925, Prywatne, Przegląd prasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nowy pomysł Boniego - będzie odbierał ziemie Kościołowi Po krytykowanym przez wielu posłów pomyśle powołania rządowej rady monitorującej przejawy mowy nienawiści, ksenofobii i agresji w życiu publicznym minister Michał Boni ma nowy pomysł. Teraz chce odbierać ziemie Kościołowi, bo zorientował się, że niektóre parafie mają ich... za dużo. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że Boni dopatrzył się błędów w decyzjach urzędników, którzy przed laty przyznali Kościołowi setki hektarów ziem dla parafii. Minister administracji i cyfryzacji chce unieważnić decyzje o przyznaniu gruntów Kościołowi, a jeśli się to nie uda, to chce, chociaż odszkodowania. Cała sprawa dotyczy sytuacji z lat 1999-2004, gdy parafie z diecezji legnickiej występowały o nieodpłatne przekazanie gruntów rolnych. Zezwalała na to ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego, która stanowiła, że parafie, które po II wojnie światowej podjęły swoją działalność na ziemiach północnych i zachodnich, mogą się starać o przyznanie im gruntów, którymi dysponował Skarb Państwa. Zgodnie z treścią ustawy jedna parafia mogła liczyć na otrzymanie maksymalnie 15 hektarów ziemi, jednak w wielu przypadkach parafiom przyznano grunty o większej powierzchni. To właśnie z nimi bój będzie teraz toczył minister Boni. Minister administracji i cyfryzacji może się jednak rozczarować, bowiem w wielu przypadkach odzyskanie ziemi będzie zupełnie niemożliwe. Boni nie ma co także liczyć na to, że Kościół zapłaci odszkodowanie, ponieważ zgodnie z obowiązującymi przepisami, za błędy i złe decyzje administracji publicznej... płaci państwo.

Gen. Koziej apeluje by Polacy nie okazywali słabości i uspokaja: Rosja nas nie rozgrywa. Kto mu uwierzy? Rosja nawet nie próbuje wpływać na wewnętrzne sprawy Polski w kontekście 10/04. Większym zagrożeniem jesteśmy my sami, podziały, które między nami się wytworzyły i niebezpieczne opinie, jakie na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej się w Polsce pojawiają. Takie wnioski wyciągnął gen. Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Pytanie, kogo Koziej chce przekonać. Bo trzeba nie znać historii i zupełnie zamknąć oczy na dzisiejszą politykę Rosji i dziesiątki dowodów na to, że jest inaczej.  Szef BBN uspokaja, tyle że nie przekonuje.  Według niego „tematem posiedzenia Rady było zastanowienie się, przeanalizowanie ewentualnej możliwości czy też symptomów manipulacji wokół śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej”. Na podstawie informacji przedstawionych przez ministra Cichockiego, który referował wnioski analiz służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo wewnętrzne, jak także na podstawie informacji przedstawionej przez prokuratora generalnego, te informacje nie wskazują, aby istniały jakiekolwiek fakty, twarde dowody na to, że strona zewnętrzna oddziaływuje czy manipuluje przebiegiem polskiego śledztwa bądź też opinią publiczną czy też postawami politycznymi w kraju.  Jednocześnie w referatach i w dyskusji zwracano uwagę, że istnieją metody tego typu manipulowania, istnieją historyczne przykłady posługiwania się tego typu metodami, oddziaływania, wpływania jednego państwa na drugie państwo. Myślę, że zwłaszcza dziś, w erze informacyjnej takie metody mogą być szczególnie skutecznie stosowane. Dlatego ważne jest i takie zdania przewijały się w dyskusji, aby monitorować sytuację, aby być czujnym, ostrożnym, aby badać wszelkie niejasne zdarzenia czy zjawiska, które się u nas w Polsce pojawiają także pod tym kątem. Koziej na konferencji po posiedzeniu RBN dodał, że w historii, mieliśmy takie przykłady: Że przypomnę słynne „wejdą czy nie wejdą” i rozgrywanie tego tematu strategicznie w stosunku do Polski. Dopytywany, czy skoro nie znaleziono „twardych” dowodów, można mówić o jakichś „miękkich” dowodach na manipulacje z zewnątrz, Koziej odpowiedział:

Twarde dowody, czyli fakty, a takich faktów służby nie stwierdzają póki co. Natomiast miękkie przesłanki – tu raczej chodzi o przesłanki – jeżeli pojawiają się jakieś niejasne zdarzenia, to one mogą być tymi przesłankami. I te przesłanki są badane i jak do tej pory właśnie w wyniku analizy tych przesłanek, czyli miękkich jakichś poszlak, służby nie stwierdzają, aby rzeczywiście takie działanie celowe następowało. Natomiast zwracano uwagę na posiedzeniu RBN, że więcej ryzyka w tym przedmiocie wnosi nasza sytuacja wewnętrzna w kraju – nasze waśnie, spory, prowadzenie dysput i dyskusji w takim charakterze, który niejako ułatwia siłom zewnętrznym czy też stronie trzeciej korzystanie z naszych słabości, nawet bez konieczności podejmowania własnych działań. Jest bardzo istotne, abyśmy sami przede wszystkim pilnowali, aby nie okazywać słabości, aby nie przedstawiać się jako kraj czy społeczeństwo skłócone, zwaśnione, bo to jest działanie na własną szkodę. I bez większego wysiłku strony trzecie… które w sposób naturalny, bo jest konkurencja, jest rywalizacja między państwami, na tym polegają stosunki międzynarodowe – więc wszelkie tego typu słabości działają tylko przeciwko nam. Z tej dysputy na posiedzeniu RBN ja przynajmniej wyciągam wniosek, że ważniejsze jest, abyśmy starali się minimalizować swoje słabości niż poszukiwać gdzieś w jakiejś stronie trzeciej, że ona jest przyczyna tych naszych wewnętrznych sporów. W odpowiedzi na pytanie, czy w czasie posiedzenia padło pytanie, dlaczego minister Sikorski nie wykorzystał załącznika 13 do Konwencji Chicagowskiej dla sprowadzenia wraku, szef RBN odpowiadał bardzo wymijająco:

Nie przypominam sobie, czy tak sformułowane pytanie padło, natomiast minister Sikorski przedstawił wszelkie instrumenty prawne, jakie w tym względzie obiektywnie istnieją, zarówno w prawie międzynarodowym, jak i prawie rosyjskim i prawie naszym i przedstawił, jakie działania do tej pory strona polska na tej płaszczyźnie podejmowała i jakie działania ma zamiar podejmować. Realizacja, jak wiemy, nawet takich ściśle w sensie prawnym opisanych przedsięwzięć często zależy od dobrej bądź złej woli drugiej strony. O tym była mowa na posiedzeniu RBN i ten aspekt instrumentów prawnych, w realizacji chociażby sprowadzenia wraku do Polski czy problemu czarnych skrzynek był podejmowany. Co więc zrobi minister? Jakie de facto są konkluzje posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Nie wiadomo. Skąd wniosek, że Rosja nas nie rozgrywa i nie próbuje wpływać na polskie śledztwo, skoro wiadomo, ze fałszuje dokumentację, jedne dowody ukrywa, a innych nie chce zwrócić, skoro widać, że w kontrolowany sposób od rosyjskich służb wyciekają do internetu zdjęcia, które mają wywołać w Polsce zamieszanie. Wystąpienie szefa BBN dowodzi, że istnienie RBN nie ma najmniejszego znaczenia dla rozwiązywania jakichkolwiek problemów związanych z bezpieczeństwem Polski, a jest tylko okazją do zaszpachlowania indolencji i bezradności paru osób na ważnych stanowiskach. Znp

Aby przełamać kryzys Polacy powinni lepiej zarabiać Problem bezrobocia stanie się w najbliższych dwóch latach najgroźniejszym problemem i prawdziwym dramatem i jednym ze zjawisk najbardziej dolegliwych społecznie. Będzie przyczyną rosnących konfliktów i niepokojów społecznych.

2013 – Rytualny ubój miejsc pracy Wiele miesięcy temu, ostrzegałem, że kryzys w końcu dotrze do Polski i zbierze swe ponure żniwo. To co dziś widzimy, to dopiero początek wchodzenia w oko cyklonu potężnego kryzysu, którego jednym z najgroźniejszych przejawów będzie nie tyle nawet spadek wzrostu gospodarczego i załamanie się systemu dochodów podatkowych w przyszłym roku – zabraknie w budżecie co najmniej 20 mld zł - ale przede wszystkim potężne bezrobocie. Humorystyczne wydają się już dziś zapisy budżetowe ministra finansów, J.V. Rostowskiego, zapowiadające bezrobocie w 2013 roku na poziomie 13 proc. Pod koniec grudnia 2012 r. zbliży się ono do blisko 14 proc., a wielka fala upadłości i bankructw przedsiębiorstw, i to nie tylko tych małych, dopiero przed nami. Zwalniać będą i to tysiące osób PKP, Poczta Polska, PGNiG, LOT, Lotos, Accelor Mittal, bydgoski ZACHEM, samorządy - nauczycieli i pracowników szpitali, deweloperzy, hotelarze, handel i usługi. Również duże koncerny zagraniczne - bo okazuje się, że kapitał ma jednak narodowość - mające świadomość narastającego kryzysu w Polsce, będą stopniowo ograniczać, wygaszać produkcję, a nawet wychodzić z Polski zwiększając gwałtownie liczbę zwalnianych pracowników w ramach zwolnień grupowych. Przykład Fiata redukującego zatrudnienie na razie o 30 proc., czy niemieckiej sieci Metro AG oraz firmy BASF najlepiej świadczą już o tym procesie. Jest najgorzej od dziesięciu lat, gdy idzie o zatrudnienie w przedsiębiorstwach; spadło ono już do 5,5 mln osób i będzie spadać w 2013 r. W ostatnich miesiącach tego roku Polska najszybciej w całej Unii likwidowała miejsca pracy.

Czeka nas nowa wielka fala emigracji Niezwykle niepokojącym zjawiskiem jest gwałtowne przyspieszenie upadłości firm jednoosobowych, które dla wielu Polaków, były ostatnią deską ratunku przed popadnięciem w bezrobocie. Można więc szacować, że przyszłoroczne bezrobocie, będzie raczej oscylować nie na poziomie zapowiadanym przez rząd, ale raczej na poziomie 15-18 proc. Oznacza to około 2,5 mln ludzi bez pracy i gwałtowne zwiększenie liczby emigrujących Polaków, najczęściej młodych ludzi, tym razem do Niemiec.Perspektywa pracy do emerytury w wieku 67 lat, skutecznie blokuje miejsca pracy dla młodych Polaków.Niewątpliwie propozycja opozycji przedstawiająca Narodowy Program Zatrudnienia jest sensownym pomysłem. Tyle tylko, żeby powstały nowe miejsca pracy, najpierw trzeba odzyskać utracony majątek, tanio i głupio wyprzedane najbardziej dochodowe branże i duże przedsiębiorstwa. Żeby tworzyć nowe miejsca pracy i kreować zatrudnienie, naród musi mieć własny majątek i młode ręce do pracy, a nie samych emerytów, a państwo podstawowe instrumenty kreowania działalności gospodarczej. Między innymi takie jak własną walutę - czyli polskiego złotego, własny sektor bankowy i w miarę zamożne społeczeństwo, a nie biedaków unijnej Europy.

Aby przełamać kryzys Polacy powinni więcej zarabiać Wiele polskich firm, które uczestniczyły w inwestycjach drogowych i autostradowych, do dziś nie uzyskało wynagrodzenia za wykonaną pracę. Tak jak wiele polskich szpitali nie otrzymało pieniędzy za wykonane usługi medyczne z NFZ. Zatory płatnicze rosnące, zagrożone kredyty - w przypadku firm to już blisko 30 mld zł - będą wymuszać cięcia i oszczędności kosztów, a najprostszym sposobem ich realizacji będą zwolnienia, obniżanie płac i niepłacenie składek zdrowotnych czy ZUS-owskich. W Polsce bardzo tanio zwalnia się pracowników, taniej niż w Hiszpanii i Grecji. Tak zwana rządowa propozycja elastycznego rozliczania czasu pracy, to nic innego jak pomysł na niepłacenie pracownikom za tzw. nadgodziny i haniebna propozycja, by ciężarne Polki pracowały w soboty. Od dawna twierdzę, że jedną z metod i sposobów przełamania obecnego kryzysu, byłby nawet nie tyle dodruk polskiego złotego przez NBP, co przecież dzisiaj stosują na potęgę nawet najbardziej liberalne gospodarki świata, ile przyzwoite, godziwe wynagrodzenia dla tych Polaków, którzy chcą i umieją pracować. Jesteśmy bowiem niestety w grupie czterech najbiedniejszych krajów Unii (na czwartym miejscu od końca), a jednocześnie to Polacy spędzają w pracy ponad 2 tys. godzin i są w pierwszej trójce na świecie tych najbardziej zapracowanych narodów. Prawdziwą chorobą polskiego rynku pracy, tak krytykowaną przez związki zawodowe, jest u nas blisko 3,5 mln grupa głównie ludzi młodych, zatrudnionych na tzw. umowy śmieciowe ze skandalicznie niskim poziomem zarobków. Ceny wielu produktów i usług są dzisiaj w Polsce wyższe, niż w wielu zamożnych krajach strefy euro. Natomiast wynagrodzenia nadal są 3-4-krotnie niższe. Nic więc dziwnego, że Polacy wolą zasiłek dla bezrobotnego w Irlandii czy Wielkiej Brytanii, niż śmieciową umowę, a nawet etat w Polsce. Koszty utrzymania przeciętnej polskiej rodziny, wychowania i wykształcenia dziecka, ogrzewania mieszkania, energii i paliwa są u nas często wyższe niż w wielu krajach Unii Europejskiej. Mamy blisko 2 mln grupę Polaków żyjącą na poziomie minimum socjalnego z dochodem niewiele ponad 900 zł miesięcznie, blisko 2 mln grupę osób, gdzie mimo tego, że oboje rodziców pracują to nie są w stanie opłacić wszystkich rachunków i prawie 10 mln grupę Polaków zagrożonych niedostatkiem i wykluczeniem – absolutna europejska i unijna czołówka. Problem bezrobocia stanie się w najbliższych dwóch latach najgroźniejszym problemem i prawdziwym dramatem i jednym ze zjawisk najbardziej dolegliwych społecznie. Będzie przyczyną rosnących konfliktów i niepokojów społecznych. Mimo olbrzymiej już emigracji blisko 2 mln Polaków od 2004 roku, czyli wejścia Polski do UE, to grupa młodych i wykształconych stanowi dzisiaj 400-tysięczną nową armię bezrobotnych kończących co roku szkoły wyższe i uczelnie. Bezrobocie ludzi młodych do 30-tego roku życia zbliża się do 30 proc. 9 mln Polaków w wieku powyżej 50 lat jest bez stałego zatrudnienia, co 10-ty bezrobotny ma wyższe wykształcenie. Nie ma pracy, bo nie ma majątku, własnych fabryk, banków, wielkich sieci handlowych i przyjaznego państwa. Zielona wyspa złudzeń, kłamstw i urojeń zamienia się w czarną dziurę bezrobocia i biedy. Wielki strach zajrzy w oczy wielu Polakom w 2013 r.

Janusz Szewczak

Kapitał jednak ma narodowość i właśnie wyprowadza się z Polski Swego czasu dość popularne były w Polsce zaklęcia o tym jakoby rzekomo kapitał nie miał narodowości. Otóż kapitał narodowość ma – i Polska w tej chwili boleśnie przekonuje się o tym co oznacza jego ucieczka. W chwili gdy piszę te słowa wciąż nie jest jasny los ponad tysiąca pracowników fabryki Fiata, którzy mają zostać zwolnieni wskutek przeniesienia produkcji jednego z samochodów na powrót do Włoch. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w fabryce Philipsa w Pile – tam szykuje się redukcja 10 proc. składu osobowego. To przemysł – z kolei w sektorze bankowym Unia Europejska rozpoczęła prawdziwą ofensywę na rzecz szybkiego powołania unii bankowej. Ta będzie umożliwiała nie tylko nadzór Europejskiego Banku Centralnego nad bankami znajdującymi się w eurolandzie (i poza nim), ale także umożliwi przepływ kapitału z jednego państwa do drugiego. Chyba nietrudno się w tej sytuacji domyślić w jakim kierunku odpływał będzie ten kapitał z Polski?

Większość gabinetów rządzących III RP prowadziła politykę w tym względzie – utrzymania przemysłu i kapitału – cokolwiek naiwną. W Polsce odbywała się i ciągle się odbywa masowa wyprzedaż rabunkowa – pozbywamy się wszystkiego – stoczni, fabryk, banków, zaś prominentni politycy z samego świecznika po skończeniu kadencji bardzo często odnajdują miejsca w radach nadzorczych wielkich, międzynarodowych spółek, które „przypadkiem” skorzystały na ich wcześniejszych politycznych i legislacyjnych decyzjach. Tak – jeżeli ktoś myślał, że casus Gerharda Schrödera (Kanclerza Niemiec, który po przegranych wyborach „wylądował” w radzie nadzorczej jednej ze spółek-córek rosyjskiego Gazpromu) to specyfika niemiecka, to przykro mi bardzo – jest w błędzie. Polecam prześledzić losy dawnych ministrów i wiceministrów z gabinetów kilku polskich premierów – zaręczam, że wyniki mogą państwa zaskoczyć. Pewnym wątłym pocieszeniem dla Polski może być fakt, że nie tylko ona okazała się być gospodarczym naiwniakiem w ostatnich dwudziestu latach. Wyprowadzkę swojego przemysłu do innych państw przeprowadziło wiele krajów, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie. Rozsądnie zachowało się niewielu – Niemcy, Francja i kilku innych. Teraz państwa do których przemysł wyprowadzono stają się gospodarczymi potęgami, Europa jest „chorym człowiekiem” światowej gospodarki, a Stany Zjednoczone leczą się ekonomicznymi antybiotykami. Nigdzie jednak wyprzedaż przemysłu nie poszła tak daleko jak w Polsce – III RP wyprzedała niemal wszystko. Jak alkoholik na głodzie – wyzbyliśmy się już i rodowych sreber i podstawowych mebli. Obecny rząd zaś dokonuje operacji ostatecznego zwijania Polski, zachęcając tysiące młodych ludzi do emigracji zarobkowej, bo system zbudowany na korupcji, kumoterstwie, wszechobecnych układach i „zblatowaniu elit” (określenie Rafała Ziemkiewicza) nie jest w stanie stworzyć zdrowych mechanizmów wolnorynkowych, które by rynek pracy stymulowały naturalnie. Nie tak dawno temu sam Michał Boni, minister cyfryzacji w rządzie premiera Donalda Tuska, stwierdził, że zachodnie koncerny traktują Polskę jak przestrzeń neokolonialną. Na czym to polega? Ten neokolonializm możemy jaskrawo obserwować choćby na międzynarodowych stronach Gazety Wyborczej, bijącej na alarm na każdy przejaw zachodniego wyzysku w krajach trzeciego świata i nie zauważającej tego samego zjawiska w Polsce. Każda wiadomość o dzieciach pracujących w morderczych warunkach gdzieś w Pakistanie czy Birmie Gazeta przedstawia z takim samym zaangażowaniem, jak dawni działacze Komunistycznej Partii Polski walczyli o uwolnienie robotnika i chłopa z kajdan wyzysku u „polskich panów”. Jednocześnie ta sama gazeta jest całkowicie ślepa i głucha na przykłady funkcjonowania takiej samej przestrzeni neokolonialnej w Polsce. No, ale wróćmy do meritum i nie kopmy leżącego – co stoi za takim a nie innym zachowaniem dziennikarzy GW – każdy chyba wie albo przynajmniej się domyśla. Poszczególne państwa UE podejmują w tej chwili szeroki wachlarz działań mających ocalić je przed kryzysem – jednym z takich działań jest między innymi wycofywanie przemysłu z państw ościennych na powrót „do siebie”. Tym samym stajemy przed obliczem faktu – kapitał jednak ma narodowość. Toteż kapitał może emigrować, ale tylko na chwilę – w chwili kryzysu jednak wolimy go mieć na miejscu. Polska nie odrobiła tego zadania domowego z ekonomii. Co może być dla nas ratunkiem? Wzorem Japonii po wojnie – zebranie tego co pozostało z narodowego kapitału jako bazy. Rząd powinien wspierać narodowy kapitał, lokalnych przedsiębiorców, instytucje i firmy, które korzystają tylko i wyłącznie z polskiego kapitału – bo tylko na ten kapitał możemy w chwili kryzysu liczyć. Na tym świecie nie ma czegoś takiego jak „darmowy Lunch” (Milton Friedman), a mówiąc brutalniej – na świecie nie ma dobrych wujków. Zagraniczna firma, choćby zatrudniała w Polsce nie tysiąc, nie dwa, a nawet dziesięć tysięcy pracowników, to zwolni ich wszystkich, bez żalu i bez „przepraszam” jeśli tylko jej zagraniczny zarząd uzna, że czas wycofać produkcję na powrót do ojczyzny. „Umiesz liczyć, licz na siebie”. Obecny rząd jednak zdaje się tego albo nie rozumieć, albo zwyczajnie realizuje interesy… no kogoś innego, ale na pewno nie Polski i jej obywateli. Ewentualnie można zakładać, że składa się on z elegancko ubranych gospodarczych ignorantów, co w sumie poprzedniej hipotezy nie wyklucza. A ja polecę szanownym czytelnikom takie małe ćwiczenie – na przyszłość. Śledźcie proszę losy obecnych ministrów i wiceministrów za rok, dwa, pięć – gdzie się wtedy znajdą? W radach nadzorczych międzynarodowych koncernów, korporacji, spółek. I jak te spółki skorzystały wcześniej na ich decyzjach? Arkady Saulski

Gaz łupkowy to szansa dla Polski Ostatnie tygodnie były istotne dla sprawy polskiego gazu łupkowego. 21 listopada br. Parlament Europejski podczas Sesji Plenarnej przyjął dwa sprawozdania w sprawie wydobycia gazu łupkowego. W rezolucji PE uznano, że gaz z łupków może być tymczasowo ważnym czynnikiem transformacji europejskiego systemu energetycznego w kierunku gospodarki niskoemisyjnej. Nie jest to rozwiązanie docelowo pożądane przez Polskę (PE np. dopuszcza możliwość rozszerzenia katalogu kontrolowanych substancji chemicznych o substancje używane w procesie szczelinowania), jednak Parlament nie zgodził się przynajmniej na wprowadzenie moratorium na wydobywanie gazu z łupków, co należy uznać za dobry znak. Jest to jednak dopiero początek działań regulacyjnych na szczeblu unijnym – energetyka i ochrona środowiska są obszarami działania zarówno państw członkowskich jak też Brukseli. PE posiadając prawo tzw. inicjatywy politycznej może zobowiązać Komisję Europejską do zajęcia się tematem gazu łupkowego w celu stworzenia odpowiednich rozwiązań prawnych. W przypadku uruchomienia KE, Polska wraz z zainteresowanymi firmami powinna włączyć się w proces legislacyjny. Celem naszej administracji musi być zablokowanie niekorzystnych dla Polski rozwiązań, które może forsować KE, będąca ciałem jawnie politycznym. Aby temu zapobiec, trzeba przejść od strategii defensywnej do ofensywnej – pokazać gaz wydobywany ze źródeł łupkowych jako jedną z szans na wdrożenie niskoemisyjnej gospodarki bez strat dla przemysłu, który w przypadku rosnących cen energii może przenosić się za wschodnią granicę Unii. Jeśli znaczenie gazu ziemnego w europejskim mixie energetycznym ma znacząco wzrosnąć, na co wskazuje dotychczasowa polityka unijna, nie można dopuścić do zablokowania możliwości wydobywania gazu z pokładów łupkowych. Ważnym elementem w grze o łupki jest również walka o finansowanie z funduszy unijnych prac badawczo-rozwojowych w tym obszarze. Jednym ze znaczących problemów w rozwoju łupkowego biznesu w Europie wciąż pozostaje bariera finansowa, a fundusze na badania mogą się okazać istotnym impulsem dla polskich uczelni technicznych. Niepewność w kwestii perspektyw wydobycia gazu łupkowego niestety ma swoje źródła również w Polsce i zaczyna prawdopodobnie negatywnie wpływać na decyzje inwestorów. Pojawiają się kolejne informacje o wycofywaniu się z naszego kraju firm posiadających koncesje wydobywcze. Są to duzi i renomowani inwestorzy tacy jak Exxon Mobile i Talisman. Największe znaczenie ma najprawdopodobniej brak perspektyw osiągnięcia w czasie najbliższych kilku lat rentownego wydobycia surowca. Projekt ustawy o wydobyciu węglowodorów, który powstał na wiosnę 2012 r. i według pierwotnych założeń miał być przyjęty przez Radę Ministrów w III kwartale 2012 r., został na jesieni tego roku zaprezentowany w formie mało konkretnych slajdów. Oznacza to, że nie osiągnięto wewnątrz rządu kompromisu, co do optymalnych rozwiązań i tworzenie regulacji dotyczących opodatkowania wydobycia węglowodorów w Polsce przedłuży się co najmniej o rok. Niewiele w tym przypadku pomagają telewizyjne wystąpienia ministra Budzanowskiego, popijającego wodę rzekomo używaną do szczelinowania. Zamiast tego lepiej jak najszybciej zakończyć targi między Ministerstwem Środowiska, Ministerstwem Skarbu Państwa i Ministerstwem Finansów. Pierwsze z tych ministerstw odpowiada za całość projektu, drugie reprezentuje interesy krajowych grup surowcowych, które jednak nie mają pieniędzy na przemysłowe wydobycie, z kolei trzecie ministerstwo chce po prostu szybkich i jak najwyższych dochodów. Za brak decyzji odpowiedzialność ponosi premier Donald Tusk, którego rolą jest rozsądzać tego rodzaju spory. Głównym przedmiotem obaw inwestorów w relacji z państwem pozostaje poziom oraz sposób opodatkowania (powyżej 40%, które były wcześniej postulowane przez rząd oraz opodatkowanie przed uzyskaniem przez nich oczekiwanej stopy zwrotu). Niezależnie od potyczek na forum europejskim, których znaczenia nie należy oczywiście umniejszać, główny oręż walki o wydobycie gazu łupkowego pozostaje w rękach Warszawy i polski rząd musi zrobić wszystko, aby wykorzystać tę szansę. Wobec zmieniającej się sytuacji geopolitycznej i rosnącego zniecierpliwienia inwestorów, nie możemy pozwolić na dalsze opóźnienia prac nad ustawą o wydobyciu węglowodorów. Tworzenie potencjalnych „sojuszy łupkowych” z krajami, które mogą mieć zbieżne interesy z Polską (jeśli rzeczywiście takie mają), może być pomocne, lecz przy dramatycznym braku zasobów kadrowych i finansowych, jakimi dysponuje Warszawa, należy skupić się na kwestiach leżących w kompetencjach władzy na szczeblu krajowym i możliwie szybko przeprowadzić ustawę, która zabezpieczając interesy państwa polskiego, jednocześnie nie będzie zniechęcać do inwestowania w polskie łupki. W przeciwnym razie stracimy szansę na zmianę nie tylko naszego mixu energetycznego, ale też poprawienie perspektyw gospodarczych i politycznych, jakie obecnie stoją przed Polską. Maciej Rapkiewicz Jan Filip Staniłko

Zespół Parlamentarny d/s Wyjaśniania Wyjaśnień Komisji Millera dr Lasek nie może. Niech się nie wygłupia lepiej. Niech mu się zbiorą Miller, Tusk, Palikot i zrobią Zespół Parlamentarny d/s Wyjaśniania Wyjaśnień Komisji Millera i będzie mógł tam rozwijać swe wyjaśnienia.

Dość kłamstw smoleńskich! "Gazeta Wyborcza" doniosła, że dr Lasek, obecny szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych postanowił zadać kłam tezom Raportu Millera o pancernej brzozie [1]. No to się będzie działo. Piszą o ponownym udostępnieniu materiałów Komisji Millera jej członkom, żeby mogli dać odpór. Ale dlaczego tylko im? Każdemu niech udostępnią. Szczególnie dane z czarnych skrzynek, żeby było widać, że nie trzymają się kupy. O dokładne dane skrzydła Tupolewa, np. grubość dźwigarów. Chyba że akurat tego nie wiedzą. Dr Lasek traci tymczasowo prawo do tytułu experta lotniczego po stwierdzeniu:

"Jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu. Jeżeli jest trotyl, to nie było wybuchu, bo co wtedy wybuchło?"[2]

Każdy bowiem wie, że po wybuchu zostają niespalone (niezdetonowane, etc etc) cząstki materiału wybuchowego. Do kogo kieruje swe wynurzenia dr Lasek? Do skrajnie bezmyślnych bezmózgów, bo nawet nie do lemingów, które to lemingi mogą tego nie kupić. Najśmieszniejsze jest jednak, że Lasek nie może działać, bo nie ma kto mu zespołu powołać formalnie. Bumagi wystawić i świstka podpisać. I co on teraz pocznie? Macierewicz sobie mógł Zespół powołać, nawet maskirowka ma swoje blogerskie śledztwo i się bumagą nie przejmuje, tylko dr Lasek nie może. Niech się nie wygłupia lepiej. Niech mu się zbiorą Miller, Tusk, Palikot i zrobią Zespół Parlamentarny d/s Wyjaśniania Wyjaśnień Komisji Millera i będzie mógł tam rozwijać swe wyjaśnienia. Sam muszę myśleć o wszystkim? Mamy tu jednak dychotmię. Raport Millera trzyma się bowiem na utajnieniu "dowodów". Ujawnienie ich pokaże skalę dyletantyzmu millerowców. Od razu zastrzegam jednak, że nie jest to dyletantyzm na poziomie fachowym, ale najprostszym. Jeśli np. profesor matematyki zacznie opowiadać, że 2+2=7 to nie trzeba być geniuszem, żeby to obalić [3]. Podobnie tamtych Plączą się na podstawowych zagadnieniach. Na wszelki wypadek stwórzmy jasną i przejrzystą listę zagadnień, które owo gremium winno poruszyć. Z odpowiednim uzasadnieniem i przejrzystym opisem, aby nawet lemingi się mogły połapać. Np. czemu Kublik z uporem powtarza jakieś androny o helu itp a o rzeczywistych efektach pracy Zespołu Parlamentarnego ani pary z gęby?

PS: Jak trzeba być głupim, żeby kojarzyć Pancerną Brzozę z Macierewiczem, a nie z Millerem, Łozińskim, ciupającym brzezinę siekierą itp. Jak silne przekonanie trzeba u siebie wytworzyć, że pisze się do matołów?

Przypisy:
1. http://wyborcza.pl/1,75248,13074466,Dosc_klamstw_smolenskich.html
2. http://toxic.salon24.pl/473411,kompromitacja-przewodniczacego-laska
3. Jest to stwierdzenie niedokładne. Profesor utrzymujący, ze 2+2=7 jest albo idiotą, albo geniuszem, który opracował nową Matematykę. Z nikłym prawdopodobieństwem tego drugiego. SmokEustachy

Pakt fiskalny jak rozbiór Polski Rząd Donalda Tuska chce wepchnąć Polskę do strefy euro, a pakt fiskalny jest jednym z kroków w tym kierunku. Chodzi o to, by stworzyć taką sytuację, że nie będziemy mieli innego wyboru, jak tylko przyjąć wspólną walutę – mówi Krzysztof Szczerski. Wczoraj zwołano wspólne posiedzenie sejmowych komisji ds. UE, spraw zagranicznych i finansów publicznych. Miały się one zająć projektem ustawy w sprawie ratyfikacji unijnego paktu fiskalnego, wymuszającego na państwach UE utrzymywanie równowagi budżetowej. PiS odrzuca pakt. Dlaczego? Pomysł na nową strefę euro zmierza w kierunku ścisłego nadzoru nad państwami, łamiąc przy tym fundamentalne zasady, takie jak równość państw. Silniejsze dyscyplinują słabsze. Najważniejsze jest jednak to, że pakt fiskalny jest niezgodny z konstytucją. Rzeczpospolita nie może przekazywać na poziom ponadnarodowy kompetencji istotnych dla realizacji zadań organów państwowych. Ustalenie budżetu, wysokości deficytu i reguł fiskalnych należy do kompetencji polskiego państwa. Pakt dzieli państwa UE na dwie kategorie. Jedni mają prawo decydowania, jak państwa strefy euro, a drudzy, czyli Polska, prawo do uczestniczenia w szczytach tych pierwszych. I to tylko raz do roku. Dlatego dokument ten nie powinien być ratyfikowany. Argument wysuwany przez rząd PO, że mamy zapisane w konstytucji prawie identyczne reguły budżetowe, jest bzdurny. Czym innym jest wewnętrzna reguła fiskalna, a czym innym mechanizm narzucony z zewnątrz jako część prawa międzynarodowego.

Jakie konsekwencje będzie miało dla Polski wdrożenie tej międzyrządowej umowy? Biorąc pod uwagę, że w pakcie fiskalnym zawarto tzw. złotą regułę, według której roczny deficyt strukturalny krajów, które do niego przystąpiły, nie może przekroczyć 0,5 proc. PKB, a za nieprzestrzeganie tej reguły będą groziły poważne sankcje finansowe…

Koszt paktu fiskalnego leży głównie w przekazaniu kompetencji budżetowych państwa. W konsekwencji grożą nam poważne cięcia wydatków publicznych. Pakt fiskalny nakazuje krajom europejskim realizację jednego, centralnie sterowanego modelu polityki finansowej, opierającego się na dyscyplinie fiskalnej. Będziemy musieli oszczędzać, zamiast np. inwestować we wzrost gospodarczy.

Dlaczego w tym wypadku rządowi Donalda Tuska tak zależy na przepchaniu ratyfikacji paktu fiskalnego w Sejmie? Rząd Donalda Tuska chce, by Polska weszła do strefy euro, a pakt fiskalny jest jednym z kroków w tym kierunku. Chodzi o to, by stworzyć taką sytuację, że nie będziemy mieli innego wyboru, tylko przyjąć wspólną walutę. Jest też inny, bardziej prozaiczny powód: toczą się obecnie negocjacje ws. wieloletnich ram finansowych UE na lata 2014–2020. Według nas jest to presja dotycząca negocjacji budżetowych. Rząd jest zmuszony przyjąć pakt fiskalny, bo to otworzy drogę do pieniędzy unijnych. Donald Tusk popełnił zasadniczy błąd, łącząc unijne kwestie instytucjonalne z kwestiami finansowymi.

Czy Sejm przyjmie, Pana zdaniem, pakt fiskalny? Ponieważ PO wybrała procedurę ratyfikacji zgodnie z art. 89 konstytucji zwykłą większością głosów, to raczej tak. To przejdzie do czarnej historii polskiego parlamentaryzmu. Tak jak Sejm kiedyś zatwierdzał rozbiory Polski. Pierwszy rozbiór Polski był w końcu przegłosowany przez Sejm. A w wypadku paktu fiskalnego mamy aż dwukrotne pogwałcenie ustawy zasadniczej – przekazanie kompetencji państwa na poziom ponadnarodowy oraz forma ich przekazania są niezgodne z polskim prawem. Rozmawiała Aleksandra Rybińska

Decyzja o wciągnięciu Polski do strefy euro, chyba została już podjęta

1. Do takiego wniosku skłania mnie wczorajsze I czytanie ustawy o ratyfikacji tzw. traktatu fiskalnego. Jak już pisałem wczoraj na połączonych sejmowych komisjach ds. Unii Europejskiej, finansów publicznych i spraw zagranicznych obyło się I czytanie wspomnianej ustawy. Dawno nie widziałem w Sejmie tak siłowego forsowania projektu ustawy. Za stołem prezydialnym trójka przewodniczących wspomnianych komisji, wszyscy oczywiście z Platformy: Agnieszka Pomaska, Dariusz Rosati i Grzegorz Schetyna i niesłychany reżim dotyczący zabierania głosu. Bardzo dobre merytoryczne wystąpienia kliku posłów i posłanek z Prawa i Sprawiedliwoś...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl
  • Podstrony