915, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kapitan Ameryka – Powrót. Fragmenty wywiadu z Stephenem D.Mullem Grzegorz Kapla: Kiedy składał pan przysięgę jako ambasador, usłyszeliśmy, że pańscy rodzice wierzyli, że można zmienić świat. Miał pan taką wiarę? Że jeden człowiek może zmienić świat? Stephen D. Mull: Oczywiście. Każdy człowiek może zmienić świat.

G.K.: Po 30 latach pracy wciąż ma pan tę wiarę? Oczywiście, że tak. Po co pracować, jeżeli nie można zmienić świata?

G.K.: Podczas tego pierwszego pobytu miał pan kontakty z Lechem Wałęsą. Dostarczał pan mu wiadomości od prezydenta Reagana. Z punktu widzenia Służby Bezpieczeństwa był pan więc szpiegiem. Mhm.

G.K.: Czuł, że jest śledzony? O, cały czas. To było stresujące. Byłem młodym chłopakiem, a czułem, że jestem bardzo ważny, bo zawsze mam esbeków za plecami. Każdy dzień to była przygoda. Ekscytujące doświadczenie.  Pierwszy raz miałem okazję poznać pana Wałęsę w sierpniu 1984 r. Była rocznica podpisania porozumień gdańskich i dostałem zadanie pojechania do Gdańska i zobaczenia, jakie są nastroje. To było zaraz po stanie wojennym. Poszedłem do kościoła św. Brygidy. Wszędzie tłum. Atmosfera elektryczna. Wałęsa siedział w pierwszym rzędzie. Po mszy ludzie wyszli z kościoła. Śpiewali, krzyczeli: Lech Wałęsa! Lech Wałęsa! To brzmiało tak głośno… To był dla mnie cud, że w takim komunistycznym, opresyjnym kraju była wyspa wolności. I to budziło we mnie wielką nadzieję, że coś będzie z tej represyjnej atmosfery. Wtedy jakiś ksiądz podszedł do mnie i zapytał: czy pan chce się spotkać z panem Wałęsą? Byłem zszokowany. Oczywiście, że chcę. Będę pamiętał do końca życia, że miałem tak wcześnie na mojej placówce takie przeżycia. Spotykałem się z nim potem pięć–sześć razy w roku. Przekazywałem wiadomości od prezydenta Reagana. Byłem najmłodszym urzędnikiem w ambasadzie, a gdyby zajmował się tym nasz chargé d’affaires, to byłoby ryzykowne. Najmłodszy musiał grać taką rolę. Byłem więc kurierem. To było fantastyczne doświadczenie. 

Marcin Kędryna: Miał pan jakieś przygody z SB? Próbował pan „gubić ogon”? W dniu mojej pierwszej wizyty w Gdańsku staliśmy z kolegą z ambasady blisko pomnika Solidarności [pomnik Poległych Stoczniowców 1970 – przyp. red.] przy bramie stoczni. Była demonstracja. Podeszło do nas paru policjantów: Proszę 
z nami iść! Byłem zdenerwowany. Wsadzono nas do policyjnej furgonetki. Pojechaliśmy na posterunek. Oczywiście wtedy nie było telefonów komórkowych. Zaprosili nas na przesłuchanie. Co panowie tutaj robią? – Ja tylko chcę zadzwonić do ambasady! Policjant wziął telefon i postawił na biurku. – Proszę dzwonić. A ja byłem nowy, dopiero przyjechałem. Nie znałem numeru do ambasady.

M.K.: Skończyło się pana usunięciem z Polski. To było na zakończenie mojej pracy. Tuż zanim miałem wyjechać z Polski w czerwcu albo lipcu 1986 r. Sześć tygodni wcześniej nastąpiło oświadczenie prasowe rządu, że odkryto nową siatkę szpiegowską, NATO-wską, którą kierował młody amerykański dyplomata. Byłem akurat na obiedzie 
z rzecznikiem ambasady i on dostał telefon od dziennikarza: Kto kieruje tą siatką szpiegowską? Postanowiliśmy włączyć telewizor. Wiadomości: odkryto nową siatkę szpiegowską. I był wywiad z jakimś Polakiem, kiedy to oglądałem, myślałem, że poznaję tego faceta. I policjant mówił do niego: Pan pamięta, kto kontrolował pana w szpiegostwie? – Tak pamiętam, pamiętam. I bardzo dramatyczna muzyka grała w tle. I były zdjęcia. Dużo zdjęć. Kamera pokazuje zdjęcie po zdjęciu. I nagle moje zdjęcie! – On, to on! – krzyczy ten facet. Ten Mull, mówią policjanci, myśmy go śledzili bardzo długo, on próbował mieć kontakty ze złymi obywatelami. 
I pokazują zdjęcie, jak wychodzę z kościoła św. Brygidy. 
A potem spotkanie, które miałem z profesorem Geremkiem, i na spotkaniach z różnymi ludźmi. To był szok. W takich przypadkach jest zwyczaj, że zostanę wydalony. Ale jak jeden amerykański dyplomata był wydalany z Polski, to z Ameryki wydalano trzech. Czekaliśmy na jakieś wezwanie z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nie nadeszło. I w końcu wyjechałem normalnie. Później rzecznik Jerzy Urban był pytany: „Co się stało z tym słynnym szpiegiem, Mullem?”. A Urban na to: „Zniknął. Chyba był winny, bo uciekł z Polski. I to był koniec. To było smutne, bo chciałem wrócić kiedyś do Polski. Myślałem, że to będzie już niemożliwe. Ale później, po ‘89, dyrektor kontrwywiadu z czasów komunistycznych [gen. Władysław Pożoga – przyp. red.] napisał książkę. Opisał całą aferę bardzo ciekawie. Mówił, że na początku byli przekonani, że jestem szpiegiem CIA, ale zastanawiali się, czy jestem tak bardzo sprytnym szpiegiem, czy tak bardzo głupim, albo że udaję, że jestem głupi, ale naprawdę jestem sprytnym szpiegiem. Mój teść pracował wówczas w departamencie stanu, więc myśleli, żeby mnie zwerbować. Gromadzili dużo informacji o mnie. Że biegałem, jakie sporty uprawiałem, jakie kino lubiłem, było chyba dużo mikrofonów w naszym mieszkaniu, wiedzieli, o co żona i ja się kłóciliśmy. W końcu jego szef zdecydował: oskarżmy go o szpiegostwo, bo nie uda się go zwerbować.

G.K.: Pierwsza przygoda z Polską to była walka o wolność, za drugim razem przyjechał pan, kiedy trzeba było wyprowadzać rosyjską armię i wprowadzać Polskę do NATO. Tak. 

G.K.: Znaczy nieprzypadkowo. Przypadkowo czy nie – tego nie wiem.

M.K.: W departamencie stanu nie ma przypadków. Przynajmniej mamy taką nadzieję. No tak, tak [śmiech]. To nie był wielki plan, że jakieś cudowne rzeczy się staną. Kiedy wyjeżdżałem za pierwszym razem, sądziłem że już nigdy nie wrócę do Polski. Okazało się, że mogę. Pracowałem jako radca polityczny w ambasadzie. Zajmowałem się wieloma rzeczami. Oczywiście wstąpienie Polski do NATO to było wielkie wyzwanie 
i zdobyliśmy to. Zrobiliśmy to.

G.K.: Zdobyliśmy brzmi lepiej. M.K.: Brzmi gorzej, ale lepiej oddaje sens.

G.K.: Sekretarz stanu Hillary Clinton wspominała, że w ciągu roku przygotował pan pięć tysięcy opinii.  Ale nie w pojedynkę. Ja i moje biuro w departamencie stanu. Takie były nasze zadania. 

G.K.: Czy to oznacza, że rząd Stanów Zjednoczonych 
o sytuacji w świecie wiedział to, co pan rekomendował? W departamencie stanu mamy ok. 5 tys. pracowników. Jeśli ktoś chciał napisać rekomendację dla pani sekretarz Clinton albo poinformować o jakimś wydarzeniu, to ja albo ktoś 
z mego sztabu weryfikował te informacje. Jeśli coś budziło wątpliwości, dociekaliśmy, jak jest, żeby znaleźć kompromisowe rozwiązanie. 

M.K.: Nie wszyscy superbohaterowie są w Polsce tak samo popularni. Jakby pan scharakteryzował Kapitana Amerykę? (śmieje się i kręci głową z niedowierzaniem) 

G.K.: Tak mówi o panu Hillary Clinton. Ech, ten mój synek! Opublikował w Internecie zdjęcie, w którym dokleił Kapitanowi Ameryce moją twarz. I nie wiem, jakim sposobem sekretarz stanu się o tym dowiedziała. To popularna postać z naszych komiksów z czasów II wojny światowej. Był słabym facetem, zupełnie pozbawionym wyjątkowych zdolności. Ale stał się obiektem naukowego eksperymentu, po którym stał się niezwyciężony. Ameryka potrzebowała takiej postaci. Był metaforą naszej sytuacji. W przededniu wojny Ameryka nie była najsilniejszym krajem, właśnie wyszliśmy z gospodarczej depresji, rząd eksperymentował. Więc Kapitan Ameryka to symbol czegoś nie do pokonania. (…)

G.K.: A teraz przyjeżdża pan do Polski. Czy to oznacza, że jesteśmy w trudnej sytuacji? Nie. Mam nadzieję, że nie.

G.K.: Cztery obszary, które będą pana interesować, to energetyka, tarcza antyrakietowa, budowa demokracji 
i nasza obecność w Afganistanie. Nie chcę wartościować, który z nich jest pierwszy, który drugi, wszystkie są tak samo ważne. Pierwszy obszar dotyczy nie tylko tarczy czy Afganistanu, ogólnie dotyczy bezpieczeństwa. Polska jest ważnym sojusznikiem. 

G.K.: Małym krajem z dala od Ameryki. Nie powiedziałbym tak. W Afganistanie Polska jest szóstym pod względem liczebności wojsk na ponad 40 krajów, które uczestniczą w misji w Afganistanie. I to jest coś. Są większe kraje niż Polska, które nie angażują się w takim wymiarze jak Polska. Tarcza antyrakietowa to też jest część bezpieczeństwa. Ten pododdział w Łasku też jest bardzo ważny. Jak transformować NATO, aby pokonać wyzwania współczesności. Drugi obszar to ekonomia i inwestycje pomiędzy naszymi krajami. Bardzo ważna jest energetyka. Ale też, o czym mi przypomniał prezydent Komorowski podczas naszego spotkania w ubiegłym tygodniu: wielkość handlu między Stanami i Polską to połowa tego, co jest między Polską 
i Czechami. Oczywiście Czechy są sąsiadem Polski, ale dla naszej współpracy pozostaje duża przestrzeń, będę mocno pracował, żeby ten wynik polepszyć. Trzeci obszar to demokracja. Polska jest bardzo aktywna w budowie demokracji. Działa mocno na rzecz poprawy sytuacji na Białorusi i Ukrainie. Nie tylko tam, ale też w Tunezji czy Birmie. Polska ma bogate doświadczenie w tej sprawie.

M.K.: To fascynujące, że dowiadujemy się o polskich osiągnięciach na polu budowania demokracji od pana ambasadora, zamiast dowiedzieć się o tym od naszego ministra spraw zagranicznych. Proszę zapytać pana ministra, to przecież żadna tajemnica. 

M.K.: Chyba ostatnio zbanował mnie ze swego Twittera. Na obecność wojskową Amerykanów w naszym kraju patrzymy z lekkim rozczarowaniem. Więcej piechoty morskiej służy pewnie w ochronie ambasady niż w Łasku. Rzeczywiście. Dziesięciu żołnierzy – co to jest? Ale co ma znaczenie dla mnie: to pierwszy raz. Ja nie pamiętam, kiedy ostatni raz amerykańska armia tworzyła nową bazę na terenie Europy. Ludzie zwykle myślą, że sytuacja jest odwrotna, że na przykład w Niemczech w przyszłym roku liczba żołnierzy będzie znacznie ograniczona, że zamykamy bazy 
w Europie. Ale tutaj, w Polsce otworzyliśmy nową. To bardzo ważne miejsce – będzie umożliwiało bardzo intensywne ćwiczenia z F16 i C130, z herculesami. Już w marcu będzie tam 300 żołnierzy na manewrach. 
I oczekujemy, że takie ćwiczenia będą się odbywać cztery razy do roku. To jest naprawdę coś.

G.K.: Punkty ciężkości i zainteresowania Stanów we współczesnym układzie geopolitycznym przesuwają się z Europy w kierunku Chin i Dalekiego Wschodu. Zastanawiam się, jak wyglądać będzie w tym układzie miejsce Europy. To, że moja żona jest teraz w Stanach, a ja tutaj, nie znaczy, że nie jesteśmy  małżeństwem. Podobnie to wygląda 
w stosunkach międzynarodowych. Europa jest dla Ameryki kamieniem węgielnym narodowego bezpieczeństwa. Mamy wspólne wartości, bardzo podobne interesy. I jest ważne dla Polski i dla całej Europy, aby stabilizować sytuację w Azji. Nie ma takiego ładu w Azji, jak mamy w Europie. Nie ma tam takiego paktu jak NATO. Tymczasem napięcia rosną pomiędzy Chinami, Japonią, Filipinami, Indonezją i Wietnamem o to, kto kontroluje obszar Pacyfiku. Jeśli sytuacja się pogorszy, będzie to niebezpieczne dla Europy i Ameryki. Mamy wspólny interes. Powinniśmy współpracować dla stabilizacji w tym regionie, bo jest on ważny dla gospodarki całego świata. Wiem, że polscy dyplomaci nad tym pracują. Minister Sikorski był niedawno w Chinach i z pewnością będzie tam w przyszłości. To nie znaczy, że Europa jest teraz mniej ważna czy Ameryka jest mniej ważna. Na Wschodzie mamy wspólny interes. 

G.K.: Jakich upatruje pan trudności w swojej pracy w Polsce. Jest pan analitykiem, więc nie wątpimy, że są już dobrze rozpoznane.  Kontrowersyjne z polskiego punktu widzenia są sprawy wizowe. Ja to doskonale rozumiem. Polska przez ostatnie dziesięciolecia jest sprawdzonym sojusznikiem Ameryki, polscy żołnierze walczyli w Iraku, są w Afganistanie, bardzo blisko współpracujemy w ONZ i innych miejscach. I – jak mówiłem wcześniej – nie tylko w stosunkach osobistych, ale i w stosunkach dyplomatycznych Polka jest niezawodnym przyjacielem. Stąd pytanie, po co nam wizy, kiedy chcemy odwiedzić Amerykę, jest zupełnie naturalne. No, w Ameryce podejście do tematu jest odwrotne. Urzędnicy imigracyjni, oni są inteligentni oczywiście, ale ich nie interesują interesy dyplomatyczne. Oni pilnują prawa. A prawo stanowi, że jeśli ktoś chce odwiedzić Stany, potrzebuje wizy. To jak z posiadaniem prawa jazdy. Jeśli facet chce dostać prawo jazdy, to nie jest ważne, czy jest republikaninem, czy demokratą, czy jest złym człowiekiem, czy dobrym. Są przepisowe wymagania. Jeśli je spełni, to dostanie prawo jazdy. Podobnie 
z programem bezwizowych podróży. Aby zakwalifikować kraj do tego programu, trzeba spełnić różne warunki: bezpieczne paszporty, bardzo dobra współpraca służb policyjnych – i te warunki Polska spełnia. Ale najważniejsze wymaganie dotyczy procenta odmów dla starających się o wizy. Nie więcej niż 3 proc. Od czasu mojego ostatniego pobytu sytuacja bardzo się poprawiła. Wówczas prawie 50 proc. Polaków dostawało odmowę. Dziś to tylko ok. 10 proc. Aby Polska mogła uczestniczyć w programie bezwizowym, musimy zmienić prawo. I prezydent Obama chce to uczynić. Tak aby procent odmowy mógł być tak duży jak 10 proc. A Polska ten warunek spełnia. Zobaczymy. Sprawy wizowe w naszym Kongresie zawsze budzą kontrowersje. Prezydent Obama mówił prezydentowi Komorowskiemu, że nad tym pracujemy. I pracujemy. 

M.K.: Można by to zrobić prościej. Gdyby wszyscy Polacy spełniający warunki wystąpili o wizy, a nie występują, to procent odmów spadłby do poziomu poniżej 3. Wszyscy Polacy powinni więc wystąpić o wizę. Z mojego miejsca nie powinienem tego powiedzieć, ale pan mówi prawdę [śmiech]. 

G.K.: A obszary napięć w naszej wewnętrznej polityce? Ma pan je pewnie rozpoznane. Które mogą sprawiać trudności? Prezydent Komorowski bardzo elokwentnie omówił problem polaryzacji w życiu społecznym w swoim przemówieniu 
11 listopada. To jest wyzwanie dla każdej demokracji. Wolność polega na tym, że każdy ma prawo wyrazić własną opinię. Oczywiście nie wszyscy będą się ze sobą zgadzali, ale ważne jest, żeby różne opinie wypowiadać z szacunkiem wobec siebie. Mamy w Stanach ten sam problem. To samo wyzwanie. Jeśli śledzili panowie ostatnie wybory, to wiedzą, że padały bardzo emocjonalne zarzuty, często miały nie najlepszy zapach. Ale przeżyliśmy tu. Wybory były udane. Ale to jest ciągłe wyzwanie demokracji. Polska nie ma z tym większych problemów. 

G.K.: Może brak nam trochę doświadczenia w tym, jak sobie radzić z wolnością, bo przez pokolenia nauczyliśmy się raczej o nią walczyć. Sądzę, że polskie doświadczenie w tej kwestii jest w ciągu ostatnich 20 lat bardzo bogate.

M.K.: Ładnie pan to ujął. Ogląda pan seriale telewizyjne? Niestety. Wracałem do domu o ósmej, dziewiątej wieczorem, resztę czasu chciałem spędzić z żoną i synem, więc nie mieliśmy czasu na oglądanie telewizji. 

M.K.: Serial „Newsroom” zaczyna się od pytania studentki do trójki ekspertów. To pytanie brzmi: „Dlaczego Ameryka jest najwspanialszym miejscem na świecie?”. Jakby pan odpowiedział na takie pytanie. 

Hm… To mój rodzinny kraj. I dla mnie choćby z tego względu to najlepsze miejsce. Ale co mi się szczególnie podoba? To kraj tak ogromnych rozmaitości, rozmaitości wyboru. Weźmy kuchnię. Mogę wybierać między chińską, polską i fińską. Tak jest w każdej dziedzinie. Muzyki, sportu, kultury w ogóle. To wielki kraj. Są góry. Plaże. Wszystko. Nie można się nudzić. I ma w sobie ogromną energię. Pragnienie nowości. Innowacje, technologie. Nawet napięcia w naszej polityce dowodzą, że to społeczeństwo pełne życia. 

G.K.: A wartości?Wolność... Indywidualność. Dla Amerykanów to jedna 
z największych wartości. Wolność – robisz, co chcesz, bez zbyt dużej ingerencji rządu. Też, och, nie wiem, jak to powiedzieć, generosity. Pani Tłumacz: Szczodrość, hojność. Szczodrość. To jest dla nas bardzo ważna wartość. Kiedy ktoś jest w biedzie czy w potrzebie, zdarzyła się jakaś katastrofa, czy choćby pożar, zawsze wspólnota staje, żeby pomóc. To bardzo widoczne w Ameryce. No i patriotyzm. I to bardzo religijny kraj.

G.K.: Nie dążycie, jak Europa, do liberalnego, laickiego społeczeństwa? Nie, Ameryka to nie jest Europa. 

Wywiad, przeprowadzony 16 listopada ukaże się w grudniowo-styczniowym numerze „Malemena”

Zagrożona wolnośćJeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich – mówi Michałowi Płocińskiemu wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha PO, chcąc uściślić, co jest mową nienawiści, złożyła projekt zmian kodeksu karnego. Proponuje sformułowanie, że „kto (…) nawołuje do nienawiści wobec grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych lub przekonań (...), podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Taka zmiana jest zasadna? Andrzej Sadowski: Jest to ucieczka przed konieczną reformą niedziałającego wymiaru sprawiedliwości, który powinien stać na straży naszego prawa w konstytucji, że jesteśmy równi wobec niego i że nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny.

Przepisy zaproponowane przez PO wielu ludziom przypominają te z PRL. Dlaczego? Przypomnijmy, że konstytucja poprzedniego systemu formalnie gwarantowała wolność słowa, którą ustawowo w praktyce realizował Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzura. Tworzenie administracyjnych granic dla – fundamentalnej dla naszej wolności – wolności słowa, jest niezwykle dla nas niebezpieczne. To nie nadużyć wolności słowa powinniśmy się obawiać, tylko braku konstytucyjnych granic dla aktywności polityków i przyznawaniu sobie przez nich prawa do interpretacji zakresu naszych wolności.

Tylko o co właściwie chodzi z tą wolnością słowa? Formalnie mamy ją zadeklarowaną, jednak poprzez „doprecyzowanie” jej w kodeksie karnym, wolność przestaje być wolnością. Oczywiście, jeżeli ktokolwiek dokonuje zamachu na nasze życie lub mienie, to powinien być ścigany z całą surowością prawa, ale można to skutecznie robić w oparciu o już istniejące prawo. Tworzenie specustaw od ograniczenia wolności słowa jest po prostu otwarciem drogi do kolejnych ograniczeń naszych konstytucyjnych wolności. Jeżeli dojdzie do przyjęcia tego projektu ustawy, to należy się spodziewać, że politycy na tym nie poprzestaną. Taki proces ma cały czas miejsce w gospodarce, która tylko z nazwy jest rynkowa i wolna.

Jak rozróżnić, czy ktoś korzysta z wolności słowa, czy nawołuje do stosowania przemocy? Zostawmy to do rozstrzygania sądom. Jeśli ktoś nawołuje do prześladowania, a wręcz do pozbawiania życia innych ludzi, to jest sądzony po prostu za podżeganie, pomocnictwo czy sprawstwo kierownicze. Wszystko jest już w kodeksie karnym. Czy takie zachowanie będzie udziałem przestępcy czy lidera organizacji, jest to bez znaczenia, bo sąd to może i dziś rozstrzygnąć. Nic nie stoi na przeszkodzie. Jednak by mogły ścierać się poglądy, każdy musi mieć prawo nawet do mówienia bzdur, które obrażać mogą zdrowy rozsądek, przyzwoitość, a nawet prawdę. Czy naprawdę w Polsce demokracja jest taka słaba, że dla jej „obrony” proponuje się podejście jak z okresu rewolucji do określania głoszenia poglądów?

Chce pan powiedzieć, że wolność słowa to wolność do mówienia nieprawdy? Jeżeli uznajemy, że wolność jest wartością najwyższą, to musimy uznać również prawo do mówienia rzeczy nie zawsze zgodnych z prawdą, a czasem wręcz głupich. Nikt nie powinien zabraniać mówienia rzeczy niezgodnych z zasadami logiki.

Ludzie nie powinni przypadkiem odpowiadać za publicznie podawane kłamstwa? Przypomnijmy film Miloša Formana „Skandalista Larry Flynt”, tak naprawdę film o wolności słowa i wielkości Stanów Zjednoczonych. Fundamentem wielkości Ameryki jest wolność. W filmie tym pojawił się wątek procesu o ochronę dóbr, gdy w jednym z pism dla dorosłych napisano nieprawdę o osobie publicznej. Sąd Najwyższy rozstrzygnął, że wolność słowa jest ważniejsza nawet od godności, którą naruszono. Prawo do wolności słowa jest najwyżej, co sprawia, że zawiera również możliwość nie tylko mylenia się, ale wręcz mówienia nieprawdy. Zauważmy, że film Michaela Moore’a „Fahrenheit 9.11” o urzędującym wówczas prezydencie USA i jego rodzinie wedle naszych „standardów” kwalifikowałby się do procesu o zniesławienie głowy państwa na podstawie ciągle istniejącego art. 212 kodeksu karnego. W przeciwieństwie do Polski w Ameryce wolność słowa jest najważniejsza i jest niepodważalnym prawem każdego obywatela, nawet jeżeli czyni z tego użytek do mówienia nieprawdy.

Rzeczywiście w USA wolność jest wartością podstawową, jednak w europejskich krajach często jest ona tylko środkiem do osiągania innych celów, jak na przykład sprawiedliwości społecznej...  Jeżeli wolność ma służyć innym celom niż wolność, to przestaje być wolnością. Demokrację, przynajmniej nominalnie, konstytuują takie wartości, jak wolność słowa i gospodarka rynkowa. Nawet jeżeli wolność słowa jest nadużywana do niecnych celów, to sama próba określania takich celów administracyjnie i zapisywania tego w kodeksie karnym jest próbą naruszenia fundamentalnej zasady wolności jako takiej. Zasada „wolność słowa” musi być ważniejsza niż to, że ktoś tej wolności może nadużyć.

Niektórzy Polacy jednak zgadzają się na ograniczenie wolności słowa w imię innych wartości. Co krok słychać wypowiedzi, że przejawów mowy nienawiści trzeba surowo zabronić.  Najpierw należy odpowiedzieć, co jest groźniejsze, czy ograniczenie wolności słowa, czy możliwość jej nadużycia. Paweł Jasienica stwierdził, że „nieprawdą jest, iż Polacy nie umieją korzystać z wolności; prawdą jest natomiast, że wielu Polaków lubi nadużywać władzy”. W Polsce politycy tworzą prawo tak, jakby każdy z nas był urodzonym przestępcą. Szczególnie widać to w obszarze gospodarczym, gdzie stworzono przeszkody administracyjne dla 99 procent normalnych przedsiębiorców po to, żeby wyeliminować takie przypadki jak Amber Gold. Tylko że tak skonstruowane prawo nie przeszkadzało w działalności Amber Gold, ale skutecznie szkodzi wszystkim uczciwym.

Rząd przecież wyciągnął z tej afery wnioski i zaczął już wprowadzać zmiany. Tylko rząd uważa, iż rozwiązaniem problemu jest dopisywanie sobie kompetencji, że to ma nas uchronić przed podobnymi aferami, mową nienawiści i wszystkim, co zagraża naszej wolności. Ale nam zagraża przede wszystkim to, że w Polsce organy, które mają stać na straży naszych praw, zamiast to czynić, żądają wciąż tylko większych uprawnień i, co za tym idzie, coraz bardziej ograniczają naszą wolność.

Jakieś przykłady? To jest bardzo niebezpieczna tendencja, która jest widoczna od dawna i która dotyczy wszystkich sfer życia. Reglamentacja wolności słowa to tylko kolejny krok, bo w sferze gospodarczej już dawno zaszła ona niezwykle daleko. Odległe miejsca Polski w rankingach wolności gospodarczej, a zarazem wysokie miejsca w rankingach korupcji, nie są efektem patologii czy kryzysu, tylko – jak mawiał Stefan Kisielewski – rezultatem. Jest to rezultat zastępowania wolności arbitralną władzą urzędników. Im mniej wolności, tym więcej korupcji.

Jeśli obowiązujące prawo jest wystarczające, to co źle działa, skoro prawie wszyscy domagają się jakichś zmian? Nie działa oczywiście wymiar sprawiedliwości, a inne instytucje coraz częściej próbują uzyskać niezwykle rozbudowane kompetencje. Doszło do sytuacji, że zgodnie z ustawą wywiad skarbowy formalnie ma dziś więcej uprawnień niż ABW. Konstytucja, jeżeli ma być traktowana poważnie jako źródło prawa oraz najważniejszych wolności i praw obywateli w państwie demokratycznym, powinna mieć zastosowanie w każdej sytuacji. Rangę konstytucji umniejsza to, że każdy artykuł konstytucji wymaga potwierdzenia w ustawach, ciągle zmieniających się, w których niejednokrotnie rozszerza się kompetencje organów.

Dziwi pana, że taki projekt zgłosiła partia nazywająca sama siebie liberalną? W naszym kraju podatek liniowy wprowadził premier partii należącej do Międzynarodówki Socjalistycznej. Nazwy partii to etykiety zastępcze. Życzyłbym sobie, żeby partie polityczne bez względu na nazwy zaczęły rywalizować w przywracaniu nam wolności, zwłaszcza gospodarczej, którą tyle lat w Polsce nam ograniczały. Jeżeli politykom uczciwie zależy na dobrobycie naszych obywateli, to powinni kopiować rozwiązania z innych krajów mających większy poziom wolności gospodarczej i politycznej. Gołym okiem widać, że im bardziej kraj jest wolny, tym większy jest w nim poziom dobrobytu. Chiny nie będą tak bogate jak USA, dopóki nie będzie tam również i wolności słowa. Michał Płociński

Wróg Ludu Decyzja Jana Pińskiego o wskoczeniu na stanowisko Naczelnego Uważam Rze została wykorzystana przez środowisko Gazety Wyborczej i Gazety Polskiej do ataku na Nowy Ekran. Co kogo obchodzi, że też przez Pińskiego zostaliśmy wystawieni. Wczoraj po południu Nowy Ekran otrzymał wiadomość, że nowym Redaktorem Naczelnym Uważam Rze został Jan Piński, nasz kolega, współpracownik i szef działu Wiadomości Nowego Ekranu. Przyznam, że nie byłem tym zachwycony, bo o nie wiedzieliśmy, że aplikował i prowadził jakieś rozmowy z Hajdarowiczem. Razem z Ryszardem Oparą postanowiliśmy zachować się jednak kurtuazyjnie. Było to dla mnie tym łatwiejsze, że byłem pozytywnie zaskoczony, iż zmiana - której się było można spodziewać po krytyce Lisickiego w kierunku swojego pracodawcy - polegała na sięgnięciu przez Hajdarowicza po dziennikarza kojarzonego z prawicą, a nie po Wrońkiego czy Durczoka. W pierwszym odruchu ujrzałem w tym nawet szansę dla cytowalności Nowego Ekranu. Tymczasem wypadki potoczyły się błyskawicznie, dziennikarze z zespołu Uwarzam Rze zachowali sie tym razem tak, jak powinni już przy okazji zwolnienia Gmyza - trzapnęli solidarnie Hajdarowiczowi drzwiami. Zostawiając tym samym Jana Pińskiego z ręką tam, gdzie z powodow estetycznych jej zazwyczaj nie wsadzamy. Nie będę tutaj żałował Janka chociaż kolega i dobrze mi się z nim współpracowało, czego ja nie musiałem przewidywać powinien przewidzieć on, znając środowisko swoich kolegów i stawając w konkursie (jeśli był jakiś konkurs) wpisując sie w klimat kneblowania wolności słowa w Polsce. Może i to odważne, może przekorne - a zatem zgodne z charakterem Pińskiego, ale mam wątpliwości czy mądre. Moim zdaniem bowiem po odejściu całego zespołu twórców i dziennikarzy tego tygodnika, tytuł Uważam Rze jest skazany na upadek. Zwłaszcza, że wraz z odejściem zespołu i wymianie Naczelnego w atmosferze skandalu zanosi sie na bojkot Uwarzam Rze przez jego dotychczasowych czytelników. Uważam Rze jest spalone po stronie PO, mało tego po tamtej stronie nie ma już miejsca na tygodnik pomiędzy Wprost, Polityką, Newsweekiem, Przekrojem czy Angorą, a dziś także spalone po stronie prawej. Kto więc ma go kupować i kto dostarczać do niego treści? Nie wiem i przyznam, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Zawsze moge jednak się mylić, Piński okazać się może cudotwórcą, a trzepiący drzwiami wracającymi po cichutku. Ze swojej strony mam natomiast pretensję do Janka (przy całej sympatii), że nie raczył mnie o sprawie uprzedzić i postawił Nowy Ekran w trudnej sytuacji, zarówno jeśli chodzi o kwestię zespołu tworzącego wiadomości - musimy pilnie łatać wakat - jak i ze strony wizerunkowej. Pierwsza sprawa jest dla mnie jasna, Janek w chwili przyjęcia stanowiska w Uważam Rze przestał być członkiem zespołu Nowego Ekranu, do drugiej się odniosłem poniżej. Ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, nominacja Pińskiego do URze stała się pretekstem do blokowego ataku na Nowy Ekran, rąsia w rąsię środowiska Gazety Wyborczej i Gazety Polskiej. Nagle jednym głosem na Twitterze zaczęli ci z Czerskiej i Filtrowej wygadywać bzdury o Nowym Ekranie. Tzw. zwolennicy wolnych mediów, zaczęli wręcz cytować GóWno piejąc o tym, że oto Hajdarowicz zatrudnił dziennikarza z antysemickiego Nowego Ekranu, że to robota służb, że Nowy Ekran to ten od spiskowych teorii smoleńskich. Wsród blogerów to samo, niejaki Rybitzki, czyli główny prawicowy oportunista Salonu24, człowiek które...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony