908, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Danuta Waniek: Kto pozwolił na bezkrytyczną afirmację Narodowych Sił Zbrojnych!? Uchwała Sejmu na cześć Narodowych Sił Zbrojnych dała Arturowi Zawiszy moralne pełnomocnictwa. Zapamiętajmy, kto tę uchwałę poparł! Jest wtorek, 13 listopada 2012 r. W mediach wciąż trwają dyskusje na temat marszów, które odbyły się w Warszawie w ostatnią niedzielę na cześć święta niepodległości. Na tle innych wypowiedzi istny „benefis” przeżywa niejaki Artur Zawisza, były poseł PiS, dziś wiceprezes Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Choć nie jest już parlamentarzystą, w minionym tygodniu on i ludzie mu podobni odnieśli w Sejmie spektakularny sukces: większość sejmowa – PiS, PO, PSL, Solidarna Polska – przyjęły uchwałę o uczczeniu  70-tej rocznicy utworzenia NSZ. Przypomnijmy więc kilka faktów, aby odpowiedzieć na pytanie, kogo i co właściwie uczcił  Sejm:

 NSZ jako organizacja militarna powstały we wrześniu 1942 r. ze zjednoczenia radykalnych organizacji narodowych. Ich trzonem była Grupa „Szańca”, o której Władysław Pobóg-Malinowski mówił, że jest zażarcie szowinistyczna, nieprzejednana wobec komunizmu i wroga wszelkim postępowym przeobrażeniom w życiu społecznym. Ideową kolebkę NSZ stanowiły przedwojenny Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) oraz działająca w tym samym okresie Młodzież Wszechpolska, które ze sobą blisko współpracowały, zwłaszcza od czasu zdelegalizowania ONR w lipcu 1934 r. Delegalizację tłumaczyły władze administracyjne faktem, że ONR organizował burdy uliczne, a nawet wzorowane na nazistowskich antysemickie ekscesy. Do codzienności ONR i wszechpolaków należały wówczas pogromy antysemickie, brutalne wymuszanie przez pałkarzy numerus clausus w czołowych polskich uczelniach. Na porządku dziennym był nienawistny, szowinistyczny ton głoszonych przez nich propagandowych haseł. W czasie wojny Narodowe Siły Zbrojne podjęły tę tradycję; od pozostałych formacji wojskowych różniły się głównie tym, że walczyły nie tylko o niepodległość Polski, ale również „o zachowanie w tym państwie narodowej i katolickiej kultury”. Wyrażało się to przede wszystkim w gloryfikacji koncepcji „Katolickiego Państwa Narodu Polskiego”. Kierownictwo polityczne w NSZ sprawowali ludzie wywodzący się z najbardziej reakcyjnego ugrupowania politycznego sprzed wojny – Obozu Narodowo-Radykalnego ABC. Kilka lat temu w prasie polskiej toczył się spór, czy NSZ wydały wyrok śmierci na Irenę Sendlerową za sympatie lewicowe i za pomoc, jaką udzielała dzieciom żydowskim w okresie II wojny światowej. Niektórzy autorzy temu zaprzeczali, mimo że  niedawno została ujawniona sporządzona przez referat żydowsko-komunistyczny Służby Wywiadowczej Dowództwa NSZ notatka na temat Sendlerowej. Według tego dokumentu Irenę Sendlerową umieszczono na liście proskrypcyjnej do wydania wyroku śmierci. W miarę posuwania się Armii Czerwonej na Zachód NSZ zaostrzały działania wobec lewicowych formacji wojskowych, a w tym wobec Gwardii Ludowej i Armii Ludowej. Na swym koncie miały szereg okrutnych zbrodni popełnianych na żołnierzach AL i GL. Pisała o tym Krystyna Kersten, podając m.in., że w 1943 r. NSZ wymordowały dwa oddziały GL, oddział im. Ludwika Waryńskiego i oddział im. Jana Kilińskiego. Autorka stwierdziła, że likwidacja partyzantki GL stanowiła dla NSZ zadanie nadrzędne, ważniejsze nawet niż walka z Niemcami.  Szczególne dokonania na tym polu odnosiła Brygada Świętokrzyska NSZ, która szczyciła się zlikwidowaniem kilku oddziałów partyzanckich GL.

„Patriotyczny czyn” NSZ, czyli brutalne mordy dokonywane na działaczach lewicowych w Stefanowie, Mogielnicy czy Pardałowie, zostały potępione przez Komendę Główną AK. W depeszy z 14 listopada 1944 r. skierowanej przez KG AK do rządu w Londynie tak opisywano działalność NSZ: „Dowódcy kontaktują się i współpracują z gestapo. Wsypują partie komunistyczne. W terenie podszywają się pod AK, przy czym terroryzują i rabują ludność. Głównym ich zadaniem jest niszczenie PPR, AL i oddziałów partyzanckich sowieckich.” Działalność tej formacji potępiały też WRN i Stronnictwo Ludowe. Z zajadłego antykomunizmu NSZ korzystali też Niemcy. W okolicznościach odwrotu  uważali, że najlepiej jest pozwolić Polakom zwalczać się wzajemnie, ponieważ – jak twierdzili – w ten sposób oszczędzali  niemiecką krew. Powszechnie było wiadomo, że wśród żołnierzy NSZ  wyjątkowo aktywni byli księża katoliccy. Bojówki NSZ korzystały z daleko idącej pomocy duchowieństwa, miały w oddziałach wielu kapelanów, często nocowały na plebaniach. Ostatecznie osławiona Brygada Świętokrzyska, za zgodą wojsk niemieckich została ewakuowana na teren Niemiec (Coburg, Norymberga, Monachium). Po wojnie część członków NSZ kontynuowała działalność polityczną na terenie RFN i Francji. Jest rzeczą dla mnie niezrozumiałą, że jedna z najbardziej czarnosecinnych organizacji polityczno-militarnych w historii naszego kraju – NSZ – cieszy się dziś wśród prawicowych  elit politycznych uznaniem i narastającą  sympatią. Reaktywację pamięci o historii NSZ obserwujemy już od pewnego czasu. Prekursorem tej tendencji w czasach najnowszych było nieistniejące już Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe.  Pamiętam na przykład, że w 2007 r. miała miejsce w Warszawie konferencja p.t. „Narodowe Siły Zbrojne w latach 1942-1956” z udziałem Jana Żaryna z IPN, Wiesława Chrzanowskiego – kawalera Orderu Orła Białego, niegdyś czołowego działacza ZChN, oraz honorowego prezesa Związku Żołnierzy NSZ – Bohdana Szuckiego. Najnowszym przejawem kultu NSZ na prawicy jest uchwała podjęta przez Sejm z inicjatywy PiS w dniu 9 listopada 2012 r. Dziwię się, jak dzisiaj można po ponurych doświadczeniach międzywojnia i II wojny światowej wyciągać wnioski, pozwalające na bezkrytyczną afirmację Narodowych Sił Zbrojnych… Ostatnie wystąpienia Artura Zawiszy świadczą o tym, że tradycja NSZ jest na prawicy wiecznie żywa. Od większości sejmowej ten działacz polityczny dostał właśnie moralne pełnomocnictwa dla podtrzymywania faszyzujących, narodowo-radykalnych tradycji i prowadzenia takiej właśnie działalności politycznej. Nie dziwmy się więc, że do przestrzeni publicznej przebija się teza o nowoczesnym patriotyzmie stadionowych kiboli, od których „powinna się uczyć” „taka Monika Olejnik”! Poczekajmy jeszcze trochę, a ulicami Warszawy zaczną nam maszerować kolumny umundurowanych, młodych „patriotów”, którzy sprężyście, bojowo i dumnie poprowadzą nas ku współczesnej wersji faszyzmu. Przypuszczam, że pochód „młodych ludzi” będą z boku gorąco oklaskiwać Janina Jankowska, Tomasz Terlikowski i Jan Pospieszalski. Brrr… Satysfakcję sprawiła mi w tym wszystkim postawa klubu SLD w Sejmie oraz Kazimiera Szczuka, która w audycji „Tomasz Lis na żywo” kazała Zawiszy trzymać z daleką „swą faszystowską mordę” od pamięci jej ojca, przywołanego w dyskusji  przez obecnego w tej audycji „rycerza” – Artura Zawiszy, wiceprezesa Związku Żołnierzy NSZ. Postawę klubu SLD oraz Kazimiery Szczuki w pełni popieram. Danuta Waniek

Komentarz do tekstu Danuty Waniek zamieszczonego na:

Nie od dziś wiadomo, że SLD to w zdecydowanej większości zbiorowisko czerwonej swołoczy i sukcesorzy Płatnych Zdrajców Pachołków Rosji, tak zwanego PZPRu, który od 1945 do 1989 sprawował władzę na terenach obecnej Rzeczpospolitej. Wszyscy wiemy, że onegdaj nasza Ojczyzna nie była krajem samodzielnym i niepodległym a jedynie bytem zależnym od bratniego Związku Radzieckiego, wobec którego członkowie wcześniej wspomnianego PZPRu wykazywali się skrajnym serwilizmem a co za tym dalej idzie można ich dziś, w wolnej Polsce, nazywać zdrajcami. Były czasy, że osoby, które zdradziły swój kraj były karane w sposób, który mnie osobiście odpowiada najbardziej i który w przekonaniu moim i wielu innych byłby najwłaściwszy - kara śmierci - nie ma bowiem gorszej zbrodni przeciwko swojemu Państwu. Za czasów PRLu, jedynie słusznie władza, przekręcała historię - doskonałym przykładem jest Zbrodnia Katyńska o którą oskarżano żołnierzy III Rzeszy Niemieckiej albo Armii Krajowej, której to członkowie uznawani byli winnymi współpracy z okupantem zza zachodniej granicy i mordowani. W więzieniach zabijano bohaterów, którzy walczyli o wolność ich ukochanej Polski a poza nimi terroryzowano i represjonowano rodziny ofiar. Z żołnierzy, którzy bohatersko walczyli z najeźdźcami przez wiele lat robiono bandytów, kreowano na zdrajców Ojczyzny i obrzydzano w każdy możliwy sposób. Kłamliwa propaganda kreowała na bohaterów szumowiny i bydło z tak zwanej Armii Ludowej albo hołoty z Gwardii Ludowej, która tak naprawdę była częścią Armii Czerwonej a nie niepodległą i samo stanowiącą formacją wojskową. Mało tego! Liczebność tychże formacji była śmieszna i żałosna - gdzie im do Armii Krajowej albo NSZu! Ówczesna władza nie wspominała, że "nasi wielcy przyjaciele ze wschodu" w 1939 roku wbili nam nóż w plecy - w zamian "trąbiła" o wiecznej przyjaźni między narodami Polski Ludowej i Związku Radzieckiego. Komuniści, prawdy bali się jak diabeł wody święconej i ostro z nią walczyli. Przez 41 lat zdrajcy z PZPRu niszczyli Polskę i Polaków a także ich historię na różne sposoby - gdy już "odeszli" zostawili pogorzelisko, kraj zacofany, biedny i niezdolny do normalnego funkcjonowania. Ludzie przejmujący władzę dogadali się z komunistami i nie wymierzyli im należnej kary co można odczytywać jako pewną formę zdrady - nie wolno było tym ludziom darować zbrodni, które popełnili - należało ich wszystkich pozbawić życia ale nie w sposób charakterystyczny dla ich "wschodnich przyjaciół" - nie przez tortury, poniżanie i inne brutalne metody - zwykły strzał w tył czerwonego łba załatwiłby problem - zniżanie się do ich poziomu byłoby nie na miejscu. Niestety, PZPRowskie bydło, czerwona hołota, dalej działa na niekorzyść Polski i jej mieszkańców szkalując historię i powtarzając kłamstwa, których autorami byli ich bożyszcza z namaszczenia Związku Radzieckiego. W dniu dzisiejszym, znajoma wysłała mi odnośnik do strony internetowej SLD, na łamach której Danuta Waniek podnosi larum w kwestii przyjętej niedawno uchwały o uczczeniu 70-tej rocznicy powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Ta komunistyczna gnida pisze na wstępie, że NSZ był nieprzejednanym wrogiem komunizmu i wszelkich postępowych przeobrażeń w życiu społecznym. Tak! NSZ był wrogiem komunizmu bo jego członkowie wiedzieli, że po dżumie cholerze i AIDS większej zarazy nie było , nie ma i nie będzie! NSZ-owcy (i nie tylko oni) wiedzieli, że "postępowe przeobrażenia w życiu społecznym" będą tak naprawdę polegały na mordowaniu i terroryzowaniu oraz zwalczaniu całego Narodu na modłę tego co powiedzą towarzysze ze Związku Radzieckiego. W swoim tekście towarzyszka Danuta Waniek opisuje genezę powstania NSZu - szkoda, że nie opisała genezy powstania Związku Radzieckiego, tego jak Rosjan traktował Stalin. Szkoda, że ta czerwona swołocz nie wspomniała nawet słowem o tym co wyprawiało NKWD - że do codzienności należały wówczas pogromy ludności cywilnej (przykład? Ukraina) i wszędobylski terror a także nienawistne treści wymierzone w niepodległą, nowo odrodzoną Polskę - to był cały przemysł nienawiści! Dauta Waniek pisze, że w czasie wojny NSZ nie miał litości dla oddziałów AL, GL oraz partyzantów sowieckich - trudno się jednak dziwić - byli to bowiem zdrajcy a tym jedyne co się im należało to śmierć. Pani Danuta zapomniała chyba co się działo 17 września 1939 roku i że tamte wydarzenia mogły znacząco wpłynąć na postawę oddziałów, które posądza o współpracę z żołnierzami III Rzeszy doskonale wpisując się jednocześnie w komunistyczną koncepcję robienia z bohaterów kolaborantów i volksdeutsch-y -Danuta Waniek najzwyczajniej w świecie fałszuje historię, tak samo jak jej towarzysze w czasach tzw. PRL. Ten zajadły antykomunizm nie wziął się znikąd i miał swoje odpowiednie przyczyny, podłoże oraz tło to zbrodnie dokonywane przez Sowietów, plany zniszczenia Polski i uczynienia jej podległej Związkowi Radzieckiemu były podstawowymi czynnikami, które przesądziły o takiej a nie innej postawie. Okrutne traktowanie polskich żołnierzy walczących z Sowiecką okupacją zrobiło swoje i jakiekolwiek pretensje w związku z tym są całkowicie nieuzasadnione i śmierdzą antypolskimi nastrojami. Doskonałym przykładem jest Obława Augustowska i mord na polskich żołnierzach dokonany przez NKWD a także zbrodnia w Katyniu, o którą przez wiele lat posądzano III Rzeszę. Przykłady można mnożyć - wystarczy znać historię. Waniek jako typowy przedstawiciel komunistycznej swołoczy, czerwonej hołoty zdrajców i pachołków sowieckich nie może zrozumieć, że NSZ cieszy się tak ogromną popularnością, że tyle ludzi o tej organizacji pamięta i pamięć tę kultywuje. Dla tego czerwonego, kosmopolitycznego zera dbałość o bohaterów i historię to czysta abstrakcja! Zakładam, że skakałaby z radości gdyby Polacy gloryfikowali Dzierżyńskiego, Stalina, Wasilewską, Bermana, Różańskiego albo Wolińską tudzież innych komunistycznych zbrodniarzy - wtedy zapewne chciałaby być obecna na trybunie honorowej gdzie mogłaby gorąco (razem z towarzyszami Millerem, Kwaśniewskim Senyszyn lub Szczuką ) oklaskiwać postępową młodzież wspierającą ideały komunizmu... Danuta Waniek nie rozumie, a raczej nie chce, lub po prostu nie może zrozumieć że NSZ cieszy się tak ogromnym uznaniem gdyż zwyczajnie w świecie była to formacja złożona z bohaterów i najprawdziwszych patriotów, dla których dobro Polski było najważniejsze a niepodległość wartością najświętszą - komunistyczna swołocz świętości jednak nigdy nie zrozumie - czego się bowiem spodziewać po kimś, kto przez 23 lata (1967-1990) należał do organizacji, która wściekle i zażarcie zwalczała Kościół? Była Przewodnicząca Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji dziwi się "jak można po ponurych doświadczeniach międzywojnia i II wojny światowej wyciągać wnioski, pozwalające na bezkrytyczną afirmację Narodowych Sił Zbrojnych..." a ja natomiast się dziwię jak można po ponurych doświadczeniach II wojny światowej i okresu do roku 1990 w taki perfidny sposób atakować tych, którzy walczyli o Polskę prawdziwie niepodległą, wolną od obcych wpływów oraz posądzać ich o zdradę a także jak można w tak prostacki sposób próbować fałszować historię.
Wypowiedź Danuty Waniek to kolejny argument przemawiający za zdelegalizowaniem SLD spadkobiercą jako ugrupowania, które działa na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej oraz jej obywateli i które jest spadkobiercą zbrodniczego PZPRu. Waniek wpisuje się w konwencję opluwania Polski, niedawno towarzysz Miller, były członek Biura Politycznego KC PZPR, nazwał Żołnierzy Wyklętych z NSZ "sojusznikami Hitlera" "faszystami" i "hitlerowcami "pogromcami Żydów", co jest oczywistym kłamstwem i napluciem w twarz tych, którzy oddali życie za Wolną Polskę. SLD = PZPR to organizacja przestępcza, która ponosi całkowitą odpowiedzialność za zbrodnie reżimu komunistycznego w Polsce i to ona właśnie a nie Młodzież Wszechpolska, Narodowe Odrodzenie Polski i Obóz Narodowo - Radykalny winna być zdelegalizowana. Chwała Bohaterom, na pohybel zdrajcom Ojczyzny.

Tajemnica Lodowej Przełęczy. Dlaczego zaczęli umierać? Do dziś niewyjaśnione są okoliczności jednej z najbardziej tajemniczych tragedii tatrzańskich. Latem 1925 roku z Lodowej Przełęczy do Doliny Jaworowej w załamaniu pogody zaczęła schodzić rodzina Kaszniców – mąż, żona i syn, wraz z taternikiem Ryszardem Wasserbergerem. Dlaczego nagle, wszyscy z wyjątkiem kobiety, zaczęli umierać?

Autor: Narodowe Archiwum Cyfrowe / audiovis.nac.gov.pl

Był 3 sierpnia 1925 roku. W schronisku Téryego, w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, rodzina Kaszniców jadła śniadanie przed wyruszeniem w góry. 46-letni warszawski prokurator Kazimierz Kasznica, jego żona Waleria oraz 12-letni syn postanowili wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. Czekała ich długa droga: najpierw podejście na wysokogórską przełęcz, a potem zejście długą i pustą Doliną Jaworową do Jaworzyny Spiskiej i na Łysą Polanę. Pokonanie przełęczy latem dla sprawnego turysty nie nastręcza trudności, mimo że znajduje się ona dość wysoko: na 2372 m.n.p.m. Obecnie jest to standardowe przejście, popularne wśród turystów tatrzańskich. Prokurator niepokoił się jednak. Jego niepokój spowodowany był załamaniem pogody oraz długością planowanej tury, a także faktem, że szlak pokonać miał z żoną oraz dzieckiem. Sam nie był doświadczonym turystą. Mimo, że był początek sierpnia, warunki panowały jesienne: było zimno, wilgotno i wietrznie. Rano padał mokry śnieg, następnie – deszcz. Prokurator wypytywał o trasę poznanych w chacie Téryego polskich taterników. Był to zespół doświadczonych wspinaczy: Jan Alfred Szczepański, Alfred Szczepański, Stanisław Zaremba, oraz 21-letni wówczas Ryszard Wasserberger. Oni również postanowili ze względu na złe warunki pogodowe, wracać do Zakopanego przez Lodową Przełęcz. W przypadku tej ekipy przejście trasy nie nastręczało żadnych problemów.

- Starszy Kasznica wypytywał Wasserbergera o drogę przez Lodową Przełęcz i – widać niezbyt pewny swej samodzielności turystycznej – prosił, by przejście odbyć wspólnie. Uczynny, zawsze gotów do opiekowania się słabszymi Wasserberger zgodził się bez namysłu. Około godziny wpół do dwunastej obie partie wspólnie wyruszyły ze schroniska – czytamy w relacji Wawrzyńca Żuławskiego („Tajemnica Doliny Jaworowej”).

- Towarzysze Wasserbergera nie byli zachwyceni tym, że przypadek kazał im odbywać drogę w towarzystwie mało zaawansowanych turystów. Z Kasznicową i jej synem nie mieli na razie kłopotu. Gorzej było ze starszym Kasznicą. Deszcz zalewał mu okulary, bez których, jako krótkowidz, nie mógł się obejść. Co chwila trzeba było zatrzymać się i czekać na niego marznąc na wietrze. Nic dziwnego, że ten powolny pochód nużył taterników, którzy chcieliby jak najszybciej przebiec tę niezbyt ciekawą dla nich drogę. Tylko Wasserberger pozostawał w tyle, pomagając cierpliwie Kasznicom. Czuł się widać odpowiedzialny za połączenie tych niedobranych zespołów. Powyżej Lodowego Stawku, tam gdzie szlak biegnie w górę wprost na przełęcz, bracia Szczepańscy i Zaremba zbuntowali się. Odwołali na bok Wasserbergera i oświadczyli, że uważają za zbędne eskortowanie Kaszniców przez całą czwórkę. Wystarczy w zupełności jeden z nich do czuwania, by nie zbłądzili. Reszta pobiegnie naprzód. Zaremba zaproponował, aby wylosować tego jednego. Wasserberger zgodził się z rozumowaniem przyjaciół, odrzucił jednak pomysł losowania. On zostanie z Kasznicami. To on przecież jest do pewnego stopnia „sprawcą” tej wspólnej wycieczki (Wawrzyniec Żuławski). Zatem trójka taterników w szybkim tempie ruszyła na Lodową Przełęcz. Po południu byli na Łysej Polanie, wieczorem w Zakopanem. Tymczasem Kasznicowie z Wasserbergerem dotarli na przełęcz dopiero po ok. 3 godzinach marszu od chaty Tery’ego! Dodajmy, że według przewodników czas przejścia na tej trasie, dla turystów średniozaawansowanych, wynosi 1 godz. 15 minut (według przewodnika „Tatry Słowackie”, Józef Nyka). Gdy Kasznicowie ze swoim opiekunem osiągnęli Lodową Przełęcz, nastąpiło całkowite załamanie pogody. Zaczęło się gradobicie, wicher wzmógł się, co zresztą jest typowe na grani. Taternik pospieszał ich, mając nadzieję, że po drugiej stronie grani, poniżej przełęczy, wiatr osłabnie i warunki będą bardziej znośne. Najpierw zaczęli schodzić, potem nagle – umierać.

- W trakcie zejścia młody Kasznica począł się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła od chłopca plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli około godziny czwartej w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego. Wydało się, że najgorsze mają już za sobą, gdy nagle starszy Kasznica usiadł na głazie ze słowami: „Jestem bardzo zmęczony… Dalej iść nie mogę…” Pierwszym odruchem Kasznicowej było zwrócić się o pomoc do Wasserbergera, jako najsilniejszego i najbardziej doświadczonego w zespole. I wówczas usłyszała przerażającą, niezrozumiałą wprost odpowiedź: „Czuję się także bardzo słaby…” (Żuławski). Kobieta zaprowadziła syna i Wasserbergera za głaz, dający nieco osłony od wiatru. Dała im trochę koniaku, a synowi również czekolady. Wróciła po męża, który był w bardzo złym stanie. Jemu również podała odrobinę koniaku. Kasznica nie miał siły, by dojść do głazu, z którym znaleźli schronienie syn i taternik. – Wróciła do nich. Byli umierający. Wasserberger majaczył coś gorączkowo, wspominał matkę. Próbował wstać, iść. Kasznicowa prawie siłą zmusiła go do pozostania na miejscu, a następnie powróciła do męża. Był martwy… Z rozpaczą podbiegła do syna. Leżał sztywny, nieruchomy, a kilka kroków niżej – trup Wasserbergera, który widać w agonii zdołał porwać się, przejść parę metrów – potem padł nieżywy, kalecząc się w rękę i głowę…” (Żuławski). Jak wynika z sekcji zwłok, taternik złamał wówczas rękę. Waleria Kasznicowa, której poza wyczerpaniem fizycznym i psychicznym, nic nie dolegało, przesiedziała przy zwłokach 37 godzin. 5 sierpnia zeszła Doliną Jaworową na Łysą Polanę. Tam spotkała generała Mariusza Zaruskiego, naczelnika Pogotowia Tatrzańskiego. Zaruski, słysząc nieprawdopodobną historię, natychmiast wysłał w miejsce tragedii ratowników. Pozostało im już tylko znieść ciała z gór. Można sobie wyobrazić, w jakim stanie psychicznym musiała być Waleria po dramacie, jaki rozegrał się w górach. Do dziś nie wiadomo, dlaczego chłopiec i 2 mężczyzn, w tym młody taternik pełen sił, zmarli nagle, w tym samym czasie. Podejrzewano, że przyczyną był koniak, który wypili wszyscy trzej, kobieta zaś go nawet nie tknęła. Na Walerię Kasznicową padło nawet podejrzenie zatrucia mężczyzn oraz syna. Dlaczego i po co jednak miałaby to robić? Poza tym chłopiec i taternik poczuli się słabo zanim wypili koniak. Snuto nadal dywagacje: chłopiec miał duszności, skarżył się na trudności w oddychaniu. Czy zatem przyczyną nagłej śmierci mogła być próżnia, wytwarzająca się czasem po jednej stronie grani, przy silnym wietrze? Dlaczego jednak nie zabiła ona kobiety? Podobnie – gdyby przyczyną śmierci miało być załamanie pogody i silny wiatr, który wiejąc w twarz, również może bardzo utrudniać oddychanie – dlaczego zmarli mężczyźni, w tym pełen sił młody taternik, a kobieta przeżyła, nie doznając nawet dolegliwości, na które skarżyli się mężczyźni? Sekcja zwłok wykazała obrzęk płuc i zatrzymanie akcji serca z nieznanych przyczyn. Dodatkowo u Kazimierza Kasznicy ujawniono wadę serca oraz zwapnienie żył mogące w trudnych dla serca warunkach (np. podczas dużego wysiłku) prowadzić do zawału. Co więcej, początki tego samego schorzenia stwierdzono u jego syna. Wasserberger jednak – jak wykazała sekcja – był zdrowy. Co więcej, miał do czynienia ze znacznie trudniejszymi warunkami w górach. Postępowanie w tej sprawie umorzono. Dywagacje, jakie snuto w tej sprawie, były bardzo różne. Jedna z teorii podaje, że koniak był zatruty, jednak nie zatruła go Waleria. Być może Kazimierz Kasznica – człowiek wysoko postawiony, prokurator, naraził się komuś i otrzymał zatruty koniak „w prezencie”? Informacje źródłowe, jakie się w tej sprawie ukazały, przytacza Michał Jagiełło w najnowszym, tegorocznym wydaniu książki „Wołanie w górach”. Pamiętajmy jednak, że wszelkie opisy i dywagacje, jakie się w tej sprawie ukazały, oparte są na zeznaniach jedynego świadka, jakim była Waleria. Tajemnica tragedii, jaka rozegrała się w Dolinie Jaworowej, do dziś pozostaje nierozwiązana.

Cukiernik: Wrażenia z Meksyku. W metrze kupisz wszystko! Nagle usłyszałem dochodzące z oddali mocne walenie w bębny. Postanowiłem zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że w okolicach miejskiego targu w meksykańskim Campeche nad Zatoką Meksykańską swoją kampanię wyborczą na senatora prowadzi Oskar Rosas González z Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Kilkunastoosobowa grupa młodych chłopaków ubrana w koszulki z portretem Rosasa robiła szum mocnym waleniem w obite fioletowym materiałem bębny, kilka młodych dziewczyn rozdawało kolorowe ulotki polityka i różnobarwne balony, a sam Rosas w towarzystwie rosłych ochroniarzy witał się i rozmawiał z handlarzami i ich klientami. Kiedy podszedłem do niego, by zrobić mu z bliska zdjęcie, miło uśmiechnął się do aparatu, nie przestając podawać prawicy kolejnym ludziom. Jednak wokół toczyło się normalne życie. A polityka w Meksyku nie jest zajęciem zbyt bezpiecznym. W sierpniu br. Edgar Morales Pérez, nowo wybrany burmistrz meksykańskiego miasta Matehuala, oraz doradca jego kampanii wyborczej zostali zastrzeleni przez niezidentyfikowanych sprawców.

Prawo dżungli Bazar w Campeche nie odbiegał kolorytem i ilością sprzedawanych towarów od wielu podobnych targowisk, jakie widziałem w różnych miejscach świata – czy to w Boliwii, Wenezueli, Kambodży, Tajlandii, Indiach czy też Birmie. Był chyba nawet mniej egzotyczny niż choćby targ w meksykańskim San Cristóbal de las Casas w stanie Chiapas czy w gwatemalskim Santiago Atitlán. Handlarze sprzedawali owoce, warzywa, mięso, ubrania, zabawki czy chińskie plastikowe podróbki. Ale najciekawszą osobistością na targu był brodaty mężczyzna z tatuażami na ramionach, ubrany w brudne, czarne spodnie i buty, białą koszulkę na ramiączkach z czerwonymi kołnierzykami oraz słomiany kapelusz. Pewnym ruchem wielkiej maczety otwierał zielonego melona. Wyglądał jak XVII wieczny pirat z czasów, kiedy powstały mury obronne Campeche, znajdujące się teraz na liście UNESCO.

– Płaca minimalna w Meksyku wynosi 1800 peso (ok. 440 zł), a średnia 4000 peso (ok. 980 zł) – narzekał kierowca busa, z którym rozmawiałem podczas jazdy do ruin Majów Edzná. – W porównaniu z płacami w Stanach Zjednoczonych wszystko w Meksyku powinno być tańsze, u nas jest mniejsza siła nabywcza pieniądza – podkreślił. Podobne zdanie ma pracujący w Meksyku polski ksiądz Bartłomiej Pałys, z którym spotkałem się w małej podstołecznej miejscowości Tenango del Aire.

– Gdzieś wyczytałem w internecie, że Meksykanie pracują najdłużej na świecie, ale za marne pieniążki. Choć miasto Meksyk liczy ponad 20 milionów mieszkańców, to kolejni ludzie ciągle tu przyjeżdżają, by szukać pracy. Na pewno jest dużo biednych ludzi w Meksyku, ale najbogatszym człowiekiem świata jest też Meksykanin – Carlos Slim. Niewielka jest tzw. klasa średnia – mówi ks. Pałys. Gdy podróżuje się autobusami na dłuższych trasach, z pewnością pojazd będzie przeszukiwany kilkakrotnie, szczególnie w nocy w rejonach przygranicznych z Gwatemalą. Jednak wydaje się, że meksykańscy policjanci czy żołnierze od zwalczania narkotyków i nielegalnej broni, bardziej niż znalezieniem nielegalnych substancji narkotykowych zainteresowani są pobyciem we wnętrzu klimatyzowanego autokaru, by nie topić się na zewnątrz w upale. Stróże prawa co prawda wykonują swoją pracę, ale cały system prawny jest skorumpowany i działa bardzo słabo. Jeden z polskich księży pracujących w Meksyku miał nieprzyjemną przygodę. Jadąc samochodem drogą z pierwszeństwem przejazdu, na skrzyżowaniu nie przepuścił młodych Meksykanów jadących droga podporządkowaną. Potem na przejeździe kolejowym tamci zatrzymali się i podeszli do auta księdza. Ten im otworzył drzwi i stwierdził pewny siebie, że miał pierwszeństwo przejazdu i jeśli chcą, to on może zawołać policję federalną, by ta potwierdziła jego wersję. Meksykanie nie czekali jednak na policję i inaczej wytłumaczyli misjonarzowi, kto miał pierwszeństwo na drodze. Ksiądz został wyciągnięty z samochodu i pobity.

12 złotych łapówki Zresztą sam byłem bezpośrednim świadkiem skorumpowania policji, kiedy zatrzymałem taksówkę w okolicach autobusowego Dworca Wschodniego w meksykańskiej stolicy. Kiedy już wsiadłem do samochodu i kierowca ruszył, jadący na motocyklu policjant nakazał zatrzymanie się, a następnie jechanie za nim. Przejechaliśmy kilkaset metrów, do miejsca, gdzie można było się zatrzymać, i rozpoczęły się negocjacje. Zdenerwowany kierowca taksówki wziął ze sobą 30 peso (ok. 7 zł) w monetach i podszedł do motocykla. Okazało się, że policjantowi nie spodobało się to, iż taksówkarz zatrzymał się na środku ulicy, aby zabrać mnie do samochodu. Kierowca pokazał dokumenty i zaczął mu się tłumaczyć. W końcu wsunął przygotowane pieniądze pod siodełko motocykla. Jednak policjant nadal nie był zadowolony. Obawiałem się, czy nie zabiorą nas wszystkich na komisariat. Meksykanie boją się nawet być świadkami wypadku drogowego czy pomóc ofierze, bo może się zdarzyć, że wezmą ich bez zdania racji do aresztu. Dlatego uciekają z miejsca takiego zdarzenia. Wtedy policjant podszedł do samochodu z mojej strony i przez otwarte okno zaczął mi grzecznie po hiszpańsku przepraszać, że to tak długo trwa, i tłumaczyć, że kierowca musi zostać ukarany i zaraz go puści. Wrócił do motocykla, a nasz kierowca przyszedł do samochodu, by zabrać papierkowe 50 peso (ok. 12 zł). Dopiero jak pod siodełko motocykla wsunął ten banknot, zostaliśmy puszczeni.

– Są bandy, które szukają zarobku na czymkolwiek. Stan Meksyk jest w takim stanie alarmowym, gdzie mamy duże ryzyko przemocy. Ciągle słyszy się, że w sąsiednich miastach a to kogoś porwali, a to kogoś zabili, a to na polu znaleziono ciało. W Meksyku nie ma poszanowania dla prawa, którego się nie egzekwuje. W sądzie wygrywa ten, kto da większą łapówkę, a nie ten, kto jest niewinny. Politycy, urzędnicy, policja, wymiar sprawiedliwości są bardzo skorumpowani – mówi pallotyn Pałys. – Wojna z handlem i przemytem narkotyków to jedna wielka porażka, mimo milionów dolarów, które płyną z USA – dodał. W związku z tym z jednej strony pojawiają się głosy żądające zaostrzenia polityki antynarkotykowej (najlepiej ze pieniądze z Waszyngtonu), a z drugiej strony – opinie popierające legalizację narkotyków. – Jak się jest policjantem lub prawnikiem, to trzeba wejść w system bezprawia i korupcji. Jedyna alternatywą jest rezygnacja z pracy – opowiada ks. Pały W sierpniu br. aresztowano nawet jednego z pracowników administracyjnych meksykańskiego Sądu Najwyższego, który jest podejrzany o współpracę z kartelem narkotykowym. Z kolei w październiku zatrzymano siedmiu urzędników federalnych za powiązania z kartelem narkotykowym Sinaloa, od którego mieli otrzymywać „skromne kieszonkowe” w wysokości 250 tys. dolarów za zaniedbywanie dochodzeń policyjnych i niespodziewanych najazdów. Nawet trzej generałowie i pułkownik meksykańskiej armii zostali ostatnio oskarżeni o współpracę z kartelem narkotykowym Beltrán-Leyva. Z kolei były gubernator stanu Tamaulipas w zamian za polityczne wsparcie otrzymywał od karteli narkotykowych miliony dolarów łapówek. Od końca 2006 roku w wojnie narkotykowej zabito ponad 50 tysięcy ludzi.

W metrze kupisz wszystko Kiedy przebywa się w Meksyku, to na każdym kroku widać, że ludzie szukają jakiegokolwiek źródła zarobku. Pucybuci są wszędzie, a swoje stanowiska mają na różnym poziomie komfortu dla klientów – jedni muszą stać, a inni wygodnie siedzą i czytają gazetę, kiedy pucybut czyści buty. Na placu Świętego Dominika w Mieście Meksyk można spotkać pisarzy, którzy na miejscu piszą ludziom pisma urzędowe. Mają specjalne brązowe budy w zabytkowych podcieniach, z maszynami do pisania. Obok na ulicznych straganach można kupić tortillę czy świeżo pokrojone ananasy lub mango. Natomiast z boku katedry w samym sercu meksykańskiej stolicy ogłaszają się rzemieślnicy. Stoją oparci o żelazne ogrodzenie sakralnego miejsca, siedzą na murku lub kucają w czapkach z daszkiem za swoimi torbami z odpowiednimi narzędziami. Z kolei o te torby opierają się reklamy mówiące o zakresie usług wykonywanych przez danego rzemieślnika. Niektórzy są fachowcami w jednej dziedzinie, inni nawet w sześciu. Kogóż tu nie ma: hydraulik, stolarz, gazownik, kowal, elektryk, spawacz, malarz domowy, murarz czy glazurnik. Podczas jazdy doskonale rozbudowanym systemem metra można kupić niemal wszystko. Kiedy tylko zamkną się drzwi pomarańczowego wagonu i pociąg rusza, nagle ktoś idąc z jednego końca wagonu do drugiego, ogłasza donośnym głosem, że coś sprzedaje: płyty z muzyką lub filmami, pokrowce na telefony komórkowe, pendrivy, pilniki do paznokci, książki, czołówki, lizaki, cukierki, czekoladki, batony, obrazki trójwymiarowe, gumy do żucia, tabletki na ból gardła, długopisy sprawdzające oryginalność banknotów. Płyty z muzyką sprzedawał nawet człowiek ślepy i kobiety bez nóg na wózku inwalidzkim, a kobieta w ciąży – książki psychologiczne. Na ulicach można spotkać wielu żebraków, ale zdarzyła się też orkiestra, której muzycy byli ślepi, a jeden mężczyzna zbierał pieniądze na leki dla dziecka. Na ulicach widać również sporo pracujących dzieci – najczęściej sprzedają jakieś słodycze czy owoce. Według meksykańskiej Narodowej Komisji ds. Praw Człowieka, w kraju pracują 3 miliony dzieci w wieku od pięciu do 17 lat. Z pewnością tak jak polska gospodarka jest subsydiarną w stosunku do gospodarki Niemiec, tak gospodarka Meksyku podlega gospodarce USA. To amerykańskie firmy wykupiły meksykańskie przedsiębiorstwa lub zainwestowały w nowe biznesy. Jest tu mocno obecny nie tylko McDonald’s, KFC, kawiarnie Starbucks czy Wal-Mart – największa sieć hipermarketów na świecie – ale nawet ofoliowywaniem bagaży na lotnisku w Mieście Meksyk zajmuje się firma z Miami. Meksykańska policja jeździ amerykańskimi krążownikami szos – najczęściej są to nowe sedany marki Dodge Charger z kilkulitrowym silnikiem.

W Meksyku nie panuje bieda. Na czystszych niż w niejednej europejskiej stolicy ulicach Miasta Meksyk nie widać więcej bezdomnych niż na przykład w Brukseli. Mimo wszechobecnej korupcji kraj prężnie się rozwija. Choć daleko mu do dobrobytu sąsiada z północy, to na ulicach miast widać, że ludzie głodni nie chodzą. Do wielu knajpek w stolicy wieczorami ustawiają się kolejki! I tak jak w Stanach ulice opanowane są przez osoby otyłe lub bardzo otyłe. Tak jak dla Meksykanów rajem są USA z PKB per capita ponad trzy razy większym, tak dla Gwatemalczyków marzeniem jest praca w Meksyku, który w przeliczeniu na osobę jest też trzy razy bogatszym krajem. Tegoroczny wzrost PKB Meksyku wyniesie 4 procent. Zdaniem japońskich ekspertów, meksykańska gospodarka przegoni brazylijską już w roku 2022 i będzie największą w całej Ameryce Łacińskiej. A meksykańską gospodarkę napędza nie tylko bliskość amerykańskiego rynku zbytu i amerykańskiego kapita...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony