezprzykładny w historii Zachodnią Półkulę oraz Oceany Spokojny i Atlantycki. Planiści Roosevelta w czasie Drugiej Wojny Światowej planowali powojenną „wielką przestrzeń” zajmującą całą Zachodnią Półkulę, cały Daleki Wschód, wszystkie byłe kolonie brytyjskie i centra handlowe i przemysłowe Eurazji i Europy Zachodniej za pomocą siły wojskowej i dominacji ekonomicznej, jednocześnie zapewniając sobie ograniczenie suwerenności państw, które mogłyby w tych planach przeszkadzać. Tak jak Roosevelt miał nadzieję już w 1937 roku, w czasie Drugiej Wojny Światowej amerykańska produkcja przemysłowa czterokrotnie wzrosła, wyprowadziła USA z depresji, w czasie kiedy rywale byli niszczeni i osłabiani. Obecnie sformułowane zasady są nadal stosowane mimo osłabienia USA „wojną na kredyt” przeciwko Irakowi. Pismo Foreign Affairs opublikowało niedawno jako główny artykuł, tekst prof. Chomsky’ego, pod tytułem „Czy Ameryka wykończyła się” („Is America Over?”). Stwierdzano w nim, że „potęga rośnie w Chinach i w Indiach które prawdopodobnie będą hegemonami globu w przeszłości”. Profesor Chomsky uważa że w niedalekiej przyszłości będzie inaczej. Mianowicie Chiny i Indie są ubogimi państwami w stosunku do zaludnienia ich. Według ONZ Chiny są na 90. miejscu, a Indie na 120 miejscu według indeksu „rozwoju człowieka”. Mają one kolosalne problemy demograficzne, biedy, kontrastów stanu posiadania i zatrucia środowiska. Chiny stały się wielkim ośrodkiem przemysłowym zasilanym częściami produktów wysokiej technologii pochodzących z Japonii, USA, Europy, Tajwanu, Korei Południowej, Singapuru i Europy. Wartość towarów dodana w Chinach jest jak dotąd stosunkowo mała.

Od czasu kiedy Chiny odzyskały niepodległość w późnych latach 1940., kiedy “Amerykanie stracili Chiny” w czasie kiedy wielu Amerkańw wierzyło, że USA jest właścic...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony