921, Prywatne, Przegląd prasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sztafeta pokoleń Janusz Piechociński nie chciał wchodzić do rządu, ale musiał. Musiał, bo wicepremier to najwyższa funkcja państwowa, jaką może dziś uzyskać PSL i ludowcy po prostu nie mogli sobie pozwolić, by nie sprawował jej ich lider. W dodatku Piechociński przejął po Waldemarze Pawlaku Ministerstwo Gospodarki, choć byłby znacznie lepszym ministrem infrastruktury, tym bardziej że resort Pawlaka w ostatnich latach stał się w dużej mierze “wydmuszką”, pozbawioną realnej władzy. Jednak nowy prezes PSL to kompetentny ekonomista i pracowity polityk, może więc uda mu się zbudować własną pozycję w rządzie, by zrównoważyć dominację ministra finansów, nastawionego na zaciskanie fiskalnej pętli na szyi polskiej gospodarki. Ale mimo sprawowania funkcji rządowych Piechociński będzie przede wszystkim prezesem partii. I miarą jego sukcesu będzie przyszła pozycja PSL na scenie politycznej. Najbliższym testem będą dopiero wybory w roku 2014 – europejskie i samorządowe, a potem w 2015 – prezydenckie i parlamentarne. Ten wyborczy maraton ukształtuje układ sił w polskiej polityce na następne lata, zatem nowy lider ludowców ma co robić. Jego celem jest kilkunastoprocentowe poparcie dla PSL, czyli takie, jakie uzyskuje w wyborach do sejmików wojewódzkich, ale do Sejmu zdarzyło się tylko raz – w 1993 r. Piechociński wie bowiem, że z dotychczasowym poparciem na poziomie 7-8 proc. można mieć w Sejmie co najwyżej klub 30-osobowy, który nie zawsze będzie języczkiem u wagi. Trzeba więc walczyć o klub jak największy, by w przyszłości być realnym partnerem do rządzenia.
Nowy prezes jeszcze w trakcie przedkongresowej kampanii mówił na zjazdach terenowych, że nie chce PSL-u, który miałby twarz Władysława Serafina. Główny bohater “afery taśmowej” symbolizuje bowiem najgorsze tradycje wiejskiej nomenklatury (sam zresztą wywodzi się z PZPR), która w dzisiejszej polityce jest już tylko obciążeniem. Po wyborze Piechociński postanowił więc odnowić oblicze stronnictwa, spychając w cień starych działaczy i otaczając się młodymi, a nawet bardzo młodymi. Wiceprezesami PSL została bowiem czwórka działaczy wychowanych już w III RP: marszałek świętokrzyski Adam Jarubas, marszałek lubelski Krzysztof Hetman (obaj mają po 38 lat), minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz (32 lata) i wiceminister skarbu Urszula Pasławska (35 lat), zaś sekretarzami NKW – wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik (37 lat) i szef Forum Młodych Ludowców Dariusz Klimczak (32 lata). Na ich tle 52-letni Piechociński wygląda naprawdę wiekowo! To oczywiście nie znaczy, że starzy działacze, o ZSL-owskich korzeniach, poszli całkowicie w odstawkę. Ale spośród nich naprawdę liczyć się będzie tylko Marek Sawicki, który w nowych władzach stronnictwa ma odpowiadać za kontakty z rolnikami. W Naczelnym Komitecie Wykonawczym PSL nie ma natomiast takich postaci, jak Stanisław Żelichowski, Adam Struzik czy Jan Bury. Wszyscy oni zasiadają jeszcze w 106-osobowej Radzie Naczelnej, ale to 20-osobowy NKW prowadzi bieżącą politykę, którą Rada jedynie recenzuje. To chyba największa zmiana w ruchu ludowym od początku lat 90. Ówcześni trzydziestolatkowie z Pawlakiem na czele dziś są już weteranami polskiej polityki i powoli będą odchodzić na emerytury, gdzie wcześniej odesłali swoich dawnych mentorów: Aleksandra Bentkowskiego czy Józefa Zycha. I tak biegnie ta zielona sztafeta pokoleń, gdzie każda kolejna generacja wychowuje swoich następców. Można ludowców nie lubić, można się z nimi nie zgadzać, ale trudno im nie pozazdrościć tej konsekwencji w myśleniu o przyszłości. Wszystkie inne partie mogą się od nich uczyć.
Paweł Siergiejczyk
Ludzie nie mają pieniędzy Takiego spadku konsumpcji nie było od początku transformacji To koniec cudu nad Wisłą – napisał niemiecki dziennik gospodarczy „Handelsblatt” w ubiegłym tygodniu. Państwo, które uznaliśmy za lokomotywę gospodarczą, nie ma już pary, tak to teraz naprawdę wygląda i takie są dane odpowiednika Eurostatu w Polsce - Głównego Urzędu Statystycznego. Kilka dni wcześniej w GUS odbyła się konferencja prasowa. Jej prezes Janusz Witkowski starał się wyjaśnić, że nie ma co ukrywać - dobrze nie jest. Polska gospodarka rośnie coraz wolniej, ale na szczęście rośnie – mówił, omawiając rezultaty trzeciego kwartału br. Ze wzrostem produktu krajowego brutto (PKB), czyli wartością wytworzonych w kraju towarów i usług, jest trochę jak z jazdą samochodem – mówił. - Latem, na suchej, pustej autostradzie możemy bez obaw mknąć z prędkością 140 km na godzinę, niektórzy uważają nawet, że jeszcze szybciej. Zimą, na zaśnieżonej i oblodzonej drodze, taka prędkość byłaby szaleństwem. Po prostu nie da się tak jechać. Inaczej mówiąc, ważne są warunki zewnętrzne. A te w gospodarce światowej są trudne. Można śmiało powiedzieć – zimowe – próbował wyjaśnić, dlaczego w trzecim kwartale br. PKB był tylko o 1,4 proc. większy niż przed rokiem, podczas gdy w drugim - o 2,3 proc., a w pierwszym - o 3,6 proc. Analityk Tadeusz Chrościcki zauważył, że porównując trzeci kwartał tego roku do trzeciego kwartału roku ubiegłego, spadek spożycia indywidualnego jest wyjątkowy – nienotowany od początku transformacji! Wzrost wynosi tylko 0,1 proc., mieści się więc w granicach błędu statystycznego.
Polityka fiskalna i monetarna przyczyną stagnacji Hamowanie polskiej gospodarki w trzecim kwartale było ostre, niska dynamika wzrostu PKB prawdopodobnie utrzyma się dłużej – uważa Andrzej Kaźmierczak z Rady Polityki Pieniężnej. Oczekiwanie na jakąś odczuwalną poprawę, w krótkim i średnim okresie czasu jest złudne. Ożywienie w Polsce może spowodować poprawa sytuacji w strefie euro. Czytelnicy „Naszej Polski” wiedzą, że co będzie się działo w Eurolandzie to ruletka, wróżenia z fusów. Kaźmierczak widzi jeszcze ewentualną szansę ożywienia w tym, że aktywność gospodarcza lubi cykliczność: tak już jest, że po okresach spadku następują okresy wzrostu. W gospodarce działają czasem takie czynniki prowzrostowe – mówił. W Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych szukają winnych w kraju: nie oszukujmy się, dane za trzy kwartały br. pokazują wręcz dramatyczny spadek dynamiki ogólnego spożycia i dynamiki PKB, ta stagnacja spowodowana została restrykcyjną polityką fiskalną i monetarną forsowaną u nas, w warunkach osłabienia koniunktury światowej. Eksperci spodziewali się, że mimo tej „oblodzonej drogi”, poza granicami Polski, o której mówił prezes Witkowski, wyniki gospodarcze będą jednak lepsze.
Triumwirat: Tusk - Rostowski- Budzanowski Kiedy następuje tak szybki, z jakim mamy teraz do czynienia, spadek spożycia indywidualnego, są tego różne przyczyny. Pokłosiem jest radykalizacja nastrojów społecznych, ludzie boją się o przyszłość, przytłoczeni są bezradnością i bezsilnością wobec problemów, rodzi się lęk, dążenie do zmiany sytuacji. Przyczyną są wysokie podatki, realnie spadające zarobki i świadczenia społeczne, wysoka inflacja, coraz trudniej dostępne kredyty i obciążenia ich spłatami. W Unii Europejskiej nie dzieje się najlepiej, chociaż Amerykanie podobno wychodzą z kryzysu, ale rząd nie może o całe zło obwiniać tzw. czynniki obiektywne. W kraju za gospodarkę odpowiada przedziwny triumwirat: Tusk- Rostowski-Budzanowski. Przypomnijmy, że premier Donald Tusk z zawodu jest historykiem (praca magisterska Tuska dotyczyła „kształtowania się legendy Józefa Piłsudskiego w przedwojennych czasopismach”), nic to – można byłoby powiedzieć, gdyby wokół siebie skupił ministrów – fachowców, jednakże tak nie jest. W triumwiracie znajdują się: minister finansów Jacek Rostowski, bez jakichkolwiek naukowych tytułów z zakresu ekonomii oraz minister skarbu Mikołaj Budzanowski zafascynowany władczynią starożytnego Egiptu z XVIII dynastii okresu Nowego Państwa, stąd tytuł jego dysertacji: „Nisze kulturowe na górnym tarasie świątyni Hatszepsut w Dei el- Bahari...”. Nie dodajemy do wymienionej trójki Waldemara Pawlaka do niedawna wicepremiera i ministra gospodarki, absolwenta Wydziału Samochodów i Maszyn Rolniczych Politechniki Warszawskiej, pasjonata Internetu. On – twierdzą zgodnie teraz wszystkie media, z hasłem huzia na niego - w rządzie nie miał nic do powiedzenia, wsławił się tylko podpisaniem złej umowy gazowej z Rosją na długie lata – wypominają Pawlakowi gazety – po co? Mamy przecież mieć gaz z łupków. Platforma Obywatelska wiąże nadzieję z nowo wybranym prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego Januszem Piechocińskim, który po droczeniu się przyjął po Pawlaku tekę wicepremiera i ministra gospodarki. Prawo i Sprawiedliwość oceniło, że PO o wiele łatwiej będzie sterować Piechocińskim niż kutym na cztery nogi Pawlakiem.
W 2013 r. otrzemy się o recesję Prezes GUS uważa, że jeśli chodzi o przyszły rok „nie można wykluczyć pojawienia się ujemnych dynamik PKB”, zwłaszcza w pierwszym i drugim kwartale. Witkowski ma jednak nadzieję, że w br. wzrost PKB osiągnie 2,5 proc., co jest zapisane w ustawie budżetowej, „bo czwarty kwartał br. musi być lepszy niż trzeci”. W każdym taki scenariusz jest niewykluczony. Powinno być lepiej niż się teraz niektórym wydaje – dodał. Ale szybko powrócił do tonu minorowego, gdy analizując sytuację, jeszcze raz wspomniał, że ujemna dynamika PKB, w ujęciu kwartalnym, według prognoz GUS, przesunie się na przyszły rok. Możliwe, że w pierwszym kwartale otrzemy się o recesję, zjedziemy na minus. Drugi kwartał 2013 r. też w prognozach nie wygląda dobrze. Maleje eksport, minimalnie w tej chwili jeszcze utrzymujący się na plusie, który razem z popytem wewnętrznym spory czas trzymał wzrost gospodarczy. Te koniki pociągowe się zużyły. Import już spadł poniżej zera. A spadek zapotrzebowania na import jest sygnałem kurczącej się gospodarki, malejących inwestycji i malejącej konsumpcji. Jeśli tak się dzieje, światła w tunelu nie widać. Grudzień pokaże dalszy wzrost bezrobocia, tak jest zazwyczaj w końcu roku. W GUS oceniają, że na koniec roku stopa bezrobocia, która ciągle rośnie, nie powinna jednak przekroczyć 13 proc. Bezrobocie w Polsce mamy duże, co by było, gdyby do Polski powróciło ponad 2 mln ludzi, którzy wyjechali pracować za granicą? Moce produkcyjne są niewykorzystane, więc nie ma co inwestować, bo po co? Przychody spadają, przedsiębiorstwa szukają możliwości cięcia kosztów, gdzie się tylko da, zmniejszają zatrudnienie. Witkowski przyznał, że nie ma rady, odbiciem słabnącej gospodarki w przyszłym roku będzie jeszcze gorsza sytuacja na rynku pracy.
Oby to było tylko „krakanie” Jak już zauważyliśmy, nie tylko dane GUS „kraczą”. Tzw. indeks biznesu Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych sugeruje, że spowolnienie gospodarcze w Polsce w przyszłym roku nie będzie mniejsze niż w 2009 r., kiedy PKB wzrósł zaledwie o 1,6 proc., ale tym razem źródłem hamowania jest w mniejszym stopniu kryzys gospodarki na świecie, który przebiega łagodniej niż wówczas, lecz załamanie popytu wewnętrznego. Kaźmierczak z Rady Polityki Pieniężnej podkreśla, że inwestycje publiczne wspomagane środkami unijnymi są w zastoju, mają przyrost zerowy. Bardzo źle dzieje się z inwestycjami sektora prywatnych przedsiębiorstw. Tam notujemy już ponad 5-proc. spadek. Założenie wzrostu dynamiki PKB na przyszły rok w wysokości 2,2 proc. jest zdaniem przedstawiciela RPP zbyt optymistyczne i plan budżetowy na rok przyszły trzeba będzie rewidować w dół. W przyszłym roku wzrost gospodarczy jednak będzie chyba powyżej 1 proc. – ocenił, odganiając myśl, że PKB mógłby okazać się w 2013 r. zerowy. W żadnym razie 1 proc. wzrost nie może nas zadawalać, gdyż oznacza stagnację. Wzrost dochodu narodowego o 1 proc. jest wzrostem niemal niezauważalnym, niczym innym jak utrwaleniem naszego zacofania, dystansu ekonomicznego do innych krajów europejskich. Wiesława Mazur
Bój o pomnik żołnierzy NSZ Na początku listopada Sejm przyjętą uchwałą uczcił pamięć Narodowych Sił Zbrojnych. Tymczasem w stolicy trwa walka o powstanie pomnika oddającego hołd tej niezłomnej w walce o Polskę formacji. Klub radnych PiS dzielnicy Śródmieście całkowicie popiera inicjatywę budowy pomnika Narodowych Sił Zbrojnych. Tymczasem radni z PO i Ruchu Palikota wraz z wiceburmistrzem Śródmieścia Krzysztofem Czubaszkiem (PO) sprzeciwiają się jej. - Ten pomnik Warszawie jest potrzebny. Wiele osób, szczególnie młodsza część warszawskiego społeczeństwa, ciągle ma za mało wiedzy na temat Narodowych Sił Zbrojnych, o których powstało wiele negatywnych mitów. A przecież historia tej formacji i jej wybitnych postaci, którą na ostatniej sesji Rady Dzielnicy Śródmieście przedstawił prof. Żaryn, jest niezwykle piękna – mówi w rozmowie z „NP” Paweł Puławski, radny Śródmieścia z klubu PiS. Dodaje, że prof. Żaryn, który stoi na czele stowarzyszenia powołanego na rzecz budowy wspomnianego pomnika, przybliżył radnym Śródmieścia zasługi NSZ oraz uzasadnił budowę pomnika na Powiślu. - Przypomniał, że jeszcze żyją nieliczni żołnierze NSZ i budowa pomnika jest swoistym symbolem oraz zadośćuczynieniem wszystkich krzywd, również prześladowania w okresie PRL-u oraz ważnym podsumowaniem i ukoronowaniem ich życiowej drogi – relacjonuje radny Puławski.
Sprzeciw radnych PO i Ruchu Palikota Pomnik miałby powstać w okolicy skrzyżowania ul. Rozbrat z al. ks. Józefa Stanka, na terenie Parku marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego, po wschodniej stronie ul. Rozbrat. Zgodnie z planami stanowiłby on swoistą kompozycję wraz z otaczającym go terenem zieleni. Na tle znajdujących się na tym terenie drzew znalazłaby się płaskorzeźba przedstawiająca żołnierzy wychodzących z lasu. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa pozytywnie zaopiniowała tę propozycję. Obiecała nawet 50 tys. zł na ten cel. Pozostałe środki finansowe miałyby pochodzić z darowizn od osób fizycznych, a także organizacji pozarządowych i samorządowych. Zgoda ze strony władz Warszawy co do dokładnego miejsca powstania tego pomnika została już wyrażona. Tak zdecydowała Rada Miasta Warszawy, przyjmując projekt uchwały w tej sprawie, a potwierdził ją sam wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. Projekt Rady Miasta Warszawy został skierowany do zaopiniowania przez śródmiejskich radnych. Jednak na ostatniej Sesji Rady Dzielnicy Śródmieście, radni PO i Ruchu Palikota, wyrazili swój sprzeciw wobec powstania pomnika i ostatecznie Rada Dzielnicy Śródmieście negatywnie zaopiniowała projekt. Klub radych PiS, przewidując wynik głosowania, bezskutecznie domagał się zdjęcia z porządku obrad punktu dotyczącego tej sprawy)po to, żeby nie dopuścić do przyjęcia negatywnego zaopiniowania. Radni z klubu PiS chcieli uniknąć sytuacji, w której przeciwnicy uhonorowania żołnierzy NSZ, podpieraliby się negatywnym opinią śródmiejskich radnych. - Z moich informacji wynika, że PO chce się wycofać z wcześniejszej zgody na budowę tego pomnika. Podobno decyzje idą z samej góry tj. od władz naczelnych PO. Opinia Rady jest jedynie jednym, ale dość istotnym elementem gry, której celem jest całkowite pogrzebanie inicjatywy budowy tego pomnika. Teraz miasto ma dodatkowy argument w postaci negatywnej opinii Rady Dzielnicy – zauważa radny Paweł Puławski. Co więcej, jak dowiedziała się „NP” Zarząd Dzielnicy Śródmieścia przygotował uchwałę przekazaną pod obrady Rady Dzielnicy Śródmieście, w której stwierdzono, że Rada Dzielnicy Śródmieście opiniuje negatywnie projekt uchwały Rady m.st. Warszawy w sprawie pomnika Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych. Wniosek z tego, że głosowanie radnych było tylko formalnością, zwłaszcza, że zdecydowana większość projektów uchwał, nad którymi mają głosować śródmiejscy radni zawiera zapis, że Rada Dzielnicy Śródmieścia opiniuje pozytywnie dany projekt uchwały m. st. Warszawy.
Będą walczyć do końca Nie tylko radni PO i Ruchu Palikota wyrażają swoją niechęć wobec NSZ, ale także wiceburmistrz Śródmieścia Krzysztof Czubaszek (PO). W udzielonej wypowiedzi dla warszawskiego wydania „Gazety Wyborczej” stwierdził, że „NSZ była formacją ksenofobiczną, anysystemową, przesiąkniętą antysemityzmem”. Reakcja Klubu Radnych PiS dzielnicy Śródmieście była natychmiastowa. Wystosowano pismo do Krzysztofa Czubaszka wyrażające oburzenie radnych tymi wręcz haniebnymi słowami wiceburmistrza Śródmieścia. „Tego typu niesprawiedliwe, przepełnione uprzedzeniami do Żołnierzy, drugiej pod względem liczebności organizacji niepodległościowej czasów okupacji, stwierdzenia są nieadekwatne do powagi i godności stanowiska Zastępcy Burmistrza. Nie przystoi, aby reprezentujący Zarząd Dzielnicy Pan Krzysztof Czubaszek wydawał tego typu osądy na temat naszych Rodaków, którzy w obronie Ojczyzny, w walce z okupantami, oddali swoje życie” - napisali radni Klubu PiS, stwierdzając, że „Pan Krzysztof Czubaszek nie spełnia elementarnych kwalifikacji do reprezentowania mieszkańców Śródmieścia i powinien zaprzestać pełnić funkcję Zastępcy Burmistrza naszej Dzielnicy”. Klub domagał się w trybie pilnym wyjaśnień. Wiceburmistrz Śródmieścia stwierdził, że wypowiadając się dla „Gazety Wyborczej” zabierał głos jako... osoba niepubliczna i była to jego prywatna, luźna opinia, a nie stanowisko Zarządu Dzielnicy Śródmieście. Tymczasem inicjatorzy powstania pomnika NZS, mimo wydanej początkowo zgody, spotykają się z oporem ze strony urzędników, którzy proponują żeby np. pomnik przesunąć o 20 metrów. - Mam wrażenie, że mamy do czynienia z wyszukiwaniem różnych pretekstów do tego żeby powiedzieć „nie” budowie tego pomnika – mówi „NP” Olga Johann, wiceprzewodnicząca Rady m. st. Warszawy (PiS). - Boleję nad tym ale moim zdaniem za obecnych rządów i prezydentury Hanny Gronkiewicz Waltz w Warszawie nie dojdzie do realizacji inwestycji i budowy tego wspaniałego i pięknego monumentu. Świadczy to również o tym, że nie ma zgody władz na odkłamanie naszej historii jak też oddanie sprawiedliwości oraz właściwego hołdu Polskim Żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych – wyznaje radny Puławski. Sprawą budowy pomnika NSZ w grudniu ma zająć się w czasie grudniowej sesji Rada Miasta Warszawy. Olga Johann podkreśla, że nawet jeśli radni PO i Ruchu Palikota wyrażą swój sprzeciw, klub PiS nie zrezygnuje z walki o powstanie tego pomnika, zwłaszcza że Sejm ostatnio przyjął uchwałę honorującą Narodowe Siły Zbrojne. Magdalena Kowalewska
A oni nadal swoje Obrzydzanie i straszenie Polaków PiS-em i oczywiście Jarosławem Kaczyńskim, należy do stałego repertuaru Platformy Obywatelskiej i zaprzyjaźnionych z nią mediów. Trwa to nieprzerwanie od 2005 roku, a teraz mamy jakby kolejne apogeum. Informację o tym, że aktor Marian Opania odrzucił propozycję zagrania roli śp. Lecha Kaczyńskiego w filmie Antoniego Krauzego o katastrofie smoleńskiej, zamieściły z satysfakcją wszystkie media. Jako osoba myśląca - powiedział Opania - nie mogę zgodzić się z czymś takim, czyli zagraniem roli w filmie, który ukazuje zamach jako przyczynę tragedii smoleńskiej. W tej wypowiedzi najbardziej zwraca uwagę sformułowanie „osoba myśląca”, co już samo w sobie jest wyzwaniem, gdy chodzi o aktora wypowiadającego się na aktualne trudne tematy. Przypomina się Kazimierz Dejmek, który na bojkot aktorów w stanie wojennym przypomniał brutalnie, od czego jest aktor, a od czego pewna część ciała. Tylko że wtedy bojkotujący media publiczne aktorzy mieli więcej odwagi cywilnej niż dziś. Oczywiście Opania, jak twierdzi, szanował śp. Lecha Kaczyńskiego, ale tego drugiego, Jarosława, uważa za postać „wątpliwą moralnie”. No a sam zamach? Jaki zamach, oponuje Opania, zamach nie leżał w niczyim interesie, to wynik bałaganu w naszych i rosyjskich służbach. Czy można już dziś mówić o bałaganie w rosyjskich służbach? Chyba Opania nie przemyślał jednak tej wypowiedzi. Ona wyraźnie godzi w tak dobrą atmosferę polsko-rosyjskich stosunków. A wracając do roli w filmie, czy można wymagać od aktora - sympatyka Platformy, aby zagrał znienawidzoną postać śp. Lecha Kaczyńskiego. Na pewno nie. To byłoby zbyt duże poświęcenie. Od żadnego polskiego aktora nie można tego wymagać. Prędzej by zagrali Adolfa albo jeszcze lepiej wujka Stalina. Najważniejsze, że kolejny celebryta kupił oficjalną „narrację” o tym, co wydarzyło się w Smoleńsku. Odrzucił propozycję roli filmowej, skrytykował „kaczora”, zachowując tym samym wstęp na salony. A może byłaby to rola jego życia? Zaraz po tym „niusie” mamy następny. Kaczyński i Ziobro, czarne charaktery III RP, mają stanąć przed Trybunałem Stanu. Taki wniosek wypichciła Platforma przy wsparciu swoich koalicjantów. „Szwarccharaktery” przekroczyły swoje uprawnienia i naruszyły podstawowe normy prawa, w tym także konstytucji - brzmi fragment wniosku pisanego w tym samym czasie, gdy Jarosław Kaczyński negocjował z Brytyjczykami poparcie dla polskich postulatów na szczycie w Brukseli. Nic to, że tzw. niezależna prokuratura umorzyła wszystkie sprawy, a tzw. komisja naciskowa nie dopatrzyła się złamania prawa. Za to zresztą salon „podziękował” posłowi Andrzejowi Czumie, choć większa krzywda mu się nie stała, skoro dostał stanowisko doradcy u obecnego ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. I pomyśleć, że obecną władzę zawdzięcza Platforma właśnie Jarosławowi Kaczyńskiemu, który w 2007 roku, nie mogąc sobie poradzić z koalicjantami, po utracie większości parlamentarnej, oddał demokratycznie władzę, doprowadzając do przyspieszonych wyborów zakończonych sukcesem Platformy. Decyzję tę zaakceptował demokratycznie prezydent Lech Kaczyński. Tak postąpili ludzie, którzy mieli wtedy w swoich rękach pełnię konstytucyjnej władzy. Czy takie demokratyczne przekazanie władzy byłoby możliwe w przypadku ekipy Tuska? Wiele osób do dziś ma pretensję do braci Kaczyńskich, że nie ocenili należycie przeciwnika, który cofnął nas, wraz z całą III RP, w głębokie lata komuny. Dziś policja, jak kiedyś ZOMO, strzela w gęsty tłum, nie bacząc na żadne konsekwencje. I nikt nie protestuje. Nawet nie wiemy, czy byli ranni wśród uczestników marszu.
W prawicowej publicystyce zaczyna dominować pogląd, że ta ekipa dobrowolnie władzy nie odda. Zrobi wszystko, żeby ją utrzymać. Będzie szukać kolejnych pretekstów, aby dokręcić śrubę, uszczelnić system, pogłębić atmosferę zagrożenia zamachami terrorystycznymi, zapędami dyktatorskimi opozycji, sytuacją międzynarodową, kryzysem, itd. Opinie takie forsują główne media. I nic dziwnego, bo ta pierwsza i bardzo bogata władza ma w Polsce może najwięcej do stracenia. W miejsce III RP na naszych oczach powstała jakaś hybryda państwa zbliżona do standardów białoruskich i ruskich. Jej aktem założycielskim stało się „smoleńskie kłamstwo”, tak jak „kłamstwo katyńskie” było aktem założycielskim PRL-u. Nie wolno zadawać pytań o bezpośrednie przyczyny katastrofy smoleńskiej, bo prawda o tej straszliwej tragedii nie może być ujawniona. Władza zabrnęła tak daleko, że nie może już sama wycofać się z tej drogi. Potwierdzenie się wersji zamachu odebrałoby rządzącym nie tylko legitymację do sprawowania władzy, ale czyniłoby ich współwinnymi zatajenia tragedii. To ogromny dramat dla Polski, bo nie wiadomo, czym i jak się to skończy.
Wojciech Reszczyński
Rozmowa z prof. Andrzejem Nowakiem, ustępującym redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”. We wstępie do 108 numeru „Arcanów” prof. Andrzej Nowak i prof. Maciej Urbanowski ogłosili swoje odejście ze ścisłej redakcji Dwumiesięcznika przekazując prowadzenie pisma profesorowi Krzysztofowi Szczerskiemu i Janowi Filipowi Staniłce. Jest więc poniższy wywiad ostatnią rozmową z prof. Andrzejem Nowakiem jako redaktorem naczelnym pisma. Rozmowa dotyczy nie tylko „Arcanów”, ale i dalszych planów Profesora oraz Wydawnictwa ARCANA.
Portal ARCANA: Panie Profesorze, w polskiej tradycji sukcesja i dziedziczenie tronu rzadko przebiegało sprawnie, bywało wręcz dramatycznie. Jak to będzie wyglądało w przypadku „Arcanów”? Prof. Andrzej Nowak: Aby pozostać w konwencji historycznego żartu, muszę przyznać, że trudno mi jest odnaleźć się w roli monarchy. Rzeczywiście w historii Polski sukcesje wyznaczone przez żyjącego monarchę zawsze łączyły się z poważnymi problemami. Pisma rządzą się jednak innymi prawami niż Rzeczpospolita czy państwo w ogóle. Demokracja nie jest raczej – to tak odchodząc od porównań z monarchią – najwłaściwszym sposobem funkcjonowania redakcji pism, ale też na pewno absolutyzm nie był tym, co charakteryzowało „Arcana”. Od kilku już lat rozmawialiśmy z prof. Maciejem Urbanowskim, z którym w ostatnich latach prowadziliśmy „Arcana”, o potrzebie odnowienia naszego środowiska. Potrzebni są nowi autorzy, nowe idee: aby dotrzeć do nowych Czytelników nie roniąc – jak o tym piszemy we wstępie – żadnego z dotychczasowych. Chodzi nam o to, żeby nasze pismo, kontynuując to, co robiło do tej pory, dodało do tego tematy, sposób wypowiadania się, język, które będą zrozumiałe i atrakcyjne dla ludzi, do których my być może nie umieliśmy dotrzeć. Zmiana będzie – jestem o tym przekonany – ożywcza, pomocna dla zwiększenia znaczenia „Arcanów”. I to byłby jeden z największych naszych sukcesów. Problemem wielu redakcji jest to, że od pewnego czasu zaczynają one funkcjonować siłą inercji, a redaktorzy nie potrafią rozstać się ze swoją funkcją. W tym pisma najwybitniejsze, nawet takie jak „Kultura” paryska, wchodziły w taką fazę, kiedy – mówiąc brutalnie – nie były już potrzebne, były pismami dużo gorszymi niż w swoich najlepszych czasach, a jednak trwały siłą rozpędu, do śmierci redaktora. Ta niedobra faza istnienia pism jest dla nas przestrogą. Mam nadzieję, żeśmy tego etapu nie osiągnęli, że „Arcana” przez osiemnaście lat istnienia, a zwłaszcza w ostatnich latach, nie weszły w taką fazę starczą, fazę zgrzybienia. I nie chcieliśmy, by stało się to udziałem „Arcanów”. Mieliśmy taką obawę, że osobiste i ambicjonalne przywiązanie do pisma, którego prowadzenie daje nam ogromną satysfakcję, wprawić może kiedyś Dwumiesięcznik w marazm. Sprawne przeprowadzenie dobrej zmiany, może pokazać nam samym, naszym Czytelnikom, także innym pismom, a może nawet niektórym instytucjom, że warto rozważyć poważnie problem ciągłości i kwestię następstwa.
Pamiętam słowa testamentu Prymasa Tysiąclecia, który odchodząc mówił, że „człowiek, któremu się wydawało, że coś zrobił, musi odejść, żeby ludzie wiedzieli, że w Polsce tylko sam Bóg – quis ut Deus. On dalej jest mocny w Polsce, ludzie są słabi. Takie są dzieje i myśli Boże. W Polsce nie ma wielkich ludzi, wszyscy są na służbie […]”. Oczywiście nie porównuję tutaj funkcji „Arcanów”, małego pisma, do wielkiej roli, jaką pełnił Prymas Tysiąclecia. Chodzi mi o przypomnienie, także sobie, że jest coś dużo większego od naszego indywidualnego ego. Sprawa, której służymy, i nie tylko „Arcana” mam tu na myśli, powinna mieć charakter sztafety wielopokoleniowej, w której jesteśmy tylko jedną zmianą. Za nami powinny iść następne. Za jakiś czas ci, którzy od nas przejmują „Arcana” powinni je oddać następnym, młodszym ludziom, bo tak jest urządzony ten świat. Zaszczytu prowadzenia pisma przez osiemnaście lat nikt nam przecież nie zabierze, pieniędzy z tego nie mieliśmy żadnych, przyjemności – mnóstwo. Ale prawdziwa wartość była (mam nadzieję, że była!) w tym, co udało się dla Polski zrobić. Co będzie, kiedy już nie będę redaktorem? To jest próba przełamania tego strachu, powiedzenia sobie „będzie dobrze”, a inny (i to nieprzypadkowy inny, tylko znakomity następca) poprowadzi pismo w dalszy czas. Zależy nam na tym, by ulepszone „Arcana” dotarły do większej liczby ludzi.
Portal ARCANA: O profesorze Krzysztofie Szczerskim nieraz pan profesor wyrażał się z uznaniem. Pamiętamy wrześniowy wywiad z, wtedy jeszcze kandydatem, na posła Rzeczypospolitej Polskiej. Wybitny naukowiec i bardzo pracowity parlamentarzysta – jednak nie historyk. Co w takim razie z obecnością Klio w „Arcanach”? Maciek Urbanowski i ja, czyli dwaj odchodzący redaktorzy, mamy pewne oczekiwania. Z jednej strony zależy nam, aby pismo nie straciło dotychczasowych Czytelników, a wiadomo, że historia była ważnym punktem odniesienia dla Czytelników „Arcanów”. Szukali oni opracowań źródłowych czy tekstów historycznych poświęconych ważnym tematom, nie tylko z historii najnowszej, ale także z tej dawniejszej. Pod tym względem możemy czuć się całkowicie spokojni, gdyż w redakcji zostaje dwóch ludzi, do których mam absolutne zaufanie w tej sprawie i nie tylko ja, jako historyk, ale – czego jestem pewien – także Czytelnicy. Mam tutaj na myśli przede wszystkim Henryka Głębockiego i Bogdana Gancarza, którzy w redakcji są od lat. Z nazwiskiem Henryka Głębockiego wiążą się – jak sądzę – najważniejsze publikacje historyczne w „Arcanach”, zarówno te dotyczące wieków XVIII i XIX jak i współczesne. Przypomnę: listy Stanisława Augusta Poniatowskiego wydobyte z archiwów rosyjskich czy raptularz z podróży na Wschód Juliusza Słowackiego, „Jak znaleźć numer telefonu na Kreml?” czy zapis rozmów Jacka Kuronia w czasie przesłuchań przez SB. Obecność Henryka w redakcji powinna rozwiać wszelkie wątpliwości co do obecności historii w „Arcanach”. Czy ilościowo to będzie ten sam udział? Być może on się troszkę ograniczy.
Portal ARCANA: Dlaczego? Trudność polega na tym, że chcemy dodać do pisma nowe tematy, nie rezygnując z tego, co było dobre w dotychczasowych „Arcanach”. Tą wartością dodaną mogłoby być spojrzenie na współczesne stosunki międzynarodowe. Wiedza profesora Szczerskiego jest tutaj ogromna, jestem przekonany, że wśród polityków polskich jest to wiedza największa. W zakresie możliwości i ograniczeń UE, kulis jej działania, zagrożeń czy szans ze strony unijnej biurokracji – nowy naczelny „Arcanów” jak mało kto w Polsce potrafi poszukiwać w tym labiryncie możliwości realizowania polskiego interesu narodowego, a kiedy trzeba – wskazać jasno polskie non possumus. Perspektywa profesora Szczerskiego pochodzi nie tylko z doświadczenia, ale przede wszystkim z badań naukowych. Przypomnę, że rozprawa habilitacyjna na taki właśnie temat – jakkolwiek to paradoksalnie zabrzmi – zdobyła nagrodę prezesa rady ministrów (czyli Donalda Tuska!) w roku 2011. Tutaj nie będziemy wypinali piersi z powodu otrzymania nagrody tego premiera, tylko chcę potwierdzić swoje przekonanie, że w osobie nowego redaktora naczelnego „Arcana” zyskują człowieka, który umie odsłaniać mechanizmy europejskie i światowe, w które Polska jest głęboko wpleciona. Pod tym względem dla prof. Szczerskiego wsparciem będą liczne pomysły i inicjatywy spiritus movens Instytutu Sobieskiego, pana Jana Filipa Staniłki, który może wiele wnieść do pisma zarówno, jeśli idzie o zagadnienia stosunków międzynarodowych i współczesnych stosunków politycznych, ale także o nowoczesne ujęcie zagadnień wewnątrzpolitycznych i ekonomicznych w państwie. A więc – stosunki międzynarodowe, trochę ekonomii nowocześnie rozumianej (w dobrym tego słowa znaczeniu) i więcej refleksji nad dostosowanym do dzisiejszego świata sposobem najlepszego urządzenia państwa polskiego – to są te elementy, które redaktor naczelny i jego zastępcą wniosą i uzupełnią w „Arcanach”.
Portal ARCANA: „Arcana” to pewien fenomen na polskim rynku wydawniczym. W zakresie literatury pismo ma ogromne zasługi, to tutaj polski Czytelnik mógł się po raz pierwszy spotkać z Wojciechem Wenclem czy Szczepanem Twardochem, z „Arcanami” do samego końca był Zbigniew Herbert a dziś jest Jarosław Marek Rymkiewicz. Udało się „Arcanom” sięgać nie tylko po nazwiska już dobrze znane, ale obdarzać zaufaniem nowych twórców. Czy to się powinno zmienić?...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Podstrony
- Indeks
- 885, Prywatne, Przegląd prasy
- 887, Prywatne, Przegląd prasy
- 883, Prywatne, Przegląd prasy
- 889, Prywatne, Przegląd prasy
- 880, Prywatne, Przegląd prasy
- 886, Prywatne, Przegląd prasy
- 893, Prywatne, Przegląd prasy
- 897, Prywatne, Przegląd prasy
- 895, Prywatne, Przegląd prasy
- 899, Prywatne, Przegląd prasy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fotocyk.pev.pl